Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-10-2008, 20:01   #44
Verax
 
Verax's Avatar
 
Reputacja: 1 Verax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumny
To był pierwszy sen, od dłuższego czasu, który był tak intensywny, przyjemny. Warto było czerpać z niego póki nie zadzwonił jeszcze nieuchronny dzwonek budzika....

Podmiejski klub studencki, wszędzie różnobarwne światła, półmrok, rockowa muzyka, która nadawała rytm całej rzeczywistości snu. On, jak zwykle, podtrzymywał ściany i błędnym wzrokiem pochłaniał wijące się na parkiecie piękne, gdzieniegdzie, półnagie ciała kobiet. Nagle, tuż przed nim, przeszły trzy urodziwe dziewczyny trzymające drinki, widocznie już nieco podchmielone. Wygładził krótką bródkę i przymrużonymi oczami odprowadził znajome w otchłań ciemności i oparów potu. Nawet go nie dostrzegły, lecz gdy go minęły, ich „tyły” okazały się równie zachęcające do... zabawy, co rozkołysane biusty...
Chociażby dlatego lubił imprezy tego typu, nasycić wzrok, a nuż coś się uda wyłowić... Uśmiech tu, wyuzdany gest- tam, zdawało się, że sen nie powinien mieć końca.
Z oddali dobiegł, go dźwięk nadejścia połączenia, z kieszeni wyskoczyła delikatnie wibrująca komórka. Spojrzał na wyświetlacz, na którym mrugał napis „Numer zastrzeżony”.

W tym momencie sen nabrał takiej głębi i rzeczywistości, był tak namacalny, że aż przerażająco realny... Jawa zaczęła przeplatać się z marzeniami doszczętnie rozrywając mgiełkę przyjemności...

Nacisnął przycisk i podniósł słuchawkę do ucha. Z trudem rozpoznał przewiercający się przez świadomość głos. Całość zaczęła się rozmazywać, rozmywać i zlewać z nieprzenikalną ciemnością, to był jeden z tych koszmarnych momentów w śnie.

Naraz

Pociągnięcie w dół

Upadek
i

wizja, właściwie jawa, przybrały nowy wymiar. Zorientował się że biegł, biegł w panicznym strachu. Trwał pościg? Uciekał? Mijał beznamiętne stare kamieniczki, poszarzałe drzewa, pochylone nad jego bezradnością i ciemne zakątki ulic z których wyzierała przerażająca pustka. Nagle potknął się, nawet nie zauważył o co. Z trudem złapał równowagę i puścił się pędem do przodu. Przerywany oddech, z trudem łapiąc ostatki tlenu, biegł, czasami rozświetlany strumieniem światła nowoczesnych latarni, które silnie kontrastowały z otoczeniem.
Chciał skoncentrować myśli, skupić je i odczuć, obrócić się.
To nie było możliwe tak, jakby ktoś sterował jego ciałem, coś pętało jego umysł i bezlitośnie kreowało koszmar...

Krew

Łomot serca
Paniczny strach
Ktoś nie oszczędzał jego nerwów. Kolejna wizja zasnuła jego świadomość, tylko tym razem przybrała wymiar fonii... Kilka zdań urwanych z kontekstu, jakże ważnych, tak mu się zdawało.
Resztkami świadomości starał się je zachować w nadwyrężonej pamięci.
„Dlaczego nie mam nic pamiętać?! Kim jesteś?! Co to ma...”

Zdawało mu się, że krzyczy, ale czy tak naprawdę to zrobił, czy ktoś go usłyszał...

Spadał w bezkresną toń jego własnego umysłu.


Sen zdawał się nie mieć końca, ciemność spowiła umysł i jaźń, dając wrażenie bez przepastnego dna.




Po chwili, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność, zaczął dręczony uczuciem zmęczenia i potwornego bólu, wybudzać się.
Znajdował się w nieopisanej i jakże niewygodnej pozycji. Czując się jeszcze bardziej niewyspanym niż przed zaśnięciem, powoli otworzył napuchnięte powieki. Wizję zalała czerwień jego rąk, która idealnie komponowała się z bielą pięknie rozwiniętych kwiatów róży. Czerwień nie była bynajmniej płatkami kwiatów, lecz posoką, która powoli inkrustowała jego ręce. Wzory cieniutkich stróżek krwi intensywnie wylewających się z ran, znaczyły ślad na jego ciele, komponując wraz z bladością jego skóry, przepiękną mozaikę.
Naraz uderzyła go zmiatająca fala bólu i gorąca... Chciał krzyknąć, zajęczeć, lecz przygryzając wargi, wstrzymał się.
Pełniej otworzył powieki. Dostrzegł, że nagi, leży wśród gęstego krzewu róż, a wkoło rozpościera się malowniczy ogródek rodem z japońskiego anime...

Był zagubiony i zdezorientowany, ogłuszony otaczającą go rzeczywistością.
-Przecież... Gdzie ja jestem? Co to?- szepnął.
Tak trudno mu było zrozumieć co się stało i dlaczego nie obudził się w swoim akademickim łóżku.
Kolejna jeszcze potężniejsza fala bólu dała o sobie znać. Ból promieniował z krocza. Przyczyną było wbicie się ciernia w penisa....
Łzy zaczęły cisnąć się do jego oczu. Niemoc krępowała każdy jego ruch. Tak bardzo chciał, żeby to wszystko się skończyło. Pragnienie śmierci i przeżycia mieszało się w jego umyśle, tworząc psychodeliczną strukturę równań, krepując każdy najmniejszy ruch.... Jego uszu doszło ciche jękniecie, a potem rozdzierający powietrze wrzask kobiety.
Ciałem targnął dreszcz. Robert poruszony kolejną dawką adrenaliny, zaczął delikatnie się obracać, powodując kolejne obrażenia swego ciała, kolce niemiłosiernie rozdzierały jego skórę i ściskały mózg porażającymi impulsami bólu.... Jego zmęczonym i przekrwionym oczom ukazał się makabryczny widok.

Młoda kobieta, widocznie Azjatka, padła na kolana i szarpała się z czymś czego oko Roberta nie było w stanie zarejestrować. Bezsilnie wymachiwała rękoma, wykręcała głowę... Nad nią stała kobieta w czerwienie tak intensywnej, że aż nierealnej. Cała jej sylwetka budziła strach i opętańczy respekt, a psychodeliczny uśmiech napawał strachem po czubek głowy. Wspomniana kobieta widocznie czerpała przyjemność z tego co robi, co jakiś czas szepcząc bądź wykrzykując słowa w nieznanym mu języku.
Sam wątpił w to czy aby na pewno chce poznać treść wypowiedzi.

Dręczeniom nie było dość, na dłoni przerażającej postaci pojawiła się mała, pomarańczowa kulka, która powiększając się nabierała płomienistego i na wskroś złowieszczego wyglądu.
Krzyk
I krwiożercze płomienie pochłonęły jakieś ciało, leżące na podłodze altanki.
Kobieta w czerwieni, z wolna obróciła się i skierowała swój przenikliwy wzrok na młodą Japonkę.

„Uratuj ją głupcze, po to tu jesteś!”

Robert jakby słyszał wołanie w swej głowie. Ból, wstyd, nagość- to problemy, które momentalnie utraciły na jakiekolwiek wartości. Student, wyrwał się z twardego uścisku różanego krzewu, co poskutkowało kolejnymi i jakże dotkliwymi ranami. Biegł, bo wiedział, że musi.
Dla tego momentu się tu znalazł, by uchronić egzystencję tej młodej kobiety.
Był gotów na wszystko, wiedział, że jej życie jest teraz najważniejsze.
Gdy dobiegł do altanki, szybkim ruchem przeskoczył drewniane płotki i susem rzucił się na dziewczynę. Padł na nią przygniatając ją ciężarem swego ciała. W idealnym momencie. Nowa fala płomieni szaleńczo zaczęła trawić wszystko wokół. Swoim ciałem, nagim ciałem, które już było mocno nadwątlone uchronił od zguby Japonkę.

-Spokojnie, nic ci się nie stało?- szepnął po polsku i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że młoda dziewczyna i tak tego nie zrozumiała.
Ogniste języki dosięgnęły ciała mężczyzny, liżąc jego plecy i bezlitośnie znacząc na skórze swoją obecność.

Nagle poczuł na swoim ciele ręce. Ktoś pomagał mu się podnieść. Nie znał zamiarów ochotnika, ale było mu już wszystko jedno. Przewrócił się na plecy. To był kamień milowy- powietrze rozdarł krzyk Roberta. Dopiero teraz poczuł jak dotkliwie został poparzony. Po jego policzkach spłynęły łzy, a ciało leżące na kamiennej ścieżce wygięło się w spazmie bólu. Kobieta, wraz z młodym mężczyzną pomogli mu wstać i dotrzeć do jakichś drzwi.

Krzyk
Kojący głos nieznajomego
Orzeźwiający chłód

W tej kolejności dokładnie nastąpiły po sobie wydarzenia, które nabrały tempa. Gdy tylko przekroczyli drzwi, z serca Roberta spadł kamień. Poczuł się po raz pierwszy od dłuższego czasu bezpieczny, jednakże przygnieciony ciężkim obcasem bólu i upokorzony do granic możliwości, nie wiedział co ze sobą zrobić. Nawet o tym nie myślał...
Pozbawiony sił, zrozpaczony usiadł pod jakimś drzewem i połykając łzy bólu, rozejrzał się po okolicy.
Było tak cudownie zielono. Nie miał pojęcia gdzie byli. Wiedział tylko, że to chyba jakaś dżungla. Porykiwania zwierząt, pisk małp, trzepot skrzydeł tropikalnego ptactwa i słońce, które swymi promieniami delikatnie forsowało zielony baldachim nadziei.
Spojrzał na swych towarzyszy, którzy również nie mieli w sobie ani krzty optymizmu. Patrzyli to na siebie, to na Roberta, nie wiedząc co zrobić...

-No i co się kurwa gapicie?!- stęknął w rozpaczy student, uwalniając kolejne pokłady łez.

Po raz kolejny zdał sobie sprawę, że obcy w ogóle go nie zrozumieli. Przybrali zagadkowe miny i wymienili podszepty. „Ale ze mnie cioł, przecież oni i tak nic nie zajarzyli. Lepiej dla mnie”
Mówił sam do siebie, po czym zaczął już po angielsku:
-Dlaczego... dlaczego tu jesteśmy i które z was sprawiło, że znalazłem się na drugim końcu świata, zamiast obudzić się w swoim akademiku?

Tyle pytań go dręczyło, tyle niewyjaśnionych spraw, tyle niedopowiedzianych sytuacji...

Powiedział, jakby z wyrzutem, siedząc z podkulonymi kolanami, chroniąc swą nagość. Fakt ten jeszcze bardziej miażdżył jego godność i rozrywał doszczętnie poczucie człowieczeństwa.

Po krótkiej chwili morderczej ciszy, dżunglę przeszył poddenerwowany głos Japonki, która dygocząc wydawała komendy młodemu (jak się zdawało) arabowi. Przy niemałej pomocy chłopaka, wyłożyli go na wielkich poszarpanych liści.
Leżąc na brzuchu, czuł jak odchodzi z niego życie, obraz przed oczami stopniowo się zamazywał, a głosy zaczęły się przeciągać. Ktoś stanął nad nim, nie wiedział co ta osoba robi, ale nie miał nic do stracenia.
Nie chciał się jednak poddać bez walki, wytężając swe myśli, skupił się na przeciwległej zieleninie Apteczka, błagam niech mi się uda, tylko apteczka...
Niczym mantra to słowo drążyło jego umysł...
 
__________________
Bo nie wiemy co za tym dniem,
Za horyzontem, za dniem...
Verax jest offline