Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-10-2008, 15:13   #108
Arango
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Misja 5.00 - 5.15


Biegli całą gromadką kierując się w stronę szopy i pomostu i gdzie była przycumowana łódź. Ciążyło Annie niesione na reku dziecko i zwisający z ramienia Sterling.
Dym z palących się budynków zaczął zasnuwać misję, dusił i powodował ataki kaszlu.
Wokół rozbrzmiewał obłąkany wrzask :

Mulele maj !!! Mulele maj !!!

Nagle dzieci zaczęły krzyczeć jeszcze głośniej. Z siwych kłębów wychynął Simba trzymający AK. Zaczął siać seriami po grupce uciekinierów. Na szczęście oddawał zbyt długie serie i większość kul poszła górą...

Większość, ale nie wszystkie.

Jedno z dzieci, może 8 - letnia dziewczynka trafiona kulą krzyknęła przeraźliwie i przewróciła się na ziemie. Pocisk kalibru 7,62 trafił ją w głowę zmieniając ją w poszarpana maskę krwi i ułamków kości.

Anna odruchowo przyklękła zasłaniając sobą niesione, ranne dziecko.


Wybuch pocisku z granatnika ogłuszył Sophie. Podniosła się z trudem i bardziej z ruchu warg odczytała to, co krzyczała do niej Polka. Poruszała się jak w koszmarnym śnie, gdy im szybciej chce się biec tym wolniej się możesz poruszać.

Pobiegła do wyjścia zgarniając przed sobą dzieci, choć pobiegła to za dużo powiedziane, bo wydawało się jej, że do każdej z nóg miała przyczepione ołowiane ciężary.

Tuż po wyjściu jakaś zabłąkana seria pozostawiła ścieg jasnych blizn na belkach budynku. Przygięło ją do ziemi, postąpiła jeszcze chwiejnie kilka kroków, potknęła i rozłożyła jak długa.

To chyba ja uratowała, bowiem seria przeznaczona dla niej trafiła jedną z biegnących przodem dziewczynek w głowę skrywając ją w fontannie krwi.
Z kłębów dymu wybiegł Simba i posłał kolejna długa serię, na szczęście nad głowami ociekających. Teraz jego wzrok padł jednak na Torecci.
Lekarka
zobaczyła wyszczerzone w upiornym uśmiechu zęby i lufę Kałasznikowa kierującą się w jej stronę. Desperacko próbowała dosięgnąć wypuszczonej z reki broni.


Kolejny pocisk okręcił biegnącego Murzyna dookoła własnej osi i rzucił w drgawkach na ziemię. Chwile trzepotał jeszcze jak wyrzucona na brzeg ryba, po czym znieruchomiał.

Kolejny na rozkładzie.

Przesunął lunetę szukając następnego celu, gdy oczy zasypał mu wapienny pył. Seria wybiła w tynku szereg dziur może 20 centymetrów nad jego głową.
Kolejna wzbiła obłoczki kurzu może pól metra poniżej jego stanowiska.

Wstrzeliwują się - przemknęło mu przez głowę.

Przetarł dłonią oczy i wtedy zobaczył strzelców.

Nie biegli jak inni, stali rozstawieni może w odległości metra jeden od drugiego i jak trzyosobowy pluton egzekucyjny mierzyli w Wilka.
Kolejne serie kolorowych paciorków pomknęły w stronę snajpera na szczęście chybiając.

Na razie.

Mulele maj !!! Mulele maj !!! -rozbrzmiewało dokoła.





De Werwe krzyknął, gdy pocisk z RPG trafił w szpital, wyglądało, że budynek zaraz się zawali, ale na szczęście tylko przekrzywił w bok. Jakaś sylwetka przeskoczyła mur, na chwile przykucnęła, by poderwać się i pomknąć w kierunku trafionego szpitala.

Pilot przymierzył z Browninga i już miał wystrzelić, gdy rozpoznał w biegnącym Haldera. Opuścił bron i spojrzał w kierunku bramy, gdzie kierowała się większość Simba.
Kilku z nich przeskoczyło nad murkiem i biegli teraz prosto w jego stronę. Pociągnął dwukrotnie za spust i ujrzał jak na brudnej bluzie rebelianta pojawiają się krwawe wykwity. Ten biegł jednak jakby nie zauważając i nie czując ran. De Werwe przypomniał sobie opowieści najemników, o tym , jak "żołnierze rewolucji" faszerują się haszyszem i jakimiś miksturami przed walką.

Przymierzył jeszcze raz dokładnie i precyzyjnie wpakował kolejne dwie kule w udo Simba. Noga bignacego nagle załamała się pod nim i upadł ciężko. Pilot z niedowierzaniem patrzył jak próbuje się podnieść na kolana pomimo odniesionych obrażeń.
Dość tej zabawy - kolejny pocisk dosłownie rozniósł głowę Murzyna.
Wystrzeliłem pięć razy zostało jeszcze... - nie dokończył.





Potężny wybuch uniósł go w powietrze i rzucił niczym, worek kartofli kilka metrów dalej. Uderzenie o podłoże wyparło mu dech z piersi.
Duszę się - pomyślał.
Niezdarnie jak robak obrócił się na brzuch. Przyciągnął pistolet, który wypadł mu z ręki i uniósł się na jedno kolano.
Seria wzniesionych pociskami fontann kurzu pocisków zbliżał się wprost do niego. Zamarł sparaliżowany, nie mogąc się ruszyć. Na szczęście seria urwała się może pół metra od niego.

Podniósł wzrok i dostrzegł oddalonego od niego może o 20 metrów Simbe mocującego się z zaciętym magazynkiem. Murzyn też podniósł głowę i ich spojrzenia skrzyżowały się na moment. Rebeliant rzucił karabin, wyrwał zza pasa maczetę i ruszył na Belga.

Ten przysiągłby, że na ustach atakującego widzi białą pianę...


Halder wpadł w chmurę dymu skrywająca wnętrze szpitala.
- Anka ! Sophie ! Weźcie dzieciaki do szopy przy przystani. Już !

Wystrzelona przez niego seria co prawda nie trafiła zmierzających w stronę budynku Simba, ale rzuciła ich na ziemie.
Odbezpieczył i cisnął jeden z granatów. Zza chmury eksplozji dobiegł go wysoki, urwany nagle krzyk.

Mulele maj !!! Mulele Maj !!! - dało się słyszeć.

Kolejna fala kilkunastu rebeliantów poderwała się zza murku i ruszyła naprzód.
Nie dobiegli daleko. Niemiec ujrzał jak kilku biegnących wyrzuca w powietrze ręce i wali na ziemie.
To Silva postanowił wystrzelać do końca magazynek, paraliżując jednocześnie próbę ataku Simba.

Marcus widział jak ze skraju dżungli błyska krótkimi seriami rkm przygniatając atakujących do ziemi.





Nagle jednak Pietrolenko przerwał ogień.

Zmienia magazynek, albo skończyła się mu się amunicja - przemknęło mu przez głowę - teraz znowu ruszą na szpital. Pewnym ruchem wbił nowy magazynek i przywarł policzkiem do kolby. Jeśli dobrze liczył będzie musiał zmierzyć się z 8 - 10 rebeliantami.

Kiepsko to wygląda, umrzeć nie wiadomo gdzie, nie wiadomo za co - pomyślał, opierając palec na spuście...


Egon strzelał krótkimi seriami w kolejne okazujące się na przedpolu sylwetki. Było ich jednak zbyt dużo, zresztą zdawali się nie zwracać uwagi na padających towarzyszy.

Seria odłupała kawałki muru, inna gwizdnęła mu nad głowa. Mimo iż chaotyczny i raczej niecelny ogień rebeliantów mógł być groźny, tym bardziej ze zbliżali się coraz bardziej.

Obok upadł wirując jakiś obły przedmiot. Bez chwili wahania odrzucił go z powrotem.
Eksplozja i krzyki.

Czas się wynosić - pomyślał. Za chwile któryś wpakuje się w pułapkę w bramie.

Podrywał się do biegu, gdy na plecy zwalił się mu potworny ciężar. Poczuł kwaśny zapach potu, odór nie mytego ciała i strachu. Potoczyli się szczepieni ze sobą niczym para wściekłych psów.
Murzyn górował nad Egonem silą i coraz silniej zaciskał ręce na jego gardle. Przed oczami sierżanta zaczęły tańczyć czarne plamy. Rozpaczliwie macał ziemie dookoła pragnąc znaleźć cokolwiek co pomogłoby uwolnić mu się od napastnika.


Rkm wypluwał kolejne pociski, kładąc Simba pokotem i mieszając ich szyki.

Czuł zapach rozgrzanego smaru i ostry swąd spalonego prochu.
Ostatnimi pociskami "przeczesał" grupę biegnących w stronę uszkodzonego budynku szpitala i z zadowoleniem spostrzegł, jak rozbiegają się i padają na ziemie próbując się skryć.

Iglica uderzyła głucho i broń zamilkła. Wszystko co dobre kiedyś się kończy i musiał teraz pomyśleć o sobie. Choć został mu jeszcze jeden talerz z nabojami, to powinien jak najszybciej się stad wynieść.
O ile słuch go nie myli w jego stronę zmierzała z głębi dżungli kolejna grupa Simba.
Chyba się zorientowali skąd strzela, bo o pnie drzew zaczęły bębnic pociski z Kałasznikowów odłupując ostre drzazgi.

Jeszcze chwila i mnie otoczą, przygniotą ogniem i załatwia granatami - pomyślał.

Jeśli miał podjąć próbę wyniesienia stąd cało głowy, musiał to zrobić teraz...


Podkarpacki śnił swój koszmar z czasów pracy w kopalni.
Idzie sam górniczym chodnikiem i nagle strop zaczyna pękać siejąc wokół kamieniami i ziemią. Jedna z brył trafia go w głowę, Mariusz przewraca się i kolejne warstwy ziemi przysypują go dusząc powoli.

Teraz tez brakowało mu oddechu. Zaczął rzucać się próbując zaczerpnąć powietrza i ... obudził się.

W mroku blisko jego twarzy blyszczaly czyjeś białka oczu, a brudna dłoń zatykała usta. Próbował poruszyć rękoma, lecz miał je związane za plecami.
Bardziej wyczuł, niż zobaczył, że do grupy która go pojmała dołączył ktoś jeszcze.

Padł szczekliwy, krotki rozkaz.

Poderwano go z ziemi i zasłonięto oczy brudną chustą. Ponaglany co jakiś czas uderzeniami kolby potykał się idąc w kierunku szalejącej w misji walki. Dobiegały do ego uszu krzyki, wybuchy granatów i nakładające się na siebie serie z FALi i Kałasznikowów.

Szarpniecie za ramię kazało mu się zatrzymać.

Znów ktoś się do niego zbliżał, wyczuł to teraz. Zapach był charakterystyczny dla lotniczej benzyny. Nie miał wątpliwości, ktoś podchodził do niego trzymając w reku pełen paliwa kanister. Szarpnął się konwulsyjnie, przerażony. Odpowiedział mu dziki rechot z kilkunastu gardeł.

Czuł rosnąca w gardle gulę strachu.

NIE ! NIE ! - coś krzyczało w nim, to dalej śnisz, to nie może się stać. Zaczął szarpać się rozpaczliwie w daremnej probie uwolnienia...
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 26-10-2008 o 15:23.
Arango jest offline