Kanonada i fajerwerki.
- Szczęśliwego nowego roku - mruknął de Werve rozglądając się.
Intensywność eksplozji i efekty wizualne dawały niemal pewność, że to najemnicy wysadzili resztę ładunku. Lambert spojrzał na zegarek i zagryzł wargi.
Za wcześnie niż według ustaleń, czyli
Podkarpacki i
Silva, razem z
Dzikiem i
Halderem lub zanim ci do nich dotarli - wysadzili to wobec groźby przejęcia przez wroga.
To oznaczało jedno - Simba byli już w sąsiedztwie katastrofy i w każdej chwili jakiś lotny oddział mógł podejść pod misję.
Sacre bleu! - zaklął biegnąc w stronę placu, gdzie ujrzał Bielańską wybiegającą z budynku.
Zasępiony słuchał brutalnego faktu jaki wypowiedziała
*Mało nas. No armią faktycznie cholera nie jesteśmy*
Przetarł oczy i rozejrzał się.
Hanka wciąż stała czekając na decyzje.
*Ciekawe czy nasze Panie będą w stanie zabijać* pomyślał... ale zaraz przed oczyma stanęła mu
Sophie z determinacją w oczach i ta swoją armatą w rękach tarzająca się po ziemi z
Halderem. Spojrzał na sterlinga
Hanki, wychowała się tu, z drugiej strony... ech, każdemu potrzebna tylko motywacja by zamienić się w zwierze żądne krwi tego, który chce skrzywdzić...
- Zostaniecie w szpitalu z dziećmi - odezwał się w końcu
- Pani, Sophie i te dwie murzynki. Wygaście światła, żadnych podniesionych głosów, czy krzyków. Maluchy zgromadźcie z dala od wejścia i niech położą się na ziemi. - mówił szybko i zdecydowanie
*Jeżeli nie jesteś przekonany do tego co każesz robić swoim ludziom, to przynajmniej się z tym nie zdradzaj, lepiej zarażać pewnością siebie niż niezdecydowaniem, nawet w największym gównie (...)* - słowa Arne, dowódcy partyzantki z czasów wojny przebiegły mu po głowie.
- Broń musicie mieć przygotowaną i rozwalić każdego z Simba, który będzie chciał wejść do budynku. - spojrzał uważnie na dziewczynę odpalając papierosa
- Nie wiem, czy zabiła już kiedyś pani kogoś, to nie jest miłe uczucie, jednak będzie Pani musiała walić w łeb każdego kto spróbuje tam wleźć. Nie muszę tłumaczyć dlaczego.
Rozejrzał się za
Wilkiem i
Egonem przywołując ich do siebie.
- Ty - zwrócił się do kaprala
- zajmij dzwonnicę i ani jednego ruchu, będziesz mógł mieć oko na wszystko i mógł ściągać najniebezpieczniejszych z atakujących. Do wymiany ognia włączasz się dopiero po rozpoczęciu zabawy, wtedy większe szanse, że z początku nie wykryją twojej pozycji.
- Wy sierżancie... - zwrócił się do
Egona marszcząc lekko brwi
- znajdźcie sobie taka pozycję, by móc kryć ogniem placyk przed szpitalem i mieć widok na łódź. Bez niej nie mamy szans uciec, toteż jesteście za nią odpowiedzialni.
Wyciągnął Browninga z kabury i przeładował.
- Nie mamy szans na normalna obronę misji, dlatego wciągniemy ich do środka w krzyżowy ogień. Na znak, czyli pierwszy wystrzał, macie poczęstować ich taka dawką ołowiu i granatów, by pożałowali iż nie są tarczami na poligonie. Znak daję ja, Panie w szpitalu gdyby chcieli sforsować drzwi, lub srg Egon gdyby zbliżyli sie do łodzi
Lambert strzepnął resztkę żaru z niedopałka i wrzucił go do kieszeni.
- Teraz jak najszybciej zróbcie w pomieszczeniu coś w rodzaju osłony. - rzekł z powrotem do
Hanki - Przewrócone solidne stoły, czy dechy za którymi można się skryć mogą uratować życie przed odłamkiem granatu - wypuścił dym -
czasami, jak ma się szczęście - Wy chłopaki w ciągu pięciu minut macie usunąć wszelkie oznaki naszej bytności tutaj. WSZELKIE - wskazał palcem na kieszeń w której spoczywał niedopałek.
-
Misja ma wyglądać na opuszczoną - w oczach mu coś błysnęło i uśmiechnął się lekko
- jak nam się nie uda, to jest nadzieja, że wykończy ich zupa z małpy. Do roboty
De Werve zaczął rozglądać się za miejscem dla siebie i zerknął w stronę dżungli, gdzie przedzierali się do nich czterej najemnicy... o ile jeszcze żyli
*
Na Boga, pośpieszcie się*