Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2008, 10:42   #90
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
# Antrakt
Więc, mój drogi, zapewne mnie pamiętasz. Och, oczywiście, że mnie pamiętasz, nikt nie mógłby zapomnieć mnie, nowo mianowanego diakona Kombinatu, Kowalskiego.

Kowalski patrzył przez chwilę krytycznie na kartkę. Mhm, mruknął, o to chodzi. Ci od Kombinatu lubią takie... Gierki. Okazywanie reputacji. Potrzebuję kontaktów. Y-hym.
Zmiął kartkę i wyrzucił do kosza. Wyciągnął następną.

Drogi Ryszardzie!
Zapewne pamiętasz mnie jeszcze z kaplicy poświęconej Maryi Matce Boskiej Ciernistej, tej, która została założona wczoraj na ruinach U-Bhf Opera, na wschodzie Neoberlina.
Dalej nic nie świta? Podpowiem ci: To pisze ten blondasek z niebieskimi oczyma, którego przyłapałeś w konfesjonale. A? Brawo!
Jakkolwiek, miły druhu, wiem, że Kombinat ostatnio solidnie zaopatruje swoje wojska także w sprzęt komputerowy. Jest to dla nas radosna nowina, ponieważ ja i mój nieodłączny towarzysz możemy być z Tobą w kontakcie. Pojawiają się jednak pewne niebezpieczeństwa takiej oto wymiany informacji. Chcielibyśmy Cię przestrzec przed Locus Iesus, naszej sieciowej wspólnoty Katolików. Jeśli ktoś by Cię do niej zapraszał, odmów stanowczo!
Chciałbym tutaj opisać tę wspólnotę. Ma ona charakter tak zwanego forum. Zapewne słyszałeś o tej formie organizacji społeczności internetowych, pozwalających na swobodną wymianę idei, a który wywodzi się jeszcze sprzed Trzeciej Wojny. Na nieszczęście, miałem okazję partycypować w tym oto forum.
Jak wiesz, bracie, Szatan często przemawia do nas podstępem, tak więc tym posłużył się i tutaj. Przejdźmy więc do meritum.
Już samo logo tej przeklętej strony napawa mnie lękiem, przedstawia ono bowiem cudacznie wyrzezany kamień spowity płomieniami, czerwony jak krew. Moderatorzy mówią, że jest to metafora aureoli otaczającej naszego Pana, lecz, zaklinam Cię, Ryszardzie, nie wierz im! Symbole, które znajdują się na nim paczą umysł i duszę.
Najgorsze rzeczy jednak dzieją w obrębie samego forum. Powiadam Ci, bracie Ryszardzie, istna Sodoma i Gomora.
Mówię o tym z najwyższym wstrętem, jednak są to konieczne ciernie do wypełniania Woli Pana; chcę przestrzeć jak najwięcej ludzi. Wiedz zatem, że jedną z form rozpusty tych niegodziwców jest umieszczanie zdjęć w swoich profilach użytkowników. Nie mogę nawet wspomnieć na ogrom obrzydliwości, które były tam umieszczane, jednak jeden grzeszny obraz zapadł w mój biedny umysł. O, Panie! Spraw, bym zapomniał twarz tej wszetecznicy, która tam to umieściła! Ujrzałem bowiem obrzydliwe oblicze, godne samego Lewiatana chyba. Włosy płowo-ryże, twarz pokraśniała, nos jak kartofel, chyba z chuci nadmiernej, ciało tłuste, choć piersi dziwnie wychudłe. Dość na tym! Jednak i ona nie jest najgorsza, bowiem oto już nadchodzi następna prostytutka diabła. Ruda, ruda, a jakże, toć już Magdalena była ruda, ta przeklętnica zaś została uznana za królową nierządu. Ach, bracie, powiadam Ci! Nie przychodź nigdy do tego gniazda rozpusty, bowiem i Ciebie wciągnie. A., A. się nazywała, imienia nie pomnę, dobrze, tak uczyń Pan, bym nie pamiętał! A., A., jak mawiali Żydzi: Agrat, pomocnica Samaela. Królowa chuci, bydlę jedne. Ostrzegłem!
Kolejnym obrzydlistwem, które jest na tej grzesznej stronie, są tak zwane „Zielone Punkciki”. Moderatorzy tego forum mówią, że ile masz „Punkcików”, tym bardziej sławny jesteś w ich wspólnocie. Nie ufaj temu, Ryszardzie! To tylko utwierdza ich w swojej pysze, łamiąc wiarę dobrych chrześcijan.
Nie dość na tym, dobry druhu. Ja sam słyszałem plotki, że – Boże, daj, by były przesadzone! – moderatorzy sami chętnie zapraszają do rozpusty, molestując niewinne a głupiutkie dziewczęta wstępujące w ranki tych grzeszników, zapraszając ich, kusząc, by wreszcie skończyły w ich smrodliwych barłogach, uginając swą cnotę pod opasłymi brzuszyskami tych obboli i opojów, niegodziwców i pochlebców.
I nie dopuszczą oni dobrych ludzi do przemawiania im do rozumu! Bym zrozumiał, zapamiętali heretycy – chrześcijan nie dopuszczają. Ale nie, gdy zwykły człowiek spojrzy na to gnojowisko, wstrząśnięty, podniesie krzyk – tamci natychmiast dławią wrzask sprawiedliwy, nakazują milczenie i uczestniczenie w tej głupocie. I mówią: Uśmiechaj się! Uśmiechaj się! Bądź dobry! Gdy tymczasem sami dobrzy nie są. Że już szkoda mi wspomnieć o tych „grach” w które ciągle grają na tym swoim forum.
Bo i też to miejsce ściąga samych łotrów i niegodziwców, ludzi niedobrych! Nie tylko złych, ale i miernych umysłów, czyli tępaków i durniów. Ich usta łakną potu przeniewieranych dziewic, ich kobiety szeroko uda rozwierają, pasibrzuchy, zbrodniarze, odstępcy prawa Bożego, Żydofile.
Unikaj takich, bracie Ryszardzie, unikaj, po trzykroć unikaj!
A tak poza tym, jak tam Pawełek? Całkiem konkretny z niego chłopaczek, musisz mnie z nim zapoznać. Szczególnie podoba mi się ten jego motyw z używaniem szminki podczas mszy, uwielbiam ten smak, który ma Paweł. Jak on go nazwał? Bananowo-truskawkowy? Pyszny! Przy okazji, musisz mi przypomnieć, jakiego pudru używałeś, gdy posługiwałeś przy winie, wyglądałeś jak sam Jezus, on zaś przy Tobie niczym Maryja Panna, zaś ten inny, którego imienia nie pomnę, jak dzieciątko Józef. Wszyscy tworzyliście przepiękną trójcę, nie mogę się doczekać, kiedy przybędziemy do Waszej jednostki, wszak wszyscy wiemy, że trójkąt to ulubiona figura Boga.

Buziaczki i siusiaczki,
Twój Józio


* * *

[MEDIA]http://lmetacube.googlepages.com/Crustation-01-Hey.mp3[/MEDIA]
# Przejdźmy do spraw poważniejszych, czyli jak Herr Buchta światło na sprawy rzucał
- Iść? Z wami? Pfch! – mruknął Finneas. – Tutaj jest moje siedlisko. Nigdzie stąd nie idę. Zresztą... Czekam na nią. Skoro dostała kulę, to w ciągu godziny albo do mnie przyjdzie, albo sama gdzieś się zaszyje... Hmm...
Spojrzał na zegarek.
- Czwarta dochodzi. Świta. Poczekamy do piątej. Hy. A co do was... – wskazał rewolwerem ciemny korytarz za Axelem. – Radzę się stamtąd wycofać. Rzadko chodzi tymi samymi drogami, co jej przeciwnicy, ale niewiadomo, co może jej strzelić do głowy. W końcu to nie człowiek. Nie do końca.
Spojrzał trzeźwiejącym wzrokiem na pozostałych. Zmitygował się:
- Co do was, możecie się tu zatrzymać. Co prawda rozpieprzyliście pół magazynu, ale naprawdę wątpię, żeby Kombinat tutaj zaglądał. Przynajmniej nie przez tę godzinę. Mam układ z Lichtenschweigerem. O, jego też znacie? Miło. Ale o czymś innym chciałem...
O! Więc pytacie się, czym jest Katja? No cóż... Ciężko powiedzieć. Sam nie do końca wiem. Ale powiem wam to, co wiem. Znaczy się, ja ją nazywam Katją. Takie imię. Jakieś być musi, co nie? Hy! Ale ona lubi się nazywać różnie. Czasem nazywa się Urszulą, czasem Kasią, czasem nazywa się Ulrike Keisenpfichte, czasem Lethermann, a czasem w ogóle się nie nazywa. Ona tak ma. Hmm... Kiedy przyszła? Pięć miesięcy temu z hakiem. Polowała. Daję jej żarcie, jeśli chce, a ona o tym wie, ale woli polować. To chyba jej duma.
Oczywiście to nie wyglądało tak różowo. Wygląda jak zwykła damulka, wiecie, jak taka, o, tutaj. Słaba niby. Jeśli chce, to udaje, że nic nie potrafi, ale potrafi ukręcić łeb nawet SD. Wiem, bo sam widziałem. Wiecie, co to jest SD? Aaa, no tak, zapomniałem, że wy z Neoberlina idziecie. Swoją drogą, jak się mają sprawy w starym Berlinie? Potem mi powiecie. Co ja to... Katja! Ona umie się posługiwać bronią palną, ale jej nie lubi. Woli noże, szczególnie takie do rzucania. Rzucała w was nożem? Nie? O, to macie szczęście. Może z wami zagrała.
No, ale wtedy, jak ją spotkałem, to miałem naprawdę dużo szczęścia. Ta cholera zaczaiła się na mnie akurat wtedy, gdy byłem zalany.

Zagarnął chustę z karku. Widnała na nim pokaźnej wielkości, sina blizna.
- Chlasnęła mnie wtedy po lewej stronie, do dzisiaj nie mogę zginać głowy na lewą stronę. Mówiłem o tym, że miałem szczęście? Więc wypaliłem jej prosto w cyce z Nadzieji. Ta dubeltówka zabija, możecie mi wierzyć. No więc co widzę, widziałem wtedy, jak poleciała pół metra i upadła. Ledwo co zatamowałem krwawienie, ale straciłem sporo krwi. Tak dużo, że właściwie nie mogłem się ruszyć z łóżka, a co dopiero dorwać się do tych drzwi i sprzątnąć trupa. Nie obchodziło mnie to zresztą. Ale, jak widzicie, jakoś dociągnąłem. Byłbym umarł, bo trochę mi posoka ciężko się goi. Nie, że hemofilia, ale wolniej. O wiele wolniej.
Pewnie nie wiecie, jak to jest, kiedy się ma mało krwi, a na karku jest kilogram zacisków i gumek, żeby nie ciekło. Byłem oszołomiony. Dopiero na trzeci dzień mogłem się pozbierać na tyle, żeby wezwać Irrlichta, żeby mi pomógł – rzekł Buchta, trzeci agent wywiadu rebeliantów, Lange. – Jak przyszedł, to zapytał się, jak w takim stanie mogłem jeszcze zabijać jakieś suki. Zapytałem się, o co mu chodzi. Doprowadził mnie do niej, wiecie, trzymał mnie, bo ledwo co na nogach chodziłem. Normalnie po trzech dniach trupa oblazują larwy, schnie, cokolwiek. Ona miała ranę, owszem. Ale taką, że można trzy palce włożyć. A nie dupę całą, bo taką zrobiłem na początku. A koło niej ładnie, w szyku poukładane naboje do Nadzieji. Uwierzycie?
Irrlicht wysłuchał mnie. Zaciekawił się. Powiedział, poczekajmy, ciekawe, co z tego wyjdzie. Nie słuchał mnie, zresztą ja ledwo co stałem. Ja, owszem, też chciałem to zbadać, ale dopiero po tym, jak bym władował jej serię w mózg. No, ale tamten mnie zapakował do łóżka i kazał się zamknąć. Co mogłem zrobić?
Gadał z nią. Słyszałem. Co prawda tamta na przemian na niego krzyczała, przeklinała, a później nazywała wybawcą, ale dogadał się z nią. Powiedział, że da jej jedzenie, i że jego przyjaciel, czyli ja, wpierdolił jej w pierś dwie rury przypadkiem. Zaatakowała, więc wpieprzyłem, tłumaczył jej. Próbowała go wtedy atakować, ale była za słaba. Więc postawił na swoim. Od tamtego czasu znamy się i pomagamy sobie. W miarę możliwości, oczywiście.
Nie sprawdziliśmy, co prawda, jakby się zachowała, gdyby jej walnąć kulę w łeb, nie chcieliśmy ryzykować. Ale gdy ma jakieś większe rany, to zwyczajnie zasypia. Wydłubuje kule i zasypia na jakiś czas. Jej rany leczą się w przeciągu paru dni. Nie choruje. Nie psychicznie, oczywiście, bo co do jej głowy, to, hm, nie mam wątpliwości, to pojebka. Nie ima się ją gangrena. Może ładować sobie toksyny i białe w żyły, nic ją nie ruszy. Jest odporna na wszelką chemię.
Lubi jeść ludzi. To nie żart. Może wam o tym mówiła? Y-hy. Jak ktoś jej się trafi, podżyna gardło, zabiera zwłoki. Kiedyś pozwoliła mi spojrzeć na to jej miejsce w kanałach. Jak w normalnej rzeźni, tylko z haków zwieszały się kawały ludzkiego mięsa. Zdziera skórę, suszy, oddziela mięso od kości. Szyje skórę, odżyna kapały i ubiera się w kości, czaszki, skórę. Tak od święta, bo normalnie z tym się nie obnosi. Mówiła mi, że wyczytała to w jakiejś książce. Że tak robili jacyś Indianie, kurwa, nie wiem.
Tak więc, czy da się ją zabić? Pewnie da. Jeśli władujesz w nią dostatecznie dużo kul, rozczłonkujesz i sfajczysz zwłoki, pewnie wtedy już nie da rady. To nie terminator, prawda? Ale tak poza tym to trudno schodzi. Testowaliśmy ją. Ja i Irrlicht. Trudno jej przetrącić kości, trudno ogłuszyć. Jeśli ktoś strzeli jej w nogę, to za mało, bo przeżywała gorsze rzeczy. I takie tam... Sami sobie to dopowiecie.
Jej głowa? Przecież mówiłem, że to psychopatka. Czasem mówi tak, jakby to był facet. Wtedy grubieje jej głos i kończy słowa na –em. Zabiłem, zapierdoliłem. Sami rozumiecie. Nie, żeby mnie to ruszało. Przyzwyczaiłem się.
Czym ona jest? Tak naprawdę? Mówiłem, do diabła, że nie wiem. Jak się pytaliśmy, skąd przyszła, to z Muru. I tyle. Mówiła coś o ciałach, tysiącach ciał pogrzebanych w jakiejś komorze. Dla nas to możliwe, znając interesy i eksperymenty Korporacji. Może wiecie coś więcej o tym? Dla mnie to bez znaczenia, ostatecznie liczy się cel, dla którego ją szkoliliśmy. Dla celu bardzo prozaicznego: Katja jest naszym zabójcą, i tyle. Używamy jej, żeby sprzątnąć tego i owego. Ktoś myśli, że ma do czynienia z chorą idiotką, chora idiotka urywa mu głowę. Tak się zawsze to wszystko kończy. Zazwyczaj. Ktoś ją zrani, to sama się leczy. Pamięta, co się dla niej zrobiło. To prawda, jest pokręcona, ale na pewno nie nazwałbym jej głupią.

Spojrzał na zegarek. Minęło pierwsze pół godziny.
- W każdym razie, mnie słucha. I nie zaatakuje was, jeśli ujrzy mnie z wami. Więc spokojnie.
Umilkł na chwilę, zmrużywszy oczy. Uniósł je, spojrzawszy w przestrzeń nad Axelem. Podniósł brwi, krzyknął:
- O kurwa, Fritz, nie wolno!
Było już jednak za późno. Pluskwa, która zeskoczyła z szybu wentylacyjnego zacisnęła się na twarzy Axela. Tamten upadł.
- Nie strzelać! – wrzasnął Buchta. – Kurwa, mówię, żeby nie strzelać – susem doskoczył do Axela i zerwał mu pluskwę z głowy. Tamten odetchnął. Buchta ukrył pluskwę pod płaszczem. Cofnął się. – Do diabła, opuśćcie tą broń... Co z wami? To mój zwierzak.
Odczekał jeszcze parę chwil.
- No co? Jeden ma kota, drugi ma psa, trzeci ma pluskwę z laboratorium... Kurwa, broń! Fritz jest niegroźny. Lubi ssać twarze, taki nawyk, ale nie może przemienić nikogo w zombie. Jest po operacji. Słowo.
Pluskwa wydawała burczące dźwięki, jakby na potwierdzenie jego słów.
- Już? Już skończyliście? Może usiądę. Mam go dopiero od miesiąca, nie jest tresowany. To dlatego jeszcze rzuca się na ludzi. Cholera, naprawdę, czy ja muszę tłumaczyć, żebyście kurwa opuścili tą broń? Przecież mówiłem, że was nie zje.
Ale tu przechodzimy do pytania, które zadał mi tamten... Travolta, tak? A-cha.
No więc musicie wiedzieć, że pracowałem przez równe dziesięć lat dla Muru w laboratoriach teleportacji czasoprzestrzennej. To my wymyśliliśmy PAKT-y... Wiecie, co to są PAKT-y, nie? No.

Podszedł do skrzyni, pogmerał trochę przy zamku, tamten szczęknął, odpiął zaciski, wyciągnął stamtąd pewne urządzenie.
- To też wymyśliliśmy. Oczywiście nie uniosłem tego przez całą drogę z Mauer do tutaj. Katja to przyniosła. Zabiła chyba któregoś z moich kolegów, bo tylko ludzie z zarezerwowanych sektorów bloku D mogli używać takich pukawek.
Urządzenie miało uchwyt, a przy nim pomarańczowy, choć nieco wytarty spust. Powyżej uchwytu, od strony trzymającego był mały cyferblat. Gdy Buchta nacisnął przycisk po prawej stronie, wskazówka zaczęła lekko drżeć. Chuchnął na niego, przetarł chustą. Tam, gdzie powinna być lufa niezwykłej broni, był jedynie wielki cylinder zrobiony w pewnej części z pancernego szkła. Za szkłem zaczęła wibrować teraz dawka pomarańczowej energii; z cylindra wystawały także trzy ramiona operacyjne, które także lekko podrygiwały.
- Nazywam to działem grawitacyjnym – rzekł Finneas. – Ale ekipa badawcza nadała oczywiście swoją nazwę. Schwarze Energie Manipulator, w skrócie Seemann. Albo SEM. Albo projekt ROTA-8947612, hie, hie. Wybaczcie, ale nie dam wam go. Jest mój. Działa prosto...
Skierował cylinder w stronę skrzyni leżącej w rogu i nacisnął spust. Powietrze pomiędzy cylindrem zgęstniało i zrobiło się mętne, zaś sam cylinder zaczął wibrować i cicho buczeć. Skrzynia, pociągnięta siłą z cylindra, wyskoczyła ze sterty szmat i zawisnęła w powietrzu.
- Używaliśmy go do przenoszenia niebezpiecznych materiałów albo po prostu do ciężkiego cholerstwa. Może podnosić do czterystu kilogramów. Potem nie uniesie. Ma zabezpieczenie programowe. Ludzi też nie podniesie, chociaż może. Testowaliśmy. W polu magnetycznym wywoływanym przez to cacko ludzie rzygają, tracą przytomność, takie tam. Więc nie używaliśmy tego na ludziach.
Ramiona operacyjne drgały jak odnóża pająka. Buchta wyłączył pole, a skrzynia stuknęła o podłogę.
- Zasilane akumulatorem naszej roboty. Tajemnica. Powiem tylko, że są tam ulepszone ogniwa węglowe, takie same, które są w reaktorach w Mauer. Trzyma trzy dni ciągłego użytku. Potem wam wytłumaczę, jak działa.
Spojrzał znowu na zegarek.
- Jeszcze piętnaście minut. No, to powiem wam, co robiłem w Murze. Blok D, sektor 49, badania nad teleportacją czasoprzestrzenną. Materiały anomalne. To tam, gdzie pracował taki jeden, nazywał się Konrad Hahn. Łebski gościu. Dzięki niemu odkryliśmy, jak zrobić tunel czasoprzestrzenny. To wtedy, trzy lata temu, zaczęły się pierwsze badania nad światem zwanym Externus. Kupa gadania, więcej niż na jedną noc.
W każdym razie odkryliśmy tam taki kryształ. Żółty taki. Wydzielał promieniowanie Thamma. Tak więc nie musieliśmy rozgrzewać paru reaktorów tylko po to, by otworzyć mały tunel czasoprzestrzenny dla jednego człowieka. Jeden taki kryształ wystarczał, żeby otworzyć portal dla całej armii i utrzymywać go przez jeden dzień. To nie żart. Gdy odkryliśmy te kryształy, zaczęliśmy mieć realne szanse na eksplorowania Externusa.
Gdy to odkryto, miałem już doktorat i własny dział. Znaleźliśmy tam takie rzeczy, jak pluskwy. Badaliśmy je. Sprawdzaliśmy, czy byli tam nosiciele dla tych stworzeń. Cóż, byli. Hy, to też jest do obgadania na następny raz. Badaliśmy neurotoksynę, którą one wydzielają, takie tam rzeczy. Mieliśmy nawet całą ekipę, która badała i katalogowała stwory z Externusa.
Mówiłem, że mógłbym o tym gadać sporo? Chcę wam powiedzieć jednak jedną rzecz, zanim się stąd wyniesiemy. Pomimo tego, że istnieją rejony Externusa, które mają jakąś stałą materię, to całkiem spory obszar jest zbudowany z pewnej dziwnej materii, którą nazwaliśmy psychoplazmą.
Psychoplazma, widzicie, reaguje na to, o czym się myśli. Co się ma w głowie. Na to, czego się pragnie, czego się boi. Reaguje na silne emocje. Myślicie że żartuję? To wcale nie jest żart. Pluskwy i inne stwory stamtąd są w pewnym stopniu ukształtowane przez ludzi. Przez nas, stamtąd. Tak więc nie dziwię się, że Externus wygląda tak, jak wygląda, to jest jak jakieś pieprzone piekło. Od czasu, gdy zaczęto tunelować do tamtego świata, granice czasoprzestrzenne zaczęły topnieć. W jakiś sposób, nie wiem, mieliśmy byli to badać, ale, sami wiecie, mamy wojnę. Nie ma czasu na takie pierdoły. Tak więc pomyślcie sobie, jaką formę może przybrać substancja reagująca na myśli kształtowana przez społeczeństwo po nuklearnej katastrofie? Sami rozumiecie. Mówiłem o pluskwach. One takie nie były, kiedy je znaleźliśmy po raz pierwszy. Owszem, były wszystkożerne, ale nie atakowały ludzi, kiedy nie musiały. Tego tu – wskazał na Fritza, który przelazł na jego drugie ramię – karmię arbuzami. Te stwory właściwie nie były drapieżne na początku. One zaczęły takie być po spotkaniu z ludźmi. Mówię prawdę, bo badam tamten świat od dziesięciu lat. Tak więc, jeśli do Externusa dostałby się Budda, to dzisiaj żyjemy w kwiatkach. Ale cóż, Korporacja była pierwsza. Pech.

Zamrugał. Spojrzał na zegarek, westchnął, wziął plecak, zapakował do niego manipulator. Wskazał brodą na plecak i powiedział:
- Fritz, ty też.
Pluskwa zasyczała w odpowiedzi, jednak wskoczyła do plecaka, a Buchta zasunął zaciski.
- Idziemy? Ona się już pewnie nie pojawi.
Było pięć po piątej. Poszli. Po drodze do szpitala Finneas jeszcze dodał, wspomniawszy pytanie Axela:
- Agenci? Aaa, no tak. Mówiłem, że jestem jednym z nich. Kryptonim Lange, do usług. Czy są inni? Byli, pewnie. Dürer nie żyje, jak mówił Irrlicht, a ja mu wierzę. Co do Irrlichta... Polazł w diabły. Nie wiem, gdzie jest. Nie miałem z nim kontaktu od dwóch miesięcy. A? Co to ma wszystko do Barka? Hy-hy-hy...
Bark to skurwiel, co do tego nie mam wątpliwości. Ale jest pewna logika w jego działaniu. Tak to widzę. O Berlin i miasto dba, jak umie, a Frankfurt... Frankfurt to jego zabawka. Kiedyś Dürer mi o tym opowiadał. Jak to Bark mu się chwalił, że szuka kogoś najlepszego. I dlatego testuje kolejnych ludzi, którzy mu wpadają w ręce. Mówił mu: „Jak ktoś przeżyje Frankfurt i dostarczy mi chociaż jednego z nich, to zrobię go, kurwa, generałem”. Wystawcie to sobie.
Tak więc, jasne, było tutaj paru takich jak wy. Jedni wyglądali lepiej, drudzy gorzej. Jednych musiałem zabijać, drudzy, po dowiedzeniu się prawdy, po prostu odchodzili. Sytuacja ciągnie się przez jakiś rok. Jak Bark traci kontakt, powiedzmy, na pół roku, to zaczyna szukać nowych. I tak to się kręci. Nie słyszałem, żeby ktoś do niego wrócił. Zresztą, Bark sam jest wariatem. Skąd wie, że jesteśmy dalej we Frankfurcie? Ktoś z naszych musiał mu donosić. Może Dürer, nigdy nie ufałem temu sukinsynowi. To i tak nie miało zresztą większego przełożenia na rzeczywistość. Siedzieliśmy we Frankfurcie, bo tu było bezpiecznie. O wiele bezpieczniej, niż w Berlinie czy w Polsce. Do czasu, gdy wszedł Kombinat. Teraz już mało gdzie jest bezpiecznie. Naprawdę.
Macie może jeszcze jakieś pytania? –
zapytał przed bramą szpitalną. – Co zamierzacie zrobić, ha? W tym sensie, jak się dostać do tego... Świe... Świe... Świerzbodzina. Ja też znam pewną drogę ucieczki z tego miasta.
Hy.


[MEDIA]http://lmetacube.googlepages.com/testingchamber.png[/MEDIA]
 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 18-10-2008 o 11:00.
Irrlicht jest offline