Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2008, 14:09   #100
Arango
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Misja 4.00 - 4.35 i 4.35 - 4.50





Ciemność nabiera zupełnie innego znaczenia w Afryce, w dżungli. O ile cywilizacja oznacza, że prawie nigdy nie możemy jej poczuć, to busz sprawia, że staje się ona wszechobecna, namacalna. Nie jest obok, to istota ludzka zdaje się w niej głęboko zanurzona.

Podobnych uczuć doznawał Dzik, gdy zabił wartownika i zgubił w końcu pościg kilku ścigających go Simba.
Niby w dżungli powinni mieć przewagę, ale nawyk otumaniania się haszyszem na pewno nie pomagał im w poscigu za najemnikiem. Zresztą przed parudziesiecioma sekundami sergeant słyszał za sobą krótka zajadłą strzelaninę z AK. Albo rewolucjonista o bujniejszej wyobrazni zobaczył w którymś z krzaków samego Mojżesza Czombę, albo najzwyczajniej na świecie zaczeli strzelać w ciemnościach do siebie nawzajem.

Obie mozliwości były tak samo prawdopodobne, wzruszył więc ramionami postanawiając nia zajmować sobie tym głowy i popatrzył w niebo. Słaby poblask na niebie po jego lewej ręce wskazywał miejsca gdzie dopalał się wrak, zatem przed nim byla Rzeka a misja po prawej.

Choć zapewne opóznił atak o kilka, czy kilkanaście minut musiał teraz pomyśleć o sobie i jak ułozyć jak najbezpieczniejszą marszrutę.


Skrzynia ciążyła coraz bardziej, nie pomagał im też fakt, że musieli cały czas bacznie rozglądać się dookoła. Co prawda Dzik odciągnął sądząc z zamieszaniu jakie wybuchło Simba z ich drogi, ale cmantarze są pełne tych co brali cos za pewnik.

Halder i Silva przypadli na skraju buszu. Teraz mieli przed soba najgorsze. jak przebyć osytatnie 60 metrów niczym nie osłonietego terenu ?

Przez rachityczne krzaki widzieli spokojnie, ciemne wody Rzeki sunące spokojnie o jakieś 20 metrów na lewo od nich.
- Pierdolony... - Halder z trzaskiem zabił kolejnego wielkości jak mu sie zdawało Heinkla komara, który usiadł mu na szyi.
- Jak nie Simba to te cholerne komary nas załatwią.


Podkarpacki szedł powoli w stronę światła.
Choć starał sie jak mógł, czasami jakaś pojedyncza gałązka. Dotarł w końcu w pobliże sporego ogniska. Tak w ogóle spostrzegł, że był na skraju polany o średnicy może 5 metrów.
Ale po co ktoś rozpalił tak duże ognisko w dżungli, które przecież widać było na kilkaset metrów dookoła ?
Torecci spojrzała na Annę
- Maria
strzela lepiej niż ja. Jej ojciec to niższy urzednik w jakiejś Kompanii, chyba Esso czy jakos tak, jej pradziadek był Burem. Strzelanie ma we krwi.
We trójkę, bo siostra Teresa pilnowała dzieci starały sie jak tylko mogły zabezpieczyc budynek. W końcu uznały że zrobiły co mogły. Gdzieś w buszu wybuchla dzika strzelanina...


Egon na razie mógł tylko wpatrywać się w ciemnośc przed sobą.
Widział rozbłyski strzalow czasami, ale nie miał zamiaru ani zdradzać swej pozycji, ani marnować amunicji. Podrapał się po ręcę - pieprzone mrówki, czy inne paskudztwo uznały ze jest widać bardzo smaczny.


Wilk tkwił jak ptak na gałęzi. Czasem dla sprawdzenia lustrował przez kilka sekund jak mu sie wydawało podejrzany wycinek dżungli. Raz czy dwa móglby przysiac, ze ujrzał kawałek munduru. Nie mógł jednak zbyt często tego robić, by nie zmęczyć oczu.

Poprawił się na swej grzędzie.


De Werve przykucnął w okolicach kapliczki i jeszcze raz zlustrował misję skrytą w ciemnościach. Wyglądała na opuszczoną, ale wątpił by Simba dali się nabrać.

Ktoś powiedział, że wojna to 90% czekania i 10% akcji. Miał rację, choc nie dodał że te 90% jest najgorsze.

Spojrzał na zegarek - była 4.35.


Misja 4.35 - 4.50


Pierwszy pocisk ciagnąc za sobą smugę białego dymu wyprysnął z dzungli i wyjąc jak potepieniec mijając o dobre 10 metrów budynek kapliczki pomknał hen, gdzieś nad Rzekę, by tam eksplodować w kuli ognia.

Drugi był celniejszy trafił jeden z małych domków dla gości i w niebo strzelił snop ognia i dymu. Budynek momentalnie zapalił się jak pochodnie zalewając drgającym światłem okolicę.





Celowniczy trzeciego jakby przeraził sie skutecznością poprzednika i posłał swój zupelnie Panu Bogu w okna.

Do diabła - oni celują w kapliczke uświadomił sobie pilot.
Jeśli maja takich strzelców, to moze nie byc tak zle - dobrze nie skończył, gdy czwarty pocisk z RPG wykrecil jakis dziwną beczkę w powietrzu wyrznął prosto w węgieł szpitala. W górę wystrzeliły belki, fragmentyu, stołów i łóżek.
Budynek jakby steknął i przechyllił się na bok. Jego ściany rozchylily się tworząc malownicze V.

Z dzungli zaczeło płynąć rytmiczne :

Mulele maj Mulele maj !!!!

Miały szczęście, że nie były ciekawskie, tylko leżały płasko na ziemi ewentualnie raz na jakiś czas podnosząc głowy. Tylko chyba to uratowało obie dziewczyny, gdy uderzył w budynek rakietowy pocisk.
Ściany, któreod biedy mogły zatrzymać pociski AK 47 nie miały szansy z granatnikiem. Wrecz przeciwnie - zadziałały jak kartacz. Fala fragmentów mebli, belek, ułomków przemknęła przez budynek wymiatając wszystko po drodze.

Salę skryły kłęby ostrego kordytowego dymu utrudniając oddychanie i ograniczając widoczność.

Dał sie w nim słyszeć wysoki, rozdzierający krzyk wibrujacy w powietrzu. Nie wiedziały, dziecka czy kobiety.

Mulele maj Mulele maj !!!!

Usłyszeli rytmiczny dzwiek tam tamów i jednoczesnie z buszu wysypała się fala wrzeszczących Simba.
Biegnąc strzelali na oślep z Kałasznikowów i zaraz na początku jeden czy dwóch padło ugodzonych w plecy przez towarzyszy. Jednak reszta nie zwracała na to uwagi zasypując teren misji lawiną pocisków. Bylo ich może 25 - 30.

Z buszu siał pocikami jakis pojedyńczy Diektiariew. Widać miał co któryś pocisk w magazynku załadowany smugowymi, bo między budynkami zaczeły rykoszetować świetlne robaczki.

Mulele maj Mulele maj !!!!



 

Ostatnio edytowane przez Arango : 19-10-2008 o 16:48.
Arango jest offline