Karczma Żyda Moszke Straszno się stało na dworze i faktycznie niektórzy żegnać się zaczęli co pewnikiem nie czynili od roków paru. Ciemność na zewnątrz uczyniła się , a wiatr niezwykły zaczął na ściany i dach napierać, jakby sto czartów chałupy się uczepiło i chciało za jej węgły szarpać, by do piekła ją porwać.
Ulewa tak gęsto prażyć naczeła że by porozumieć się między sobą musieli prawie krzyczeć. Żyd padł w kącie przy kominku i zawodził jakby demon już za kark go czepił i do piekła wlekł.
Zamarli na chwile wszyscy az pierwszy pogorzelski sie ozwał choc głosem zmienionym.
- No braciaszkowie zda mi się że Lucyper po czyjąś z duszy się wybrał co miedzy nami jest - i ucapił za krzyżyk co go na piersi miał, prawosławny, złoty i perełkami drobnymi wysadzanymi, bardziej bojarównie wdziecznej zwyczajny niz prostemu zawalidrodze. Wydało sie też niektórym, z Panów Braci, że w świetle łuczyw błysneło na nim czarno jakby kilka kropel krwi dawno zaschłej.
- Hospody pomyłuj - jeknął któryś z jego kompanionów widocznie bardziej grzechami bezecnymi naznaczony.
Nagle rozległ sie śmiech drwiący, cichy, aż niektórych po krzyżach ciarki przeszły i obejrzeli sie skąd pochodzi.
Stojący dotąd nieco w cieniu szlachcic z cudzoziemska przybrany wysunał sie nieco na srodek. Ujrzeli wszyscy twarz starsza już, pociagłą z iście diabelskim uśmieszkim.
- A cóz to morderco niewiast i dzieci sobie myslisz, ze po ciebie czart sam przyjdzie ? Głupiś był jak sobaczy chwost i teraz też jesteś gwałcicielu kobiet bezbronnych. Do piekła cię nie wezma gnojarzu, robakom, larwom białym cie rzuca, co cię juz za życią tocza. Cofnał się Pogorzelski w tył a twarz mu śmiertelna bladość pokryla i wydalo sie wszystkim, że widza jak z oczu jego wypełzają juz przebrzydłe białe robaki, jak wiją się w ustach i kłebią.
- Ktos ty jest że tak smiesz do mnie mówić ? Na miejscu batogami zasmagać każę - ryknął Pogorzelski i chwycił za pistolet za pasem schowany.
- Nie poznajesz ? -zdziwił sie jakby szlachcic ów i postapił jeszcze krok naprzód by na srodku izby stanąć.
Teraz i w świetle pełniejszym poznali go i Panowie Bracia.
- Ligeza jestem - i znowu usmiech wykwitł mu na twarzy.
- Po mnie przyszedłeś ? - spytał głosem zmienionym Pogorzelskim.
- Po ciebie ? - zdziwil się Ligeza jakby taka rzecz zdała się mu niedorzecznoiścią - Prędzej bym się zgodził popom brody strzyc.
- Nie... Bic się mieliści to się bijcie.
- A dobrze - poweselał jakby Pogorzelski - lepiej tu nawet niż na dworze.
- Ja kompaniona sobie dobiorę i ten szlachetka - wskazał na pana Ankwicza - i tu sobie we czrterech potańcujemy, a reszta niech sie przypatruje. Zyd słysząc to pomknął na czworakach za szynkwas i aczał tam rumor czynić.
Zaczeto stoły i ławy usuwać i pod ściany w krótce staneli na srodku izby Pogorzelski z Kozakiem jakimś u boku swoim.
- No wychodz szlachetko jak cie strach nie obleciał. Nadworze jakby ulewa wzmogla sie jeszcze jeno wiatr ścichł. |