Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-10-2008, 23:11   #122
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Koń zarżał donośnie i strzeliwszy z zada pognał w stronę Południowej Bramy. Nie minęła chwila gdy nie było już po nim śladu za ścianą niekończącej się wody. Danstan pochylił się i oparł dłonie o kolana próbując uspokoić kłujący ból w klatce piersiowej poprzez wolniejszy oddech. Bezskutecznie. W oczach swej ofiary dojrzał gniew i łaknienie krwi jakim nie cechowali się nawet najgorsi z ludzi. Danstan co prawda nie znał wszystkich ludzi, ale wiedział, że w tej chwili chce się znaleźć jak najdalej stąd... uciec... pozostać przy życiu... płacz... W jednej chwili motywy kierujące mężczyzną odwróciły się. Słyszał ją. Słyszał ją jakby była tuż obok. Jakby była sama... pozostawiona przez Machata i przez niego samego, który miast znaleźć chwilę na rozmowę i przytulenie dziewczyny, zajął umysł czymś co sprawiało, że nie zastanawiał się nad groteską swego życia...

Zacisnął pięść i pewnym krokiem wszedł do domu, w którym zniknął Estalijczyk. Dopiero po chwili płacz Lizy mimo iż nie ustał nabrał innego zupełnie tonu. Było to jak kwilenie jakiejś bezbronnej kobiety. Młody Boss otrząsnął się. Słyszał Lizę... a może słuch już też go zawodził? Obaj kierowani jakąś niezrozumiale solidarną chęcią przeszukali na prędce dom w poszukiwaniu tego co ich tu wezwało. Ukryte do sekretnej piwnicy drzwi odnaleźli zbyt szybko, by wróżyło to coś dobrego. Nad krętymi wiodącymi w dół schodami, płomienie zatkniętych pochodni, tańczyły tak leniwie jakby unoszący się z dołu zaduch i odór kostnicy nie pozwalał im w pełni płonąć. Męski głos przerwał na chwilę jęki kobiety i po chwili na przeciwległej ścianie pojawił się cień. Esatlijczyk zareagował szybko. Jako jedyny posiadający broń, uporał się z wychodzącym mężczyzną o świńskich oczkach szybko i bezgłośnie. Zupełnie jakby to lubił...

Zeszli w dół. Płonące świece z czerwonego wosku dawały słabe światło na niewielkie pomieszczenie ozdobione jedynie kamiennym ołtarzem Khorne'a. Przykuta do niego kobieta wyglądała na wycieńczoną przez wykrwawienie i zagłodzenie. Jej rany wskazywały na dogorywanie. Danstan jednak nie mógł jej współczuć, ani pomóc. Czuł jak ta mała kapliczka przytłacza go. Prawie widział ich wszystkich... Lizę, Henrego, Catherine, Estalijczyka... Całych we krwi z wypisanym na wykrzywionych ustach, grymasem cierpienia... i swoje dłonie... całe czerwone i ociekające...

- ańcy... Amigo! – krzyknął Estalijczyk. Twardy był. Danstan zamrugał oczami z niejakim trudem skupiając się na rzeczywistości – Idź na górę i przynieś z kuchni wiadro z wodą i jakieś szmaty. Zrobimy draniom niespodziankę. Tylko na miłosierdzie Shallyi pośpiesz się.
- Woda? Tutaj potrzebny jest proch... To miejsce jest przeklęte... Dobra, idę. Poszukam też jakiegoś koca dla niej.

Nie czekając tu ani chwili dłużej, odwrócił się na pięcie i wyszedł na górę. W powietrzu na piętrze unosił się charakterystyczny zapach burzy. Danstan z ulgą wciągnął do płuc pełen wdech. Nie odór krwi go brzydził, ale tam w tym dymie wisiało coś gorszego. Coś co nie miało zapachu...

Wpadł do kuchni szybko rozglądając się za jakimś wiadrem. Pomysł zmycia krwi z ołtarza nie był powalającym, ale na nic więcej nie było ich stać w tej chwili. Gdy w końcu odnalazł w kącie mocno waniający latryną kubeł, od strony przedpokoju dało się słyszeć skrzypienie drzwi frontowych. Danstan wyjrzał ostrożnie na korytarz. Nadal otwarte drzwi mógł poruszyć wiatr, teraz jednak jedynym słyszalnym dźwiękiem było wściekłe bicie deszczu o dach przeplatane słowami Estalijczyka wzywającymi prawie, że naiwnie Shallyię. Podniósł upuszczony przez łysawego oprawcę brzeszczot i podbiegł zamknąć drzwi. Nim je zatrzasnął i zasunął zasuwę zdążył jeszcze zauważyć, że na zewnątrz tam gdzie powinny leżeć ciała zabitych przez Estalijczyka mężczyzn, pozostały tylko rozbijane gęsto wielkimi kroplami deszczu, kałuże krwi. Z niepokojem odprowadził wzrokiem dwie pary zakrwawionych śladów butów prowadzące do ukrytych na dół schodów.

- Estalijczyku! Weszli! - tylko tyle zdążył krzyknąć, by ostrzec towarzysza, gdy potężne uderzenie w olchowe drzwi odrzuciło go od nich, a mosiężne zawiasy zadzwoniły poluzowane. Młody Boss podniósł się szybko. Domyślał się kto jest za drzwiami. Marron. Zimno rękojeści miecza było prawie że przyjemne. Tym razem się nie bał...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline