- Stój psiajucho !!! - rozdarł się Bończa i zawahał czy ma przystanąć i pomóc Tatarce
- Aścka w gorącej wodzie kąpana... - miał zacząć gderać, ale gdy spojrzał na minę Nuszyk szybko zamknął usta i chrząknął tylko.
- Stój psiajucho !!! Frater konie !!! Nie wiadomo, czy imć Grzegorz posłuchał go, czy konie po prostu wyrywać się zaczęły, grunt, że pokazał się mnich uwieszony u uzd trójki wierzchowców. Oczywiście prym wiódł Belzebub, który stuliwszy uszy i szczerząc zęby, ciągnął naprzód jakby go sam Zły poganiał.
Dopadł koni pan Jacek i w biegu na siodło wskoczył, stęknąwszy jeno cicho, bo sztuczki takie bardziej młodzikom przystawały, lub po prawdzie gdy nieprzyjaciel chorągiew na leżu nocnym zaskoczy i larum grają.
Ścisnął kolanami boki ogiera i ten zerwał się naprzód. Za sobą słyszał jak reszta się z rumakami miota. Nie oglądał się po prawdzie na nich jeno wzrok w Kozaka plecy wbił i szablę z pochwy dobył.
Tedy mknęli w takim korowodzie : najpierw kasztanka śmigła, potem Zaporożec na piechotę pomykał, za nim pan Bończa i jego Kompania.
Nie miał jednak Ukrainiec szans umknąć przed konnym, choć jak raz się oglądnął i jeźdźca na niego mknącego zobaczył, to strach mu w oczach mignął i w krze chciał umknąć.
Lecz choć zamiar dobry miał i mógł miedzy paprociami i w wykrotach gdzieś przepaść, nie zdążył. Dopadł go pan Jacek i płazem szabli przez łeb osełedcem ozdobiony zdzielił. Poturlał się Kozaczysko jak zając, co w między słuchy śrutem oberwie i między trawami i liśćmi legł.
- Stóóóój psiekrwio ! -chwilę z Bezlzebubem się mocował, po czym jakby mu lat ubyło nogę przez łeb koński przerzucił i na ziemi obok nieprzytomnego zeskoczył. Nóż z cholewy wydobył i przy leżącym kucnął.
- Żyw będzie ! Mamy języka ! - po czym szybko rzemieniem jakimś z juków dobytym spętał jeńca. Kasztankę szybko złapali, nieprzytomnego jeszcze Zaporożca na nią wsadzili, nogi mu pod bokiem kobyłki spętawszy by z niej na łeb rozbity nie spadł i z lasku wyjechali.
- A tych tu diabli nadali - mruknął pod wąsem pan Jacek widząc trójkę szlachty ku nim się zbliżająca i dłoń na rękojeści szabli oparł, zły że w zamieszaniu krócicy nie nabił i tylko jedną do walki zdatną przy siodle ma.
Jakież było jednak jego zdumienie, gdy prowadzący szlachcic w głos zawołał. - Kogóż to me oczy widzą! Czyż to nie imć pan Jacek. Oj Asan, tego diyobła moskiewskiego dawno żeś się powinien pozbyć!
Przyjrzał się dokładnie i uśmiech na twarzy jego zagościł.
- Przebóg toż to pan Głodowski !!! Rad witam waszmości !!! Góra z góra... Po czym odwracając się do pozostałej dwójki wyjaśnił :
- Toż to znajomy mój, żołnierz dobry i kompan znakomity. Jeszcze przed Ochmatowską potrzebą żeśmy się poznajomili, choć po prawdzie mogła ta znajomość bokiem nam wyjść wtedy...
- Witam witam waszmościów ! – Pozwól Waćpana, że się przedstawię Jam jest Jerzy Andrzej Głodowski herbu Przeginia. Defensor Rzeczypospolitej, Pan Brat i Sarmata z Ziemi Krakowskiej. A oto mili mi Panowie Bracia z tej ziemi pochodzący imć Brodzicki i Jasicki – powiedział wskazując na towarzyszy. A cóż to za wschodnie delicyje mój druh ze sobą wozi? Bończa rękę w pozdrowieniu podniósł i chrząknął jeno pozostawiając swym towarzyszom dyplomatycznie przedstawienie się.
Ostatnio edytowane przez Arango : 30-10-2008 o 20:18.
|