Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-10-2008, 18:16   #70
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
-Nic dalej nie rozumiesz? Faktycznie, Ty spadałeś chyba najdłużej ze wszystkich...

Mrof spoczął na Twych dłoniach. Kocie sierść ogrzała dłonie, nawet się lekko spociły. Twoje spojrzenie na moment utkwiło w obliczu księdza. Uśmiechnięty, Maurycy, ten sam którego spotkałeś w parku. Czyżby już cię nie znał?
Znowu głos Asmodeusza, znowu. Bluźniercza mowa.

-Upadek był ratunkiem, ratunkiem przed karą. Azazael nie zdążył skoczyć. Wiesz jak mówił Metatron? Synu ognia, nie kłaniałeś się Adamowi? To płoń teraz przez wieki! Azali potem uciekł, zdążył upaść. Zawsze nie lubiłam ich.

Paskudne oblicze, męską twarz ze śladami zarostu, a na to wszystko oczy podkreślone czarnym tuszem i usta zaróżowione szminką. Piersi pełne w dekolcie, lecz męska postura. Tak to prezentował się Asmodeusz.
Twój umysł powoli ustatkował się, niczym wzburzone morze, uspokoił się. Lekkie falowania na powierzchni jaźni były symbolem słów wpadających doń.
Grom, trzask, pęknięcie woli. Trzask, grom.

-Niechaj będzie pochwalony!

-Na wieki wieko, amen.

Koniec echa. Ksiądz przemówił z ambony. Te słowa do garstki zgromadzonych w kościele, słowa które zdawały się ranić Asmodeusza. Skrzywił się niemiłosiernie, po jego licu popłynęła łza.

-Wybrałem Ciebie. Azazael powoli zbiera naszą armię, wrócimy do Boga. Tymczasem... Poczekaj, chodźmy stąd...

Porwał dłoń, pociągnął wybiegając panicznie z kościoła, trzymał mocno. Uścisk zdawał się miażdżyć dłoń, zgniatać jest istotę. W akompaniamencie pisku Morfa któremu przygniotłeś ogon, w wzruszeniu ław, w zdziwieniu księdza. Uciekliście, uciekłeś ciągnięty przez innego skrzydlatego. Odciągnięty od ołtarza, od tego miejsca. Po to by opowiedzieć jak to wrocicicie do Boga.
Wiatr musnął twą twarz, resztki śliny stały się wyjątkowo uciążliwe. Kościół po drugiej stronie ulicy, anioł opierający się o drzewo. I ten gwar jadących samochodów, znowu zmąciły umysł.

-Bracie. Pewnie zauważyłeś, że chociaż obleczeni w takie ciało, nie jesteśmy jak ludzie. I chwała za to. Ma moc, i Twoja moc bierze się z bliskości Jahwe. Odciągając od Jehowy człowieka, pokazując Naszemu Bogu marność istoty ludzkiej, sami jesteśmy bliżsi Boga i jego potęgi i chwały.

Wypowiedział? Wypowiedziała?
Uderzenie serca. Jedno.
Morf na ziemi.
Drugie.
Mrof przed samochodem.
Trzecie.
Mrof rozjechany.

Strach nie zdążył zawitać kiedy to dalej kocie ślepia wpatrywały się w świat chodząc tu i tam. Żył. Paranoja.

-Najgorsze jest tylko to, że przez fakt pokłonu przed Adamem, nie można zawładnąć człowiekiem. Możemy kusić, lecz nie nakazać. Jeszcze. Tak mawiał Satanael.

Asmodeusz podszedł, objął swe ramiona, przytulił do siebie. Nie jak anioł anioła, brat do brata, obydwa na wygnaniu, lecz jak kochanka kochanego. Uścisk pościł. Wymowne spojrzenie oczu, uśmiech.

-W ośrodku pytaj o pana de Vlirgin. Pomożesz mi załatwić kilka spaw które już były. Dałam Ci dasz do jutra.

Odszedł. Zniknął za drzewem jakby go nigdy nie było. Dla ludzi w pobliżu, podobnie. Jakby nigdy nie było. Kot zaczął ostrzyć sobie pazury o nogę. Ponownie zaczęła kra wić, strużka krwi wpadła do buta.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online