Alexandra, Sygryd, Matthieu
Mężczyzna kasłał z przerażenia. Nie - więcej, on nie kasłał, on chrapał, krakał jak kruk albo wrona. Brzmiało to dziwacznie, ale i przerażająco. Nawet się nie ruszył, wiedząc, co mu grozi.
- Kobieto!- - zawarczał ochrypłym głosem, zupełnie jak dzikie zwierzę. - Co robisz? - kraknięcie. Jedno, drugie, trzecie. - Zostaw, zostawww! Jestem tylko... khrr... tylko...
Obaj rycerze, Sygryd i Matthieu, znieruchomieli na widok tego, co zrobiła właśnie łowczyni. Zupełnie inaczej zachował się za to stary kapłan, pędząc żwawym krokiem w stronę Alexandry. Z wyrazem pewności siebie stanął prosto przed gburem, po czym niezwykle szybkim ciosem strzelił mu w pysk. Stojąca najbliżej łowczyni zauważyła, że twarz wcale nie przyjęła na siebie uderzenia. Impet włożono w grdykę.
Przed chwilą unieruchomiony, kraczący facet charknął jeszcze dwa razy, po czym zwisł bezwładnie, zawieszony na długich włosach, ściskanych przez Alexandrę. Tuż obok Sygryda młody nowicjusz padł na podłogę, zemdlony.
- D-dobrze. - szepnął sigmaryta. Trzymał teraz ręce bardzo blisko siebie, jakby sam obawiał się tego, co właśnie zrobił. Po chwili spojrzał na resztę, w obawie przed ich reakcją, odgradzając się od nich kobietą. - Teraz najważniejsze. Musicie jak najprędzej stąd uciekać... Stąd... Z tego zajazdu... Z Middenheim. Może nawet sprzed oczu sług Sigmara. Nie jestem pewien. - przetarł twarz. Ręce paskudnie mu drżały. - Neumann tylko oficjalnie ściga tu kupca, tak naprawdę jest tu po Szwadron. Po Szwadron i Holssendera. Tyle udało mi się podsłuchać.
Cofnął się o parę kroków i usiadł, zmęczony i wystraszony przemową.
- Co tu jeszcze robicie? Nie słuchacie mnie? Uciekajcie. Dlaczego wam pomagam? Nawet wśród świętych zdarzają się grzeszki. A ja jestem tu po to, by do jednego nie dopuścić. Nie wiem, co mnie przekonało, ale gdy usłyszałem rozmowę między opatem a Neumannem, poczułem, że po prostu muszę wam pomóc. Że nie mogę dopuścić, by zabito kolejnych ze względu na czyjś apetyt na władzę i majątek. - jego oczy przez chwilę błysnęły żółtawo. Przynajmniej tak się wam zdało. - To...wszystko. Już nie jesteście Szwadronem, szlachtą, ani sławetnymi obrońcami. Teraz ruszajcie. Nie pokazujcie się tu nigdy więcej na oczy.
Monolog kapłana nie trzymał się kupcy, ale z jego oczu biła szczerość. |