Abri widząc uciekające życie z ciała Artura zamarła. Widziała jak ktoś umierał na jej oczach, ale nigdy nie potrafiła do tego przyzwyczaić się. Jej natura była dosyć delikatna i nigdy nie przechodziła obojętnie obok nieszczęścia.
Kiedyś widziała bawiące się na ulicy dzieci, umorusane, wychudzone, po prostu biedne. Ich rodzice ciężko pracowali na kawałek chleba, a dzieci pozostawione były samym sobie. Ciężko przychodziło jej patrzenie na te nikomu winne maluchy, a co dopiero na śmierć, kogoś znajomego, z którym nie jedno przeżyła.
Odwróciła wzrok od martwego już ciała Artura. Nie mogła patrzeć... Po porostu nie mogła... Zbladła, zrobiło się jej słabo, oddech miała płytki i urywany. Próbowała opanować się...
Nagle poczuła czyjeś spojrzenie na sobie, a po chwili słowa: "Arbi. Ktoś musi przejąć dowództwo aż do świtu. Zakładam że druga część naszego szwadronu została skierowana w inne miejsce. Pewnie dlatego zostaliśmy podzieleni na dwie grupy. Jak widać nasi wrogowie są w stanie bez problemu dostać się do środka."
Wzięła głęboki oddech i wbiła swój wzrok w Mordimera. - Czy to ważne kto przejmuje dowodzenie? Zrozum to nie ma najmniejszego znaczenia. Coś niedobrego dzieje się z tamtą grupą. Czuję to. A teraz jeszcze Artur... - spojrzała w okno, za którym mrok przemieniał się w świt - Niedługo będzie ranek. Poczekamy na tego tileańczyka i trzeba sprawdzić co z drugą grupą się dzieje.
Spojrzała na Mordimera nadal blada, a gdy mówiła głos miała cichy i delikatny. Oczy błyszczały się przez zbierające się w nich łzy.
On odpowiedział jej żeby została i pilnowała góry, a on zejdzie na dół. Skinęła głową i podeszła do okna, a po policzku spływała jej samotna łza.
Zmówiła krótką modlitwę do Bogów, a żeby dusza Artura spoczywała w pokoju w świecie zmarłych.
Chciałaby teraz żeby ktoś ją po prostu przytulił i nic nie mówił, nie pocieszał tylko gestem okazał jej zrozumienie.
__________________ "Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else." |