Ambu siedział tępo wpatrując się w ławkę przed nim. Nic nie rozumiał. Nic się nie zgadzało. Czuł się taki... zagubiony.
Ktoś scyzorykiem w drewnianej ławie wyskrobał trzy zdania, na których zawisł wzrok upadłego:
Cytat:
"Anioł nie zrozumie nie wisiał na krzyżu
i miłość zna łatwą
skoro nie ma ciała" |
Powoli wytarł twarz ze śliny.
Asmodesz doprawdy był karykaturą anioła. Karykaturą człowieka. Jednego i drugiego. A kim był
Ambu? Czym chciał pozostać i czym chciał się stać?
Pytania dzwoniły stale w umyśle, a niepewność tylko zwielokrotniała chaos. Dręczyło go to, że
Morf klei się do każdego Anioła, który pojawia się na horyzoncie. Bezczelnie się klei i do tego jeszcze mruczy. Jakby mu na złość. Jakby chciał zrobić na złość
Ambu.
Może takim go stworzył Bóg?
Bóg. Człowiek. Anioł. Nie ma miejsca na upadek, niepewność, strach. Ta triada powinna dawać miłość, wiarę i szacunek.
Nic się nie zgadza.
- Wszystko mi jedno, tylko oddaj kota. - powiedział beznamiętnym głosem do
Asmodeusza. Powinien pewnie zastanowić się. Przemyśleć słowa, które rzucono mu w twarz. Ponownie przecież pojawiło się imię
Azazela.
Tylko, że jego umysł był obecnie bezwładny. Gdzie niby mógł szybciej dowiedzieć się czegoś więcej? Chociaż towarzystwo zdawało się nie najlepsze - jeden szaleniec płonący stale ogniem, drugi nie wiele lepszy.