Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-10-2008, 16:49   #213
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Folkena Legary

czerwiec, Trakt Zachodni do Mahakamu, Aedirn

Klacz jechała żwawo i nie dawała poznać po sobie zmęczenia, czego oczywiście nie można było powiedzieć o jeźdźcy. Ale czysta determinacja i wściekłość pchała go do przodu mimo osłabienia i ogólnie kiepskiej kondycji. Byle do przodu, byle szybko. Strata malała z każdą pokonaną milą, z każdą przejechaną godziną.
Niestety bezkresne zdawałoby się pola i łąki dawały Legarze ułudę, że wcale się nie posuwa. Jakimś punktem orientacyjnym mogłyby być wzgórza na południu, ale łowca patrzył uparcie przed siebie. Paradoksalnie jednak ten pozorny brak postępów jeszcze bardziej potęgował jego gniew. Spięta Śnieżka dawała z siebie wszystko, bez boczenia się służąc swemu panu.

Mordercze tępo przyniosło dwojaki efekt. Ten pozytywny był taki, że Folken dotarł do wspomnianego przez mijaną karawanę postoju jeszcze przed wieczorem. Negatyw objawił się tym, że Legara dosłownie spadał z konia. Kiedy klacz stanęła grzecznie pod ochronną wiatą


wyczerpany mężczyzna zsunął się z siodła i od razu zapadł w sen. Co więksi hipochondrycy powiedzieli by pewnie, że zemdlał, ale to przecież twardy gość...

(...)

Folkena obudziła Śnieżka trącając go chrapami. Było jasno, więc albo jeszcze nie zapadła noc, albo wręcz przeciwnie- zmarnował mnóstwo czasu na spanie. Otaczające postój drzewa uniemożliwiały zobaczenie pozycji słońca, tedy łowca wyszedł na Trakt.
I oczywiście było tuż po wschodzie! Powinien był odpocząć tylko kilka godzin, a tu figa. Znowu trzeba będzie gnać na złamanie karku. Wściekły i bynajmniej nie wypoczęty Legara wrócił po klacz i pognał dalej.

(...)

7 czerwca, Trakt Zachodni do Mahakamu, Aedirn

Na Trakcie mijał pojedyncze osoby, lub pary. Raz musiał wymijać karawanę jadącą ku Aldersbergowi, ale w sumie tempo było duże, a przeszkód niewiele i mało uciążliwych.
Jeszcze przed południem łowca dotarł do punktu od którego znowu rozciągał się las. Pochylone po północnej stronie drzewa tworzyły coś na kształt tunelu wjazdowego, choć szczerze mówiąc łowcę mało to obchodziło.


I pewnie w ogóle przejazd przez las nie zapadł by mu w pamięć, gdyby nie jedno dość nieciekawe wydarzenie, które go czekało.

Było niemal dokładnie południe, Trakt ciągnął przez gęsty las, zarówno na wschodzie jak i zachodzie nie było widać żadnych podróżnych. Folken usłyszał hałas dobiegający zza drzew i to zbliżający się bardzo szybko. Zresztą już teraz nie był daleko, zmęczenie przytępiło zmysły łowcy. Nim zdążył na dobre zareagować na drogę wypadł jakiś mężczyzna wyglądający na drwala. Przynajmniej był marnie ubrany, a w ręce trzymał siekierę. Lecz i teraz zanim Legara zdążył wszystko przeanalizować uprzedziło go nadciągające wydarzenie.
Otóż drwal padł na ziemię, w sposób jasno dający do zrozumienia, że nie żyje. Teorię potwierdzała strzała, która teraz wystawała mu z pleców. Wśród drzew są jacyś łucznicy! Zbóje? W sumie nieważne kto to, ważne, że łowca znalazł się w złym miejscu o złym czasie.

do Derricka Talbitt

6 czerwca, Trakt Zachodni, Aedirn

Dziewczyna nie milczała jednak zbyt długo, patrząc na piekące się mięso westchnęła
-Ech, niepotrzebnie pan się wziął tak szybko do kucharzenia. Znalazłam króliczą norę. Mięso i tak trzeba będzie teraz przygotować, więc zmarnował pan zapasy.

Faktycznie Liliel rzuciła przed palący się ogień dość sporego królika. No i trzeba jej przyznać, że i wymówka czemu to Derrick miał zebrać drewno wyszła z tego całkiem niezła. Efekt psuły jedynie mokre włosy, ale medyk i tak taktownie nie miał zamiaru wytykać tego szczegółu. Nie zrażona tym jednak półelfka wyjęła nóż i zaczęła zręcznie oprawiać zdobycz. Po kilku minutach świeże mięso przypiekało się już nad ogniskiem.
Było całkiem niezłe, może odrobinę łykowate, ale nie ma się co spodziewać że przygodnie spotkane zwierze będzie okazem zdrowia godnym królewskiego stołu. Grunt, że kolacja była pożywna- siły przydadzą się do dalszej drogi... A Talbittowi również do wytrzymania z tą postrzeloną dziewczyną.

A może to po prostu różnice rasowe? Inna mentalność, wychowanie i tradycje. Medyk mógł nie być rasistą, ale co tak naprawdę wiedział o nieludziach? Że krasnoludy to znamienici górnicy i kowale, gnomy są niedoścignione w metalurgii? A ich tradycje, obrządki, święta?

(...)

7 czerwca, okolice miasta Krzyki, Aedirn

Kolejna noc spędzona w lesie minęła spokojnie i bez żadnych przykrych niespodzianek. Zresztą czego się było bać? Siedziby ludzkie są zbyt blisko aby pałętały się tu dzikie zwierzęta, a czerwcowa pogoda na razie odznaczała się wysokimi nasłonecznieniem i temperaturami. Tak więc medyk i półelfka mogli ruszyć dalej.

Niestety okazało się, że nad Derrickiem ciążyło jakieś fatum. Tuż przed miastem bowiem napatoczył się na kolejną scenę prześladowania nieludzi, chociaż trudno tutaj tak naprawdę mówić o prześladowaniu. Raczej o nadciągającej bójce.
Mianowicie oczom Talbita i Liliel ukazały się dwie małe grupki: jedna składająca się z trójki krasnoludów


i druga w której skład wchodziło pięciu rosłych mężczyzn. Pomiędzy nimi stało dwóch blondwłosych mężczyzn, z których jeden bogato gestykulował.


Zaintrygowana dziewczyna pośpieszyła swojego konia, Derrick był trochę ostrożniejszy. Wkrótce jednak jego uszu dobiegły wykrzykiwane inwektywy.

-Wasza ostatnia karawana spłoszyła mi konia wy cholerne kurduple. Okulawiał mi na korzeniu!- gorączkował się najbardziej wysunięty z byczków.
-Było lepszą chabetę kupić matole, a nie z pretensjami do nas. Poza tym mówił żem ci debilu, że nie jeździmy z karawanami!- odpyskował jeden z krasnoludów.
-Wszystkieście takie same konusy cholerne, jeden z was zawinił, to teraz płaćta za szkodę!
-Takiego wała!- odryknął rudobrody krasnolud, dla podkreślenia swojej opinii pokazując powszechnie znany obraźliwy gest.

Pomiędzy tymi dwoma burzowymi frontami stali zaś owaj blondyni, z których jeden (choć zagłuszany) próbował przemówić grupkom do rozsądku.
-Po co te kłótnie panowie? Sprawę da się załatwić pokojowo, trochę dobrej woli.
Drugi, z brodą, ciągnął swego towarzysza za rękaw wyraźnie pragnąć odciągnąć go spomiędzy młota i kowadła.

Czy ta podróż do Mahakamu nie może przebiegać spokojnie?

do Nessy z Thanedd i Francesci De Riue

7 czerwca, okolice miasta Asenerg, Aedirn

- Miło słyszeć, ze w końcu jakiś mężczyzna docenia płeć piękną i rozumie więcej spraw od innych...Tacy mężczyźni jak Pan to istne kwiaty paproci... mam rozumieć, ze Pan jest tu jedynym przedstawicielem swojej płci?

Kentan nawet nie zastanawiał się nad odpowiedzią, stłumił śmiech jaki wywołało to pytanie i odrzekł:
-Jestem prawdziwym rodzynkiem w tym budynku. Wszak zgodnie z twierdzeniem mieszkańców Asenergu jestem samolubnym rozpustnikiem, czyhającym na cnotę i dobre imię każdej niewiasty- wydeklamował uroczyście, co dało efekt komiczny.
-Proszę się jednak nie obawiać, opinie o mojej osobie są dalece przesadzone. Mam też naturalnie pracowników płci męskiej, oni jednak doglądają moich spraw w Carbonie, Aldersbergu czy Vengersbergu. Dzięki temu nie muszę się ciągle użerać z ich przerostem ambicji.

Wampirzycy w głowie ciągle biegały myśli o bogactwach znajdujących się w dworku, korzystając więc z okazji zapytała:
- Ten pokój jest niesamowity... mógłby Pan oprowadzić nas po pozostałych? Nie wątpię, ze są równie piękne...Widać, ze projektant wnętrz włożył w to serce i ciekawi mnie jak wygląda reszta.

Grand jednym łykiem dopił wino i odłożył puchar na stół.
-To bardzo stary dwór, a jego fundamenty są jeszcze starsze. Kiedyś, jeszcze przed powstaniem Aedirn, stał tutaj prawdziwy elfi dwór, ale pożoga wypaliła go niemal do cna. Potem został odbudowany na podobieństwo pierwowzoru. Przechodził przez lata jeszcze kilka renowacji, aż do stanu obecnego. Gdyby te mury potrafiły mówić, pewnie podzieliłyby się niejedną ciekawą historią.
Gospodarz wstał i zgodnie z nakazami etykiety odsunął krzesła Liskowi i Żmijce.
-Skoro chcą panie obejrzeć moją siedzibę nie widzę żadnych przeciwwskazań.- Nagle wpadła mu do głowy jakaś myśl, gdyż zupełnie innym tonem zapytał.- Domyślam się, że miłe panie nie szukają Lionory zupełnie w ciemno. Mogę wiedzieć dokąd prowadzą ślady?
 
Zapatashura jest offline