Ślizgając się w błocie ruszył w stronę gospody. Światło latarni powinno pomagać odnaleźć odrobinę lepszą drogę, ale i tak nie było w czym wybierać. Bez względu na to, gdzie stawiło się nogę, to i tak grzęzło się w błocie. Na szczęście do "Przed Szlachtą" nie było daleko...
Wchodzili już na podwórze, gdy z przeciwnej strony nadeszła trójka ludzi, prowadząca konie. Od razu widać było, że juki są puste. Jeden z owych ludzi, przypominający baryłeczkę tłuszczu, zaprosił ich do środka. Nawet nie czekając na takie zaproszenie weszliby...
Miejsce przy kominku było wolne.
Carlos posadził jak najbliżej ognia dziewczynę, dbając równocześnie o to, by nie spadła z ławy.
- Jak się czujesz? - spytał. - Co można dla ciebie zrobić?
Odpowiedzi jednak nie otrzymał. Dziewczyna, wyczerpana i ranna, najwyraźniej nie miała nawet sił, by cokolwiek powiedzieć...
Carlos zwrócił się do stojącego za kontuarem mężczyzny:
- Znajdzie się dla tej młodej damy jakaś wanna? I może dobre wino... Z pewnością to by ją wzmocniło...
Zanim otrzymał odpowiedź do izby wkroczył widziany wcześniej, na podwórku, jegomość. Właściciel, jak się okazało, zajazdu, nie przynosił zbyt wesołych wieści. "Nie ma co jeść?" - zdziwił się Carlos. - "W takim razie co to jest za gospoda? Skoro nas odcięło od świata, to w krytycznym przypadku zjemy gospodarza..." - uśmiechnął się z przekąsem.
Spojrzał na gospodarza, który właśnie kończył swoją przemowę. - Mam wrażenie, że podczas takiej pogody dość trudno się poluje. Poza tym - nie bardzo się nadaję na myśliwego i z mego biegania po lesie nic by nie wyszło. Gdyby z polowania nic nie wyszło... Czeka nas jedynie dieta, czy też zaczniemy głodować? W ostateczności, zanim pozjadamy się nawzajem... - lekka kpina pojawiła się w jego głosie. - Konina to też mięso... |