Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-10-2008, 22:37   #51
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Nastała umówiona godzina. Zarówno wielbicielka wina, jak i detektyw, który posiadał dziwne nastawienie względem słodkości spotkali się na dole, w holu, starając się jak mogli, aby zignorować dźwięk zamętu jaki otaczał recepcję. Z zamyślenia, oraz dziwnego stanu świadomości, wyrwał ich klakson taksówki, która ujawniła w swoim wnętrzu spasionego, łysego kierowcę, z kozią bródką i charakterystycznym dla zamierzchłych czasów berecikiem.
- Cholera. Zanosi się na deszcz. Nieważne. Dokąd się udajemy drodzy państwo?
Spojrzał na niebo, które zaścieliły chmury. Fanatyczka czarnej magii wyrwała swojemu „szefowi” kartkę z adresem, podając ją taksówkarzowi. Ten zmrużył oczy, aby upewnić się, czy na pewno dobrze odczytał ową lokalizację.
- Jesteście państwo pewni? Tam, w taką pogodę? Tacy ludzie?
Pewni może i nie byli, jednak zdecydowanie musieli podjąć zlecone działania.
- A co mi tam. Dobrze, jedziemy.
Stęknął i ruszył. Podobnie jak samochód, który nerwowo kaszlał przez całą drogę, uwalniając przy tym ilość spalin, która zdecydowanie nie była zgodna z ustalonymi przez producentów samochodów normami.
[…]
Dzielnica, gdzie nikt o zdrowych zmysłach nie udawał się nocą, ani nawet za dnia. Najwyraźniej boscy słudzy (lub szaleńcy tytułujący się w ten sposób) wybrali odpowiednią siedzibę, z której mogli prowadzić swoją świętą krucjatę przeciw większości wynaturzeń tego świata. Pozyskiwanie informacji o ich poczynaniach z tak…ciekawego miejsca, mogło być co najmniej kłopotliwe, choć dla osoby, która posiadała…swoje (iście oryginalne) sposoby, bynajmniej nie niemożliwe, czego przykładem niezaprzeczalnie była ognistowłosa właścicielka hotelu. Jak i fakt, że właśnie przysłała tu dwójkę swych…pomocników, których rola, przynajmniej na ten moment, jeszcze nie była jasna. Taksiarz szybko odebrał od detektywa swoją należność, najwidoczniej woląc nie zostawać ani chwili dłużej niż musiał. Wyruszył w drogę powrotną zanim jeszcze ktoś zdecydowałby się wyrządzić krzywdę jemu, czy też jego żółtej, mknącej ku przeznaczeniu strzale. Widoki raczej nie nastrajały pozytywnie, podobnie jak odgłosy.
W tym miejscu, do niedawna jeszcze stał budynek. Dalej dało się dostrzec wrak kolejnego, oraz niewyraźne sylwetki ogrzewające się przy metalowych bębnach, których ogień został rozpalony przy pomocy starych gazet. Awantury dochodzące zza rogu, na temat tego komu należy się ostatni łyk „jagodzianki”, zagłuszały ostatnie elementy zdrowego rozsądku. Gdzieś dalej, ktoś krzyczał przepitym głosem, jednak nie dane było stwierdzić, czy krzyk miał charakter agonalny, czy też błagalny. Według Dextera raczej to drugie, choć nawet on, ze swoimi ostrymi niczym brzytwa zmysłami, nie mógł być absolutnie pewny. Smród wydobywający się z pobliskiego, zapchanego kanału, sprawił, ze kolejny ze zmysłów pragnął czym prędzej wybrać się na wakacje i zapomnieć o tej przykrej wymówce dla terminu „część miasta”.
- Jezuuu…Dexter, ależ tu śmierdzi! Tu jest okropnie! Wynośmy się stąd!
Asystentka śledczego rzucała jakąś ciekawe spostrzeżenie na temat środowiska, niemal co każdy krok. Skoro już mowa o krokach, chodnik zdecydowanie potrzebował, aby ktoś poświęcił mu nieco czasu i podjął się gruntownej naprawy.
- Heh, te, dziadku, orientuj się!
Powiedział jakiś osobnik, który niewiadomo skąd pojawił się za plecami pana Tempesta, próbując złapać go za kołnierz. Jakie było jego zdziwienie, kiedy niczego nieświadoma ofiara, nagle się uchyliła, a on, tracąc równowagę, uderzył w grupę metalowych, kontenerów na śmieci, wysypując podgnitą zawartość. Śmiech, który wybuchł za plecami trójki podróżników, ujawnił, że ich nowy przyjaciel miał kilku kolegów, o podobnie negatywnych zamiarach jak on.
- Kurwa…mać! Szlag jasny! Zapier…
- Hahah. Tim, Tim, staruszku, chyba formę tracisz! No, ale dosyć już tego moi państwo. Ty cwaniaczku wyskakuj z kasy. A te dwie lalunie z ciuszków. No! Szybko! Co bym powtarzać nie musiał, co jest ogłuchliście?!

Halogeny zaparkowanego niedaleko gruchota, dawały po oczach i utrudniały zidentyfikowanie tych oto gagatków.
Zdecydowanie nie była to grupa, którą starały się zlokalizować upadłe anioły, ale kłopoty jakoś same na nich natrafiały. Przeznaczenie? Przypadek? Czy inny rodzaj bzdur? Niezależnie od tego, czwórka pozostałych gachów, zbliżyła się na odległość mniej niż wygodną, jeden z nich wyciągnął zza pazuchy pistolet, drugi dobył motylka. Widać mieli aspiracje do dobrej zabawy dzisiejszej nocy (kosztem w/w laluń), choć oczywiście istniała spora szansa, że właśnie się przeliczyli. Z drugiej strony, potęgi broni w rękach wyzutych z wartości moralnych degeneratów, nikt nie powinien lekceważyć.
[…]
Postać westchnęła. Wielki kawał metalu, który do tej pory trzymała w swoich kościstych dłoniach, rozwiał się jakby nigdy go nie było. Zupełnie jak jakaś zawiła forma iluzji. Tak samo stało się z zakapturzoną sylwetką, która na powrót odsłoniła tą, należącą do grabarza. Ten jeszcze przez chwilę, podejrzliwie przyglądał się okolicy, wydawało się, że jego personie brakuje jedynie papierosa, aby przypominał jakiś obrazek z detektywistycznej nowelki. Stęknął ponownie i usiadł na jednym z nagrobków, masując kark. Mimo to, nie sprawiał wrażenia przejętego.
-Ja...Co ..Kim do cholery był ten...człowiek, ta marionetka??!
Suria nadal nie mogła się otrząsnąć po zdarzeniach jakie przed chwilą miały tu miejsce. Totalne przeciwieństwo drugiego demona.
-Czy to jeden z często spotykanych elementów mieszkania w tym mieście?
Mężczyzna obdarzył ją wzrokiem lekkiego sceptycyzmu i pobłażliwości, jednak tylko na chwilkę. Szczery, delikatny uśmiech ponownie ukazał się na jego twarzy. Założył nogi na siebie, siadając po turecku i wyciągając wcześniej wspomnianego papierosa. Odpalił, po czym zaciągnął się i schował zapalniczkę. Powrócił do swojej całkowitej, znanej już aury spokoju i równowagi. Tak typowej dla jego osoby.
- To był sługa…jednego ze Spętanych. Nietutejszy jak podejrzewam… władzę w tych regionach trzyma ktoś inny. Ten tutaj musiał dowiedzieć się w jakiś sposób o twoim przybyciu…przybyć specjalnie po ciebie…hmmm.
- Ale skąd? I czego ode mnie mógł chcieć?

Suria usiadła na nagrobku z wyrazem totalnego braku zrozumienia na twarzy.
- Właściwie to odpowiedź jest zadziwiająco prosta. Chciał po prostu twojej osoby…Spętani lubią…zniewalać inne demony, zmuszać je do wykonywania swej woli, na wieki wieków. Nie wszyscy, choć ci bardziej tolerancyjni…też mają nieco wypaczony światopogląd. Sądzę, że już go nie zobaczymy. Jest dość mocno ranny. Prawdopodobnie znajduje się też daleko od swego…pana.
- Nie zamierzam dla nikogo i niczego pracować. A na pewno nie dla kogoś, kto tak łatwo szafuje czyimś życiem!

To czego była przed chwilą świadkiem utwierdziło ją zdecydowanie w jej uczuciach wobec tego typu zachowań. Grabaż uniósł dłoń i pokręcił głową, uśmiech zniknął z jego twarzy, zastąpiony śmiertelną powagą, która nie tworzyła bynajmniej przyjemnej atmosfery.
- O nie, nie chodzi o pracę. Chodzi o niewolę. Przeważnie sprowadzają twoją egzystencję do tej…użytecznego przedmiotu. Coś w tym stylu. I niewiele masz do powiedzenia, kiedy to się dzieje. Używają magii imion, aby nas sobie podporządkować.
-To...to okrutne i podłe. To najpierw takie coś musiałoby ze mnie moje imię wyciągnąć. Już dawno temu nauczyłam się, że jest ono dość cenne by nie dzieli się z nim zbyt szeroko...

Impuls, który podyktował jej podawanie tylko części swego imienia okazał się kolejnym trafnym wyborem.
- Wierz mi, mają swoje sposoby. Tortury działają równie na nas, jak i na zwykłych ludzi. A „bożki” tego typu nie mają sobie równych na tym polu. Oczywiście któryś z nich mógł zapamiętać twoje imię z przed wojny…wtedy sytuacja jest iście…nieciekawa. Choć oczywiście z pewnością nie ten tutaj…gdyby scenariusz w istocie tak się przedstawiał byłabyś jego własnością zaraz po opuszczeniu Otchłani.
Szurnął butem po ziemi, roztaczając smugi kurzu, których jednak nie dało się dostrzec na jego zabłoconym, podniszczonym obuwiu.
- Na szczęście nie jestem, i nie zamierzam być. Sydielu, co wiesz o Spętanych przebywających w tym mieście?
To jakie upadły miał plany i zamiary, zwykle nie szło w parze z przeraźliwym bólem, gdy ktoś obracał w palcach jego los, egzystencję, mogąc się nią posłużyć wedle własnego upodobania. Halaku nie zamierzał jednak wyjawiać tej okrutnej prawdy swojej nowej koleżance. Podobnie jak wahał się, czy powinien powiedzieć jej więcej na temat upadłych bogów, którzy rządzili tym upadłym padołem. Wstał niepewnie i rozejrzał się dookoła, w jakimś komicznym odruchu niewielkiej paranoi.
- Ja…nie wiem, czy mogę Ci to wyjawić moja droga. Myślę, że mogłem powiedzieć już zbyt wiele jak na jedną noc. Teraz…teraz muszę tu nieco posprzątać, więc jeśli wybaczysz…
Widać, że poruszyła jakąś czułą strunę, jednak poznanie natury socjalnego zakłopotania, zwłaszcza u kogoś takiego jak on, mogło okazać się niezwykle trudne. Ale przecież nie mogła teraz odejść. Nie mogła i nie chciała. Musiała się do kogoś zwrócić. Uzyskać oparcie i odpowiedzi. Więcej zrozumieć.
[…]
I nagle, dosyć niespodziewanie, prąd szlag jasny trafił. Światło zgasło, lodówka przestała pracować, zaś telewizor odmówił współpracy. Podobnie zresztą sprawa miała się z urządzeniami kuchennymi, które na tą chwilę także nie chciały współpracować. Może, najzwyczajniej w świecie, padły korki. Lub elektrownia miała jakieś problemy. Sugerując się jednak budynkami, które tworzyły dalekie tło za oknem Johnny-boy szybko odrzucił to drugie podejrzenie. I nagle, w jego umyśle pojawiło się dość proste rozwiązanie. Choć proste, raczej nie oznaczało przyjemne. Ten kawał sukinsyna, który podawał się za detektywa i gustował w czekoladzie, naprawdę miał rację. Co jeśli jakieś typki w przeciwdeszczowych płaszczach, właśnie teraz odcinają mu system alarmowy i zasilanie budynku, a ich koledzy po fachu zajmują się oponami jego auta w garażu? Dzielny rajdowiec zdecydowanie nie był tchórzem, choć tchórzostwo i przezorność niejednokrotnie szły ze sobą w parze. Spróbować zadzwonić na policję? Za dużo szczęścia na raz. Stacjonarny nie działał, chociaż może komórka „ze słabą baterią” mogła mu w tym wypadku pomóc? Usłyszał trzask wyłamywanych drzwi. Musiał podjąć decyzję szybko. Inna sprawa, że zanim zjadacze pączków dotoczą się na miejsce zdarzenia, fanatycy już dawno zdążą go ukrzyżować, pogratulują sobie dobrze wykonanej roboty, a potem pójdą zagrać w bierki, czy coś podobnego.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 24-10-2008 o 22:52.
Highlander jest offline  
Stary 26-10-2008, 23:54   #52
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
POST Edytowany na "prośby" Prowadzącego.

„Odcięcie światła aktywowało alarm, odcięcie telefonów aktywowało alarm, odcięcie alarmu – aktywowało alarm. Oczywiście nie lokalnie, tylko w centrum monitoringu. Zaklęty trójkąt bezpieczeństwa… Dziesięć minut. Dokładnie tyle miał patrol na dojechanie na miejsce…” Gdzieś w domu chrupnęły wyłamywane drzwi… Instynkty wytrenowane od piątego roku życia zadziałały równocześnie z myślami. Palce przebiegły po ukrytym w kieszeni telefonie i kiedy przykładał telefon do ucha usłyszał już: „Status?”. „61716. Kod 2. Broń długa. 8-14 napastników.” – wyraźnie wyszeptał do telefonu i zerwał link. Numer alarmowy zapisany zawsze pod tym samym klawiszem. Maksimum informacji przy minimum słów. Instynkt, zwierzęcia złapanego w potrzask.. Alarm mógł już nie działać, ale instynktownie drugą ręką złamał „klucz pozycyjny” i rzucił go w kąt pomieszczenia. 16 sekund… Procedura postępowania nakazywała zamknięcie się w pokoju bezpieczeństwa… Więc… Chwycił telefon w zęby i wyskoczył przez okno. Wylądował na bruku w pozycji kucznej, plecami do muru i zarejestrował otoczenie. Do skarpy z tyłu budynku było 10 metrów, do posesji sąsiada - 7 do bramy wejściowej 50 i kilka załomów muru budynku...
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 27-10-2008 o 12:16. Powód: "Żadania Prowadzącego"
Aschaar jest offline  
Stary 28-10-2008, 21:53   #53
 
Crys's Avatar
 
Reputacja: 1 Crys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwuCrys jest godny podziwu
Gabriela zmrużyła oczy, oślepiona blaskiem halogenów. Zapachy i dźwięki, które odbierała, nie sprawiały jej żadnej przyjemności. No i była przyzwyczajona do zupełnie innego traktowania swojej osoby, szczególnie ze strony płci przeciwnej, a z nachalnością zawsze radził sobie za nią ktoś inny... Uśmiechnęła się delikatnie i zsunęła z ramion bluzę, rzucając ją w stronę obwiesiów.
- Tyle mogę panom dać i nic więcej niestety. - powiedziała, wciąż uśmiechając się i próbując roztaczać swój nieodparty urok.
Spojrzała uważnie w oczy, a przynajmniej tam, gdzie wydawało się, że powinny być oczy jednego z mężczyzn i zajrzała mu prosto w duszę, tam gdzie były jego oczekiwania, pragnienia i najczystsze emocje.

Reakcje zebranych były naprawdę różne. Widać, że pomocniczka detektywa zamierzała rozwiązać zaistniałą sytuację w odmienny i bardziej bezpośredni sposób, czy to przy użyciu spreju pieprzowego, czy ostrych przedmiotów. Tak się jednak nie stało. Niedoszli przeciwnicy zastygli w bezruchu, wpatrując się w upadłą niczym w święty obrazek. Ciężko było stwierdzić, czy przejmują nad nimi władzę mroczne pragnienia zwichrowanych umysłów, czy też anielskie piękno kobiety po prostu ich…zamroczyło. Stali tak, nie ruszając się nawet na krok, mrucząc niewyraźnie pod nosami pochlebne (choć może mało cenzuralne) słowa i opisy swych marzeń. Niemal jak manekiny ujęte w jednej pozie, na wystawie sklepowej. Skupiła się na ich emocjach. Nie było to trudne. Było raczej…irytujące. Jak czytanie przez osobę inteligentną i zaprawioną w kryminałach czegoś zgoła innego. Na przykład kolorowych książeczek dla dzieci. Płytcy i przewidywalni. Wszyscy, jak jeden mąż, myśleli o jej nagim ciele i co zrobiliby z nią, gdyby znaleźli się sam na sam. I gdyby im na to pozwoliła, rzecz jasna. Innymi słowy, myśleli głową ukrytą w spodniach, nie zaś tą przymocowaną do tułowia…
Dziewczyna uśmiechnęła się drapieżnie i zdecydowanie podeszła parę kroków bliżej, tak aby wyraźnie móc spojrzeć w twarze mężczyzn. Tak, emocje nieciekawe, ale czego można było się spodziewać...
- Moi drodzy panowie, ja wiem, że najchętniej urządzilibyście tu sobie ze mną jakąś małą orgię, ale... przysięgałam czystość do ślubu. - wykrzywiła nieznacznie usta w małą podkówkę i westchnęła. - Rozumiecie, prawda... Muszę pozostać idealna. A patrząc na was, wiem, że nie chcielibyście tego zbezcześcić. Ale wymyśliłam rekompensatę. - Gab sięgnęła do torebki, po studolarowy bankot i podeszła jeszcze bliżej. - Proszę, na jakiś lepszy alkohol..., a może i posiłek - dołożyła drugą stówkę. - Mam nadzieję, że dzięki temu i my i wy ODEJDZIEMY w swoje strony. - skończyła, wlewając do ich umysłów wyraźny obraz alkoholu i pachnących steków.
Będąc w stanie, jaki ogarniał ich obecnie, niefortunni i niegodni dla wdzięków kobiety, przeciwnicy, zgodziliby się zapewne nawet na amputację kończyn. Nic więc dziwnego, że ich szef ujął banknoty, jak najświętszą relikwię, podczas gdy jego poplecznicy patrzeli nań jak sroki w kość. Przytaknęli posłusznie głowami, jak tresowane pieski i poczęli oddalać się w nakazaną im stronę. Asystentka śledczego otworzyła usta w zdziwieniu i skomentowała:
- Ej…ej. Naucz mnie tego, hm?
W tym momencie upadła przypomniała sobie, że młodociani przestępcy, którzy właśnie zniknęli za winklem… nie oddali jej bluzy.
Gabriela zaklnęła pod nosem.
- Mhm, jasne Mała, tylko przypomnij mi, że muszę bardziej myśleć... - spojrzała przeciągle na Dextera i zadrżała. - Na razie nie musisz pożyczać mi swojego okrycia, ale istotnie, powiem, jak będę potrzebowała.. - pocałowała Dexa w policzek i rozejrzała uważnie - No to gdzie teraz? Obawiam się, że nie ze wszystkimi pójdzie tak łatwo jak z tymi... Dwieście dolarów, to naprawdę niedużo za święty spokój. - oznajmiła, chowając głębiej za paskiem broń, której już nie osłaniała bluza.
I w tym momencie dziewczyna otrzymała odpowiedź. A może…mało subtelną podpowiedź? Oto bowiem obok nich śmignął samochód. Stary, poczciwy, błękitny Dodge…który po prawdzie jechał z zachowaniem zasad bezpieczeństwa, ale ta zakrwawiona, lewa, tylnia szyba niezbyt komponowała się z przyjemnym wizerunkiem auta. A może, miało to coś wspólnego z tym, że Dexter zobaczył właśnie skopaną na kwaśne jabłko twarz Johnny-boy’a, pozbawioną kilku zębów i zdradzającą objawy nieprzytomności (a raczej czegoś więcej). Która pozostawała cały czas oparta o pokrytą juchą szybę. Auto minęło ich a…ktokolwiek w nim jechał, nie zwrócił na nich uwagi. Pojazd zatrzymał się przy starym magazynie i wjechał do środka. Ktoś właśnie zatrzasnął bramę wjazdową. Robiło się coraz ciekawiej.

Gabriela uniosła brwi.
- Tak... zdecydowanie wiemy, gdzie iść.
 

Ostatnio edytowane przez Crys : 31-10-2008 o 23:49. Powód: kosmetyka
Crys jest offline  
Stary 06-11-2008, 18:50   #54
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Trudno powiedzieć co właściwie Johnny-boy zrobił źle. Plan wydawał się idealny. Zapięty na ostatni guzik. Może, w ostatecznym rozrachunku, zgubiło go nic innego jak pewność siebie, lub rutyna. Czy robił to już kiedyś? Czy ćwiczył recytację poszczególnych kroków i przedziałów czasowych przed lustrem? To wiedział jedynie on sam. Nikt więcej. I za chwilę miał zabrać tą tajemnicę do…gdziekolwiek właściwie udawały się demony po śmierci. Takie, które nie mogły natychmiast znaleźć ciała zastępczego, rzecz jasna. Coś opadło na niego z góry. Coś niezwykle…ciężkiego. Nastąpiło uderzenie w głowę, potem jeszcze kilka, mniej precyzyjnych, jakby ktoś nadrabiał brak celności siłą. Zamazana wizja, dzwonienie w uszach. Uczucie ciepłej, lepkiej krwi. Ciemność. Zapewne nie takiego końca spodziewał się dawny sługa Wszechmogącego.
[…]
Miejsce, które postanowili zwiedzić detektyw i jego dwie urocze asystentki, okazało się wyjątkowo zaniedbane i podniszczone jedynie z zewnątrz. Pręty i mocowania konstrukcji zostały niedawno wymienione, zaś ktoś wciąż przechowywał tu ładunki, których ostemplowanie wskazywało na przybycie niecały tydzień temu.
Całkiem ciekawa taktyka, jeśli ktoś nie zdecyduje się podejść zbyt blisko. Opuszczone zdecydowanie tez nie było, biorąc pod uwagę liczne, krzątające się nad załadunkiem sylwetki, odziane w przeróżnego rodzaju palta i mające uzbrojenie, które tylko w niektórych miejscach ustępowało temu posiadanemu przez przedstawicieli armii. Samochód, który wjechał z martwym/rannym (niepotrzebne skreślić) nosicielem anioła, znajdował się teraz po drugiej części hali, wraz z kilkoma innymi, strzeżony przez mężczyzn, którzy za młodu byli zagorzałymi fanami „Żelaznego” Mike’a, a pasja z dzieciństwa przetrwała w ich sylwetkach i nastawieniu do świata, oraz jego mieszkańców. Mimo, że w tym miejscu wręcz roiło się od potencjalnych przeciwników, patrole nie zdawały się być częste. Choć nie stanowiło to pocieszenia w obliczu pojedynczej nawet pomyłki. Zwłaszcza, że w przypadku wykrycia, nikt raczej nie będzie czekał aż anielica omami ich swoim pięknem, lub drugi z upadłych przedstawi im wady ich nielogicznego rozumowania, co czyniło małą, okultystyczną ninja, jedyną osobą, która naprawdę mogła coś tutaj zdziałać, jeśli sytuacja osiągnęłaby masę krytyczną. Głównego złego, którzy trząsł by całym przedsięwzięciem, również nie było widać…
[…]
„Anny” ogarnęła swoista iluzja triumfu, szybko jednak przyćmiło ją racjonalne rozumowanie. Jeśli Lucyfer żył, jeśli faktycznie wygrał, gdzie się znajdował? I co stało się ze wszystkimi boskimi żołnierzami, z lojalistami, których przecież, przed obaleniem Porannej Gwiazdy pozostało całkiem sporo? Te i inne pytania zaśmiecały nowy, materialny umysł istoty niebiańskiej, która pojawiła się w mieście. Aby było jeszcze ciekawiej, nowa figura na szachownicy nie wyczuwała obecności Boga. Zupełnie jakby starty pierdziel (według ludzkich standardów) spakował swoje walizki i wpadł na genialny pomysł wyprowadzenia się z tego zepsutego świata. Zaczęcia wszystkiego od nowa, gdzieś indziej, byle jak najdalej. Podobnie jak niedoszła samobójczyni, której egzystencja została właśnie zastąpiona przez uciekinierkę z Nicości. Być może ta nie zgadzała się z charakterem i postrzeganiem świata starej właścicielki, jednak nowe „lokum” w postaci reporterki, przypadło jej zdecydowanie do gustu. Kąpielowa Filozofia na temat przegranej wojny, oraz podziwianie ludzi, którzy mozolnie przemierzali ulice w dole, została gwałtownie przerwana. Dzwonek domofonu. Nie była jeszcze w pełni zapoznana z nowym ciałem. Nie była gotowa. Mimo to, jakiś impuls, być może ciekawość, być może chęć pokonywania wyzwań, kazał jej podnieść słuchawkę.
- Szczęść boże. Czy zaakceptowała pani już, istotę najwyższą, Boga w swoim życiu?
Głos dochodzący z dołu był spokojny, monotonny, recytujący już tą samą, tysięczną regułkę. Dziewczyna po prawdzie nie wiedziała, czy powinna parsknąć śmiechem, czy wyzywać tą ignorancką, mięsną lalkę na czym stał świat. Każda z tych opcji wydawała się nadzwyczaj kusząca. Słysząc milczenie, postać z parteru dopowiedziała:
- A może jesteś…zainteresowana drugą stroną medalu, siostro? Heheheh…
O, ten głos zmienił się diametralnie i zdecydowanie nie był monotonny. Zawierał w sobie swoistą przewrotność, rozbawienie i czarny humor. Zdecydowanie nie pasował do świadka Jehowy, ani do wędrownego księdza z innej instytucji kościelnej. Intrygował i hipnotyzował, wwiercając się w umysł jak para wierteł udarowych. Sugerował też znacznie więcej niż tylko przyjazną pogawędkę na temat wiary, przy ciasteczkach i herbatce. Pozostawało tylko pytanie, czy powinna go wpuścić, kimkolwiek by nie był.
[…]
Lucyferianie w Los Angeles posiadali organizację, z którą czym prędzej trzeba było coś zrobić. Nowoprzybyłe na padół anioły nie posiadały należytej opieki i ukierunkowania, przez co większość z nich darła ze sobą koty, ginęła w tajemniczych okolicznościach, albo stawała się dumna niczym pawie i nie chciała nawet słyszeć o przystąpieniu do wspólnoty. Co prawda, niedawno w stronnictwie nastąpiła zmiana osoby pełniącej władzę, jednak, mimo szczerych chęci, Orios, który był typowym biurokratą jeszcze za czasów wojny, nie działał jak należy. Podejmował rozsądne decyzje, jednak brak mu było tej…specyficznej determinacji. Przynajmniej z punktu widzenia zatwardziałego wojskowego, który…stał się siedliskiem dla nieco innego wojownika. Z drugiej strony, przywódca lojalnych Lucyferowi aniołów, nie miał za bardzo z czym pracować. Posiadał jedynie pięciu podkomendnych w całej aglomeracji, z czego jednym był właśnie Charles. Drugim natomiast, Xerieh, który opętał księdza wraz ze swym przybyciem.
Nie trzeba chyba mówić, że duet, który składał się z gwardzisty, oraz klechy mógł budzić…niezwykłe pokłady rozbawienia. Ten właśnie duet został wysłany przez Oriosa w celu zwerbowania kolejnej, anielskiej istoty, która pojawiła się w mieście niedawno temu. Podczas gdy „boski wysłannik” nawijał makaron na uszy przed pordzewiałym domofonem, żelazny, francuski człeczyna stał na straży, wypatrując wszelkich oznak kłopotów, jakie mogły się pojawić. Wspólnik w końcu zniknął w mroku budynku, jednak zanosiło się na to, że jeden z władców ziemi, także nie będzie musiał narzekać na nudę. Oto bowiem, Charles zauważył dość podejrzanego człowieka w płaszczu, okularach i…nietypowym nakryciu głowy, który wychylił swój łeb z ukrycia, konkretniej zza winkla, przyglądając się wojskowemu. Ten natomiast wiedział z kim ma do czynienia. Wiele osób postrzegało tych czubków jako łowców, jednak prawda była taka, że daleko było im do organizacji religijnej. Ostatnimi czasy, Orios odkrył, że pieczę nad nimi sprawował jakiś oszalały Revener, który kazał łapać dla siebie Upadłych, aby następnie móc pożreć zarówno ich egzystencję, jak i posiadaną moc. Akt ten był co najmniej bestialski i ukazywał jakim chorym sukinsynem był przywódca wrogiej grupy. Jednak, aby było śmieszniej…te cwaniaczki najwyraźniej nie zdawały sobie sprawy ze…specyficznej natury gwardzisty. Nie wiedzieli, że był upadłym i całkowicie go zignorowali, obserwując budynek, a konkretniej skrzydło do którego wyruszył klecha na odbycie rozmowy z nowoprzybyłą. Może należało posprzątać śmieci?
Było ich równo trzech. A takie szanse były nieco…nierówne wobec persony pokroju strażnika. Może powinien dobrodusznie pozwolić im zadzwonić po posiłki?
[…]
-Sydielu, wybacz, ale musze cię spytać jeszcze o kilka rzeczy...Ja rozumiem w jak niezręcznej sytuacji cię stawiam, ale jesteś moim jedynym źródłem wiarygodnych informacji...
Viv nie chciała naciskać, mogła wręcz wyczuć, jak Halaku stara się znaleźć wiarygodny unik, jak powiedzieć jej delikatnie by zniknęła z okolicy, ale jeszcze nie teraz.... Anioł skrzywił się, zdając sobie sprawę, że jego subtelna gra aktorska nie jest już tak dobra jak kiedyś. Po prawdzie nigdy nie była dobra, bo zawsze pałał się rzemiosłem wojennym, a nie interakcjami socjalnymi. Westchnął donośnie, wznosząc mściwe spojrzenie ku niebu, podniósł łopatę z ziemi i zaczął sprzątać bałagan, który wytworzył się podczas zadymy…erm…konfliktu, między nim a wysłannikiem zdecydowanie mroczniejszej siły. W końcu, w przerwie między przerzucaniem piachu, zwrócił się do swojej rozmówczyni.
- Dobrze. Co więc jeszcze chcesz wiedzieć?
-Ja...zdam się na ciebie, co innego mi zostało. Czy coś jeszcze powinnam wiedzieć? Ja...ja wiem, że dziwnie zadaje pytania, ale...

Viv chciała rzucić to już dawno, Suria wyczuła jednak pewne przystosowanie ciała do swoistych zachowań rytualnych , jakie prowadza do auto sugestywnego uspokojenia.
Wyciągnęła z odmętów torby nieco pomiętą paczkę papierosów, zapaliła jednego, i zaciągnęła się głęboko.
- Nie wiem z czym mogę mieć do czynienia w tym mieście. Wołałabym wiedzie jak najwięcej o ew. trudnościach z jakimi mogę się zetknąć. Chyba znasz powiedzenie, ze najlepsza taktyką jest maksymalne poznanie wroga, i że lepiej go przecenić niż niedocenić, prawda?
Zastanowił się przez krótką chwilę.
- Nie mam tak…wielkiego rozeznania w mieście jak Ci się wydaje. Mogę zapisać ci adresy dwóch stronnictw, które sprawują władzę w tym mieście. Obecnie utrzymują ze sobą względny pokój, nic dziwnego, bowiem oba tytułują się Lucyferianami. Jednym z tych stronnictw jest wyjątkowo potężna Spętana, która…w odróżnieniu od innych nie jest aż tak wielkim potworem. Drugą grupą jest ta należąca do Oriosa, Diabła, który był jednym z zastępców Lucyfera podczas buntu. Radzę, żebyś od wszystkich innych…trzymała się z dala.
-Na pewno się będę od nich trzymać z daleka. Nigdy nie przepadłam za fanatycznymi osobami, a stronnictwo Lucyferian zdaje się mieć monopol na takie typy...
Zapalenia papierosa zdecydowanie sprawiło, że ciało jak i zarówno cześć odpowiadająca za odczucia i emocje Viv zaczęły się uspokaja.
- Nie ma więc innych grup, które mogłyby zaoferować Ci bezpieczeństwo moja droga. Lucyferianie są jedynym ugrupowaniem, które posiada zorganizowaną strukturę w mieście. Mimo, że sam nie darzę ich zbyt wielką sympatią, dostrzegam potencjał jaki posiadają. Jeśli nie liczyć synów Kaina, oraz innych, o których nawet mnie nic nie wiadomo…chyba, że podobnie jak jeden z naszych oszalałych braci, zagustujesz w duszach pobratymców.
Przygryzł w wargę w wyraźnym zniesmacznieniu.
-Nie, zdecydowanie ten rodzaj postępowania mierzi mnie okrutnie. Jest to pełne wykrzywienie tego czym mieliśmy...ale to nie jest aż tak istotne.
Doskonale wiedziała jak niechętnie traktowane są wśród jej współbraci takie nastawiania do istnienia jak jej. Więc wołała się nimi nie dzielić. W nieznanym terenie lepiej jest by czasem aż nazbyt ostrożnym...
- Doprawdy nie wiem, jak mógłbym Ci jeszcze pomóc. Jeśli masz więcej pytań, wyjaw je, a ja postaram się rozwiać niedopowiedzenia.
- Wiesz co jest najgorsze? Że ja nie wiem o co pytać. Pewnie istnieją setki pytań jakie powinnam zada, a ja nawet nie zdaje sobie z tego sprawy...
Roześmiała się mocno gorzkim śmiechem. Panowie świata...I co jeszcze.
- Wybacz, jeśli zabrzmi to szorstko, jednak…nie mam czasu. Kiedy pytania na powrót uformują się w Twojej głowie, możesz ponownie mnie odwiedzić, a ja postaram się odpowiedzieć najlepiej jak potrafię. W międzyczasie zachęciłbym Cię jednak abyś…spróbowała swoich sił z innymi aniołami w mieście. Lucyferianie mogą nie być tak wielkim złem na jakie wyglądają…
Jeśli chciała zapytać o coś jeszcze, straciła swoją okazję, bo oto odpowiedzialny za pochówek zmarłych mężczyzna rozwiał się, jakby nigdy go nie było. Być może nie chcąc jej dać szansy na kolejne pytanie. Trudno się mu było dziwić. Zapewnie nieco rozzłoszczony bitwą w tym miejscu, broniąc niewiasty, która bądź co bądź przywlekła mu na głowę sługę Spętanego. I tak zniósł to całkiem nieźle.Siedziała jeszcze chwilę na nagrobku, dopalając papierosa. No cóż, i tak lepsze to niż nic. Powoli zaczynała odczuwać zmęczenia ciała. Ono musi odpocząć...
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 13-12-2017 o 13:40.
Highlander jest offline  
Stary 06-11-2008, 21:22   #55
 
Greg's Avatar
 
Reputacja: 1 Greg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemu
[MEDIA]http://www.metacafe.com/fplayer/yt-O97ez_k_7Ac/patricia_kaas_kennedy_rose_live_1990.swf[/MEDIA]

Przez ulicę przeszło dwóch mężczyzn. Obydwoje wysocy, około 180 cm wzrostu. Co od razu rzucało się w oczy to, że jeden z nich był tylko wysoki, a drugi oprócz tego dobrze zbudowany. Poza tym jeden z nich miał długie jasne włosy, drugi obcięty na krótko, na wojskowego. Podobnie z resztą chód, zdradzał wojskową przeszłość osobnika przyzwyczajonego do długich marszów i pochodów.

- To tutaj? – spytał wojskowy, odruchowo omiatając wzrokiem otoczenie
- Tutaj. Tylko tym razem ja gadam. Nie chcesz chyba, żeby powtórzyło się to co ostatnio?
Charles zatrzymał wzrok na księdzu
- Chodzi o to że uciekł, gdy chciałem go przekonać do naszej sphrawy?
- Nie. Chodzi o to, że uciekł oknem, a było to na 6 piętrze. Mógłby się nam przydać jako eksponat jeśli zebralibyśmy go gąbeczką do słoika.
- Dobhra, dobhra zhrozumiałem. Poczekam tutaj. Ty idź, ja ubezpieczam tyły.

Ksiądz wszedł do budynku, Charles został przed, oparty o ścianę budynku. Wyjął z kieszeni kurtki Marlboro, zapalniczkę, zapalił i zaciągnął się z widoczną przyjemnością. Znudzony puszczał kółeczka z dymu. Chwilę później zza rogu wyjrzała głowa w okularach przeciwsłonecznych i czapce jakiej nie powstydziłby się czołgista podczas drugiej wojny światowej. Po chwili do głowy dołączyła reszta indywiduum ubrana w długi płaszcz. Jeśli celem ubioru miał być kamuflaż to osobnik ten wiedział tyle na ten temat co żaba o trampolinie. Omiótł wzrokiem front budynku, na chwilę zatrzymał spojrzenie na Charlesie, lecz nie poświęcił mu dłuższej uwagi. Włożona ręka do kieszeni i widoczne wybrzuszenie wskazywało, że nowoprzybyły był wyposażony w broń palną. Przeszedł on na drugą stronę ulicy, dokładnie naprzeciwko wejścia w którym zniknął ksiądz i zaczął się wgapiać w to wejście jak sroka w gnat. Po chwili podeszła do niego jeszcze dwójka identycznie ubranych postaci. Ci z kolei nie trzymali tak jak ich kolega rąk w kieszeniach, więc albo uzbrojeni nie byli albo mieli trochę więcej doświadczenia.

- Mon Dieu – pomyślał legionista – ten świat schodzi na psy. Nie dość, że taki pomiot się szwenda bezkarnie po ulicy, to jeszcze za grosz wyczucia czy doświadczenia. Ech… Trza by przynajmniej jednego złapać dla Oriosa, niechby wyciągnął od niego jakieś informacje o tym jebniętym Revenerze.

Z papierosem w zębach ruszył centralnie w kierunku łowców. Ci widocznie się spięli na jego widok. Zaciągnął się mocno i rzucił:
- Macie ognia?
- Co? Przecież palisz… - ten z pistoletem w kieszeni ewidentnie zbaraniał podobnie jak jego towarzysze.

Pięść wystrzeliła nie wiadomo kiedy i grzmotnęła zdziwionego prosto między oczy. Poleciał w tył, jednak ściana dała mu wyraźnie do zrozumienia, że na tym jego lot się zakończy. Zanim pozostała dwójka zorientowała się co się dzieje, eks – legionista chwycił jednego z nich „za fraki” i rzucił na jego kolegę. Gdy ci spróbowali się wyplątać z siebie nawzajem, Charles wyjął z kabury pod pachą berettę z zamontowanym tłumikiem i specjalnie nie celując władował każdemu po strzale centralnie w głowę.
Rozejrzał się naokoło. Cisza i spokój. Ten z pistoletem siedział grzecznie oparty o ścianę z rozkraczonymi nogami. Upadły podszedł do niego, profesjonalnie obszukał. Znalazł glocka, którego ogłuszony tak kurczowo ściskał i nóż ewidentnie rzeźnicki.

- Co za zero… - westchnął patrząc na nóż. Nóż i koledzy rozkraczonego wylądowali w kontenerze na śmieci. Samego zaś rozkraczonego Charles przerzucił sobie przez ramię, przeniósł z powrotem na swój posterunek gdzie początkowo stał i oparł o ścianę około metra od siebie. Jak coś, stwierdzi że pijak, co po wyglądzie nikogo nie zaskoczy. A jeśli jakimś cudem się obudzi dostanie replay.
Oparł się o ścianę, wyjął z ust papierosa, obejrzał. Z zadowoleniem zauważył że ten ani nie zgasł ani go przypadkiem nie zniszczył. Uśmiechnął się do siebie, ewidentnie zadowolony. Zaciągnął się Marlboro wypuszczając kolejny obłoczek dymu….
 

Ostatnio edytowane przez Greg : 06-11-2008 o 21:27. Powód: kosmetyka, makijaż i te sprawy ;)
Greg jest offline  
Stary 08-11-2008, 11:17   #56
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Cisza jaka zapanowała na cmentarzu była w końcu czymś właściwym dla tego miejsca.
Tylko dziwne ślady mogły być wskazówka, że coś, co nie powinno mieć tu miejsca, rozgrywało się jeszcze nie tak dawno temu.
Po istocie będącej hybrydą śmiertelniczki i niebiańskiego bytu na cmentarzu pozostał tylko powoli rozwiewany przez wiatr kopczyk popiołu z papierosa, i niedopałek ciśnięty do pustego, rdzewiejącego kubła na śmieci.
Gałęzie starych drzew rosnących przy alejkach ze skrzypnięciem otarły się o siebie, może przekazując sobie jakaś informację, ale to chyba tylko wiatr, który tańcząc z tumanami kurzu i ziemnego pyłu znów był całkowitym władcą, tego zapomnianego miejsca spoczynku zmarłych.


Viv ponownie znalazła się na gwarnych ulicach miasta, które mimo stosunkowo późnej pory ani myślało zasnąć.
Po przyjemnym stanie leciutkiego odurzenia alkoholowego nie zostało ani śladu, jakby w ślad za pozytywnym nastrojem z ciała wyparował cały alkohol, którego szczerze mówiąc wcale nie było tak dużo.
Teraz szukała jakiegoś w miarę na poziomie miejsca gdzie mogłaby spędzić noc.
O, może tu...


Hotelik Swallow, powstał w starej kamienicy, nie był żadnym nowoczesnym molochem z szkła, stali i chorej wyobraźni architekta, nie kusił niepotrzebną nikomu liczbą gwiazdek, usługami masażysty, spa, czy innymi dziwnymi pomysłami. Nie posiadał w ofercie apartamentów na dwunastym piętrze z tarasem, pewnie z powodu posiadania wyłącznie czterech pięter.


Ale miał w sobie coś, co spowodowało,z e to właśnie do niego Viv skierowała swoje kroki.
Nie było czuć od niego niczym, co nie byłoby człowiekiem i tylko człowiekiem.


Kilkanaście minut później rozkoszowała się spływającymi po gładkiej skórze gorącymi strumyczkami wody z prysznica w maleńkiej łazience w pokoju hotelowym.
Wyposażenie pokoju składało się z szerokiego łóżka, stolika nocnego, niskiej ławy, dwóch foteli, stoliczka z telewizorem, dwóch półek i szafy na ubrania.
Pojedyncze okno wychodziło na niewielki park, jakkolwiek widok z drugiego piętra nie był zbyt imponujący, ale nie oczekiwała również takowego.
Wyszła z łazienki odświeżona, zdecydowała spać nago, chyba nie potrafiłaby się zmusić do ubrania się ponownie w szpitalną koszule.


Na szczęście w torbie jaka była w szpitalnej przechowywalni miała więcej niż jedną zmianę ubrania, wyjęła je teraz, i powiesiła w szafie, by rozprostowało się do ranka.
Pierwsza noc w moim, nie, naszym nowym życiu, pomyślała usypiając.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay
Lhianann jest offline  
Stary 11-11-2008, 00:56   #57
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
Według Dextera, winowajcą wycia był zarzynany tępym tasakiem zdrowy rozsądek tego świata. Chociaż był jeden kontrargument, z którym nawet czokoholik nie miał szans...
Zdrowy rozsądek świata od dawna był w stanie będącym antytezą zdrowia. A przynajmniej od dnia w którym Dex się urodził. Chociaż nie, było rozwiązanie...pośrednie. Ktoś bardzo, bardzo sadystyczny trzymał biedny zdrowy rozsądek w stanie półżycia i znęcał się nad nim, w takich chwilach jak ta. W takich, gdy Dexter by zignorować fakt, że wszystko jest inaczej niż powinno, zaczyna tworzyć absurdalne i nielogiczne ciągi logiczne.
Ale jak miał zareagować w chwili, gdzie jego koleżanka z konieczności oddaje bluzkę i zostaje nagle kimś w rodzaju pewnego zgrzybiałego księdza z jakiegoś zadupia w środku Europy dla niedoszłych gwałcicieli. A on dostał buziaka. A fe. Nie skomentował tego wszystkiego. Udał, że nie akceptuje rzeczywistości która tutaj miała miejsce i zastępują ją swoją własną. A właściwie...ciekawe co zrobiłaby mała Lil? Co za cholerstwo ostatnio czytała?...och. To. W sumie dobrze, że też nie zdążyła zacząć się rozbierać. Bo mogło być równie wybuchowo co w Change 123, ale z mniej...przyjemnym skutkiem dla nich. No ale w końcu nie każdy wie że inspiracja jakimiś durnymi fikcyjnymi komiksami jest kretynizmem w realnym świecie, prawda?
...
A może w sumie.
Gdy Gabriela rzuciła swój końcowy, zupełnie niepotrzebny komentarz, Dex łypnął na nią...okiem. Złym okiem. Ale też...innym.
Oczy detektywa na krótką chwilę zaszły błękitną łuną, niezwykle znajomą, choć z drugiej strony…zawsze obcą. Zobaczył otaczające go mury, kontenery, oraz ludzi. Jak na dłoni, niczym z lotu ptaka. Znał sposób w jaki się poruszają. Wzorce po jakich przemierzają hale, kontynuując swój obchód…zdążył też złapać krótką migawkę kogoś…a raczej czegoś przyozdobionego popiołem poległych. Widział sylwetkę dawnego ciała nieposłusznego rajdowca, która rozpadała się w żelaznym uścisku kogoś…innego. Zdecydowanie potężniejszego niż nieżyjący już paranoik…
-...Ha. Idę tam gdzie idę, nie idę gdzie nie idę. Tyle powinno Ci wystarczyć. Oni nie wiedzą gdzie idziemy my, a my wiemy gdzie idą oni...właśnie.
To trochę...dziwne. Dlaczego nie zostali wzięci na przymusowego autostopa? Przecież to mieli być łowcy. Natchnieni przez pana Boga swego wcale nie wybaczającego. O wzroku przeszywającym każdego czorta. I tak dalej. A ich, ich nie zauważyli. Zabawne. Właściwie, to bardziej się kojarzyli Dexterowi ze sługami miejscowego odpowiednika rudej, niż kościoła...
A może to właśnie ruda nałożyła na nich jakąś żelazną kurtynę bądź inny cud niewid. Z resztą...
-Idziemy na wycieczkę, dziewczynki.
Tak też było w istocie. Kryjąc się pośród mroków mrocznej mroczności, lepszy niż Snake i ten typek ze Splinter Cell, z gracją i zręcznością Dex poprowadził ekipę do gabinetu, w którym nawet Woland czułby się nieswojo...
 
Nemo jest offline  
Stary 13-11-2008, 17:37   #58
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Pstryknięcie palca, które rozeszło się echem po całym pokoju. Brzmiało jak przyzwolenie dane katowi na ścięcie skazańcowi łba. Włączył się alarm. W tym momencie cała, nikczemna strategia, wzorowana na pewnym bardzo popularnym bohaterze gier szpiegowskich ze stajni Kojimy, poszła się kochać. Do magazynowego gabinetu wbiegło właśnie kilku mężczyzn, którzy zarabiali na życie, pozbawiając go innych. Główny przedsiębiorca tej „firmy” spojrzał z politowaniem na trójkę intruzów i zaśmiał się, w sposób, który odpowiadał jego charakterowi i nowemu stadium egzystencji. Był w istocie demoniczny.
- Banda przygłupów! Czy naprawdę sądziliście, że możecie tu sobie wejść jakby nigdy nic?! Czułem waszą obecność jeszcze zanim przekroczyliście próg budynku! Tak, czułem jak idzie do mnie podwieczorek! Hahahahah!
Gwałtownie poderwał się do góry, uderzając obojgiem rąk o blat stołu, nie przerywając swojego chichotu. Zmrużył ślepia. Cały pokój został zalany przez karmazynowy blask, kiedy upadły anioł zdradził swoją apokaliptyczną formę. Światło odbijało się od ścian, zaś falujące ku górze, krwawo rude włosy, stwarzały upiorne wrażenie w połączeniu z czarnymi jak węgiel oczyma na delikatnej cerze. Agresora otoczył całun płomienia. Jednak na tym jego demonstracja się skończyła.
- Możecie ich podziurawić…zróbcie z nich sito. Ich esencję mogę pochłonąć gdy ich ciała będą już martwe. No! Na co czekacie idioci! Do roboty, raz, raz!
Cyngle spojrzeli na swojego władcę z religijnym fanatyzmem. Mimo, że z Watykanem najwyraźniej nie mieli nic wspólnego, wszyscy wierzyli w upadłego diabła. Odbezpieczyli broń, a karabin opuściła pierwsza salwa, której akompaniował krzyk. Krzyk zdziwienia i bólu, gdy kule rozorały powietrze i framugę nad głową Dextera, z odległości z której za nic nie powinny chybić. Przeładowany testosteronem brutal zakręcił się wokół własnej osi, następnie pełnym impetem uderzył o jedną z belek podporowych. Dało się słyszeć gruchnięcie kości i zobaczyć opad czerwonego deszczu. Potem ochłap mięsa opadł na ziemię. Drugi zafundował jeszcze ciekawsze przedstawienie. Jego nogi nie oderwały się od podłogi, mimo, że reszta sylwetki chciała to zrobić. I zrobiła. Przerwany na pół, eksponując wnętrzności, zabarwił stary dywan kolorem własnej juchy. Trzeci i ostatni, darł się jak opętany (cóż za ironia), gdy coś wyłamało mu ręce ze stawów, zaś nogi zgięło w sposób odwrotny do właściwego. Pozostawiony na ziemi wrzeszczał, błagając o dobicie.
- Co!? Co tu się dzieje do ciężkiej…
Diabeł mówił coraz ciszej, jak ktoś, kto zdaje sobie sprawę, że jego doskonały plan, wcale nie jest taki doskonały jak mu się na początku wydawało. Dawny pobratymiec Lucyfera uniósł dłoń i zacisnął pięść na białym ogniu, gotów sam dokończyć to, czego nie zdołały skończyć jego pachołki. Potem zaś przemówił głos z nikąd. Rezonował, miał ciężkie brzmienie, doprowadzał niemal do krwawienia uszu. Zmuszał, aby się przed nim ukorzyć. Rzecz jasna jeśli chciało się żyć.
- Ach. Panie Tempest. Gratuluję. Muszę pochwalić pańskie umiejętności. Sądziłam, że będę zmuszona interweniować…wcześniej. I bardziej drastycznie.
Głos rudowłosej z hotelu, rozniósł się rezonującym, obłąkańczym śmiechem po całej lokalizacji. Zdawał się wstrząsać całym budynkiem, grozić jego zawaleniem. Dexter mógł przysiąc, że zobaczył kilka obluzowanych śrub. Zaś do niedawna przewodzący martwym poplecznikom Namaru poczuł coś, czego nie czuł od bardzo dawna. Strach. Prawdziwy strach, oraz to, że jego zimne opanowanie właśnie wymknęło mu się przez palce i nie zdoła już chwycić go ponownie…
[…]
To co działo się potem, lepiej pozostawić w sferze imaginacji. Tak, czy inaczej, zniszczony i pokonany przez niewidzialną siłę pożeracz anielskich esencji klęczał skulony na ziemi. Jego ubrania podniszczone, ciało dotkliwie zranione przez purpurowy ogień, a duma pogrzebana razem z innymi iluzjami. Wzbraniając się przed kolejnym podmuchem siły nieczystej, która w mgnieniu oka obróciła jego wizerunek w nicość, powoli przytaknął skołataną głową. Głos z nikąd ponownie rezonował.
- Dobrze Toah. Miło widzieć, że nie zatraciłeś resztek rozwagi.
Dźwięk ucichł, jakby nigdy go nie było. Chociaż walające się tu i ówdzie trupy zaprzeczały takiemu stanowi rzeczy. Zdecydowanie. Rudowłosy demon prychnął pogardliwie, zbierając się z podłogi i siadając na fotelu. Oparł głowę na dłoniach, patrząc przez pajęczynkę wykreowaną z palców. Omiótł iście nienawistnym wzrokiem pomieszczenie, pełne powykręcanych, bestialsko zarżniętych ciał swoich popleczników, którzy znając złośliwość życia, zaopatrywali go także w wiarę. Nie rozumiał mocy z którą miał do czynienia. To nie był żaden z niebiańskich Lorów. Pan Tempest natomiast, nie mógł zbytnio zrozumieć poczynań swojej mocodawczyni. Nie zniszczyła zagrożenia, zamiast tego uczyniła zeń swojego podnóżka, wymuszając posłuszeństwo, znając jego Prawdziwe Imię i grożąc destrukcją przy najmniejszej objawie niesubordynacji. Niezaprzeczalnie była to opłacalna, jednak ryzykowna gra. Choć może dla istot tego typu…pojęcie ryzyka nie miało znaczenia.
- Jeśli nie macie już więcej…uwag, odnośnie mojej osoby, opuśćcie to miejsce.
Powiedział, płomienny posłaniec, starając się zachować resztki iluzyjnej potęgi, którą upajał się do tej pory, oraz zbierając z podłogi pozostałości własnej godności, jak kawałki stłuczonego lustra. Tak też zrobili. Zostawili go. Po prostu. Wychodząc przez drzwi frontowe i zdając sobie sprawę, że gabinet diabła i to co w nim zaszło był jedynie przedsmakiem właściwej rzezi, która miała miejsce w budynku gdy dzielni upadli ucinali sobie przyjacielską pogawędkę. Koszmar tej nocy się skończył, a jeden z wielkich problemów skrzydlatych tego miasta właśnie został zażegnany. Szybko i bez litości, jak głowa skazańca ucięta przez ostrze siekiery. Wątpliwym było jakoby Toah posiadał plan na…taką ewentualność.

AKT I – KONIEC


Akt II – Old Soldiers Never Die…




[…]
Opierając się o ścianę, dzielny żandarm został wyrwany z zadumy i rozmyślań taktycznych przez swojego partnera w interesach.
- Dobra robota Charles, ale zostaw tych idiotów…to jakieś niedobitki z wczorajszej zadymy w magazynie…najwyraźniej jeszcze nie wiedzą, że ich szef został zreformowany.
Wychodząc z budynku, „ksiądz” rzucił niedopałek na bruk, ten odbił się nieznacznie, pozostawiając po sobie ślady żaru, potem zaś potoczył w dół ulicy. Prawdę mówiąc, dzielny francuski wojak także nie zdawał sobie sprawy z faktu, że od wczoraj mieli jeden problem mniej. To dowodziło, że przesył informacji także nie stał u Lucyferian na zadowalającym poziomie. Przynajmniej nie zadowalającym dla niego. Oczywiście, wobec zagrożenia i walk o władzę ze strony innych istot nadnaturalnych, rozwiązanie problemu pożeracza anielskich esencji było trochę jak ziarnko piasku na pustyni.
- Jakie…jakie znowu zreformowany…o czym ty właściwie pie…khoff!
Chmura dymu, która do tej pory przebywała w płucach klechy, opuściła je i zaznajomiła się z twarzą niemiłosiernie kaszlącego łowcy. Blondyn wszedł mu w słowo.
- Wasz szef odbył…”przyjacielską rozmowę” z naszą daleką krewną, a potem zmienił kolorki na te należące do nas. Więc rada na dzień dobry…znajdź sobie z kumplami fuchę. Najlepiej na frytkownicy w Mc Donaldzie, bo żadnych polowań na „demony” już tu nie będzie. Na pewno nie na naszej warcie…
Mężczyzna w czapce, która kwalifikowała go do brania udziału w konkursie lotniczym, poczerwieniał na twarzy jak burak. Zacisnął zęby i miało się wrażenie, że zaraz rzuci się na upadłego, przejawiając oznaki szału. Nie stało się tak jednak, niezależnie czy to przez całkowitą pewność siebie bożego wysłannika, czy też przez fakt, że obok niego stała wojskowa maszyna do zabijania, która miała do siebie to, że wybijała z głowy tego typu pomysły, jeszcze zanim zdążyły się one dobrze zagnieździć.
- A teraz spieprzać, zanim zrobię z waszych tyłków hamburgery.
- Ty…ty pieprzony sukinsynu…to jeszcze nie koniec. Jeszcze…

Anioł przytaknął pobłażliwie, słuchając trepa jak zgaszonego radia. Ten spasował i oddalił się ze zniszczonymi pozostałościami własnego ego. Gdyby blondyn bał się ludzi, nie wychodziłby z domu.
- Dobra. Jedna sprawa załatwiona. Dałem dziewczynie naszą „wizytówkę”. W razie czego będzie wiedziała gdzie nas szukać. Plus całkiem nieźle obiłeś tego gogusia. Ledwo szedł o własnych silach, więc raczej nie wróci…
Wyciągnął z sutanny następną fajkę. Odpalił.
- Mówiąc o hamburgerach…zjemy coś przed następną fuchą? Wiesz, mamy odwiedzić tego diabła, który podobno wczoraj wymiękł w magazynie, kiedy…nasza „krewna” robiła porządki. I zobaczyć na ile można mu ufać. Ech…swoją drogą nie ufam tej suce.
Pokręcił łepetyną. Dwójka wspólników udała się w stronę auta.
 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri

Ostatnio edytowane przez Highlander : 13-11-2008 o 19:50.
Highlander jest offline  
Stary 13-11-2008, 21:38   #59
 
Xawante's Avatar
 
Reputacja: 1 Xawante jest godny podziwuXawante jest godny podziwuXawante jest godny podziwuXawante jest godny podziwuXawante jest godny podziwuXawante jest godny podziwuXawante jest godny podziwuXawante jest godny podziwuXawante jest godny podziwuXawante jest godny podziwuXawante jest godny podziwu
Szeol wcisnęła guzik domofonu. Facet ją zainteresował, coś w tym głosie mówiło, że warto poświęcić mu czas.
-Dobra, powiem tak jeśli Bóg jest to niech mnie ręka boska broni, a jeśli Boga nie ma to dzięki Bogu...może być???. Zapytała zaczepnie i otworzyła drzwi.
-A to coś nowego. Takich „wierzących” ze świecą szukać. Heheh.
Do mieszkania wszedł "ksiądz". Zamknął za sobą drzwi. Ewidentnie czuł się jak u siebie w domu. Był przystojny w taki szelmowsko- chłopięcy sposób, który dodawał mu uroku.
-Witamy na powrót w świecie śmiertelnych…witaj. Jestem Xerieh. Jeden z Namaru. Niestety z tych pachołków na dole drabiny władzy, więc nie zdziwię się, jeśli nie pamiętasz.
-Tak, poznał swój swego. Szybki jesteś.

Szeol odsunęła się od niego. W głowie miała mętlik i masę pytań bez odpowiedzi. Chociażby jak ją znalazł i to tak szybko???
-Czego chcesz ? Bo chyba nie spytać jak się czuje?- usiadła na łóżku i spojrzała na klechę wyzywająco. Przecież to on przyszedł do niej a nie odwrotnie.
-O! Trafiła nam się cwaniara! To dobrze. Od razu do rzeczy. Bez pieprzenia o tym jak źle to było w Nicości i jak niewygodna jest egzystencja śmiertelnika. Mówiąc to uśmiechnął się i wycelował w nią palec.
-Nie wiem jakich przekonań nabrałaś w Piekle, ale sam reprezentuję stronnictwo Lucyferian. Przybyłem tu wraz z moim wspólnikiem aby cię zwerbować w nasze szeregi.- Rozparł się wygodnie w fotelu i założył nogę na nogę.
-Spokojnie...- Szeol czuła, że musi zebrać myśli, podeszła do okna.
-Po pierwsze niby dlaczego mam ci wierzyć. Po drugie, dopiero... przybyłam. Ciut się gubię...-Na chwilę zawiesiła głos.
-Powiedz mi co się stało ze ...hmmm Starym???? Jakoś go nie czuje w powietrzu. Ludzie chyba sami sobie radzą...Porannej Gwiazdy nie ma...Co tu się do cholery dzieje???? A po nicości bycie śmiertelnikiem to rozkosz.- Uśmiechnęła się do niego.

-Nikt cię do niczego nie zmusza. Powiesz słowo, spieprzam stąd na śniadanie i już nigdy mnie nie zobaczysz. A co do pytań, strzelaj. Odpowiem w miarę możliwości.- Spojrzał na sufit dając jej do zrozumienia, że to nie pierwsza tego typu rozmowa. Mimo to nie potrafiła się powstrzymać, zawsze była pyskata co nie raz przysparzało jej problemów.
-O proszę jaki wrażliwy...nie no spokojnie. Jesteśmy po tej samej stronie. Jestem Szeol i wątpię czy coś ci to mówi...Teraz jestem też cholernie zagubiona... i pewnie nie miła. Wybacz jeśli cię uraziłam ...cholera...Naprawdę potrzebuje wyjaśnień..jakichkolwiek wyjaśnień.
Spojrzał na nią lekko zdziwiony. Nie mógł przecież wiedzieć jak bardzo bezsilna poczuła się w tej chwili.
-Nie uraziłaś mnie niczym. Po prostu stwierdzam fakt, że daleko nam do świadków Jehowy i innych stronnictw, które na siłę zmuszają cię do przystąpienia, bo inaczej stanie się z tobą to, albo tamto. Lucyferianie zapewniają wspólnotę, opiekę i walczą o jeden cel. Nikt nie stoi nad drugą osobą z kijem.

-Ok, już powiedziałam - jesteśmy po tej samej stronie....Tylko, że nie wiem co o tym myśleć. Podejrzewam, że dla ciebie to tylko kolejna rozmowa z kolejnym Upadłym. Dla mnie to kompletne novum. Postaraj się to zrozumieć. Nie jest łatwo ufać po latach samotności...po co ja ci to mówię... . O co walczycie i kto dowodzi bo nie Lucyfer, bo jego nie ma..Ciągle nie ma. Więc kto???? Który z upadłych??

Szeol czuje, że nie ma siły wdawać się z nim w słowne potyczki. Naprawdę potrzebuje informacji i jakiegoś oparcia w tym nowym dla niej świecie .

-Też się zastanawiam po co mi to mówisz…ale wracając do tematu. Naszej grupie przewodzi Orios, jeden z zaufanych podkomendnych Lucyfera. Mimo, że jest biurokratą, radzi sobie całkiem nieźle. A jeśli o samą, Poranną Gwiazdę chodzi, to słyszałem jakoby dał znać w świecie o swojej obecności…co stawia go w lepszym położeniu niż Wszechmogącego i lojalistów, którzy…cóż. Po prostu się rozpłynęli. Ale to akurat lepiej dla nas.
-Rozumiem. W sumie, wychodzi na to, że też niewiele wiecie. Zwyczajnie zbieracie się do kupy, bo w "kupie siła", logiczne. Zawsze to bezpieczniej ....Załóżmy, że przyłącze się do was... co będę z tego miała...oprócz pozoru bezpieczeństwa. Przecież na pewno nie wy jedyni zbieracie powracających...Jak zwykle jak nie ma szefa wszyscy pchają się do władzy??? Mam rację?? - Odpowiedziała zanim ugryzła się w język.
Ksiądz westchną cicho.
-Wiemy więcej niż sądzisz, ale nie lubię odsłaniać wszystkich kart na początku. Nie jedyni? Tutaj ? Ależ jesteśmy jedynymi. Stronnictwa w tym mieście dzielą się na Lucyferian oraz niezależnych, z których każdy sobie rzepkę skrobie.Do władzy? Staramy się wprowadzić porządek w tym burdelu jakim jest Los Angeles, a potem zająć się poszukiwaniami Lucyfera na pełną skalę. W zastępstwie Porannej Gwiazdy rządzi nami najwyższy rangą anioł i zachowaliśmy przedwojenny system podziału.- W ostatnim zdaniu pobrzmiewała lekka nutka gniewu.
-Dobra koniec tego, masz tu mój numer, odezwij się...jak zechcesz - Powiedział wstając i ruszając do wyjścia.

-Zaczekaj! Dobra przekonałeś mnie. Tak wkurzać potrafią się tylko Lucyferianie. Daj mi 5 minut, ubiorę się jak człowiek i możemy iść ....- Zawołała za nim czując lekkie ukłucie paniki.
Obrócił się na pięcie,widziała, że powstrzymał się od cisnącego się na usta warknięcia "czego"... albo czegoś w bardzo podobnym stylu.
-Nie. Nie możemy. Teraz, wspólnie z partnerem muszę uciąć sobie „przyjazną pogawędkę” z jednym z byłych Revener’ów. Ale możemy po ciebie przyjechać za półtorej godziny i przedstawić reszcie stronnictwa. Co ty na to?

Spojrzała na niego uważnie ciągle zastanawiając się w co właśnie wdeptuje. Jednak ten facet był jej jedyna alternatywą, jedynym łącznikiem z takimi jak Ona jak i z tym co "kiedyś".
-Będę gotowa.- Powiedziała. Drzwi się zamknęły i została sama...Postanowiła, że czekając na niego doprowadzi mieszkanie do porządku. Jak się wlazło między wrony...Kto wie co ją tu jeszcze czeka???
 
__________________
Jesteś tym czego pragniesz. Jesteś tym czego chcesz.
Jesteś tym co potrafisz i tym kim być chcesz.

Ostatnio edytowane przez Xawante : 14-11-2008 o 08:33. Powód: Możnapowiedzieć "kurza ślepota".. dzięki Greg :)
Xawante jest offline  
Stary 14-11-2008, 17:45   #60
 
Greg's Avatar
 
Reputacja: 1 Greg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemuGreg to imię znane każdemu
Ksiądz wyciągnął z sutanny następną fajkę. Odpalił.

- Mówiąc o hamburgerach…zjemy coś przed następną fuchą? Wiesz, mamy odwiedzić tego diabła, który podobno wczoraj wymiękł w magazynie, kiedy…nasza „krewna” robiła porządki. I zobaczyć na ile można mu ufać. Ech…swoją drogą nie ufam tej suce.

Pokręcił łepetyną. Dwójka wspólników udała się w stronę auta.
Charles otworzył drzwi od strony kierowcy, przetrawiając co właśnie zaproponował mu towarzysz.

Amburgery? Wiesz że nie znoszę fast foodu... wiesz dlaczego amerykanie nazywają je szybkimi daniami? Bo szybciej idą przez nie do piachu...

Auto sunęło przez zalane porannym słońcem ulice jak błyskawica przez nieboskłon. Księżulek który zajął miejsce pasażera (i zapiął pasy), zdawał się nad czymś bardzo zamyślony. Francuz nie wiedział co właściwie zdołało w ten sposób rozzłościć jego wspólnika, bo ten jakoś nigdy nie denerwował się podczas prowadzenia rozmów kwalifikacyjnych z nowoprzybyłymi upadłymi.

- Pieprzyć to. Nas ten problem i tak nie dotyczy. Wjedź mi po prostu do Mc-drive’a. Potem, ewentualnie podjedziemy tam gdzie ty chcesz…

Przygryzł wargę podpierając się prawą dłonią i patrząc za okno.
Charles skręcił przy znaku prowadzącym do "Macka" Zniesmaczony odpędził w myślach tłusty, opływające w niewiadomo co wyrób jedzeniopodobny.

- Co jest? Coś poszło nie tak?

Długowłosy skrzywił się kiedy podjeżdżali do okienka.

- Wkurwiła mnie nasza „nowa” w mieście. Myśli, że jak „nie ma szefa to wszyscy pchają się do władzy”. Widzisz kurwa, żebyśmy chcieli wejść na stołki rządzące? Kurwa…

Charles westchnął
- Niektórzy po prostu nie pothrafią zrozumieć, że istnieje pewna ierarchia... Mimo wszystko. To że Gwiazdy Porannej nie ma to nie oznacza że mamy burdel. To znaczy naokoło jest go całkiem spohro ale .... nie oznacza to że wszędzie
- Toteż mówię myśli sobie taka, że może…

Z okienka Mc Drive wyłoniła się młoda dziewczyna, za nią zaś charakterystyczny smród przypalonej frytury.

- Dzień dobry, czy mogę panów zainteresować…

Ksiądz wszedł jej w pół słowa
- Nie niunia. Słuchaj. Sam dobrze wiem co chcę zamówić. Nie muszę słuchać twoich reklam. Wiem, że taka twoja praca, ale spasuj, dobrze? Ciastko truskawkowe, frytki i dwa burgery. A tak w ogóle to dzień dobry.

Panienkę z okienka zatkało, ale posłusznie i jakoś pokornie przytaknęła głową, zabierając się za wykonanie zleconego jej zamówienia. Ksiądz zaś wrócił do przerwanego wątku.

- To nic poważnego w sumie, po prostu wytrąciła mnie z równowagi. To, plus fakt, że za kilka minut będę musiał patrzeć na gębę tego pieprzonego kanibala do którego jedziemy.

Charles starając się ignorować smród fast foodu oderwał wzrok od Mc Drive Girl i odwrócił się do kolegi

- Spokojnie, jak Ci jego buźka nie pasuje można zawsze nad tym pophracować... A im szybciej się z tym uporamy tym lepiej
- Bardziej wkurwia mnie to, że koleś jest z Namaru jak ja a stoczył się na sam pieprzony dół drabiny ewolucyjnej, przysypany kilogramem mułu.


Diabeł odebrał swoje zamówienie, zapłacił i dał 20 dolarowy napiwek.

- Reszty nie trzeba niunia.

Zachichotał pod nosem kiedy ruszyli. W jakiś sposób, ten plastikowy wytwór cywilizacji, te rakotwórcze frytki i hamburgery, które więcej miały wspólnego z tekturą niż z mięsem zdołały go rozweselić. Księżulek w istocie był dziwnym osobnikiem.
Charles ruszył z piskiem opon. Chciał jak najszybciej znaleźć się z dala od „zapachów” Mc’a.

- Cóż i tak bywa... Odpowiedzialność tak, ale nie zbiohowa. Co? Masz odpowiadać za kolesia, bo jest z Namaru? Jeden spadł, drugi nie…

Popatrzył na opływające sztucznym tłuszczem frytki i resztę amerykańskiego jedzenia

- Ty to będziesz jadł? Mon Dieu... A ładna ta nowa? Belle famme?
- Brzydka zdecydowanie nie jest. Ogólnie to całkiem znośna…może trochę zbyt mroczna. Aparycją wygląda jakby urwała się od Halaku, ale z drugiej strony, pozory mogą mylić.


Podał żandarmowi kartkę z adresem, który kierował ich do (rzekomo) opuszczonego magazynu, znajdującego się slumsach. Podobno tam był ich nowy narybek.

- Ja tego świństwa nie tykam – powiedział kategorycznie Charles celując palcem w Mc Zestaw – Po robocie idę do porządnej knajpy coś zjeść. A koleżankę wypadałoby zaprosić do towarzystwa. To się nazywa połączyć przyjemne z pożytecznym.

Rzucił okiem na kartkę.

- To nawet niedaleko, zaraz tam będziemy

I faktycznie. Dojechali na miejsce szybciej niż któreś z nich mogło się spodziewać. Klecha nie ociągając się wysiadł z auta. Widać, że chciał to mieć czym prędzej za sobą, choć nie bał się tej konfrontacji. Wytarł ręce w chusteczkę i wrzucił resztki żarcia do pobliskiego kosza.

- Pamiętaj, nie daj mu się sprowokować. To arogancki idiota, który swoją pompatycznością, butą i dumą, doprowadzał do szału nawet inne anioły ze swojego domu.
- Ja sphrowokować? No co ty....
- Charles wysiadł z samochodu, odpalił papierosa.
- Oczywiście możesz go roznieść po ścianach, gdyby za bardzo się rzucał…

Legionista wypuścił dymka i zmierzył wzrokiem magazyn

- Ciekawe jak wysokie ściany mają w tym magazynie....
 
Greg jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172