| Aldym prawie ją wystraszył skradając się tak od tyłu. Na jego widok naburmuszyła się jeszcze bardziej i zaczerwieniła, bo pomyślała, że przejrzał jej bezbożną gierkę służącą do wywołania bijatyki w ten święty dzień i zaraz będzie ją pouczał. Był taki wystrojony, że tym również zasłużył na dołączenie do zacnego grona wkurzającego dzisiaj Elizabethę. Przypomniał kowalównie o jej własnej niebogatej sukience, o której matka, z pewnością złośliwie, mówiła, że pasuje do czerwieni włosów. A najgorsze było to rozkoszne uczucie zadowolenia, że z nią rozmawia, choć niejedna panna odwróciła już wzrok od zajętego sir Leonarda i niejedna swój wzrok na Aldymie zatrzymała. A tego o sobie Elizabetha była najpewniejsza. Nie jest taka jak wszystkie i nie będzie do nikogo wzdychać, ma tysiąc lepszych rzeczy do roboty, nawet zabijanie goblinów jest ciekawsze, a już na pewno efekt tego rzutu Solka, niezdary jednego, czemu w Jensa, co on Ci zawinił, wielki i głupi, wycelować porządnie nie potrafi, obyście z Hanną mieli tuzin dzieci i wszystkie wiecznie głodne.
Aldym jak gdyby nic zaczął zwyczajną rozmowę. A Elizabetha próbowała zapanować nad butną miną. W zamian uśmiechała się dumnie, niech wszystkie myślą, że on mi tu komplementy prawi, jak mnie uwielbia i że jestem piękna.
-Słyszał kto, żeby chłopak tak pachniał?- Wiedziała, że Garncarz, choć kapłan Sune, wymoczkiem nie jest, ale mimo wszystko chciała mu dokuczyć, za ten kpiący w jej mniemaniu uśmiech i piękny strój.
Wianek, dobre sobie, nie rzucałaby ich za nic, chyba żeby miała pewność, że minimum pół tuzina chłopaków skoczy za nim do wody i ze dwóch się utopi lub chociaż przeziębi, a taki cud się nie zdarzy, więc ma te wianki w nosie, woli karczemną awanturę.
- Ba, mogę się założyć, że przynajmniej jeden skoczy.
- Znaczy Ty? – Ogarnęło ją bezbrzeżne zdumienie i cała zastygła w niedowierzaniu.
Czekała na odpowiedź, która miała szanse zmienić jej światopogląd równie nieoczekiwanie, co skutecznie. Gotowa w każdej chwili wszystko wyśmiać, gdyby coś wskazało na to, że z niej pokpiwa. I trzeba przyznać, obśmiać również w innym wypadku. Ale do sprawy wtrąciły się siły wyższe. Przynajmniej od Elizabethy, która była raczej mała.
Elizabetha pociągnięta z całych sił przez delikatną Neli wylądowała na podłodze. Zabolała pupa od twardego upadku, ale nie tak jak duma, najzwinniejszej dziewczyny w okolicy, leżącej nagle na podłodze gospody u stóp Aldyma, który być może chciał do zimnej rzeki skakać, teraz mu na pewno przeszło, nie ma cudów, patrzyła na nagie uda Neli w osłupieniu, nie zauważywszy, że i jej sukienka pokazuje posiniaczone od pogoni za kotem łydki, bo upadki z drzew bolą bardziej niż taka publiczna wywrotka, choć w tej chwili trudno w to uwierzyć.
Przyjęła ofiarowaną rękę. Rumieniec Neli powstrzymał ją od niepotrzebnych słów. Niektórych.
- Ja też idę - wykrzyknęła do fircyka przez pół sali – mogę chodzić gdzie chcę, więc pójdę i tak, czy mnie weźmiecie czy nie. Uczciwie ostrzegam.
Za jej plecami w śmiechu pacyfikowano Jorika.
- Jak się zgodzicie to przynajmniej będę was słuchała –skłamała chcąc zwiększyć swoje szanse. |