Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-10-2008, 14:52   #43
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
-Dziadku, proszę! Co się dzieje? Powiedz mi proszę, o co w tym wszystkim chodzi? -mówiła wypranym z emocji głosem. - Kim my właściwie jesteśmy? Czym TO jest? - wskazała nadal podrygującą ze zdenerwowania ręką na błyskającą i mieniącą się czarkę z herbatą. - Błagam cię dziadku, powiedz mi prawdę. Nie chcę tego pić – odsunęła się lekko, przesuwając się po macie na kolanach.

-Byłoby o wiele łatwiej, gdybyś pozwoliła mi zamieszkać w tobie. Cóż jednak nie wszystko da się naprawić. -głos diametralnie zmienił ton. Nie był już głosem oskarżyciela. Nie był już głosem oburzenia skrzywdzonej sprawiedliwości. Ociekał zimnym wyrachowaniem i pewnością siebie. Pogardą i okrutną satysfakcją.

W jednej chwili zrozumiała, dokąd zmierzają wydarzenia tej chwili. Jak skamieniała wpatrywała się w zmieniającą się twarz dziadka. Zmagała się z własnymi, walczącymi ze sobą uczuciami. To, co widziała sprawiało, iż zrozpaczona jednocześnie pragnęła pomóc Hayato, zatrzymać ciąg wypadków, które miały zakończyć jego życie, a równocześnie pragnęła odwrócić się i uciec jak najdalej stąd.
Dlaczego została? Dlaczego nie mogła oderwać oczu od zmieniającej się w okropny sposób twarzy dziadka, która z wolna stawała się podobna bardziej do oblicza demona niż człowieka? Może ojciec miał rację, że nie pozwalał jej na bliskie kontakty z dziadkiem. Może wiedział o czymś. Może nie chciał dopuścić, żeby TO COŚ ją skrzywdziło...

-...zawsze mogę nagiąć reguły w mniej subtelny sposób.

... bo chciało skrzywdzić. Nie miała wątpliwości słysząc ociekający jadem głos.
Z czarki i z ciała Hayato uniosła się smuga czarnego dymu. Gęstego jak sadza i wijącego się, jak żywa istota. Zerwała się z kolan i wyciągając przed siebie ręce, cofnęła się o dwa chwiejne kroki, próbując panicznie skoncentrować się na staraniach odepchnięcia od siebie oparu, który wydawał się być bardziej formą skoncentrowanej ciemności niż materii.

Seiko krzyknęła z odrazą, kiedy okrążająca ją, wijąca się niematerialna wstęga ciemności zacieśniła krąg wokół niej, nie reagując na jej rozpaczliwe wysiłki. Czerń owijała się wokół niej, przepływając pomiędzy palcami dłoni, którymi bez rezultatu starała się osłonić twarz. Ocierała się o nią, budząc dreszcze obrzydzenia i wyrywając z gardła jękliwe, urywane okrzyki strachu i odrazy. Seiko miotała się w dziwacznym tańcu, pragnąc uniknąć chłodnych, trupich dotknięć dręczącego ją stwora.
Nie śpieszył się. Ocierał się o odsłonięte fragmenty ciała dziewczyny, opływał kark, głowę, twarz, ramiona, wciskając się do uszu i nozdrzy. Wnikał siłą przez kąciki zaciśniętych ust, zimnymi ruchliwymi mackami. Nie mogła się przed nim obronić. Czarne smugi wciskały się do gardła, wwiercały do wnętrza czaszki i napierały kłującymi igłami bólu na bębenki uszu.

-Smarvile na tde ma greta von mi ja zid nij ko!?

Kobiecy głos. Czysty, dźwięczny i twardo domagający się posłuchu sprawił, że macki nagle znieruchomiały, jak gdyby zaskoczyło je znaczenie słów wymawianych przez kobietę w czerwieni, stojącą z wyciągniętą ręką u wejścia do ogrodu, a potem nagłym zrywem wycofały się z ciała Seiko.
Dziewczyna nie zdążyła nawet w pełni poczuć powracającej wolności, kiedy nagle uderzył w nią podmuch ognistego gorąca. Zobaczyła tylko przez moment falę ognia uderzającego w dziadka i wyraz jego oczu, znów ludzkich, pełnych łez, smutnych oczu Hayato utkwionych w niej w pełnym szacunku i miłości spojrzeniu. Ostatni uśmiech i cichy jak oddech szept trawionych już ogniem ust staruszka:

-Przepraszam.

Nigdy nie miała zapomnieć tego wyrazu ulgi i niezrozumiałego wtedy dla niej szczęścia, malującego się na obliczu osuwającego się na ziemię, martwego już Hayato Hamaru.

Powietrze rozdarł potworny, przeszywający pisk stwora, od którego wprost pękały uszy.

-Ihjia! -krzyknęła kobieta w czerwieni. Seiko była pewna, że mówiła właśnie do niej, lecz nie rozumiała, o co jej chodzi. Skamieniała z rozpaczy, nie potrafiła ruszyć się z miejsca mimo, iż chmura ciemności, jakby niezdecydowana, wciąż kłębiła się tuż obok niej, a w ręku kobiety drgała kolejna ognista kula. Rzeka ognia runęła na nich. Seiko rozszerzonymi strachem oczyma spojrzała w twarz zabójczyni dziadka. Dojrzała w nich coś niezrozumiałego. Wiedziała, że jej czas nadszedł, choć to nie jej śmierci pragnęła kobieta rzucająca ognistymi pociskami.

Zamknęła oczy i zacisnęła zęby czekając na wyrok. Usłyszała ryk zbliżających się płomieni, nie poczuła jednak palącego bólu, którego się spodziewała. Coś uderzyło ją z boku. Rozwarła szeroko powieki widząc nad sobą nagie ramiona i tors jakiegoś mężczyzny. Z impetem runął na nią, zbijając z nóg i wyrzucając na zewnątrz walącej się altanki. Fala płomieni przetoczyła się tuż nad nimi wyrywając z ust tamtego charczący jęk. Ogień musiał go dosięgnąć, choć Seiko omiótł tylko gorący podmuch, który jednak nie wyrządził jej żadnej krzywdy. Krzyknęła, kiedy padli razem na żwirowaną alejkę. Lekko poturbowana i ogłuszona upadkiem wpatrywała się przez chwilę w wykrzywioną grymasem bólu twarz nieznajomego. Przyciskał ją do ziemi całym swoim ciężarem. O coś ją zapytał, ale nie rozumiała języka, w którym mówił.
Spróbowała wydostać się spod niego. Musieli uciekać. Mężczyzna podniósł się odrobinę na rękach i przetoczył na plecy. Wtedy dojrzała stojącego nad nimi innego młodego mężczyznę, a właściwie chłopca jeszcze. Ponaglał ją do podniesienia się z ziemi podając jej rękę. Człowiek, który wyratował ją z ognia krzyknął przeszywająco. Wstała szybko nie oglądając się za siebie, na altankę i kobietę w czerwieni. Teraz ważniejszy był on. Nagi, poraniony, zakrwawiony człowiek, wijący się z bólu na środku alejki.

-Wstań –krzyknęła starając się podnieść go z ziemi. Pomógł jej śniadolicy chłopak.

- Byłoby lepiej, gdybyście poszli razem ze mną.-wyrzucił z siebie, szarpiąc się z ciężarem większego od niego mężczyzny. Razem dźwignęli go do pionu i pomogli iść. Chłopak poprowadził ich do drzwi domu. Nie pytała, dlaczego najpierw zamknął drzwi.

- Wejdźcie do środka, nie ma się czego obawiać. Pierwszy raz zawsze jest dziwny- powiedział szybko, oglądając się z niepokojem w kierunku, w którym migała czerwień sukni zbliżającej się obcej, przerażającej kobiety.

Drzwi otworzyły się ponownie. Wszyscy wpadli do środka, a chłopak zatrzasnął za nimi drzwi. Szeroko rozwartymi ze zdumienia oczyma, Seiko zaskoczona rozejrzała się wokół siebie. Byli w autentycznej, tropikalnej, kipiącej zielenią, dżungli. Ranny mężczyzna opadł na zasypaną grubą powłoką liści ziemię. Wystękał coś do nich przez zaciśnięte zęby. Łzy bólu, żłobiły jasne smugi na umazanej krwią twarzy. Był całkiem nagi, a jego skóra była w opłakanym stanie. Podrapany i pokryty wieloma drobnymi, ale obficie krwawiącymi rankami zwinął się usiadłszy na ziemi, starając się zakryć przed ich pytającym wzrokiem.

-Dlaczego... dlaczego tu jesteśmy i które z was sprawiło, że znalazłem się na drugim końcu świata, zamiast obudzić się w swoim akademiku?

Nasuwały się jej podobne pytania. Jednak wyraz twarzy chłopaka, który ich w to wciągną ł nie zapowiadał zadowalających odpowiedzi. On także wydawał się całkowicie zdezorientowany.
Musiała wziąć się w garść. Podeszła energicznie do skulonego, jęczącego młodego człowieka i przyjrzała się jego plecom. Wyglądały paskudnie. Skóra na całej ich powierzchni od łopatek po pośladki była mocno zaczerwieniona. Niedobrze, to jakieś 18- 20 % powierzchni ciała. Groziło to poważnym szokiem organizmu. Po pierwsze trzeba było to szybko schłodzić.
Skoncentrowała się na swoim darze. Potrzebowała sporej ilości bardzo zimnej wody… wody… wody… Byli przecież w dżungli! Tu powietrze było ciężkie od pary wodnej. Trzeba ją było tylko skroplić… tylko…

-Zerwij te wielkie liście! Szybko! – krzyknęła w napięciu do stojącego bezradnie chłopaka. –I daj mi je tu. – Rozkładała podawane jej ogromne jasnozielone skórzaste liście na ziemi w rodzaj posłania. –Połóż się na nich. Poczekaj, pomogę ci wstać. Na brzuchu, o tak.

Rozpostarła dłonie tuż nad jego pulsującymi gorącem, poparzonymi plecami i skoncentrowała się, lekko wydmuchując powietrze w kierunku swoich dłoni. Powietrze jakby zgęstniało, a nad ciałem rannego zaczęły kłębić się mgliste opary, osadzając się chłodną wilgocią na przegrzanej, pokrywającej się już miejscowo pęcherzami skórze…
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline