Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2008, 22:11   #39
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Voddacce to państwo rozpusty. Jak zgniła śliwka - z wierzchu zdaje się dojrzała, kusi kolorem, kształtem, zapachem, a wewnątrz toczą ją robaki. Brak tu miejsca na miłość. Kobiety dobrze urodzone mają być potulnym narzędziem mężów czy też ojców. Dla niektórych los zdaje się łaskawy - źle urodzone, ale piękne wybierane są na kurtyzany. Zabawiają niewiernych mężów. Nie, źle powiedziane. Słowo "niewierność" nie istnieje w granicach państewek książęcych. Tak samo jak wierność, przyjaźń, tajemnica. Wszystko można kupić. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie należy się udać.

Witaj Wędrowcze! Jeśli zdecydowałeś się przekroczyć nasze granice, strzeż się! Twoja głowa nie jest tu zbyt cenna, chyba że potrafi rozbawić tłum. Wtedy masz szanse na przeżycie.

Niezależnie jak by nie było, Ona kochała swój kraj, miasto, i "Ogród Rozkoszy". Oczywiście na swój własny sposób. Kiedy zarabia się dawaniem miłości, uczucie to nabiera trochę innego znaczenia. Rozkosz i ponętność, perwersyjna przyjemność niemówienia dosłownie. Możliwość intelektualnej rozrywki w "Jak odbić tamtego klienta?" (często przechodząca w "Która z nas zrobi to lepiej") czy też "Ależ kochanie, żonie nie możesz kupić czegoś TAK drogiego". I te nienawistne spojrzenia zza czarnych szalów. Czasem wydawało jej się, że w tym kraju kobiety są skazane na cierpienie i nienawiść. No cóż. Tak to już bywa.

Spojrzała w okno. Zawsze uważała się za kobietę bez zasad. To zwykle ona porzucała kochanków i uciekała pod skrzydła nowych. Bogatszych. Zabawa, rozpusta, klejnoty, wino, tańce. To było jej życie, które przynosiło jej tyle szczęścia. I nagle pojawił się On.
Westchnęła i zaczęła powoli czesać swoje długie, kruczoczarne włosy.
Po prostu podszedł do niej w ubogiej, prostej szacie i powiedział "Jesteś najpiękniejsza ze wszystkich róż na ziemi. Zawsze będziesz moją pierwszą i jedyną miłością. Naucz mnie kochać." Takie niby nic. Biedak, który nie miał czym jej zapłacić. Jedynie wierszem.

Sztuk - odłożyła grzebień na stoliczek. Nie może przecież przez cały ranek czesać włosów. Jeszcze by jej wypadły. Starała się nie spoglądać w lustro. Kłamliwe zwierciadło ukazywało jej zwodnicze piękno.
"Po cóż mi było to wszystko? Mogłam zostać biedną żoną rybaka." Westchnęła. Powietrze w pokoju zdawało się ciężkie od myśli. Zarzuciła na lustro jeden z jej najlepszych koronkowych szali i podeszłą do okna, otwierając je jeszcze szerzej.

"Zaczarował mnie prostotą. Mówił, iż nic nie potrafi. Tylko Czekać, Myśleć i Modlić się. Jakżeż można umieć tylko tyle?"
Ofiarowała mu siebie. Najpierw zdawała się to tylko ciekawość "Co się zdarzy dalej?" zaprawiona nutką niepewności. Znalazła mu pracę u jednego ze swoich najpotężniejszych klientów. Został skrybą. Nauczyła go miłości. Został jej najlepszym kochankiem. Nazywał ją "swoją świątynią" i dalej nie płacił.
Sama wybrała i kupiła mu pierwsze stroje. A on przyjmował je z szacunkiem. Zdawał się taki czysty. Inni niż wszyscy.

Możliwe, że kłamał. Grał zagubionego i biednego, aby ją zdobyć.
Ale te jego oczy. Gdzieś na dnie tych czarnych ogników, czaiła się niewinność, prostota, spokój.

Prychnęła.
Omotał ją wokół palca, wykorzystał i pozostawił samej sobie. To tak, jak z widokiem za oknem. Uwielbiała go. Kiedy w końcu uznano ją za w pełni przygotowaną do wprowadzenia na salony, ofiarowano jej ten pokój. Nie liczyło się niewygodne drewniane łóżko (obecnie zaścielone białym atłasem i puchem), stara podłoga (zasłonięta kitajskim dywanem z kaszmiru), brak szafy (teraz za garderobę służył jej pokój tuż obok), brzydkie nagie ściany (na których wiszą obrazy najznamienitszych twórców). Istniał tylko ten pejzaż. Szafirowe morze falujące na wietrze przechodziło w blady błękit bezchmurnego nieba. W nocy tysiące gwiazd pukało do jej okna, prosząc o zauważenie. Krzyk mew. I droga z dachów pokrytych czerwonymi dachówkami prowadząca do portu. Żółte ściany budynków jak piasek na plaży. Dachy jak kamienie. Zaparło jej dech w piersiach. Za tym pierwszym, cudownym razem.

A teraz?
Teraz przyzwyczaiła się do niego. Widywała go codziennie. Nie budził już w niej tej radości. Nie gubiła nocą godzin, aby wpatrywać się w konstelacje. Pierwsze promienie słońca, które tak uwielbiała śledzić na ścianie, dokładnie zasłaniała kotarą.
Czy on myśli tak samo?
Zapewne.
Zagubił się w bogactwie, pijaństwie, hazardzie. A ona zgubiła siebie. Za kilka lat wiek zatrze jej piękność, umiejętności przestaną być cenione. Należało znaleźć kogoś, kto by na nią łożył lub dobrego męża. A przez miłość do Niego, traciła po kolei klientów.
Oparła rozgrzane czoło na chłodnej szybie. Łzy same potoczyły się po policzku niszcząc misterny makijaż.

Nigdy nie marzyła o miłości. To luksus na jaki kurtyzana nie może sobie pozwolić. Ale kiedy nadeszła, zmieniła ją zupełnie. Już nie chciała się bawić czy szukać sponsora. Rywalizacja o mężczyzn na balach gorszyła ją.
To On obudził w niej pragnienia, o których nie zdawała sobie sprawy. Chciała być kochana. Mieć dzieci. Mieć spokojne życie gdzieś pomiędzy ludźmi, których na pierwszym miejscu w kodeksie honorowym widnieje "Zdradź. Skrzywdź. Zabij."
Wczoraj jasno jej powiedział. "Nie jesteśmy zdolni do miłości. Taki z nas już typ człowieka. Pragniemy rozkoszy ciała. Pragniemy nurzać się w bogactwie i wykorzystać każdą chwilę na rozrywkę. Nie nie kocham cię. Tak samo jak ty nie kochasz mnie."
Tylko czemu jej serce tak boli? Czemu tak krwawi, kiedy on odszedł. Zostawił wszystko i zniknął jak kamfora. Stracił pieniądze i uciekł. Zostawił ją bez pożegnania.

Opiekuńczym gestem pogładziła swój brzuch.
Spojrzała po raz ostatni na morze i już wiedziała, co należało zrobić. Starła łzy. Rozpacz i depresja nic tu nie pomoże. Podeszła do stoliczka, ściągnęła szal i krytycznie przyjrzał się sobie w lustrze. Theusie, wyglądała koszmarnie! Czarne łzy na policzkach w esy-floresy z pudru. Tak nie będzie!
- Rebecca! - zawołała służkę, jednocześnie starając się poprawić makijaż. - Rebecca!
- Tak pani Chiaro?
- dziewczynka dygnęła, skulona w sobie. Zwykle za spóźnienie się wymierzano chłostę.
- Wyślij posłańca do Guilietty Amborgii, niech się dowie, kiedy mogłaby mnie przyjąć. - jeszcze kilka ruchów i nikt nie zauważy, że przeżywa ciężkie chwile. A jakie były jeszcze przed nią! - Przynieś moją czarną sukienkę i szal tutaj, pomożesz mi się ubrać. A i powóz niech czeka na mnie na dole. - Makijaż był idealny. Uśmiechnęła się rzucając sobie ostatnie spojrzenie w lustro. Tak idealny. Przeniosła wzrok na służkę. - Na co czekasz?! Ruszaj się!

Rebecca wybiegła jak oparzona. Chiara wstała z krzesła i sama zaczęła rozsznurowywać suknię, którą miała na sobie. Jej myśli przeskakiwały szybko. W głowie powstawał plan. Należało dokładnie wszystko pchnąć, a dalej potoczy się samo. Tylko od czasu do czasu należy sprawdzać, czy nie skręciło zanadto. Zdejmowanie sukni nie szło jej najlepiej.
- Gdzie jest ta dziewczyna? - zazgrzytała cicho zębami. Trzeba było się spieszyć! Zebrać informacje, póki są świeże. Nie. Najpierw należało poprosić Guiliettę o małą przysługę. Niedługo miał być kolejny przerzut, tak więc nic nie stoi na przeszkodzie, aby stanąć na czele przygotowań i całej operacji. Najdroższe rzeczy należało sprzedać, pozostawiając trochę przedmiotów w pokojach, aby nie budzić podejrzeń. Przecież wyjechałaby z kraju jako przedstawicielka swojego zawodu i kraju tylko na chwilę. Kupić informacje. Ktoś musi wiedzieć, gdzie ten świętoszek uciekł! Ktoś musi... Tylko czy będzie wystarczająco dużo czasu, aby tego kogoś znaleźć?

Rebecca weszła do pokoju wnosząc prostą suknię, szal na głowę (po cóż ja tyle czasu spędziłam nad tą fryzurą?), parę ładnych butów.
- Dobrze, a teraz pomóż mi się ubrać, bo Signiora Falisci nie lubi czekać na swoich gości, nawet tych niezapowiedzianych.



Maike Nathalie Siversten & Ernest Sept Tours & Luca Luccini & Aza Davidova



Powoli zapadał zmrok. Wnętrze namotu oświetlane tylko jedną latarnią dawało uczucie bezpieczeństwa i niczym niezmąconego spokoju. Miejsce, w którym nikt niepowołany nie będzie im przeszkadzał. Niepokojące zdawały się jedynie te szmaragdowe, istnie zwierzęce oczy młodej kobiety stojącej za krzesłem starca.
Założyciel złożył dłonie przed sobą i skinieniem głowy odpowiedział Sept Tourowi.
- Cieszę się. Wszyscy dołożymy starań, aby stanął pan szybko na nogi. Ale, nie przedłużając - zwrócił się do całej trójki. - skoro już jesteśmy wszyscy możemy zacząć. Witam Was serdecznie w Cyrku Cygańskim, moim domu. Zwą mnie tutaj Założycielem. Mój dom jest waszym domem. Za mną - dotknął dłoni dziewczyny o żarzących się oczach - stoi moja córka Aza. Dołączy do was jako przedstawicielka naszej wspólnoty.
- Miło mi. -
usurianka uśmiechnęła się. Wyglądało to jednak jak grymas niż prawdziwa radość. Chociaż może to ciemność płata figle oczom?
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 15-10-2008 o 22:12. Powód: ach ta skleroza - ciągle ta kursywa mi ucieka...
Latilen jest offline