Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2008, 21:20   #14
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Jerzy Andrzej Głodowski h. Przeginia

Pan Jerzy od rana do nikogo gęby nie otwierał. Droga mitrężyła mu się, co nie miara.

Przeklinał w duchu sam siebie, że kompanionów ostawił w Hołtwie po ostatniej pijatyce. Prawda to, że nie musiał się tak niecierpliwić. Ot, co! Cieszyli się, że może i im coś z tego do kieski kapnie. A, że się radowali już drugi tydzień i coraz to bardziej byli uciążliwi dla miejscowych tedy Jerzy życzył im zdrowia i do Czehrynia w drogę wyruszył. Jak Bóg da to go gdzieś w drodze dopędzą.

Słońce już wysoko stało na niebie. Przyjemne ciepło rozgrzewało samotnego jeźdźca umilając mu podróż. Od jakiegoś czasu jechał zieleniejącym się zagajnikiem. Bacznie się rozglądał czy aby drogi nie zgubił i jakiej kopy z kamieni nie obaczy. Imć Głodowski wstrzyma konia i otarł magierką pot z czoła. Rozpiął wysłużoną przeszywnicę czerwonej barwy, sięgnął po manierkę i pociągnął tęgi łyk siwuchy. Poszukał w sakwach, jakiej kiełbasy ugryzł kęs i zmlęł przekleństwo mocno przyprawione jałowcem.



- Do kaduka, czyż tak wiele człek wymaga od życia. Ot, jaki dworek, szynk czy nawet kozacki chutor. Nim jego słowa przebrzmiały, do uszu szlachcica dobiegł jakiś dźwięk, jakby końskie rżenie. Ot i pofortuniło się mi

Podróżując samojeden, nie wiedzieć, co za skrajem lasu obaczy podsypał prochu na panewki. Sprawdził czy szablisko dobrze wychodzi z pochwy. Czując miły jego prawicy kształt uśmiechnął się, podkręcił wąsa i popędził konia.

Po kilku chwilach, przez rzedniejący zagajnik obaczył jakieś chamstwo zbierające chrust. A za nimi kilka zabudowań. Mizerota to była straszna, wieś pożal się Boże. Dworku nie uświadczysz, klika chałup z ziemi chyba ulepionych i stary szynk – czasy Batorego pewnikiem pamiętający. Dach skłaniał się tak ku ziemi, że aż strach podeń wchodzić. Imć Jerzy pilnie się rozglądał za jakimś dworkiem, ale nic, co by mogło być godne nawet najbiedniejszego gołoty mazurskiego nie wypatrzył. Za to z za jednej z sadyb wyszedł jakiś jegomość, co to pewnikiem ze stanu szlacheckiego się wywodził. Jakiś taki chorowity się wydał, spłowiały zielonkawy żupanik wisiał na nim jak na strachu na ptaszyska. Szedł z papierami i deliberował z kimś, kogo jeszcze imć Jerzy nie mógł wypatrzyć. Nie musiał wystawiać cierpliwości na próbę, bo i ów drugi się wychylił – znacznie niższy i tęższy, noszący się po wojskowemu w skórzany kolet był przyodziany. Może to, jaki ekonom do wsi zajechał albo i inszy zarządca – pomyślał na ich widok.

- Służba! Zakrzyknął z oddali nim go jeszcze obaczyli. Podjechał bliżej, zeskoczył z Chwata.

-Czołem Panowie Bracia. Jam jest Jerzy Andrzej Głodowski herbu Przeginia. Rad bym był móc z Waszmość Panami kielicha wychylić, jakiej ciepłej strawy zażyć i o drogę wypytać.

Jak się pokazało miał przyjemność z panami Brodzickim i Jasickim, co to dla niejakiego Samuela Lasowicza dobra jego przegląd robili. Chłopów sprawdzali i wraz z czeladzią, jakie prowianty do dworu zwieźć mieli. Rozsiedli się tedy wygodnie pod niebem. Pan Jasicki, jakim trunkiem go poczęstował i kazał chłopom, strawy donieść. Po chwili szlachcice raczyli się, chlebem i kiełbasami. Wieściami się wymieniając. Pan Głodowski pokrótce opowiedział, co go sprowadza w te strony. O drogę wypytał. Posłuchał, co w okolicy się działo i już miał się żegnać z nowopoznanymi sarmatami, gdy zza zagajnika wyjechała wielce cudaczna wyglądająca kompanija.



Imć Jerzy, aż powstał oczy nieomal ze zdziwienia przecierając. Głowy sobie nie zaprzątał haniebnie niskim Lipkiem, a może, jakim pohańskim pachołkiem… ni nawet braciszkiem, co to dosiadał siwego wałacha z miną jakby z samej Ziemi Świętej podróżował z kiszkami pełnymi wody święconej. O kozaku co to spętany niczym prosiak na rzeź wieziony nie wspominając (bo to i nie pierwszyzna była dla niego i jakiego szlachetke spętanego za koniem dni parę powozić - ot choćby dla uciechy samej. Ale pierwsze, co mu się w oczy rzuciło to srokacz moskiewski, co to w pamięci pana Godowskiego się już kiedyś wygryzł.



Imienia jego nie pomnę
– zamyślił się – jakieś czarcie chyba… Lucyfer, Mefisto czy insze, jakie diybelstwo. Niech mnie Kozaki na szmaty rozerwą, a nie pomnę miana tego moskiewskiego murewnika!

…Było to jakoś przed Ochmatowską potrzebą, z kilka lat temu. W jednym ze śmierdzących szynków pod Humaniem, co to pełno było wszelakiego żołnierstwa. Siedział sobie imć Głodowski wraz ze swoimi kompanionami spode wolontarskiej chorągwi (co to niejeden pod jurysdykcję hetmańską się chronił niż z potrzeby serca ojczyzny bronił) popijali jarzębiak i prawili o czekającej ich bitwie z Tatarami. Gorące szlacheckie głowy dymiły, wrzawa się coraz większa robiła. Raz, co raz ktoś wznosił toasty za zdrowie Pana Hetmana Koniecpolskiego i pomyślność Naszą. Wtem pachołek przybiegł, do nóg panu Jerzemu pada i skomli, że to krzywda jego koniu się dzieję. Koroniarz długo nie zwlekając kułakiem zdzielił chama, zgarnął szablisko, na łeb nasunął kołpak i ruszył do stajni wraz z druhami.

Tam obaczył, w zagrodzi, gdzie swoją Kasztankę ostawiał. Srokate, moskiewskie bydle, co to parskało i zębiskami kłapało na stajennego, który uspokoić się je starał. A jego konika drugi za uzdę trzymał i bydlęcym wzrokiem na ranę na boku się wpatrywał.



Pewnikiem czort ów był jej sprawcą.

- Co u licha się tu dzieje! Co ten diyobeł w zagrodzie robi? Jerzy już solidnie był rozsierdzony na bydle. Chcąc je wyprowadzić ze stajni, postąpił kilka kroków w przód. Wówczas ogier łbem szarpnął, zerknął czerwonymi ślepiami i kłapnął zębiskami kilka cali przed twarzą szlachcica. Ten cofnął się szybko. Porwał jakąś pochodnię i już ogniem chciał go przepłoszyć, gdy w ten posłyszał głos za sobą

- z czym Asan na mego konia leziesz? Jerzy spojrzał za siebie, stał tam szlachcic średniego wzrostu o ponurym spojrzeniu. Z gęby na lat może trzydzieści wyglądający i dziwnie z litewska zaciągający.

- waścinemu koniu amory z moją kobyłką się zachciało. A jako, że paskudny jest srodze tedy obejść się mu smakiem kazała. A ta podłota pogryzła ją! Przez zęby cedził koroniarz.


- Na stajennego mi nie wyglądasz! A zabawiać się z moim koniem nie dam, nawet, jak Waść masz słabość do jego wdzięków. Odparował Litwin

Gromki śmiech przeszedł przez stajnię, w której zgromadziło się kilku szlachciców. W Głodowskim już wszystko wrzało, mało tego, że jego kobyła szkody zaznała. Mało tego, że szlachcic nie poczuwa się do rekompensat, to jeszcze dworuje sobie z niego i sodomię mu imputuje! Oczy szlachty zwróciły się na niego.

- Co żeś waść powiedział?
- A co Asan problemy masz ze słuchem czy z odwagą?
- Stawaj Boćwino jeden! Wykrzyknął Jerzy Tu lubo przed karczmą!


I pewnikiem by się to nie skończyło miło, dla któregoś z nich. Ale Hetman w wojsku o porządek dbał i dużo pachołków z wachmistrzami po obozach i szynkach łaziło, co by gorące głowy wojaków studzić. Jako, że obu szlachciców nie w smak było spędzić noc w wieży i za burdy odpowiadać tedy wypili na zgodę. A jak to zwykle było nie na jednym się skończyło bo to wiadomo iż nic tak nie ostudzi gorącego łba szlacheckiego jak zacny dwójniaczek lipowy…

Pan Jerzy uśmiechnął się do swoich myśli

- Kogóż to me oczy widzą! Czyż to nie imć pan Jacek. Oj Asan, tego diyobła moskiewskiego dawno żeś się powinien pozbyć!

- Przebóg toż to pan Głodowski !!! Rad witam waszmości !!! Góra z góra... odrzekł radośnie imć Bończa, poczem coś do swych towarzyszów rzucił za plecy. By po chwili dodać - Witam witam waszmościów !



Szlachcic początkowo nie przyglądał się kompanom Litwina. Lecz w miarę jak pierwsza radość minęła oko zawiesił na dłużej na dziewce, zębiska wyszczerzył. Przelotnie spojrzał jeno na braciszka. Wąsa podkręcając, stuknął obcasami.

– Pozwól Waćpana, że się przedstawię Jam jest Jerzy Andrzej Głodowski herbu Przeginia. Defensor Rzeczypospolitej, Pan Brat i Sarmata z Ziemi Krakowskiej. A oto mili mi Panowie Bracia z tej ziemi pochodzący imć Brodzicki i Jasicki – powiedział wskazując na towarzyszy. A cóż to za wschodnie delicyje mój druh ze sobą wozi?




Po zapoznaniu się z kompanią pana Jacka, zainteresował się Kozakiem powoli wracającym do siebie. Powoli podszedł do niego, złapał za osełdec i powoli podniósł mu głowę tak coby mu spojrzeć w oczy.

-A co to Waszmość Państwo za balerona tu przynieśli. Cóż to ten ptaszek przeskrobał? Powiedział z uśmiechem godnym wilka co to na bezradne jagnię spogląda.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 30-10-2008 o 22:55.
baltazar jest offline