Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-10-2008, 22:37   #51
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Nastała umówiona godzina. Zarówno wielbicielka wina, jak i detektyw, który posiadał dziwne nastawienie względem słodkości spotkali się na dole, w holu, starając się jak mogli, aby zignorować dźwięk zamętu jaki otaczał recepcję. Z zamyślenia, oraz dziwnego stanu świadomości, wyrwał ich klakson taksówki, która ujawniła w swoim wnętrzu spasionego, łysego kierowcę, z kozią bródką i charakterystycznym dla zamierzchłych czasów berecikiem.
- Cholera. Zanosi się na deszcz. Nieważne. Dokąd się udajemy drodzy państwo?
Spojrzał na niebo, które zaścieliły chmury. Fanatyczka czarnej magii wyrwała swojemu „szefowi” kartkę z adresem, podając ją taksówkarzowi. Ten zmrużył oczy, aby upewnić się, czy na pewno dobrze odczytał ową lokalizację.
- Jesteście państwo pewni? Tam, w taką pogodę? Tacy ludzie?
Pewni może i nie byli, jednak zdecydowanie musieli podjąć zlecone działania.
- A co mi tam. Dobrze, jedziemy.
Stęknął i ruszył. Podobnie jak samochód, który nerwowo kaszlał przez całą drogę, uwalniając przy tym ilość spalin, która zdecydowanie nie była zgodna z ustalonymi przez producentów samochodów normami.
[…]
Dzielnica, gdzie nikt o zdrowych zmysłach nie udawał się nocą, ani nawet za dnia. Najwyraźniej boscy słudzy (lub szaleńcy tytułujący się w ten sposób) wybrali odpowiednią siedzibę, z której mogli prowadzić swoją świętą krucjatę przeciw większości wynaturzeń tego świata. Pozyskiwanie informacji o ich poczynaniach z tak…ciekawego miejsca, mogło być co najmniej kłopotliwe, choć dla osoby, która posiadała…swoje (iście oryginalne) sposoby, bynajmniej nie niemożliwe, czego przykładem niezaprzeczalnie była ognistowłosa właścicielka hotelu. Jak i fakt, że właśnie przysłała tu dwójkę swych…pomocników, których rola, przynajmniej na ten moment, jeszcze nie była jasna. Taksiarz szybko odebrał od detektywa swoją należność, najwidoczniej woląc nie zostawać ani chwili dłużej niż musiał. Wyruszył w drogę powrotną zanim jeszcze ktoś zdecydowałby się wyrządzić krzywdę jemu, czy też jego żółtej, mknącej ku przeznaczeniu strzale. Widoki raczej nie nastrajały pozytywnie, podobnie jak odgłosy.
W tym miejscu, do niedawna jeszcze stał budynek. Dalej dało się dostrzec wrak kolejnego, oraz niewyraźne sylwetki ogrzewające się przy metalowych bębnach, których ogień został rozpalony przy pomocy starych gazet. Awantury dochodzące zza rogu, na temat tego komu należy się ostatni łyk „jagodzianki”, zagłuszały ostatnie elementy zdrowego rozsądku. Gdzieś dalej, ktoś krzyczał przepitym głosem, jednak nie dane było stwierdzić, czy krzyk miał charakter agonalny, czy też błagalny. Według Dextera raczej to drugie, choć nawet on, ze swoimi ostrymi niczym brzytwa zmysłami, nie mógł być absolutnie pewny. Smród wydobywający się z pobliskiego, zapchanego kanału, sprawił, ze kolejny ze zmysłów pragnął czym prędzej wybrać się na wakacje i zapomnieć o tej przykrej wymówce dla terminu „część miasta”.
- Jezuuu…Dexter, ależ tu śmierdzi! Tu jest okropnie! Wynośmy się stąd!
Asystentka śledczego rzucała jakąś ciekawe spostrzeżenie na temat środowiska, niemal co każdy krok. Skoro już mowa o krokach, chodnik zdecydowanie potrzebował, aby ktoś poświęcił mu nieco czasu i podjął się gruntownej naprawy.
- Heh, te, dziadku, orientuj się!
Powiedział jakiś osobnik, który niewiadomo skąd pojawił się za plecami pana Tempesta, próbując złapać go za kołnierz. Jakie było jego zdziwienie, kiedy niczego nieświadoma ofiara, nagle się uchyliła, a on, tracąc równowagę, uderzył w grupę metalowych, kontenerów na śmieci, wysypując podgnitą zawartość. Śmiech, który wybuchł za plecami trójki podróżników, ujawnił, że ich nowy przyjaciel miał kilku kolegów, o podobnie negatywnych zamiarach jak on.
- Kurwa…mać! Szlag jasny! Zapier…
- Hahah. Tim, Tim, staruszku, chyba formę tracisz! No, ale dosyć już tego moi państwo. Ty cwaniaczku wyskakuj z kasy. A te dwie lalunie z ciuszków. No! Szybko! Co bym powtarzać nie musiał, co jest ogłuchliście?!

Halogeny zaparkowanego niedaleko gruchota, dawały po oczach i utrudniały zidentyfikowanie tych oto gagatków.
Zdecydowanie nie była to grupa, którą starały się zlokalizować upadłe anioły, ale kłopoty jakoś same na nich natrafiały. Przeznaczenie? Przypadek? Czy inny rodzaj bzdur? Niezależnie od tego, czwórka pozostałych gachów, zbliżyła się na odległość mniej niż wygodną, jeden z nich wyciągnął zza pazuchy pistolet, drugi dobył motylka. Widać mieli aspiracje do dobrej zabawy dzisiejszej nocy (kosztem w/w laluń), choć oczywiście istniała spora szansa, że właśnie się przeliczyli. Z drugiej strony, potęgi broni w rękach wyzutych z wartości moralnych degeneratów, nikt nie powinien lekceważyć.
[…]
Postać westchnęła. Wielki kawał metalu, który do tej pory trzymała w swoich kościstych dłoniach, rozwiał się jakby nigdy go nie było. Zupełnie jak jakaś zawiła forma iluzji. Tak samo stało się z zakapturzoną sylwetką, która na powrót odsłoniła tą, należącą do grabarza. Ten jeszcze przez chwilę, podejrzliwie przyglądał się okolicy, wydawało się, że jego personie brakuje jedynie papierosa, aby przypominał jakiś obrazek z detektywistycznej nowelki. Stęknął ponownie i usiadł na jednym z nagrobków, masując kark. Mimo to, nie sprawiał wrażenia przejętego.
-Ja...Co ..Kim do cholery był ten...człowiek, ta marionetka??!
Suria nadal nie mogła się otrząsnąć po zdarzeniach jakie przed chwilą miały tu miejsce. Totalne przeciwieństwo drugiego demona.
-Czy to jeden z często spotykanych elementów mieszkania w tym mieście?
Mężczyzna obdarzył ją wzrokiem lekkiego sceptycyzmu i pobłażliwości, jednak tylko na chwilkę. Szczery, delikatny uśmiech ponownie ukazał się na jego twarzy. Założył nogi na siebie, siadając po turecku i wyciągając wcześniej wspomnianego papierosa. Odpalił, po czym zaciągnął się i schował zapalniczkę. Powrócił do swojej całkowitej, znanej już aury spokoju i równowagi. Tak typowej dla jego osoby.
- To był sługa…jednego ze Spętanych. Nietutejszy jak podejrzewam… władzę w tych regionach trzyma ktoś inny. Ten tutaj musiał dowiedzieć się w jakiś sposób o twoim przybyciu…przybyć specjalnie po ciebie…hmmm.
- Ale skąd? I czego ode mnie mógł chcieć?

Suria usiadła na nagrobku z wyrazem totalnego braku zrozumienia na twarzy.
- Właściwie to odpowiedź jest zadziwiająco prosta. Chciał po prostu twojej osoby…Spętani lubią…zniewalać inne demony, zmuszać je do wykonywania swej woli, na wieki wieków. Nie wszyscy, choć ci bardziej tolerancyjni…też mają nieco wypaczony światopogląd. Sądzę, że już go nie zobaczymy. Jest dość mocno ranny. Prawdopodobnie znajduje się też daleko od swego…pana.
- Nie zamierzam dla nikogo i niczego pracować. A na pewno nie dla kogoś, kto tak łatwo szafuje czyimś życiem!

To czego była przed chwilą świadkiem utwierdziło ją zdecydowanie w jej uczuciach wobec tego typu zachowań. Grabaż uniósł dłoń i pokręcił głową, uśmiech zniknął z jego twarzy, zastąpiony śmiertelną powagą, która nie tworzyła bynajmniej przyjemnej atmosfery.
- O nie, nie chodzi o pracę. Chodzi o niewolę. Przeważnie sprowadzają twoją egzystencję do tej…użytecznego przedmiotu. Coś w tym stylu. I niewiele masz do powiedzenia, kiedy to się dzieje. Używają magii imion, aby nas sobie podporządkować.
-To...to okrutne i podłe. To najpierw takie coś musiałoby ze mnie moje imię wyciągnąć. Już dawno temu nauczyłam się, że jest ono dość cenne by nie dzieli się z nim zbyt szeroko...

Impuls, który podyktował jej podawanie tylko części swego imienia okazał się kolejnym trafnym wyborem.
- Wierz mi, mają swoje sposoby. Tortury działają równie na nas, jak i na zwykłych ludzi. A „bożki” tego typu nie mają sobie równych na tym polu. Oczywiście któryś z nich mógł zapamiętać twoje imię z przed wojny…wtedy sytuacja jest iście…nieciekawa. Choć oczywiście z pewnością nie ten tutaj…gdyby scenariusz w istocie tak się przedstawiał byłabyś jego własnością zaraz po opuszczeniu Otchłani.
Szurnął butem po ziemi, roztaczając smugi kurzu, których jednak nie dało się dostrzec na jego zabłoconym, podniszczonym obuwiu.
- Na szczęście nie jestem, i nie zamierzam być. Sydielu, co wiesz o Spętanych przebywających w tym mieście?
To jakie upadły miał plany i zamiary, zwykle nie szło w parze z przeraźliwym bólem, gdy ktoś obracał w palcach jego los, egzystencję, mogąc się nią posłużyć wedle własnego upodobania. Halaku nie zamierzał jednak wyjawiać tej okrutnej prawdy swojej nowej koleżance. Podobnie jak wahał się, czy powinien powiedzieć jej więcej na temat upadłych bogów, którzy rządzili tym upadłym padołem. Wstał niepewnie i rozejrzał się dookoła, w jakimś komicznym odruchu niewielkiej paranoi.
- Ja…nie wiem, czy mogę Ci to wyjawić moja droga. Myślę, że mogłem powiedzieć już zbyt wiele jak na jedną noc. Teraz…teraz muszę tu nieco posprzątać, więc jeśli wybaczysz…
Widać, że poruszyła jakąś czułą strunę, jednak poznanie natury socjalnego zakłopotania, zwłaszcza u kogoś takiego jak on, mogło okazać się niezwykle trudne. Ale przecież nie mogła teraz odejść. Nie mogła i nie chciała. Musiała się do kogoś zwrócić. Uzyskać oparcie i odpowiedzi. Więcej zrozumieć.
[…]
I nagle, dosyć niespodziewanie, prąd szlag jasny trafił. Światło zgasło, lodówka przestała pracować, zaś telewizor odmówił współpracy. Podobnie zresztą sprawa miała się z urządzeniami kuchennymi, które na tą chwilę także nie chciały współpracować. Może, najzwyczajniej w świecie, padły korki. Lub elektrownia miała jakieś problemy. Sugerując się jednak budynkami, które tworzyły dalekie tło za oknem Johnny-boy szybko odrzucił to drugie podejrzenie. I nagle, w jego umyśle pojawiło się dość proste rozwiązanie. Choć proste, raczej nie oznaczało przyjemne. Ten kawał sukinsyna, który podawał się za detektywa i gustował w czekoladzie, naprawdę miał rację. Co jeśli jakieś typki w przeciwdeszczowych płaszczach, właśnie teraz odcinają mu system alarmowy i zasilanie budynku, a ich koledzy po fachu zajmują się oponami jego auta w garażu? Dzielny rajdowiec zdecydowanie nie był tchórzem, choć tchórzostwo i przezorność niejednokrotnie szły ze sobą w parze. Spróbować zadzwonić na policję? Za dużo szczęścia na raz. Stacjonarny nie działał, chociaż może komórka „ze słabą baterią” mogła mu w tym wypadku pomóc? Usłyszał trzask wyłamywanych drzwi. Musiał podjąć decyzję szybko. Inna sprawa, że zanim zjadacze pączków dotoczą się na miejsce zdarzenia, fanatycy już dawno zdążą go ukrzyżować, pogratulują sobie dobrze wykonanej roboty, a potem pójdą zagrać w bierki, czy coś podobnego.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 24-10-2008 o 22:52.
Highlander jest offline