Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-10-2008, 18:53   #121
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pociągnięty z całej siły omal nie wylądował na podłodze niewielkiego pomieszczenia, regularnie oświetlanej światłem przecinających niebo błyskawic i skąpym światłem oliwnego kaganka, który Manann tylko wie do czego był potrzebny właścicielowi tego miejsca.
Eryk obrócił się, by podziękować nieznajomej za wyciągnięcie go z łap nieczłowieka z mieczem, gdy do izby, szurając nieco nogami, wkroczył oprych ze złamaną ręką i nienaturalnie skrzywioną głową.

- Ledwo człowiek znajdzie się sam na sam z piękną kobietą - powiedział Eryk z krzywym uśmiechem - a już mu przeszkadzają.

Nie zdążył dokończyć powitania, gdy do izby wkroczył kolejny nieproszony gość, poturbowany nieco woźnica, który zdążył wymienić swój bicz na nieco solidniejszy oręż. Najwyraźniej upadek poprzestawiał mu coś w głowie, gdyż zamiast rzucić się w ramiona pięknej dziewczyny, z którą tak się obściskiwał na ulicy, skierował się w stronę Eryka.
I cofnął się o krok, gdy na jego piersi rozbiła się, rzucona celną ręką dziewczyny, bańka pełna jakiegoś pachnącego płynu.

Eryk ruszył za nim. Nie martwił się zbytnio o swoją towarzyszkę. Nieboszczyk nie wyglądał na uzbrojonego, miał złamaną rękę i był ciut wolniejszy od przeciętnego śmiertelnika. A dziewczyna zdecydowanie wyrastała ponad przeciętność... I wystarczyłoby, żeby zastosowała manewr z bliźniaczymi taranami...
Eryk wyrzucił z głowy myśli o kształtnych piersiach swej towarzyszki oraz możliwościach ich zastosowania i skupił się na swym przeciwniku. Zaatakował...
Proste szybkie pchnięcie omal nie sięgnęło celu. Gdyby przeciwnik nie uskoczył w ostatniej chwili, to z pewnością nie dorobiłby się więcej potomstwa. Słowa, które padły z jego ust świadczyły o tym, że on również zdaje sobie z tego sprawę. I że ma niezbyt dobre mniemanie o Eryku i jego przodkach w linii żeńskiej w szczególności.
Napastnik szybko otrząsnął się z szoku i zadał cios. Eryk uchylił się, a miecz wroga przeciął powietrze. Przeciwnik zachwiał się, co wykorzystał Eryk by wyprowadzić szybki cios, które zmusił jego wroga do cofnięcia się pod same drzwi. A raczej to, co z nich pozostało.
Przeciwnik zrewanżował się wypadem z pchnięciem na korpus. Eryk obrócił się nieco usuwając tułów z linii ciosu. W tej samej chwili wykonał cięcie, które jednocześnie sparowało pchnięcie wroga oraz trafiło go w udo. Niestety cios był zdecydowanie za słaby. Trafiony, miast zwalić się na podłogę w kałuży krwi, zaklął tylko głośno i cofnął się o krok.
Eryk zaatakował z góry tnąc na skos na wysokości lewego obojczyka. Klinga miecza trafiła na ostrze broni przeciwnika, którego ruch miał wytrącić miecz Eryka z linii ataku. Plan ten powiódł się tylko częściowo. Niewielka czerwona plama pojawiła się na lewym ramieniu wroga, który zachwiał się, ale nie rezygnował z walki. Zadał następne uderzenie. Proste pchnięcie, które miało umieścić ostrze miecza w brzuchu Eryka. Eryk odchylił się nieco w bok i przechwycił cios trzymając miecz prawie pionowo.
Prawie przechwycił.
Poczuł na udzie tępy ból, któremu towarzyszył dźwięk sypiącego się złota. Sakiewka...
Nie odrywając ostrza swego miecza od broni przeciwnika wszedł w zwarcie. Zrobił krok do przodu stawiając lewą nogę za prawą nogą przeciwnika. Pilnując, by ciągle ostrza były związane lewą ręką pchnął z całej siły ramię przeciwnika, który runął na ścianę.
Końcówka była formalnością. Proste kopnięcie między nogi, a potem uderzenie w skroń...
Woźnica zwalił się nieprzytomny na ziemię.
Eryk obrócił się, by w razie czego pomóc swej towarzyszce...

- Co tak długo? - usłyszał.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 17-10-2008 o 11:07.
Kerm jest teraz online  
Stary 16-10-2008, 23:11   #122
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Koń zarżał donośnie i strzeliwszy z zada pognał w stronę Południowej Bramy. Nie minęła chwila gdy nie było już po nim śladu za ścianą niekończącej się wody. Danstan pochylił się i oparł dłonie o kolana próbując uspokoić kłujący ból w klatce piersiowej poprzez wolniejszy oddech. Bezskutecznie. W oczach swej ofiary dojrzał gniew i łaknienie krwi jakim nie cechowali się nawet najgorsi z ludzi. Danstan co prawda nie znał wszystkich ludzi, ale wiedział, że w tej chwili chce się znaleźć jak najdalej stąd... uciec... pozostać przy życiu... płacz... W jednej chwili motywy kierujące mężczyzną odwróciły się. Słyszał ją. Słyszał ją jakby była tuż obok. Jakby była sama... pozostawiona przez Machata i przez niego samego, który miast znaleźć chwilę na rozmowę i przytulenie dziewczyny, zajął umysł czymś co sprawiało, że nie zastanawiał się nad groteską swego życia...

Zacisnął pięść i pewnym krokiem wszedł do domu, w którym zniknął Estalijczyk. Dopiero po chwili płacz Lizy mimo iż nie ustał nabrał innego zupełnie tonu. Było to jak kwilenie jakiejś bezbronnej kobiety. Młody Boss otrząsnął się. Słyszał Lizę... a może słuch już też go zawodził? Obaj kierowani jakąś niezrozumiale solidarną chęcią przeszukali na prędce dom w poszukiwaniu tego co ich tu wezwało. Ukryte do sekretnej piwnicy drzwi odnaleźli zbyt szybko, by wróżyło to coś dobrego. Nad krętymi wiodącymi w dół schodami, płomienie zatkniętych pochodni, tańczyły tak leniwie jakby unoszący się z dołu zaduch i odór kostnicy nie pozwalał im w pełni płonąć. Męski głos przerwał na chwilę jęki kobiety i po chwili na przeciwległej ścianie pojawił się cień. Esatlijczyk zareagował szybko. Jako jedyny posiadający broń, uporał się z wychodzącym mężczyzną o świńskich oczkach szybko i bezgłośnie. Zupełnie jakby to lubił...

Zeszli w dół. Płonące świece z czerwonego wosku dawały słabe światło na niewielkie pomieszczenie ozdobione jedynie kamiennym ołtarzem Khorne'a. Przykuta do niego kobieta wyglądała na wycieńczoną przez wykrwawienie i zagłodzenie. Jej rany wskazywały na dogorywanie. Danstan jednak nie mógł jej współczuć, ani pomóc. Czuł jak ta mała kapliczka przytłacza go. Prawie widział ich wszystkich... Lizę, Henrego, Catherine, Estalijczyka... Całych we krwi z wypisanym na wykrzywionych ustach, grymasem cierpienia... i swoje dłonie... całe czerwone i ociekające...

- ańcy... Amigo! – krzyknął Estalijczyk. Twardy był. Danstan zamrugał oczami z niejakim trudem skupiając się na rzeczywistości – Idź na górę i przynieś z kuchni wiadro z wodą i jakieś szmaty. Zrobimy draniom niespodziankę. Tylko na miłosierdzie Shallyi pośpiesz się.
- Woda? Tutaj potrzebny jest proch... To miejsce jest przeklęte... Dobra, idę. Poszukam też jakiegoś koca dla niej.

Nie czekając tu ani chwili dłużej, odwrócił się na pięcie i wyszedł na górę. W powietrzu na piętrze unosił się charakterystyczny zapach burzy. Danstan z ulgą wciągnął do płuc pełen wdech. Nie odór krwi go brzydził, ale tam w tym dymie wisiało coś gorszego. Coś co nie miało zapachu...

Wpadł do kuchni szybko rozglądając się za jakimś wiadrem. Pomysł zmycia krwi z ołtarza nie był powalającym, ale na nic więcej nie było ich stać w tej chwili. Gdy w końcu odnalazł w kącie mocno waniający latryną kubeł, od strony przedpokoju dało się słyszeć skrzypienie drzwi frontowych. Danstan wyjrzał ostrożnie na korytarz. Nadal otwarte drzwi mógł poruszyć wiatr, teraz jednak jedynym słyszalnym dźwiękiem było wściekłe bicie deszczu o dach przeplatane słowami Estalijczyka wzywającymi prawie, że naiwnie Shallyię. Podniósł upuszczony przez łysawego oprawcę brzeszczot i podbiegł zamknąć drzwi. Nim je zatrzasnął i zasunął zasuwę zdążył jeszcze zauważyć, że na zewnątrz tam gdzie powinny leżeć ciała zabitych przez Estalijczyka mężczyzn, pozostały tylko rozbijane gęsto wielkimi kroplami deszczu, kałuże krwi. Z niepokojem odprowadził wzrokiem dwie pary zakrwawionych śladów butów prowadzące do ukrytych na dół schodów.

- Estalijczyku! Weszli! - tylko tyle zdążył krzyknąć, by ostrzec towarzysza, gdy potężne uderzenie w olchowe drzwi odrzuciło go od nich, a mosiężne zawiasy zadzwoniły poluzowane. Młody Boss podniósł się szybko. Domyślał się kto jest za drzwiami. Marron. Zimno rękojeści miecza było prawie że przyjemne. Tym razem się nie bał...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 17-10-2008, 20:15   #123
 
Maciass0's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłość
Och Pappo biedny Pian,
Dziś długo gra fortepian.
Zmienny jest Pappo - niziołek,
przez to dzisiaj sika przez rozporek.
Umiera w kocach z zimna,
choć daleko jest trumna.
Kto dziś pomoże hobbitowi
a czy wy jesteście gotowi?

-Pappo dlaczego zawracasz, napawaj się widokiem nieszczęścia, to przez ciebie Nana umarła, potem część dzielnicy się zapaliła, a ty trafiłeś do więzienia. I Bardzo dobrze

- Zostaw go, przecież to tylko niziołek, nie rozumie spraw ludzi, niech wraca do Krainy Zgromadzenia, do rodziny.

- Ale ty jesteś idiotą Dobry, przecież on ma tutaj rodzinę. To właśnie w Brionne ma spędzić resztę swojego życia. Rozwikłać sprawy, zdobyć majątek, nie pamiętasz jak mówił Stary?

- Pierwszy raz się zgodzę ze Złym. No to pomóżmy mu jakoś, nie ma po co już wracać i tak wiele tam nie wskura. A do tego Stary zesłał deszcz i nie ma co robić, niech idzie na razie do tego pasera. Ugoda?

- No dobra, zgoda, ale tylko ten jeden raz, uważaj żebyś sobie siarką rączki nie ubrudził


***

Pappo Pian po zdecydowaniu o powrocie z miejsca, które go przerażało wybrał drogę pójścia pod wskazany adres na kartce. Jednak chmura deszczowa, która przykryła Brionne zsyłała na swe miasto krople, które utrudniało poruszanie się po ulicach. Zrobiło się mrocznie, mimo, że nie była późna godzina, a dokładnie teraz powinno słońce górować w zenicie. Potem nastały burze, które rozświetlały drogę niziołkowi.

- Hau Hau - zaszczekały psy, widocznie zniecierpliwione decyzjami Pappa.

- Już jest niedaleko moje pieski

"Czuję się jak niziołek bez celu życia. Wpłynąłem na suchy przestwór oceanu i widzę że błądzę. Nie widzę dalszej ścieżki wędrówki, tylko szczekanie psów zawodzi, co to będzie co to będzie"

Ściana.

"O kurczę, ale boli mnie nos......hę, Ćwiartkowa 3/4, to tutaj powinien mieszkać ten facet, ten paser. Ktoś idzie, widocznie zapukałem uderzeniem o drzwi, przeklęta ulewa, nic nie widać".

Po chwili, drzwi zostały otworzone przez starszego jegomościa w małej czapce. Na oku nosił dużą soczewkę, która trzymana była na łańcuszku. Wyjrzał poza framugi drzwi. Rozejrzał się wkoło w poszukiwaniu innych osób mogących towarzyszyć niespodziewanemu przybyszowi.

- Pan Flott? Ćwiartki 3/4? - zapytał nieśmiało Pappo
- Wejdź do środka

Po wejściu, psy wskoczyły za nimi i wytrząsneły z siebie całą mokrość. Pappo wszedł na piętro po drewnianych schodach. Środek był bardzo brudny, jednak Pappo pomyślał, że to służy mu do maskowania. Budynek był miłą odmianą od zimnego podwórza. Flott zaprowadził go do swego pokoju gdzie przyjmował gości. Na różnych półkach stały dzieła sztuki, zegarki, obrazy i małe rzeźby. Były bardzo piękne. Być może, że jedną z tych rzeczy ukradła Nana.

"Ach jak ja się brzydzę kradzieżą" - pomyślał

Flott podał mu koc, który wyciągnął z szafy. Poszedł do drugiego pokoju, który wyglądał na prowizoryczną kuchnię, widocznie nie jada zbyt często. Cóż to za typ, Pappo usłyszał:

- Herbaty? A może czekolady?

"Hmmm, czekolada"

***
Wspomnienie z przeszłości.
- Zrób czekolady sobie, nie zostawiaj nic innym. Ta czekolada jest dla Ciebie, tylko dla Ciebie, rozumiesz?

- Nie słuchaj Pappo, mama mówiła żebyś zostawił dla każdego trochę. Przyjeżdżają do Ciebie goście. Zły zamknij się, zostaw ten kij, ała ała.

***

- Czekoladę poproszę, panie Flott. Mam pewną sprawę

Po chwili, na tacy pojawiły się dwa kubki z których wylatywała powoli para. Po pokoju rozniósł się zapach świeżo zaparzonej czekolady.

- W taką ulewę? Co to za pilna sprawa?- usłyszał Pappo

- Przychodzę w sprawie pracy, chciałbym się jakoś wkręcić do interesu. Mam zdolności i świetne psy, które zostały na dole. Poza tym, wiem, że pewna pani niziołek wypadła z terenu, mogę zastąpić jej miejsce?

- Nie dosłyszałem, jak sie pan nazywa? - zapytał Flott z dziwnym usmiechem na ustach

- Przepraszam za moje zachowanie, w Nuln byłem nazywany Łapka, po pierwsze wszystko klei mi się do rąk, a po drugie moja noga jest owłosiona. Nie rozumiem tego drugiego argumentu, możemy khy khy kontynuuować?- odpowiedział Pappo Pian z pewnościa

Flott wybuchnął radosnym śmiechem - Panie Pian, od wydarzeń w Małej Rosette upłynęły już prawie dwie doby, przecież ja pana tam widziałem, co ze mnie byłby za oszust, gdybym nie zdobył informacji, o obcych którzy wkroczyli na nie swój teren wywołując tyle zamieszania.

- Ehh te moje głupie podchody, zbyt długo siedziałem w więzieniu, to zmienia człowieka nie pamiętam zbyt wiele. Szukam informacji o Nanie. Zmarła niedawno, szukam wszelkiej pomocy

- Rozumiem - Flott spoważniał - wiem, ze poprzez Gutterdoców to pana bliska krewna. Ale muszę panu coś wyjaśnić. Nana nie pracowała dla mnie. Miała, że tak powiem smykałkę do, nazwijmy rzecz po imienu, kradzieży. I to była wszechstronnie uzdolniona. - wyciągnał wielką jedwabną chusteczke by otrzeć nagle zaszłe łzami oczy - W każdym bądż razie działała na własną rękę.


- Niedawno sprzedała mi pewien przedmiot. Nóż. Bardzo dziwny. Nie chciała powiedzieć skąd go ma. Ale mam swoje sposoby. Okazało się że okradła dom Oktawiana Maurissaut. I obawiam się, ze postanowiła tam wrócić.

"Boże Nana, coś ty zrobiła, przecież to hańba dla naszego rodu, Pianowie zawsze dochodzili do majątku w legalnych interesach" - pomyślał Pappo

-Nie wiem kto ją zabił, ale młody Maurissaut to bardzo niebezpieczny człowiek. Podobno, ale ostrzegam przed powtarzaniem tego głośno, wykorzystuje dzieci, jeśli rozumie pan o czym mówię - Flott wzdrygnął się wyraźnie.

- O mój Boże - wybuchł Pappo - toż to bluźnierstwo wobec porządku świata, dziękuje panie Flott za całą rozmowę, czekoladę, już się ogrzałem. Mogę kupić przy okazji te cudo techniki, to powinno skutecznie ułatwić mi poruszanie się po Briońskich ulicach?


- Parasolkę? Możesz ją wziąść, pożyczę ci tak na przyszłość. Łącze się z tobą w cierpieniu. Może to znak, że parasolka jest czarna

- Dziękuje jeszcze raz. Do widzenia panie Flott, do widzenia


Pappo po wyjściu z kamienicy, ruszył w stronę domu Pianów, gdzie zostawił swoją broń, rusznicę. Nowy wymysł militarny wojsk Imperium.

"Zobaczymy Maurissaut, zobaczymy." - pomyślał i ruszył omijając kałużę.
 

Ostatnio edytowane przez Maciass0 : 18-10-2008 o 10:47.
Maciass0 jest offline  
Stary 17-10-2008, 20:59   #124
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Peter

Dało się zauważyć, że odpowiedzi Petera trochę zaskoczyły napastniczkę. Potrząsnęła głową z niedowierzeniem aż opadł jej kaptur i paser mógł teraz dostrzec okrągłą buzię i rozszerzone ze zdziwienia, duże zielone oczy. Kobieta wyglądała na jakieś trzydzieści lat.
- Puszczę – odpowiedziała na pytanie pasera. - Nie myśl sobie, że siedzenie na tobie okrakiem, to jakaś wielka przyjemność – przez chwilę przyglądała się Petrowi w milczeniu - Trzeba przyznać, że naprawdę niezbadane są wyroki boskie. Ty chyba nie możesz być aż taki głupi, co?
– Docisnęła jeszcze nóż do grdyki Petera – A może i możesz.
- Nie wierć się, bo mi niewygodnie, zaraz cię puszczę. No dobra – sięgnęła po coś lewą ręką do kieszeni, przez co jej kolana z niespodziewaną siłą nacisnęły żebra pasera. Peter aż zacharczał.
Pij – przytknęła Peterowi do ust niewielką flaszkę.
Peter natychmiast odwrócił głowę, ale nie uniknął kilku kropel, które wpadły mu do gardła.
- Powinno wystarczyć – kobieta roześmiała się. – Na rozumek to ci nie zaszkodzi, tylko trochę spowolni ruchy. A potem minie. – Uśmiechnęła się prawie sympatycznie.
- Nie najgorzej wybrałeś kapłana do bicia. Leyette jest irytujący. Szurnięty ulubieniec Mananna –prychnęła.
- Możemy załatwić tę sprawę we dwójkę.– zręcznie odskoczyła od Petera, który mógł wreszcie wstać. Strugi deszczu znowu utrudniały mu widzenie.
- Leyette Cię nie okłamywał. Twoją podopieczną interesują się kultyści Khorna. To bóg chaosu, jeśli rozumiesz, o czym mówię. Leyette chciał ją jedynie chronić. Ale chyba źle się do tego zabrał. W każdym bądź razie chcemy tylko by spędziła jakiś miesiąc w świątyni. Potem będzie mogła robić, co zechce.
- Jak mnie do niej zaprowadzisz to po prostu z nią pogadam. To z pewnością rozgarnięta dziewczyna. Wysłucha racjonalnych argumentów – ewidentnie złośliwie użyła za trudnych dla Petera słów.
- Może po drodze opowiesz mi, co robiłeś pod domem Jana de Veille?

Gdy mówiła Peter wyplątywał się ze skórzanego bolasu. Teraz, gdy stał już na nogach mógł zauważyć nadchodzące od strony świątyni postacie. Mikstura powoli zaczynała krążyć w jego żyłach.

***

Chwilę przed rozpoczęciem wielkiej ulewy Leah została w domu nad rzeką sama. Ostatnio najlepiej czuła się towarzystwie Beatrycze, ale wychodząc białowłosa nie chciała zabrać dziewczyny każąc jej odpoczywać. Bo naprawdę Leah dopiero dochodziła do siebie po wydarzeniach w teatrze. Powoli docierało do niej, że zrobiła coś głupiego bez powodu i tylko cudem jakimś nie jest morderczynią.
Dziurawy dom mimo szalonej burzy prawie nie przeciekał. Leah zauważyła to po chwili, ale chyba zaczynała się przyzwyczajać do drobnych nieprawidłowości dziejących się wokół dziwnej pary gospodarzy. Nawet, jeśli miała jakieś podejrzenia nie umiała ich jeszcze nazwać. Zresztą ktoś dużo bardziej światowy, też by sobie nie poradził z właściwą oceną tej cudacznej dwójki.
Teraz patrząc na ścianę deszczu przeglądała paskudną zawartość wtoczonego do pomieszczenia wózka Petera, zastanawiając się, co też mężczyźni widzą w wielkich cyckach.


Diego i Danstan

Obydwaj uginali się pod brzemieniem tej świątyni. Każdy na swój sposób oczywiście.

Diego zapamiętale wykrzykiwał imię bogini miłosierdzia, nieoczekiwanie przekształcając je w przekleństwo i szaleńczo szorując ołtarz. Zawziętość przynosiła rezultaty, woda wymywała krew z wyżłobień po bokach granitowego bloku, ale sam kamień nie chciał zmienić swojego koloru. Za to z każdą spędzoną w pomieszczeniu chwilą w estalijczyku narastało pragnienie krwi, coś na kształt narkotycznego głodu, uczucie, które najbardziej przypominało żądzę i tak jak ona przesłaniało wszystko inne: współczucie dla opatrzonej pobieżnie dziewczyny, która teraz łkała siedząc oparta o ścianę, ostrożność niezbędną w takim przeklętym miejscu, nawet strach o Leticię.
Ostrzeżenie wykrzyczane przez Bossa dotarło do Diego niemal w tej samej chwili, gdy usłyszał kroki. Uskoczył przed karykaturą w jaką zmienia się trup człowieczy poruszany cienką nitką mocy swego boga. Napastnik, ten, którego zabił kilka minut temu nie miał nawet miecza i rzucił się na szermierza z trzydziestocentymetrowym nożem. Ale Ci, których Diego zabił przed wejściem też nadchodzili. Jeden z szyją całą czerwoną od swojej krwi, drugi z przetrąconymi kręgami, dziwnie wygięty, jakby patrzący spode łba – tylko on miał miecz.

Uratowana dziewczyna westchnęła cicho i straciła przytomność. Upadek bezwładnego ciała rozniósł się dziwnie głośnym echem.

Danstan, który szybciej wyszedł z piwnicy czuł się trochę lepiej od Estalijczyka. Z zimną determinacją żołnierza na polu bitwy przeszukiwał pomieszczenia, by mogli zakończyć to, co rozpoczęli. I kiedy zorientował się, że to nie koniec walki, był do niej gotowy. Może nawet aż zanadto.

Zawiasy odskoczyły przy trzecim uderzeniu. Sylwetka Marrona, choć nadal rozpoznawalna uległa gdzieś po drodze kolejnym przekształceniom. Ubranie miał w strzępach, bo nawet stalowa kolczuga popękała na nabrzmiałych mięśniach, które przywodziły teraz na myśl korzenie starego drzewa, także przez dziwny szarobrunatny kolor skóry odmieńca, głowa wydawała się większa niż pozwala na to normalna ludzka czaszka, usta zmieniły się w wąską kreskę przykrytą żółtą pianą, zaś karmazynowe źrenice zatopione w bieli zdawały się przeszywać przedmioty na wylot.
Ale nadal ludzka mimika twarzy była łatwo odczytywalna i Danstan ujrzał radość swego przeciwnika, gdy ten go zauważył samotnego, z mieczem w dłoni. Coś na kształt uśmiechu zagościło na ustach demona.

I Diego i Danstan w głębi duszy zdawali sobie sprawę, że przelewając krew w tym miejscu służą niewłaściwemu bogowi.


Eryk i Marianne

Biorąc pod uwagę zmartwychwstawanie nieboszczyków, pozbawienie przeciwnika jedynie przytomności wydawało się słusznym posunięciem. Eryk był z siebie dumny. Ostudził go troszkę sarkazm Marianne. „Jej” nieboszczyk, po raz drugi nieżywy, zalewał izbę balwierza krwią płynącą z wiszącej tylko na mięśniu ręki.
Być może to tak zdenerwowało szanowanego mistrza. A może nie lubił niespodziewanych gości albo wywarzania drzwi od swego gabinetu. Chyba nie celował w Eryka, choć jak na strzał ostrzegawczy bełt świsnął niebezpiecznie blisko ucha rycerza. Balwierz stał na piętrze, wychylony z antresoli, przeładowaną kuszę opierał o poręcz.
- Jeden… dwa… - nie tracił czasu na zbędne słowa.
Marianne i Eryk bez słowa wypadli z powrotem w deszcz.
- Gdzie jest reszta? – przez deszcz do Eryka słowa Marianne ledwie docierały.
Ostatnio młody mężczyzna pokładał naprawdę wielkie zaufanie w kawałku metalu, który nosił na nadgarstku, ale przedmiot milczał.
Za to słychać było przejmujące rżenie koni przy przewróconych na bok powozach i bicie dzwonów w Świątyni Mananna. Niebo cały czas przedzierały błyskawice.

Fałszywy żebrak, który wcześniej tak ochoczo śledził Danstana, jako człowiek przezorny nie wtrącał do walki, zwłaszcza takiej, której wyniku nie potrafił z góry przewidzieć, zaś pierwsze minuty wydarzeń, przyniesione przez ulewę przeżył w niejakim osłupieniu. W momencie jednak, gdy wszyscy adwersarze zniknęli z Rue de Bains mężczyzna z błyskiem chciwości w oczach dopadł opuszczonej karocy.

Tymczasem balwierz przez moment był przekonany, że oczyścił swoje progi z intruzów, żywych przynajmniej, bo w tym zawodzie nie bał się nieboszczyków -co prawda był to mistrz w swym fachu i niewielu pacjentów wyprawił na tamten świat, ale każdy ma jakąś młodość i jej błędy - miał się zaraz przekonać, że zmarli też mogą stanowić zagrożenie. I kiedy trup z jedną ręką zmiażdżoną, drugą prawie odcięta dźwignął się na nogi, poczciwy cyrulik omdlał. Szczęśliwie dla niego nieboszczyk nie chciał porzucić raz obranego celu.


Pappo

Pożyczony parasol przetrwał gdzieś minutę. I to nawet nie z powodu wiatru - połamał go ciężar wody lejącej się z nieba. Ale Pappo, choć ponownie kompletnie przemókł, prowadzony właściwie przez niepozbawione instynktu samozachowawczego psy dotarł w końcu do „Piańskich Progów”. Zabłądził tylko kilka razy, w bramach spędził najwyżej pół godziny, w domu Hertariona był na czas obiadu.
Dzisiejsza modlitwa przed posiłkiem była wyjątkowo długa.

Na szczęście nawet gniew boży przemija. A przynajmniej jego zewnętrzne oznaki.

Pappo z ciężką rusznicą i dwoma brytanami u boku, ruszył porozmawiać ze szlachetnie urodzonym młodym briończykiem. Piańskie Progi znajdowały się podobnie, jak szlacheckie rezydencje, na lewobrzeżu. Ale Pappo i tak miał przed sobą półgodzinny spacer po otrząsającym się po szaleństwach żywiołu mieście. Przynajmniej teoretycznie półgodzinny. Bo w praktyce pierwszy patrol spotkał po pięciu minutach, ten był bardzo grzeczny i jedynie lekko wypytywał gdzie zacny Niziołek wybiera się z tą armatą i psami i czy na pewno wszystko w porządku. Pappo zamotał odpowiedź w sposób godny krewnego wielkiej dramatopisarki i pozostawiwszy gwardzistów w kompletnej konsternacji mógł kontynuować swą wędrówkę. Jakieś następne pięć minut. Bo historia się powtórzyła. Ale gdy zaczęły się pierwsze domy szlacheckie, a w stronę Pappo ruszyło kolejnych dwóch żołnierzy, wyższych, szerszych i lepiej uzbrojonych od swoich poprzedników, było wiadomo, że już tak łatwo nie będzie. Oktawian Maurissaut zamieszkiwał najlepszą część najlepszej dzielnicy. Teraz, gdy po deszczu wzmożone patrole usuwały szkody, dotarcie pod dom złotego młodzieńca, zwłaszcza z tą wielka dubeltówką w ręce i psem własnej wielkości u boku, przestało wydawać się proste.
 

Ostatnio edytowane przez Hellian : 19-10-2008 o 12:33.
Hellian jest offline  
Stary 17-10-2008, 21:50   #125
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Marianne

Nawet nie zdążyła zamienić paru słów z nieznajomym, z którym razem uciekli spod miecza i deszczu, gdy do izby wpakował się nieproszony gość. Słuch wcześniej jej nie mylił. Cholerny truposz ze skręconym karkiem pozbierał się jakoś i wybrał się z wizytą. Za nim przytelepał się woźnica, ten sam, który tak nachalnie wpatrywał się w jej biust.

- Niby cywilizowane miasto, a byle kto pcha się bez zaproszenia - powiedziała, zapominając równocześnie o tym, jak sama dostała się do tej izby. - I nie rozumieją, co to znaczy, kiedy kobieta mówi 'nie'.

Chwyciła pierwszy z brzegu przedmiot i rzuciła w woźnicę. Po izbie rozniósł się zapach, który w małych ilościach byłby może przyjemny, ale w tej chwili wydał się jej przeokropnym smrodem.

Co za świństwa używają w tych miastach - pomyślała, odczuwając gwałtowną tęsknotę do świeżego powietrza. Ale od tego powietrza odgradzała ją powykrzywiana sylwetka truposza, który najwyraźniej nie potrafił zrozumieć, że trup powinien spokojnie leżeć i się nie ruszać...

- Baby ci się zachciało, łachmyto? - spytała widząc, że chodzące zwłoki kierują się w jej stronę.

Miska, ciosem na odlew umieszczona na facjacie umarlaka, powstrzymała na chwilę jego marsz. A w sekundę później solidne kopnięcie w kolano zwaliło go na podłogę.
Problem polegał na tym, że trup nie zamierzał tam pozostać i zaczął się z wolna podnosić.

- Jeszcze nie pojąłeś, że rolą zwłok jest leżeć? - wrzasnęła oburzona Marianne. Odrzuciła trzymaną miskę i chwyciła ciężkie nożyce. Silnym ciosem przygwoździła prawe ramię trupa do drewnianej podłogi. I poprawiła kopniakiem w głowę.

Odwróciła się w stronę walczącego mężczyzny. Ten właśnie kończył swój pojedynek.

- Co tak długo? - spytała.

Marianne i Eryk

Eryk uśmiechnął się. Ciut krzywo. Sarkazm w głosie dziewczyny niezbyt mu odpowiadał.

- Nie chciałem go zabijać. Trupy mają jakąś wadę i nie chcą spokojnie leżeć... Poza tym nie są tak rozmowne, jak żywi - dodał.

Błysk w jego oku poinformował dziewczynę, że rozmowa z woźnicą nie będzie spokojną pogawędką przy kuflu piwa...
Podniósł się i wyciągnął dłoń do Marianne.

- Eryk - przedstawił się. Obejrzał Marianne od stóp do głowy. - Eryk Halsdorf. Nie szuka pani czasem pracy?

- Marianne - odpowiedziała uściskiem na uścisk. Schyliła się, podniosła leżący na podłodze miecz. - Odpowiednia praca byłaby mile widziana - dodała. Była bez grosza, a ten gość, Eryk, dysponował gotówką.

Eryk schylił się, by podnieść kilka monet, które wcześniej spadły na podłogę. Gdy sięgał po ostatnią tuż nad jego głową śmignął bełt.

Oboje podnieśli głowy.
Na schodach stał balwierz i przeładowywał kuszę. Zanim którekolwiek z nich zdążyło coś powiedzieć broń została skierowana w ich stronę.

- Raz, dwa... - usłyszeli.

Nie czekając na magiczne 'trzy' znaleźli się na dworze.

- Gdzie jest reszta? – pytanie Marianne zostało niemal zagłuszone przez lejący się strumieniami deszcz.

Eryk nie odpowiedział od razu. Wokół nikogo nie było widać.

- Może pójdziemy tam - wskazał wylot ulicy, nieco zatarasowany przez leżące pojazdy. – Jest duża szansa, że któryś z nich pobiegł w tamtą stronę...
 
Kerm jest teraz online  
Stary 19-10-2008, 13:14   #126
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Peter

A to małpa! Chociaż po zobaczeniu jej twarzy raczej by powiedział "zwinna małpeczka". Ciekawe czy była dobra w łożu? Niestety wszystkie jego sprytne plany legły w gruzach, gdy wlała mu to paskudztwo to ust. Cóż to miało być?! Trucizna? Och, jeszcze jej pokaże! I trajkotała jak ta głupia. Nagle wszyscy chcą pomagać a nikt nie pomaga. Zawsze tak było w życiu biednego Petera. Zawsze wszystko musiał zdobyć sam. Ubranie, wózek, dobytek. Wszystko sam! A tylko on wiedział, jak ciężka to była praca. I co? I niby z tymi kultystami by sobie nie poradził? Toż to też ludzie, pałą w łeb i leży. A nie będą mu się do Leah dobierać. Za ładną dupkę miała, by im ją oddał. Podniósł się ciężko, czując się nieco dziwnie. Podniósł pałkę, ale w geście pojednania, włożył ją sobie w portki.
-Żzre rdaszeko dzeż owróc?
Zamrugał zdziwiony swoimi słowami. Spróbował jeszcze raz.
-Dzo nii fflałaź? Gulwa nać!
Mlasknął kilka razy i machając z rezygnacją ręką rozejrzał się wokół. Jacyś ludzie szli od strony świątyni, co dostrzegł z pewnym zdziwieniem, że może coś dostrzec. Jego mózg jak zwykle działał wolno, ale to nie było nawet zależne od mózgu. Już dawno wyrobił sobie stosowne odruchy na takie sytuacje. Ruszył błyskawicznie w stronę bocznej uliczki, kolejny raz w krótkim odstępie czasu zauważając, że coś nie było do końca tak, jakby chciał by było. Ruszał jak mucha w smole! Dobrze, że tamci byli dość daleko, ale to i tak nie odwiodło go od pełnego nienawiści spojrzenia posłanego kobiecie. Podążyła za nim i niedługo "schronili" się w zaułku. Peter jednak na razie tylko w wielkim przybliżeniu prowadził w stronę Leah. Milczał, póki nie przestał czuć odrętwienia na języku. Pozostałe efekty też przestawały mijać, ale nie zdradził się. Coś w tej kobiecie sprawiło, że zawziął się, a w głębi siebie czuł narastającą wściekłość.
-Mądra dziewka co? Bawi cię to, hę?
Spojrzał na nią, patrząc tak, jak zazwyczaj patrzyli na niego - jak na oślizgłego robaka.
-Ładne ciuszki, ładna mordka. Dobrze się urządziłaś w Brionne, co dziewko bez imienia?
Na jego ustach pojawił się kpiący uśmiech. Coś na prawdę niespotykanego w jego przypadku.
-Nie potrzeba mi waszej zasranej pomocy i waszych pytań. Nieważne, kim kurwa jesteście. I na razie każde z was kłamie a nie pomaga.
Zatrzymał się nagle.
-A może ty mi po drodze opowiesz kim jesteś i podasz jeden powód, w który uwierzę.
Nie ruszył się, lecz napiął mięśnie. Ważyły się losy tej kobiety lub jego samego, bo miał już tego dość. A ręka go świerzbiła, chociaż kobiet bić nie lubił.
 
Sekal jest offline  
Stary 19-10-2008, 17:34   #127
 
Maciass0's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłość
- Witam panowie, widzę, że widok rusznicy was trochę przestraszył, nic się nie bójcie, jest to przesyłka dla pana Maurissaut, mam mu pokazać zalety tejże nowoczesnej broni. - powiedział do strażników Pappo pewnie i podrzucając rusznicę na ramieniu - ależ to ciężkie, na szczęście już w Altdorfie rozumują nad zmniejszeniem wagi broni. W przyszłości zapewniam was moi drodzy będziecie mieć takie cudeńka. Mogą miotać kule na odległość wielu jardów. Zwykłe kusze i łuki nie będą miały polotu do stali. Większe obrażenia to szybsze zwycięstwa na polu bitwy.

Strażnicy wyglądali trochę zakłopotani szybkością i pewnością w mówieniu niziołka. Pappo podszedł do nich bliżej i powiedział trochę ciszej.

- Słyszałem nawet, że pewna grupa naukowców, która skupia się na walce z potworami co w lasach łażą i biją tworzy specjalne srebrne kule na właśnie te złe istoty, co by je capnąć raz a dobrze. Poza tym huk wystrzału spłoszy nie jedną dziewkę mówiąc po waszemu.

- Tak więc pędzę bo pan Maurissaut będzie zły jak mu nie dostarczę tego w terminie. Nawet nie wiem czy nie jestem spóźniony. Przeklęta pogoda.

Strażnicy pokrótce byli zdziwieni i zaniemówili po wykładzie Pappa. W końcu to on znał się świetnie na broni, a oni tylko zostali przydzieleni do usuwania zniszczeń. Po części robili to Pożarnicy.

O, to chyba tutaj. Pappo zobaczył okazałą rezydencję, a na płocie od bramy wjazdowej niósł się napis "Rezydencja państwa Maurissaut". Podszedł pod wejście. Było zamknięte, więc Pappo stanął przed żelaznymi wrotami i czekał.

"Może ktoś zaraz wyjdzie, zobaczymy. Co by tu powiedzieć temu zboczeńcowi. A może to jego ojciec wyjdzie, a może on jest już młody jakiś" - pomyślał
 

Ostatnio edytowane przez Maciass0 : 19-10-2008 o 17:38.
Maciass0 jest offline  
Stary 19-10-2008, 21:02   #128
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ruszyli w stronę przewróconych pojazdów. Już mieli je minąć, gdy usłyszeli, że ktoś buszuje we wnętrzu powozu.

"Francois się wścieknie" - pomyślał Eryk. Nie bardzo wierząc w prawdziwość tej myśli.

Osobnik zainteresowany wnętrzem powozu widocznie nie słyszał kroków zagłuszonych przez szum deszczu. I był szalenie zaskoczony, gdy silna dłoń Marianne chwyciła go za kołnierz i bez najmniejszego wysiłku wyciągnęła go z powozu. Z zaskoczenia aż oczy wyszły mu na wierzch... Chociaż pewnie do tego wytrzeszczu przyczyniła się siła, z jaką trzymała go Marianne, zdecydowanie utrudniając oddychanie.

- Piękna robota - Eryk uśmiechnął się do Marianne. - Dostaniesz premię...

Wyraz twarzy Marianne sugerował, że dziewczyna nie ma pojęcia, czy Eryk mówi poważnie, czy też z nie. I że wolałaby nie być obiektem niczyich żartów.

- Jeśli trochę zwolnisz serdeczny uścisk, to z pewnością ten praworządny obywatel powie nam, co szuka w cudzym powozie. I co w ogóle robi na ulicy w chwili, gdy każdy rozsądny człowiek chowa się pod dachem. A jeśli wykona jakiś nierozsądny ruch, to go po prostu uduś. Wsadzimy mu potem głowę w kałużę i nikt się nawet nie zdziwi, że biedak się poślizgnął i utopił...

Marianne nie posłuchała. Przynajmniej nie od razu. Nie puszczając chwytu obszukała trzymanego. Wyłuskała mu zza pasa solidny nóż i drugi, znacznie mniejszy, z rękawa... Dopiero potem pozwoliła powietrzu dotrzeć do płuc mężczyzny.

Ten wciągnął głęboko oddech.

- Niech ona mnie puści, to wszystko powiem - wyrzęził.

Propozycja była co najmniej zabawna, co widać odzwierciedliło się w twarzy Eryka, gdyż mężczyzna najwyraźniej zmienił zdanie.

- Wynajął mnie taki jeden, nie znam jego nazwiska, żebym śledził pewnego gościa, Danstana... A on wsiadł na konia i pojechał...

- Na zgniły tyłek Nurgala - zawołała nagle Marianne. - Czy on się nigdy nie odczepi?

Eryk obrócił się. Widok nie był zabawny. W ich stronę kroczył, nie zważając na obrażenia i lejący deszcz, znany im wcześniej nieboszczyk za skręconym karkiem.

- Polubił cię - powiedział Eryk, na co Marianne odpłaciła mu pełnym niechęci spojrzeniem.

Eryk sięgnął po miecz. Oręż zdecydowanie lepszy niż rapier, którym najwyżej mógłby robić dziurki w uparcie dążącym naprzód trupie. Uderzył mierząc w prawe kolano, które pękło z trzaskiem.
To nawet nie była walka. I lepiej by się sprawił zwykły rzeźnik. Bezmyślne zwłoki, które upatrzyły sobie za cel Marianne, nie robiły żadnych uników. I usiłowały pełznąć do przodu nawet wtedy, gdy kolejny cios rozwalił mu kręgosłup.
Unieszkodliwienie truposza trwało dość długo... A trzymany przez Marianne niemal zemdlał... Mimo tego uparcie twierdził, że nie wie, kto go wynajął. Widocznie mniej się bał śmierci w ramionach dziewczyny niż gniewu swego pracodawcy.

- Twój wybór - powiedział Eryk wyciągając sztylet. - Nigdy nie bawiło mnie szlachtowanie bezbronnych, ale na wojnie, jak to na wojnie...

Błysk przerażenia pojawił się w oczach mężczyzny. I zgasł.

- Przynajmniej ten nigdzie nie polezie - powiedziała Marianne, zrywając z 'żebraka' kaftan i drąc go na pasy. Przywiązany do wozu nie miał szans na ruszenie ich śladem.

- Dokąd teraz? - spytała Marianne.

- Przydałby się krawiec - powiedział Eryk, mierząc wzrokiem przemoczoną sylwetkę Marianne - może znajdziemy jakiś sklep szukając naszej zguby... A proponuję ruszyć tam - wskazał ręką kierunek na prawo od Rue de Bains..

Jeśli dobrze pamiętał, to w tej okolicy było kilka sklepów. Miał poza tym nadzieję, że jakiś cud wskaże im drogę. Albo obudzi się bransoleta, która najwyraźniej wzięła sobie wolne.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 23-10-2008 o 09:12.
Kerm jest teraz online  
Stary 22-10-2008, 03:25   #129
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Pomiot Khorna. Ze wszystkich tworów, będących dziełem chaosu, o tym Danstan słyszał najgorsze opowieści. Rezygnacja mimowolnie sama wkradała się do jego mężnego serca. Młody Boss jednak nie po to spędził osiem lat w wojsku będącym pod sztandarem Sigmara, by dać się teraz przed tym przeciwnikiem owładnąć strachowi.

W milczeniu obserwował jak Marron z trudem schyla się pod framugą by wejść do wewnątrz domu przez roztrzaskane drzwi. Trzymany przez demona w prawej ręce półtorak, sprawiał wrażenie zaledwie krótkiego miecza. A Danstan na razie tylko obserwował wyglądając dla siebie jakichkolwiek szans. Szybko ocenił oczywistą słabość przeciwnika jaką były jego nogi, które nie mutując tak prędko, musiały dość niezgrabnie dźwigać rosnący w oczach muskularny korpus. Czas jednak na obserwację skończył się i Marron niespodziewanie zręcznie i prędko wymierzył pierwsze cięcie skośne rozbijając przy tym w drzazgi stojącą w korytarzu komodę. Danstan nie spodziewając się takiej zwinności przeciwnika, w ostatniej chwili się mocno wygiął do tyłu omal się nie przewracając. Nie czekał jednak z reakcją. Miecz co prawda nie był jego ulubioną bronią, ale szybkie wyprowadzenie sztychu poniżej kolczugi nie stanowiło trudności.

Marron ryknął nieludzko gdy gęsta posoka popłynęła po podłodze oblepiając szczątki komody. Nim jednak Danstan zdążył się wycofać z wypadu, przeciwnik uderzył go na odlew lewą ręką z taką siłą, że młodego Bossa odrzuciło pod samo zejście do kapliczki. Z rosnącą desperacją zobaczył jak rana demona zabliźnia się wciągu zaledwie chwil tworząc na swoim miejscu kolcowatą wypustkę.

To nie ma sensu... A na pewno nie póki ta kaplica tu jest...

Podniósł się szybko na nogi podpierając się plecami o ścianę. Demon nie kazał mu długo czekać. Szybko dopadł młodego Bossa, który nie mając nadziei na skuteczne sparowanie ciosu wycofał się na bok do sąsiedniego pomieszczenia, z którego nie było już odwrotu.

To koniec. Koniec, kurwa mać...

Kolejne cięcie i unik. Tym razem jednak w strzępy poszły drzwi do zamkniętej wcześniej szafki dębowej. Danstan Boss nie mógł uwierzyć, w to co wysypało się ze zniszczonego mebla. Wśród paru rapierów i mieczy, na ziemię wypadły również cztery wyglądające na nowiusieńkie garłacze i cztery pokaźnej wielkości prochownice. Jeśli były pełne to z pewnością wystarczyłoby tego na małą eksplozję i być może zniszczenie ołtarza...

Nadzieje okazały się zbyt wczesne, a chwila nieuwagi zbyt długa. Demon wiedział już, że ofiara nie ma gdzie uciec. Ciął z całej siły. Z góry na wskroś przez pierś przeciwnika przypartego do ściany. Ten nie miał już szansy na unik. Wyuczony odruch nakazał mu spróbować zasłonić się mieczem, po którym zgodnie z teorią ostrze przeciwnika powinno się ześlizgnąć. Powinno zgodnie z teorią. Siła jednak wytraciła mu brzeszczot z rąk, a półtorak rozciął Bossowi ubranie na piersi pozostawiając na odkrytej białej koszuli krwawy ślad płytkiej rany. Jednej jednak rzeczy Marron nie przewidział. Jego własne ostrze pozostawiwszy Bossowi długą bliznę wbiło się w deski, które nasiąkłe wilgocią z powietrza zakleszczyły się na zimnej stali. I tę chwilę konsternacji Danstan musiał wykorzystać. Zabrać rapier, zrzucić prochownice na dół i skupić uwagę Marrona na sobie. Jeśli się uda, pozostawało liczyć na to, że Estalijczyk żył i wymyśli jak wysadzić to przeklęte miejsce by sami nie zginęli...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 23-10-2008, 08:36   #130
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
To było coś wstrętnego, nienaturalnego i ze wszech miar obrzydliwego. Żywe trupy nie miały prawa istnieć po za opowieściami gawędziarzy, którzy strasząc słuchaczy chcieli zarobić na kawałek chleba. Jednak to co się do niego zbliżało bynajmniej nie było wytworem bujnej wyobraźni.
Poczuł mdłości i ze wstrętem wzdrygnął się widząc ich puste spojrzenia i niezborne ruchy. Sam się zaniepokoił, że prawie nie czuł strachu.
Pojedynek wydawał się być jedynie formalnością uzbrojenie i powolność nieumarłych nie dawały im większych szans w starciu z Diego. Choć ten zdawał sobie sprawę z tego, że by ich pokonać musi dosłownie pociąć przeciwników na kawałki.
Wziął lekki zamach z łokcia i czystym cieciem zdekapitował strażnika z pałką. Strumień ciemnej, niemal czarnej krwi trysnął z pozbawionej głowy szyi. Jednak pomimo potwornego okaleczenie ciało nadal stało.
Kolejne cięcie w kolano. Pierwsze przecięło chrząstkę i dopiero drugie przecięło staw. Ciało strażnika bokiem zwaliło się na posadzkę.
Diego zaśmiał się zadowolony. Taka walka była całkiem przyjemna. Poćwiartuje ich i wypuści z nich krew jak ze świniaków.
Teraz przyszła kolej na tego z mieczem. Prima na klingę, secunda i wyjście na flankę, a potem dziecinnie prosta tercja z zamachem i dłoń dzierżąca miecz już leżała na podłodze. Potem przyjemna dekapitacja, odcięcie nogi i narastająca radość z przyjemnie wykonanego zadania.
Trzeciemu obciął najpierw obydwie ręce, a potem cięciem z dołu przez krocze dotarł, aż do mostka. Zaśmiał się na głos widząc jak nogi trupa rozjeżdżają się w makabrycznym szpagacie.
Teraz systematycznie zaczął obcinać kończyny trupów. Śmiejąc się ciągle, a jego głos stawał się z każdą chwilą coraz bardziej i bardziej szalony. Oczy mu błyszczały, zęby połyskiwały drapieżnie, gdy krew z ran coraz bardziej zbryzgiwała jego nagi tors.
Ta krew była ... wspaniała. Pachniała jak nic innego na świecie. Krew wrogów dawała mu siłę, czuł się potężny, wspaniały, mocny jak sam Khorn. Wszystkie kolory zaczęły blaknąć, a jedynie czerwony przybierał na intensywności. Kolejny cios i krew siknęła mu w twarz. Odruchowo zamknął oczy, a gdy je otworzył widział tylko, wspaniała, najpiękniejszą czerwień.
Tam pod ścianą leżał jeszcze jedno nie zmasakrowane ciało. Powoli smakując chwilę zaczął się zbliżać, był o krok od ostatecznego zwycięstwa. Zgrzany parował potem, krwią i podnieceniem.
Otarł czoło, krew zalewała mu oczy, prawie nic nie widział. Podniósł miecz do ciosu i ciął.
Ostrze zazgrzytało o posadzkę w nieczystym cięciu, ale doszło też do ciała zgłębiając się w udo.
Ofiara nagle krzyknęła cienkim, przeraźliwym, kobiecym głosem.
Podnoszący miecz Diego cofnął się jakby rażony obuchem. Poczuł nagle paraliżujący ból głowy. Jakby coś, albo ktoś kto już był w jego umyśle niecierpliwie przypuścił gwałtowny atak na jego świadomość.
Padł na kolana chwytając się za bolący głowę.
- Leticia. – wyjęczał płaczliwie – Leticia ...
Wyszeptał niczym zaklęcie, które mogło go uratować.
Wstał chwiejnie i chwycił dziewczynę pod pachy. Wyjąc z bólu i wysiłku zaczął ją ciągnąć po schodach na górę. Po drodze o coś się pośliznął. To były prochownice. Przez chwilę nie mógł uwierzyć w to co zobaczył. Skąd one się tu wzięły ?
Niechętnie walcząc sam ze sobą zostawił dziewczynę i zszedł do kaplicy. Idąc do ołtarza mógłby przysiądź, że słyszy szepty obiecujące mu potęgę i niewysłowioną radość. Umieścił prochownice za ołtarzem, a z prochu jednej z nich usypał wąziutką ścieżkę, aż do schodów. Chwycił za jedną ze świec i podpalił proch pośpiesznie chowając się na schody i zatykając uszy. Ból głowy prawie pozbawił go przytomności.
 
Tom Atos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172