Silva był bardziej wypoczęty i zareagował pierwszy. Halderowi nie pozostawało nic innego jak wziąć granatnik i czekać. Odbezpieczył FN-FAL-a i przestawił na ogień pojedynczy. Widział doskonale plecy atakujących Simba.
Czekał jednak z otwarciem ognia, aż zbliżą się do murku okalającego misję. Wtedy zacząłby strzelać w plecy najbliższego, by reszta jak najpóźniej zorientowała się, że ktoś ich atakuje.
Zanim jednak nacisnął spust Ernesto serią z Diektariewa położył wszystkich napastników.
Postanowił zaryzykować po raz kolejny tej nocy. Na czołganie się nie było czasu. Pochylony rzucił się biegiem wzdłuż rzeki w kierunku misji. Przeskoczył przez murek i przez gabinet wpadł do szpitala krzycząc po drodze. - To ja Halder. Nie strzelać.
Jeden rzut oka starczył by ocenić jakie spustoszenie zrobił granatnik.
Nie zwracając uwagi na rannych przypadł do wyrwy w rogu budynku i ostrożnie wyjrzał. Simba byli już blisko. Bardzo blisko. Odbezpieczył granat i rzucił. Od huku eksplozji z sufitu i ścian osypał się tynk.
Jęki rannych i krótkie podwójne „tok, tok” karabinu Haldera … przerwa i znów „tok, tok”. Marcus dobijał napastników.
Przestawił na ogień ciągły i puścił krótką serię wzdłuż muru przy wejściu. Kule z gwizdem zrykoszetowały. Halder schował się i odwrócił do wnętrza. - Anka ! Sophie ! Weźcie dzieciaki do szopy przy przystani. Już ! – krzyknął do kobiet po imieniu darując sobie etykietę.
Między wejściem, a szopą była kaplica, która osłaniała budynek przed atakiem z granatnika.
Widząc, że zwlekają wrzasnął. - Zostawić tych co nie mogą iść ! Wrócicie po nich później !
Wychylił się ponownie puszczając krótką serię w kierunku kolejnych Simba próbujących sforsować mur.
Przesunął się w stronę okna zmieniając pozycję i wyciągając z pojemnika przy pasie lusterko. Wysunął je ostrożnie by zobaczyć, co dzieje się na przedpolu.
O ile jakiś cholerny czarnuch nie przywali w szpital z rpg Halder mając swoje granaty mógł się długo bronić. A przynajmniej do czasu, aż wszyscy się ewakuują. |