Pan Jacek aż sie skrzywił gdy
Nuszyk krzyknęła i popędziła ku studni.
Z niepokojem patrzył gdy mijała
Belzebuba, ten lubił bowiem "dla psoty" chwycić przechodzącego mimo zębami, lub też nagle zarżeć niespodzianie takiemu nad uchem. Gdy biedny szlachcic, pachołek, lub łyk aż przysiadał słysząc taką trąbę,
srokacz jakby rad potem z siebie potrafił nawet całe pół dnia zachowywać się jak posłuszny wierzchowiec. Inna sprawa, że nie zdażyło mu sie to nigdy gdy choragiew zapadała w lasach, czy zasadzce.
Ruszył wolno w strone studni i przechyliwszy się przez ocembrowanie patrzył chwilę w ciemną toń.
Nuszyk miedzyczasie wygładzała żupan nieco oszołomionego
pana Myśby.
- Trupom wątroby pękają z których żółć wypływa i wodę zatruwa. Trzeba by chłopów spędzić by kamieni nawiezli. Rozgrzać je i gorące praskać do wody, by ją oczyściły. Ale to nie dla nas praca.
- Kredy waćpaństwo nie macie ? Frater - krzyknął do
Brzezińskiego - a przynieś nam ze dwie gałązki brzozowe. Tam dwie rosną. Ot takie - pokazał jakich potrzebuje.
Chwycił żuraw i nożem wydobytym z buta oderżnął wiadro, które położył obok.
-
Trza nam uradzić co dalej. Prawda ze dwie dziesiątki ich było, ale jak przedtem to tylko chłopy pobuntowane a i pijane pewnie były, tak to teraz już banda jest, do której się będą łotrzyki pomniejsze kupić i wnet w siłę urośnie.Broni też pobrali we dworze pewnie, a chłopy tu wojny zwyczajne, nie raz i dwa Tatarzy tu gościli - przy ostatnich słowach zerknął na
Nuszyk i jakby szybciej mówił dalej.
-
Dziwne mi jeno że jeden patrzył, a żadnych czujek nie zostawili, szczególnie od strony wsi. Bo tam przecież wieś jakaś musi być - wskazał reką ponad lasem i popatrzył pytajaco na pozostałych.