Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-10-2008, 13:05   #41
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Chyba każdy człowiek choć raz w swoim życiu spoglądał na gwiazdy nocą. Migoczące małe punkty na niebie sprawiają, że choć przez chwilę możemy zapomnieć o naszych problemach. Podobnego uczucia doznał Uwe gdy w jego umyśle, pojawił się szkic otoczenia dookoła niego, a wraz z nim dwa migoczące punkty. Dwie osoby, które posiadały dar, znajdowały się blisko niego. Poczuł się podobnie jak kilka dni temu wchodząc wgłąb swego umysłu, by odszukać ślad jakikolwiek obecności drugiego człowieka. Coraz wyraźniej słyszał myśli Slima oraz Carmen, nie był w stanie zrozumieć żadnego słowa z potoku myśli płynących z umysłów nieznajomych, każdy z nich myślał w języku natywnym. Dyskomfort pogłębił się jeszcze bardziej gdy Uwe z przerażeniem odkrył iż w jego głowie, wyraźnie słyszy dwa obce głosy.

Trójka nieznajomych dotąd ludzi miała okazje poznać się bliżej, choć ich zmysły nie potrafiły odpowiedzieć na tak proste pytanie : Gdzie się znajdują ? Ich jaźnie instynktownie wyczuły, że nie są bezpieczni, kto wie jakie skutki może nieść fakt iż ich świadomość oddaliła się od dotychczasowego ciała, zamieszkując – no właściwie co ? Carmen wraz z Slimem nie czuli nic, ani swych nóg, rąk, ust, piersi. Słyszeli siebie tylko na wzajem. Z dala od własnego ciała znaleźli się w umyśle Uwe. Mężczyzna wiedział iż jego świadomość musiała gdzieś zabłądzić we wnętrzu swojej głowy i ten stan nie będzie trwał zbyt długo.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 26-10-2008, 14:10   #42
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Bycie w niebycie. Coś się zatrząsł w duszy Uwe, stal niczym kamienna rzeźba. Nawet nie mrugał, miarowy oddech i bicie serca nie wydawały się być podyktowane rytmem organizmu lecz nieznana symfonią myśli, serce biło wraz z nowymi koncepcjami, oddechy pojawiały się wtedy, kiedy pomruki świateł jaźni trafiały do niby-oczy metafizycznego zmysłu.
Inni ludzie z darem, tego przecież szukał. Znalazł przypadkiem i bał się. Bał co oni mogą mu zrobić i tego co on może im zrobić.

Ręka uczonego zacisnęła się w pięść, kości lekko zazgrzytały. To co pokazywało ciało, było zaledwie lekkim przeciekiem z fortyfikacji jaźni. Zabrał swą wolę,, aby powiedzieć. Tak jak nieraz czynią inni ludzie, myśląc i mówiąc w duchu. Lecz miał świadomość, że teraz ktoś to będzie słyszał.

- Uwe Schmit. Przedstawcie się kimkolwiek jesteście. I nie lękajcie się.

Był to straszny wysiłek. Człowiek był tak związany ze swą cielesnością, tak połączony, że nawet w głowie instynktownie niemalże układał myśli w słowa. Uwe postąpił inaczej, jego słowa w głowie nie były w rzeczywistości słowami. Czysta myśl, nie okryta niczym. Naga w swych emocjach i zamiarach, lecz przez to dosadniejsza.
Cisza i światło. Myśli obdarowanego galopowały dokoła w oczekiwaniu na odpowiedź, niczym na sygnał który każe przyjąć szyk, niczym szyk wojska. Sformować się na odpowiedź.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 26-10-2008, 14:52   #43
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
-Dziadku, proszę! Co się dzieje? Powiedz mi proszę, o co w tym wszystkim chodzi? -mówiła wypranym z emocji głosem. - Kim my właściwie jesteśmy? Czym TO jest? - wskazała nadal podrygującą ze zdenerwowania ręką na błyskającą i mieniącą się czarkę z herbatą. - Błagam cię dziadku, powiedz mi prawdę. Nie chcę tego pić – odsunęła się lekko, przesuwając się po macie na kolanach.

-Byłoby o wiele łatwiej, gdybyś pozwoliła mi zamieszkać w tobie. Cóż jednak nie wszystko da się naprawić. -głos diametralnie zmienił ton. Nie był już głosem oskarżyciela. Nie był już głosem oburzenia skrzywdzonej sprawiedliwości. Ociekał zimnym wyrachowaniem i pewnością siebie. Pogardą i okrutną satysfakcją.

W jednej chwili zrozumiała, dokąd zmierzają wydarzenia tej chwili. Jak skamieniała wpatrywała się w zmieniającą się twarz dziadka. Zmagała się z własnymi, walczącymi ze sobą uczuciami. To, co widziała sprawiało, iż zrozpaczona jednocześnie pragnęła pomóc Hayato, zatrzymać ciąg wypadków, które miały zakończyć jego życie, a równocześnie pragnęła odwrócić się i uciec jak najdalej stąd.
Dlaczego została? Dlaczego nie mogła oderwać oczu od zmieniającej się w okropny sposób twarzy dziadka, która z wolna stawała się podobna bardziej do oblicza demona niż człowieka? Może ojciec miał rację, że nie pozwalał jej na bliskie kontakty z dziadkiem. Może wiedział o czymś. Może nie chciał dopuścić, żeby TO COŚ ją skrzywdziło...

-...zawsze mogę nagiąć reguły w mniej subtelny sposób.

... bo chciało skrzywdzić. Nie miała wątpliwości słysząc ociekający jadem głos.
Z czarki i z ciała Hayato uniosła się smuga czarnego dymu. Gęstego jak sadza i wijącego się, jak żywa istota. Zerwała się z kolan i wyciągając przed siebie ręce, cofnęła się o dwa chwiejne kroki, próbując panicznie skoncentrować się na staraniach odepchnięcia od siebie oparu, który wydawał się być bardziej formą skoncentrowanej ciemności niż materii.

Seiko krzyknęła z odrazą, kiedy okrążająca ją, wijąca się niematerialna wstęga ciemności zacieśniła krąg wokół niej, nie reagując na jej rozpaczliwe wysiłki. Czerń owijała się wokół niej, przepływając pomiędzy palcami dłoni, którymi bez rezultatu starała się osłonić twarz. Ocierała się o nią, budząc dreszcze obrzydzenia i wyrywając z gardła jękliwe, urywane okrzyki strachu i odrazy. Seiko miotała się w dziwacznym tańcu, pragnąc uniknąć chłodnych, trupich dotknięć dręczącego ją stwora.
Nie śpieszył się. Ocierał się o odsłonięte fragmenty ciała dziewczyny, opływał kark, głowę, twarz, ramiona, wciskając się do uszu i nozdrzy. Wnikał siłą przez kąciki zaciśniętych ust, zimnymi ruchliwymi mackami. Nie mogła się przed nim obronić. Czarne smugi wciskały się do gardła, wwiercały do wnętrza czaszki i napierały kłującymi igłami bólu na bębenki uszu.

-Smarvile na tde ma greta von mi ja zid nij ko!?

Kobiecy głos. Czysty, dźwięczny i twardo domagający się posłuchu sprawił, że macki nagle znieruchomiały, jak gdyby zaskoczyło je znaczenie słów wymawianych przez kobietę w czerwieni, stojącą z wyciągniętą ręką u wejścia do ogrodu, a potem nagłym zrywem wycofały się z ciała Seiko.
Dziewczyna nie zdążyła nawet w pełni poczuć powracającej wolności, kiedy nagle uderzył w nią podmuch ognistego gorąca. Zobaczyła tylko przez moment falę ognia uderzającego w dziadka i wyraz jego oczu, znów ludzkich, pełnych łez, smutnych oczu Hayato utkwionych w niej w pełnym szacunku i miłości spojrzeniu. Ostatni uśmiech i cichy jak oddech szept trawionych już ogniem ust staruszka:

-Przepraszam.

Nigdy nie miała zapomnieć tego wyrazu ulgi i niezrozumiałego wtedy dla niej szczęścia, malującego się na obliczu osuwającego się na ziemię, martwego już Hayato Hamaru.

Powietrze rozdarł potworny, przeszywający pisk stwora, od którego wprost pękały uszy.

-Ihjia! -krzyknęła kobieta w czerwieni. Seiko była pewna, że mówiła właśnie do niej, lecz nie rozumiała, o co jej chodzi. Skamieniała z rozpaczy, nie potrafiła ruszyć się z miejsca mimo, iż chmura ciemności, jakby niezdecydowana, wciąż kłębiła się tuż obok niej, a w ręku kobiety drgała kolejna ognista kula. Rzeka ognia runęła na nich. Seiko rozszerzonymi strachem oczyma spojrzała w twarz zabójczyni dziadka. Dojrzała w nich coś niezrozumiałego. Wiedziała, że jej czas nadszedł, choć to nie jej śmierci pragnęła kobieta rzucająca ognistymi pociskami.

Zamknęła oczy i zacisnęła zęby czekając na wyrok. Usłyszała ryk zbliżających się płomieni, nie poczuła jednak palącego bólu, którego się spodziewała. Coś uderzyło ją z boku. Rozwarła szeroko powieki widząc nad sobą nagie ramiona i tors jakiegoś mężczyzny. Z impetem runął na nią, zbijając z nóg i wyrzucając na zewnątrz walącej się altanki. Fala płomieni przetoczyła się tuż nad nimi wyrywając z ust tamtego charczący jęk. Ogień musiał go dosięgnąć, choć Seiko omiótł tylko gorący podmuch, który jednak nie wyrządził jej żadnej krzywdy. Krzyknęła, kiedy padli razem na żwirowaną alejkę. Lekko poturbowana i ogłuszona upadkiem wpatrywała się przez chwilę w wykrzywioną grymasem bólu twarz nieznajomego. Przyciskał ją do ziemi całym swoim ciężarem. O coś ją zapytał, ale nie rozumiała języka, w którym mówił.
Spróbowała wydostać się spod niego. Musieli uciekać. Mężczyzna podniósł się odrobinę na rękach i przetoczył na plecy. Wtedy dojrzała stojącego nad nimi innego młodego mężczyznę, a właściwie chłopca jeszcze. Ponaglał ją do podniesienia się z ziemi podając jej rękę. Człowiek, który wyratował ją z ognia krzyknął przeszywająco. Wstała szybko nie oglądając się za siebie, na altankę i kobietę w czerwieni. Teraz ważniejszy był on. Nagi, poraniony, zakrwawiony człowiek, wijący się z bólu na środku alejki.

-Wstań –krzyknęła starając się podnieść go z ziemi. Pomógł jej śniadolicy chłopak.

- Byłoby lepiej, gdybyście poszli razem ze mną.-wyrzucił z siebie, szarpiąc się z ciężarem większego od niego mężczyzny. Razem dźwignęli go do pionu i pomogli iść. Chłopak poprowadził ich do drzwi domu. Nie pytała, dlaczego najpierw zamknął drzwi.

- Wejdźcie do środka, nie ma się czego obawiać. Pierwszy raz zawsze jest dziwny- powiedział szybko, oglądając się z niepokojem w kierunku, w którym migała czerwień sukni zbliżającej się obcej, przerażającej kobiety.

Drzwi otworzyły się ponownie. Wszyscy wpadli do środka, a chłopak zatrzasnął za nimi drzwi. Szeroko rozwartymi ze zdumienia oczyma, Seiko zaskoczona rozejrzała się wokół siebie. Byli w autentycznej, tropikalnej, kipiącej zielenią, dżungli. Ranny mężczyzna opadł na zasypaną grubą powłoką liści ziemię. Wystękał coś do nich przez zaciśnięte zęby. Łzy bólu, żłobiły jasne smugi na umazanej krwią twarzy. Był całkiem nagi, a jego skóra była w opłakanym stanie. Podrapany i pokryty wieloma drobnymi, ale obficie krwawiącymi rankami zwinął się usiadłszy na ziemi, starając się zakryć przed ich pytającym wzrokiem.

-Dlaczego... dlaczego tu jesteśmy i które z was sprawiło, że znalazłem się na drugim końcu świata, zamiast obudzić się w swoim akademiku?

Nasuwały się jej podobne pytania. Jednak wyraz twarzy chłopaka, który ich w to wciągną ł nie zapowiadał zadowalających odpowiedzi. On także wydawał się całkowicie zdezorientowany.
Musiała wziąć się w garść. Podeszła energicznie do skulonego, jęczącego młodego człowieka i przyjrzała się jego plecom. Wyglądały paskudnie. Skóra na całej ich powierzchni od łopatek po pośladki była mocno zaczerwieniona. Niedobrze, to jakieś 18- 20 % powierzchni ciała. Groziło to poważnym szokiem organizmu. Po pierwsze trzeba było to szybko schłodzić.
Skoncentrowała się na swoim darze. Potrzebowała sporej ilości bardzo zimnej wody… wody… wody… Byli przecież w dżungli! Tu powietrze było ciężkie od pary wodnej. Trzeba ją było tylko skroplić… tylko…

-Zerwij te wielkie liście! Szybko! – krzyknęła w napięciu do stojącego bezradnie chłopaka. –I daj mi je tu. – Rozkładała podawane jej ogromne jasnozielone skórzaste liście na ziemi w rodzaj posłania. –Połóż się na nich. Poczekaj, pomogę ci wstać. Na brzuchu, o tak.

Rozpostarła dłonie tuż nad jego pulsującymi gorącem, poparzonymi plecami i skoncentrowała się, lekko wydmuchując powietrze w kierunku swoich dłoni. Powietrze jakby zgęstniało, a nad ciałem rannego zaczęły kłębić się mgliste opary, osadzając się chłodną wilgocią na przegrzanej, pokrywającej się już miejscowo pęcherzami skórze…
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 26-10-2008, 20:01   #44
 
Verax's Avatar
 
Reputacja: 1 Verax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumny
To był pierwszy sen, od dłuższego czasu, który był tak intensywny, przyjemny. Warto było czerpać z niego póki nie zadzwonił jeszcze nieuchronny dzwonek budzika....

Podmiejski klub studencki, wszędzie różnobarwne światła, półmrok, rockowa muzyka, która nadawała rytm całej rzeczywistości snu. On, jak zwykle, podtrzymywał ściany i błędnym wzrokiem pochłaniał wijące się na parkiecie piękne, gdzieniegdzie, półnagie ciała kobiet. Nagle, tuż przed nim, przeszły trzy urodziwe dziewczyny trzymające drinki, widocznie już nieco podchmielone. Wygładził krótką bródkę i przymrużonymi oczami odprowadził znajome w otchłań ciemności i oparów potu. Nawet go nie dostrzegły, lecz gdy go minęły, ich „tyły” okazały się równie zachęcające do... zabawy, co rozkołysane biusty...
Chociażby dlatego lubił imprezy tego typu, nasycić wzrok, a nuż coś się uda wyłowić... Uśmiech tu, wyuzdany gest- tam, zdawało się, że sen nie powinien mieć końca.
Z oddali dobiegł, go dźwięk nadejścia połączenia, z kieszeni wyskoczyła delikatnie wibrująca komórka. Spojrzał na wyświetlacz, na którym mrugał napis „Numer zastrzeżony”.

W tym momencie sen nabrał takiej głębi i rzeczywistości, był tak namacalny, że aż przerażająco realny... Jawa zaczęła przeplatać się z marzeniami doszczętnie rozrywając mgiełkę przyjemności...

Nacisnął przycisk i podniósł słuchawkę do ucha. Z trudem rozpoznał przewiercający się przez świadomość głos. Całość zaczęła się rozmazywać, rozmywać i zlewać z nieprzenikalną ciemnością, to był jeden z tych koszmarnych momentów w śnie.

Naraz

Pociągnięcie w dół

Upadek
i

wizja, właściwie jawa, przybrały nowy wymiar. Zorientował się że biegł, biegł w panicznym strachu. Trwał pościg? Uciekał? Mijał beznamiętne stare kamieniczki, poszarzałe drzewa, pochylone nad jego bezradnością i ciemne zakątki ulic z których wyzierała przerażająca pustka. Nagle potknął się, nawet nie zauważył o co. Z trudem złapał równowagę i puścił się pędem do przodu. Przerywany oddech, z trudem łapiąc ostatki tlenu, biegł, czasami rozświetlany strumieniem światła nowoczesnych latarni, które silnie kontrastowały z otoczeniem.
Chciał skoncentrować myśli, skupić je i odczuć, obrócić się.
To nie było możliwe tak, jakby ktoś sterował jego ciałem, coś pętało jego umysł i bezlitośnie kreowało koszmar...

Krew

Łomot serca
Paniczny strach
Ktoś nie oszczędzał jego nerwów. Kolejna wizja zasnuła jego świadomość, tylko tym razem przybrała wymiar fonii... Kilka zdań urwanych z kontekstu, jakże ważnych, tak mu się zdawało.
Resztkami świadomości starał się je zachować w nadwyrężonej pamięci.
„Dlaczego nie mam nic pamiętać?! Kim jesteś?! Co to ma...”

Zdawało mu się, że krzyczy, ale czy tak naprawdę to zrobił, czy ktoś go usłyszał...

Spadał w bezkresną toń jego własnego umysłu.


Sen zdawał się nie mieć końca, ciemność spowiła umysł i jaźń, dając wrażenie bez przepastnego dna.




Po chwili, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność, zaczął dręczony uczuciem zmęczenia i potwornego bólu, wybudzać się.
Znajdował się w nieopisanej i jakże niewygodnej pozycji. Czując się jeszcze bardziej niewyspanym niż przed zaśnięciem, powoli otworzył napuchnięte powieki. Wizję zalała czerwień jego rąk, która idealnie komponowała się z bielą pięknie rozwiniętych kwiatów róży. Czerwień nie była bynajmniej płatkami kwiatów, lecz posoką, która powoli inkrustowała jego ręce. Wzory cieniutkich stróżek krwi intensywnie wylewających się z ran, znaczyły ślad na jego ciele, komponując wraz z bladością jego skóry, przepiękną mozaikę.
Naraz uderzyła go zmiatająca fala bólu i gorąca... Chciał krzyknąć, zajęczeć, lecz przygryzając wargi, wstrzymał się.
Pełniej otworzył powieki. Dostrzegł, że nagi, leży wśród gęstego krzewu róż, a wkoło rozpościera się malowniczy ogródek rodem z japońskiego anime...

Był zagubiony i zdezorientowany, ogłuszony otaczającą go rzeczywistością.
-Przecież... Gdzie ja jestem? Co to?- szepnął.
Tak trudno mu było zrozumieć co się stało i dlaczego nie obudził się w swoim akademickim łóżku.
Kolejna jeszcze potężniejsza fala bólu dała o sobie znać. Ból promieniował z krocza. Przyczyną było wbicie się ciernia w penisa....
Łzy zaczęły cisnąć się do jego oczu. Niemoc krępowała każdy jego ruch. Tak bardzo chciał, żeby to wszystko się skończyło. Pragnienie śmierci i przeżycia mieszało się w jego umyśle, tworząc psychodeliczną strukturę równań, krepując każdy najmniejszy ruch.... Jego uszu doszło ciche jękniecie, a potem rozdzierający powietrze wrzask kobiety.
Ciałem targnął dreszcz. Robert poruszony kolejną dawką adrenaliny, zaczął delikatnie się obracać, powodując kolejne obrażenia swego ciała, kolce niemiłosiernie rozdzierały jego skórę i ściskały mózg porażającymi impulsami bólu.... Jego zmęczonym i przekrwionym oczom ukazał się makabryczny widok.

Młoda kobieta, widocznie Azjatka, padła na kolana i szarpała się z czymś czego oko Roberta nie było w stanie zarejestrować. Bezsilnie wymachiwała rękoma, wykręcała głowę... Nad nią stała kobieta w czerwienie tak intensywnej, że aż nierealnej. Cała jej sylwetka budziła strach i opętańczy respekt, a psychodeliczny uśmiech napawał strachem po czubek głowy. Wspomniana kobieta widocznie czerpała przyjemność z tego co robi, co jakiś czas szepcząc bądź wykrzykując słowa w nieznanym mu języku.
Sam wątpił w to czy aby na pewno chce poznać treść wypowiedzi.

Dręczeniom nie było dość, na dłoni przerażającej postaci pojawiła się mała, pomarańczowa kulka, która powiększając się nabierała płomienistego i na wskroś złowieszczego wyglądu.
Krzyk
I krwiożercze płomienie pochłonęły jakieś ciało, leżące na podłodze altanki.
Kobieta w czerwieni, z wolna obróciła się i skierowała swój przenikliwy wzrok na młodą Japonkę.

„Uratuj ją głupcze, po to tu jesteś!”

Robert jakby słyszał wołanie w swej głowie. Ból, wstyd, nagość- to problemy, które momentalnie utraciły na jakiekolwiek wartości. Student, wyrwał się z twardego uścisku różanego krzewu, co poskutkowało kolejnymi i jakże dotkliwymi ranami. Biegł, bo wiedział, że musi.
Dla tego momentu się tu znalazł, by uchronić egzystencję tej młodej kobiety.
Był gotów na wszystko, wiedział, że jej życie jest teraz najważniejsze.
Gdy dobiegł do altanki, szybkim ruchem przeskoczył drewniane płotki i susem rzucił się na dziewczynę. Padł na nią przygniatając ją ciężarem swego ciała. W idealnym momencie. Nowa fala płomieni szaleńczo zaczęła trawić wszystko wokół. Swoim ciałem, nagim ciałem, które już było mocno nadwątlone uchronił od zguby Japonkę.

-Spokojnie, nic ci się nie stało?- szepnął po polsku i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że młoda dziewczyna i tak tego nie zrozumiała.
Ogniste języki dosięgnęły ciała mężczyzny, liżąc jego plecy i bezlitośnie znacząc na skórze swoją obecność.

Nagle poczuł na swoim ciele ręce. Ktoś pomagał mu się podnieść. Nie znał zamiarów ochotnika, ale było mu już wszystko jedno. Przewrócił się na plecy. To był kamień milowy- powietrze rozdarł krzyk Roberta. Dopiero teraz poczuł jak dotkliwie został poparzony. Po jego policzkach spłynęły łzy, a ciało leżące na kamiennej ścieżce wygięło się w spazmie bólu. Kobieta, wraz z młodym mężczyzną pomogli mu wstać i dotrzeć do jakichś drzwi.

Krzyk
Kojący głos nieznajomego
Orzeźwiający chłód

W tej kolejności dokładnie nastąpiły po sobie wydarzenia, które nabrały tempa. Gdy tylko przekroczyli drzwi, z serca Roberta spadł kamień. Poczuł się po raz pierwszy od dłuższego czasu bezpieczny, jednakże przygnieciony ciężkim obcasem bólu i upokorzony do granic możliwości, nie wiedział co ze sobą zrobić. Nawet o tym nie myślał...
Pozbawiony sił, zrozpaczony usiadł pod jakimś drzewem i połykając łzy bólu, rozejrzał się po okolicy.
Było tak cudownie zielono. Nie miał pojęcia gdzie byli. Wiedział tylko, że to chyba jakaś dżungla. Porykiwania zwierząt, pisk małp, trzepot skrzydeł tropikalnego ptactwa i słońce, które swymi promieniami delikatnie forsowało zielony baldachim nadziei.
Spojrzał na swych towarzyszy, którzy również nie mieli w sobie ani krzty optymizmu. Patrzyli to na siebie, to na Roberta, nie wiedząc co zrobić...

-No i co się kurwa gapicie?!- stęknął w rozpaczy student, uwalniając kolejne pokłady łez.

Po raz kolejny zdał sobie sprawę, że obcy w ogóle go nie zrozumieli. Przybrali zagadkowe miny i wymienili podszepty. „Ale ze mnie cioł, przecież oni i tak nic nie zajarzyli. Lepiej dla mnie”
Mówił sam do siebie, po czym zaczął już po angielsku:
-Dlaczego... dlaczego tu jesteśmy i które z was sprawiło, że znalazłem się na drugim końcu świata, zamiast obudzić się w swoim akademiku?

Tyle pytań go dręczyło, tyle niewyjaśnionych spraw, tyle niedopowiedzianych sytuacji...

Powiedział, jakby z wyrzutem, siedząc z podkulonymi kolanami, chroniąc swą nagość. Fakt ten jeszcze bardziej miażdżył jego godność i rozrywał doszczętnie poczucie człowieczeństwa.

Po krótkiej chwili morderczej ciszy, dżunglę przeszył poddenerwowany głos Japonki, która dygocząc wydawała komendy młodemu (jak się zdawało) arabowi. Przy niemałej pomocy chłopaka, wyłożyli go na wielkich poszarpanych liści.
Leżąc na brzuchu, czuł jak odchodzi z niego życie, obraz przed oczami stopniowo się zamazywał, a głosy zaczęły się przeciągać. Ktoś stanął nad nim, nie wiedział co ta osoba robi, ale nie miał nic do stracenia.
Nie chciał się jednak poddać bez walki, wytężając swe myśli, skupił się na przeciwległej zieleninie Apteczka, błagam niech mi się uda, tylko apteczka...
Niczym mantra to słowo drążyło jego umysł...
 
__________________
Bo nie wiemy co za tym dniem,
Za horyzontem, za dniem...
Verax jest offline  
Stary 27-10-2008, 18:39   #45
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Kiedy wyjąkał jej nazwisko, naprawdę w złym momencie, miała ochotę powiedzieć, żeby spieprzał do swego kraju gdziekolwiek on jest. Zresztą najpierw pomyślała, że to jakiś jej ineternetowy korespondent, dzień dobry to ja, pajac1, zapomniałem powiedzieć, że mam sto lat, dopiero po sekundzie przypomniała sobie o włamaniu, że może jeden zbieg okoliczności łączy się drugim.
- Słucham? – zapytała oschle starego człowieka

To, co potem się stało wzięła za utratę przytomności. Nie przyszło jej do głowy, że szum, głosy, które słyszy są czym innym niż produktami jej umysłu, nawet gdy ponad wszystko wybił się głos mówiący coś wyraźnie po niemiecku, nawet to dało się wytłumaczyć, zapamiętane podświadomie słowa, z jakiegoś filmu czy piosenki, jak wtedy gdy we śnie rozmawiała po francusku – Bonjour sejour, chirac jaques, quelle belle robe.

To swoją drogą przerażające. Niemiec? Rozumiałbym marzenia o Włochu, albo sama nie wiem, głos Brada Pitta. Spróbowała się wyciszyć, siłą woli wywołać ocknięcie, lub choćby zamilknięcie szumów wielopłciowego i wielojęzykowego superego. Ale szumy nie milkły. Zamiast tego zaczęła wyławiać pojedyncze słowa. Po angielsku?
- Chryste, co jest? To ty staruszku -czarodzieju? Co robisz w mojej głowie?
- Co robisz w mojej głowie? – sformułowała myśli po angielsku – I gdzie do cholery jest moje ciało?
 
Hellian jest offline  
Stary 28-10-2008, 21:15   #46
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Dżungla

Powietrze nad plecami Roberta powoli stawało się coraz chłodniejsze. Mężczyzna skupił swe myśli aby zmienić otaczające go wokół rośliny w zestaw pierwszej pomocy. Może przez szok wywołany całą historią, a może przez brak wprawy w posługiwaniu się w swoim darem, nie udało mu się stworzyć jakże potrzebnego w tej chwili przedmiotu. Na całe szczęście skupiona Seiko zdołała przyzwać swój dar. Po kilku minutach na ciele Roberta pojawiły się drobne krople wody. Skutecznie ochładzając ranę i niosąc mu ukojenie, ból stawał się jednak zbyt silny i młodzieniec stracił przytomność. Tak na prawdę to w całej tej sytuacji szczęście go nie opuszczało - rana nie była głęboka. Tak prawdą jest iż rana pokrywała całe jego plecy, pupę oraz szyję jednak tylko wierzchnie warstwy naskórka zostały nadpalone, skóra właściwa nie doznała uszczerbku.

Lima

Szmery w umyśle Uwe stawały się coraz bardziej poplątane, choć nie rozumiał większości z nich. Wszystkie szmery były myślami umysłów Carmen, Slima oraz Uwe. Najgorsze w całej tej sytuacji było to, iż każda myśl w którymkolwiek z umysłów obdarzonych przekazywana była pozostałym, zupełnie jakby każdy z nich miał w sobie trzy różne osobowości. Co więcej nie ważne czy ktoś chciał zabrać głos czy nie, jego myśli były słyszalne dla pozostałej dwójki.

Po słowach wypowiedzianych przez Carmen po angielsku, nastała błoga cisza. W końcu mężczyźni usłyszeli coś co byli w stanie zrozumieć. Pierwszy odezwał się ...
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 28-10-2008, 21:37   #47
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
Zero kultury! Co za niewychowana baba! Do starszych z szacunkiem! - te słowa przemknęły przez umysł Slima. A po chwili ów umysł oderwał się od ciała. McKenzie nie wiedział, co się dzieje, jednakże nie miał wyjścia. Musiał się temu poddać.

Po chwili zaczął słyszeć myśli w obcych językach. Wiedział, jakie to są języki, jednak nie rozumiał ani słowa. Co to jest, do cholery? Gdzie ja się znalazłem? Zawału dostałem czy co? Usłyszał słowa... myśli... po angielsku. Usłyszał głos Carmen.
- Co ja robię w Twojej głowie? No bez przesady, to mnie ukradli z ciała. Ja nikogo nie dotykałem - wysłał myśli po angielsku. Swoją drogą, zaczynało go to powoli bawić. Ze wszystkimi porozumiewał się za pomoca myśli. Mateusz, Carmen, jakiś Niemiec. Niedługo stanie się jakimś telepatą. - No ale cóż, póki mi nie oddają mojego starego ciałka, to możemy sobie pomyśleć. Po Twoim przywitaniu sądzę, że to Ty jesteś Carmen. Powiedz mi, młoda damo, czy kojarzysz Bernardo? Z Twojej rodziny. Ten, co tam archeologował - chciał spojrzeć z nadzieją na kobietę, ale zdał sobie sprawę z faktu, że myśli nie patrzą. Ograniczył się zatem do odpowiedniej intonacji.
 
Aveane jest offline  
Stary 29-10-2008, 14:32   #48
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Galopujące myśli Uwe ponownie się zebrały. Kiedy nastała cisza komunikacje, i jego ciało jakby ucichło. Serce zwolniło, źrenice się rozszerzyły, kropla potu zawisła na licu, jakby czekając na komendę dalszej drogi.

-Jestem Uwe Schmit. Przepraszam, to moja wina. Lecz wy macie też dar, musicie mieć, albo... albo się mylę.

Słowa sformowane nienagraną angielszczyzną. Właściwie to myśli które były skrystalizowanymi w materię umysłu słowami. Może próbował.
Jako człowiek inteligentny, znający język, umiał do pewnego stopnia myśleć w danym języku, z cała jego kulturą. Lecz jednocześnie słowa nie płynęły, a litery, dopiero poskładane w słowa, a na końcu w zdania.

-Naprawdę wybaczcie. Chciałbym... Chciałbym porozmawiać normalnie. Wy sobie radźcie z Tym? Z... mocą?

Po raz kolejny przemówił w myślach. Jakby nie patrzeć, to była jako świadomość. Nawet bez daru, mógł czynić to, co każdy człowiek, wyobrażać, strać się nie myśleć czy cokolwiek innego.
Kropla potu zakończyła swój bieg po twarzy Niemca.
Uczony szykował coś w odmętach jaźni, cokolwiek, co mogłoby zarwać kontakt, obronić. Tak samo, jak bał się tego co może im zbroić, krzywdy, w takim samym stopniu bał się tego, co oni mogą uczynić. Ułożył w głowie kolejną myśl, tak samo wyraźną, lecz w przeciwieństwie do dwóch pozostałych, angielskich, ta była po niemiecku, jakby sama do siebie.

-Rozsądek chyba umarł.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 30-10-2008, 22:47   #49
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Gloria in excelsis Deo
et in terra pax hominibus bonae voluntatis
Laudamus te, benedicimus te
Adoramus te, glorificamus te
Gratiam agimus tibi
propter magnam gloriam tuam
Domine Deus, Rex coelestis
Deus Pater omnipotens
Domine Fili unigenite, Iesu Christe
Domine Deus, Agnus Dei, Filius Patris
Qui tollis peccata mundi
miserere nobis
Qui tollis peccata mundi
suscipe deprecationem nostram
Qui sedes ad dexteram Patris
miserere nobis
Quoniam tu solus Sanctus
Tu solus Dominus
Tu solus Altissimus, Iesu Christe
Cum Sancto Spiritu
in gloria Dei Patris. Amen.


Świece paliły się spokojnie, a młody chłopak modlił się w skupieniu w małym pokoiku. W pomieszczeniu owym, oprócz dwóch świec płonących przy sporym, żelaznym krucyfiksie praktycznie nie było nic. Jedynie krzesło stojące przy drzwiach, mały stolik z obrusem, na którym stał krzyż i świece oraz obraz wiszący na ścianie przedstawiający Jezusa. Chłopak klęczał przed krzyżem, który dawno temu ukradł z jakiejś sklepowej witryny. Nigdy nie czuł jednak z tego powodu wyrzutów sumienia. Uważał, bowiem, że on odda temu symbolowi większy hołd niż ludzie oglądający witrynę sklepową.

In nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti - zakończył modlitwę Adnan robiąc znak krzyża. Chłopak wychowywał się w sierocińcu prowadzonym przez siostry zakonne stąd znał kilka modlitw katolickich w łacinie. Resztę modlitw znał głównie w arabskim i angielskim. Spojrzał jeszcze na portret Jezusa i szepnął cicho
- Panie daj mi siłę.

Był bardzo zdenerwowany. Miał w końcu wykonać ważną misję, którą zlecił mu jego mentor. Mimo to chłopak czuł strach. Nie wydawało mu się, żeby był na siłach sprostać Erice, wręcz był tego pewien. Dlatego modlił się o to, by Bóg nad nim czuwał.

***

Piekło szalało spowodowane przez jakąś kobietę w czerwieni. Ewidentnie używała na daru by powodować niszczenie i siać śmierć. Być może była to Erica, tego Adnan nie wiedział, ale był pewien, że ona nie jest kimś, z kim chłopak mógłby się zaprzyjaźnić. Kobieta była zła do szpiku kości. Adnan Mazuf przybył do domu Hamaru najszybciej jak był w stanie, a i tak nie powstrzymał zabójstwa. Miotająca kulami ognia kobieta zabiła już staruszka i teraz uderzyła ogniem w skośnooką dziewczyną, którą Adnan, jak przypuszczał miał ocalić. Było jednak za późno. Nie zdąży jej uratować. To koniec. Nagle jednak z pobliskich krzaków wypadł nagi mężczyzna i uratował dziewczynę przez strumieniem płomieni.

Dla Adnana to było za dużo, już szykował się do ucieczki, ale przypomniał sobie swego mentora Marco. Egipcjanin wyjął strzykawkę i pod nagłym impulsem wbił ją sobie prosto w serce. I nagle wszystko się zmieniło. Poczuł ulgę, spokój i silną determinację. Wiedział teraz, co musi zrobić. Ruszył pędem w stronę Azjatki i jej wybawiciela. Nie ważne czy to była Seiko i kim był ów nagi chłopak. Ważne, że byli oni w niebezpieczeństwie i trzeba było im pomóc. Już po chwili był przy nich. Ściągnął delikatnie kilka lat starszego chłopaka, który był dość mocno poparzony z Azjatki, po czym szybko pomógł podnieść się i jej. Robił to bardzo szybko, a jednak z dziwnym spokojem.

- Byłoby lepiej, gdybyście poszli razem ze mną.- powiedział nienaganną angielszczyzną. W normalnych warunkach nigdy nie powiedziałby tego zdania w taki sposób, bez naleciałości jego ojczystego akcentu czy bez błędu, jednak to nie były "normalne" warunki. Po chwili już prowadził dziewczynę i chłopaka do najbliższych drzwi. Gdy tylko je przekroczyli szybko je zamknął. Wyciągnął z kieszeni swoich szerokich, białych spodni mały metalowy kluczyk. Włożył go do zamka i przekręcił. Poczuł się tak jak zwykle, gdy korzysta z Łaski, jednak tym razem się nie modlił przed skorzystaniem jej. Po prostu wiedział, że musi się udać. Czuł to. Odwrócił się i powiedział:

- Wejdźcie do środka, nie ma się czego obawiać. Pierwszy raz zawsze jest dziwny. - i puścił ich przodem by zamknąć za sobą drzwi. Gdy tylko je zatrzasnął one zniknęły, tak jakby ich tam nigdy nie było. I wtedy właśnie chłopak zrozumiał, że jest coś nie tak. Oślepiło go mocne słońce, uderzyło w niego gorąco, jakiego się nie spodziewał. To nie było to miejsce! To nie była jego kryjówka we Francji! To nawet nie była cywilizacja! Coś poszło nie tak, mimo specyfiku który zażył, mimo tej ogromnej pewności siebie, Adnan nie przeniósł się tam gdzie by chciał. A gdzie przeniósł? Na Boga tego nie wiedział. Jednego był pewien...To nie była Europa. Takie miejsca widział dotychczas tylko w telewizji bądź kolorowych gazetach. Zielona dżungla, z mnóstwem drzew, paproci i chmarami owadów oraz wielką ilością kolorowych i skrzeczących ptaków. Chłopakowi zakręciło się w głowie, to było dla niego za wiele. Oparł się o drzewo i próbował zaczerpnąć tchu.

Po krótkiej chwili usłyszał zdanie wypowiedziane przez nieznajomego mężczyznę. Adnan nie zrozumiał jednak, o co chodzi. Zmrużył, więc tylko oczy i spojrzał na chłopaka a po chwili na kobietę. Dopiero teraz uderzyło go, jaka ona jest piękna. Zgrabna figura, długie włosy i piękne oczy. O czym to może pomyśleć chłopak w środku egzotycznego lasu.

-Dlaczego... dlaczego tu jesteśmy i które z was sprawiło, że znalazłem się na drugim końcu świata, zamiast obudzić się w swoim akademiku? - odezwał się znowu nagi chłopak tym razem po angielsku. Adnan przez chwilę nie wiedział co powiedzieć. Zaczerpnął powietrza, by dać sobie chwile czasu i wtedy Seiko (tak przynajmniej przypuszczał Mazuf) poprosiła go o pomoc. Pozrywał wiec parę liści i pomógł jej ułożyć na nich mężczyznę. Domniemana Seiko wyciągnęła ręce nad chłopakiem i nagle powietrze zaczęło gęstnieć. Zimne powietrze zaczęło chłodzić plecy nieznajomego. Zaczęło to pomagać, lecz dla rannego było to chyba za dużo, bo po chwili zemdlał.

- Powinno być z nim wszystko dobrze. - powiedział Adnan na głos w języku jaki chyba wszyscy znali. Spojrzał na dziewczynę i spytał
- Czy Ty jesteś Seiko, wnuczka, Hayato Hamaru? - nie zdążył się ugryźć w język. Spuścił głowę i powiedział cicho:
- Jeśli to był Twój dziadek to bardzo mi przykro - miał na myśli starca, którego zabiła kobieta w czerwieni. - Będę się za niego modlił - wykrztusił, po czym odwrócił się i odszedł na kilka kroków. Musiał powstrzymać łzy. Nigdy wcześniej nie był świadkiem morderstwa. A te morderstwo było strasznie okrutne i bestialskie. Widział, co prawda zdjęcia zamordowanych przez Ericę, ale to nie było to samo, co widzieć to na żywo. Czuć zapach śmierci, zobaczyć stygnącą twarz. Nigdy nie czuł też takiego strachu. Aż się nim dławił. Gdy mu się to po chwili udało odezwał się. Starał się mówić głosem spokojnym, jednak nie do końca mu to wychodziło.

- Jak on się obudzi - wskazał na nieprzytomnego - powiem, co wiem. Obiecuje.

Adnan wyciągnął spod koszulki cudowny medalik zawieszony na srebrnym łańcuszku, ucałował go i schował go z powrotem. Pani chroń nas. - pomodlił się krótko, po czym zaczął wspinać się na jedno z pobliskich drzew. Nie wiedział gdzie jest, a bardzo chciał się tego dowiedzieć. Zaczął, więc zgrabnie wspinać się po starym i bardzo wysokim drzewie. Kiedyś, jeszcze gdy mieszkał w sierocińcu, potrafił wspiąć się na praktycznie każde drzewo w zasięgu wzroku. Nie robiło mu tez problemów wchodzenie na pierwsze czy drugie piętro budynków Portu Said. Dlatego teraz nie bał się wysokości. Miał nadzieję, że przez tą wspinaczkę drzewną dowie się gdzie jest.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 31-10-2008, 20:59   #50
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Adnan był młodym silnym człowiekiem, pewnie też z tego powodu nie miał najmniejszych problemów by sprawnie wspinać się po konarze coraz wyżej. Postronnemu obserwatorowi mogło wydawać się iż jest to banalnie proste, chłopak zwinnie chwytał się odgałęzień, podpierał nogami, przeskakiwał z konaru na konar. Cała wspinaczka zajęła mu mniej więcej dwadzieścia minut. Gdy dotarł już na sam czubek drzewa widok jaki rozpościerał się dookoła niego zapierał dech w piersiach. Wszędzie jak okiem sięgał dookoła niego znajdował się bujny las, niektóre drzewa były większe od pozostałych. Sam znajdował się mniej więcej na wysokości czterdziestu metrów. Niestety nigdzie w promieniu kilku kilometrów nie było śladu cywilizacji. Jedyne co mógł stwierdzić z całkowitą pewnością to to iż dar przeniósł go do najprawdziwszej dżungli.

Klimat tropikalny ma to do siebie iż deszcz przychodzi równie szybko jak znika. Gdy Adnan podziwiał widoki, z nieba zaczął padać rzęsisty deszcz. Krople wody były duże, pędem spadały w coraz niższe połacie lasu. Gdy chłopak zszedł już na ziemię Seiko była cała mokra, stała nad przebudzonym Robertem najwidoczniej nagłe chluśnięcie wody na jego plecy, spowodowało iż student odzyskał przytomność.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172