Piotr spokojnie wyczekiwał, aż każdy głupi dzikus podbiegnie i się zatrzyma. W końcu naboje nie rosną na drzewach, przynajmniej chwilowo.
Trzy pociski, trzy trafienia, w dodatku żaden Simba nie zauważył ognia z nieba, jak by to pewnie nazwali, czyli byli pod wpływem tych swoich prochów.
-Giń szmato-pomyślał i strzelił do kolejnego podbiegającego wroga.
W całym tym zamieszaniu zobaczył kolejną biegnącą postać, i gdyby się nie zreflektował w ostatniej chwili, zestrzeliłby Haldera biegnącego w stronę ukrycia kobiet i dzieci.
Po chwili luźna gromada wybiegła podkulona w stronę rzeki.
Strzał. Kolejny dzikus padł, wrzeszcząc wciąż te swoje hasło.
-Jeśli się nie pośpieszą, nie damy rady.
Obejrzał się za siebie, lecz nie ujrzał liny.
Wpadłby w panikę, gdyby nie sprawdził, co się z nią stało.
Drzewo, albo raczej krzak, do którego była przytwierdzona, leżał 2 metry dalej, w miejscu rośnięcia była mała wyrwa, natomiast lina zwisała swobodnie z wieży.
-Zwiewając poobcieram sobie dłonie- pomyślał, układając się na wcześniejszą pozycję.
Strzał. |