Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-10-2008, 14:39   #91
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Wszedł powoli za trzymającą latarkę Simone. Nikłe światło żarówki oświetlało zniszczone wnętrze prowizorycznej chaty. W pierwszym pomieszczeniu natknęli się tylko na kurz, zeschłe liście i zbutwiałe fragmenty poszycia dachowego, które niszczejąc wpadały do środka.

Kobieta uważnie oświetlała każdy kąt pomieszczenia, a także ściany i resztki sufitu. W końcu przygoda z czarną mambą nauczyła ich czegoś, jadowite gadziny mogły się kryć wszędzie, nawet w najmniej spodziewanych miejscach… albo jak na Afrykę przystało… zwłaszcza w najmniej spodziewanych miejscach.

Simone idąc przed nim odsunęła płachtę spleśniałego, zakurzonego materiału zasłaniającego wejście do drugiego pomieszczenia. Weszła do środka…ale pochwali wycofała się gwałtownie, wydając zduszony okrzyk. Tim wkroczył za nią, chcąc sprawdzić co było przyczyną jej przestrachu… na widok zaschniętych zwłok, zasłonił odruchowo twarz rękawem.

Zmumifikowane zwłoki kobiety leżały na rozpadającym się ze starości materacu. Simone podeszła do niej i zaczęła z uwagą oglądać ciało, a raczej to co z niego zostało.

- Rana wlotowa czaszki w okolicy skroniowej. Kula utkwiła prawdopodobnie w mózgu ponieważ nie wyszła na wylot. – sprecyzowała przyczynę zgonu. Tim zostawił badanie lekarce… a sam zaczął rozglądać się po prowizorycznym domostwie. Najpierw wyjął ostrożnie z dłoni martwej kobiety rewolwer.

Ujął ją delikatnie, uważając by trzymać palce z dala od mechanizmu spustowego. Nawet po tylu latach broń mogła zachować swoje śmiercionośne właściwości, a z powodu korozji wypalić w każdej chwili. Pyton nie sprawdzał czy zostały jakieś naboje… po prostu odłożył ją obok posłania. Zauważył leżący na drewnianym stole brulion. Ujął rozpadający się papier i w nikłym świetle latarki próbował odczytać, drobne, staranne ale z powodu starości miejscami wyblakłe pismo. Spojrzał na nagłówek strony… to był chyba jakiś dziennik, bo u góry była data 11 listopada 1938r.

Reszty notatki nie zdołał odcyfrować, bo Simone poprosiła o możliwość zerknięcia na zeszyt. Oddał lekarce delikatnie ten pamiętnik… jedynego świadka wydarzeń z tej chaty… jakieś 26 lat temu…

Kobieta wpatrywała się przez chwilę w zgrabne pismo… mrucząc pod nosem: - "le... ...berculoides"… by nagle odrzucić dziennik daleko od siebie.

- Simone… co się stało? – podszedł do niej, czując że nie chce znać odpowiedzi na to pytanie.

I miał racje…słowa, które wyrzucała z siebie jednym tchem Simone nie były zbyt optymistyczne. Kiedy skończyła swój szybki wykład i gorączkowo myła ręce, on wreszcie skojarzył fakty do końca.

- Czy Ty chcesz mi powiedzieć, że mieliśmy styczność z zarazkami trądu?

Sam nie mógł uwierzyć w to co sam mówi… Wprawdzie ryzyko zarażenia było niewielkie… ale postąpił za radą Niemki i umył dokładnie ręce mydłem...

- Te antybiotyki o których mówiłaś… masz je przy sobie? Rozumiem, że jeśli w ciągu kilku dni nie wystąpią żadne objawy to możemy odetchnąć z ulgą?

Opuścili chatę czym prędzej… miny ich towarzyszy po usłyszeniu relacji panny Strachwitz… nie były ciekawe… Tim mógłby przysiąc, że malują się na nich nie tylko współczucie, strach… ale też obawa…obawa o to, by oni sami nikogo nie zarazili.

Nie mógł odmówić słuszności Simone, która zaproponowała, żeby ich dwójka trzymała się nieco z dala od reszty grupy.

Pyton spojrzał na resztki drewnianej chatynki, teraz wyrzucając sobie w duchu, że poszedł tam za lekarką, w zasadzie to jej niesubordynacja wpuściła ich w ten kanał… ale musiał przyznać, że on sam postąpił jak lekkomyślny młokos. W jego szarych oczach zapłonęły ogniki nienawiści… ogniki nienawiści skierowanej nie ku lekarce, bo musiał uczciwie przed sobą przyznać, że to nie jej wina… lecz ku tej pieprzonej chacie.

Wyrwał wiecheć suchej trawy… żółte źdźbła zwinął w krótkie powrósło… wyciągnął zapalniczkę Zippo i podszedł ku chacie. W półmroku zapłonęło światełko płomienia zapalniczki…po chwili wiecheć zajął się a Tim wrzucił go na łatwopalne poszycie dachowe chatki. Nie minęło kilka uderzeń serca… a budowla płonęła już na całego.

Tim wrócił do reszty stając obok Simone z mściwym wyrazem satysfakcji na twarzy.

- Możemy ruszać dalej… nie ma sensu rozpaczać… ta chatka już nikomu nie zaszkodzi. Nie jesteśmy jeszcze chorzy i istnieje więcej niż duża szansa, że będziemy zdrowi, także nie załamujmy się.

Poszperał chwilę w swoim bagażu… wyciągając butelkę z whiskey. Odkręcił nakrętkę i pociągnął solidny łyk…podając Simone kubek powiedział:

- Myślę, że jako lekarz potwierdzisz bakteriobójcze działanie alkoholu? Oczywiście wszystko w granicach rozsądku, bo musimy mieć oczy wokół głowy, ale po tych wrażeniach, łyk whiskey dobrze nam zrobi.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline