- ... czyli zostało osiem - dokończył De Werve unosząc pistolet. Niecałe dwadzieścia metrów, normalny człowiek z maczetą widząc wycelowaną w siebie lufę szukałby osłony... ale piana na ustach i błędny wzrok tłumaczyły czemu rebeliant biegł dalej.
Huknęły dwa strzały, na ostrą klingę uniesionej maczety bluznęła krew pokrywając brudne ostrze. Dwie kule w łeb powinny rozwiązać każdy problem, lecz Lambert nie ryzykował, nie chcąc się dowiedzieć czy Simba nafaszerowany narkotykami nie przebiegnie pozostałych mu kilku metrów niczym wiejski kogut po dekapitacji.
Kolejny pocisk z browninga trafiła murzyna w kolano, noga załamała się i rebeliant padł na ziemię kilka kroków od Belga.
Nie wstał rzecz jasna, tylko ręka bezsilnie drapała ziemię w przedśmiertnych drgawkach.
Wokół było coraz goręcej, napastnicy zaskoczyli Lamberta żywiołowym atakiem. Najwidoczniej jacyś zwiadowcy obserwowali ich i Simba nie dali nabrać się na 'opuszczoną misję'.
- Niech to szlag - rzucił podnosząc się na nogi, kolano bolało jak diabli, właściwie był cały poobijany. Najpierw rozbicie samolotu, teraz bliska eksplozja... choć na razie żył, a to było najważniejsze.
Wilk zdejmował wrogów ze swego stanowiska z zimną konsekwencją, a od strony lasu ogień maszynowy czynił wśród nacierających spore spustoszenie. Najwidoczniej
Dzik z resztą zdążyli wrócić, w sama porę.
Ogień rkm-u jednak ucichł, a kilku rebeliantów wzięło
Wilka na celownik, do tego uciekające dzieci z Sophie i Hanką mogły stać się łatwym celem dla posiłków Simba dołączających do walki na terenie misji.
Palba wystrzałów i wybuchy, oraz krzyki atakujących i jęki rannych zagłuszały wszystko. De Werve nie miał czasu przypominać sobie jakim językiem posługiwał się cichy i spokojny Polak, a ważne było by zrozumiał.
- Wilk spieprzaj stamtąd i wycofuj się do Haldera! - krzyknął po polsku wypadając zza kaplicy i rzucając się ku kuchni. W czasie biegu strzelał do rebeliantów aż do wyczerpania magazynka. nie zwracał nawet uwagi czy kogoś trafił.
Powody tego były trzy: osłonić wycofujących się
Haldera,
Sophie,
Hannę i dzieci ściągając na siebie ogień, odwrócić uwagę simba którzy wcelowywali się w
Wilka, oraz...
Lambert biegnąc skoczył przed siebie prosto w przymknięte drzwi słysząc kule wbijające się w ścianę obok, Belg mógłby przysiąc, że wizg jednej był tuż obok jego ucha. Drzwi odskoczyły na oścież pod uderzeniem ciała, i De Werve wylądował na podłodze kuchni i przekoziołkował uderzając o stół. Resztka zupy wraz z talerzem wylądowała na jego głowie. Belg podniósł się ciężko zagryzając zęby i odruchowo masując obolały bark, jego wzrok przez chwilę błądził w poszukiwaniu nesesera z dokumentami, aż w końcu zobaczył go tam gdzie go zostawił, przy krześle.
Podniósł go i zmienił magazynek.
- Mulele maj, mulele maj! - dobiegło go z placu, kolejne serie omiotły budynek, kilka kul wpadło przez otwarte drzwi rozbijając gliniane misy na szafce pod jedna ze ścian.
- Cholera - mruknął De Werve rozumiejąc że nie wyjdzie tą droga by dołączyć do reszty wycofującej się do pomostu.
- Nie chcą cie drzwiami, idź oknem - rzekł do siebie parafrazując znane powiedzenie i skierował się do ściany przeciwległej do drzwi.
Podniósł swój wojskowy worek z ekwipunkiem, wybił nim okno i przerzucił go przez otwór, w chwile później podążając jego śladem.
Tuż obok budynku przelewała się rzeka, Lambertowi przez głowę przebiegł widok krokodylej paszczy. Myśl o tym, że te potwory nie maja w zwyczaju żerować blisko zabudowań dodała mu otuchy, lecz i tak nerwowo toczył wzrokiem w ciemności. Przedśmiertny wrzask jakiegoś Wakongo, którego śmierci w krokodylej paszczy był świadkiem, odezwał się wspomnieniem. De Werve wolał już Simba.
Zarzucił wór na ramię, a lewą ręką chwycił neseser. Uniesiony pistolet w prawej dłoni ślizgał się lekko od potu.
Krok za krokiem, róg zabudowania był coraz bliżej.
Wrzaski i palba karabinowa nie ustawały, wydawało się nawet że nabierały mocy, w końcu Simba odkryli, że opór zanika i ocaleli uciekają ku rzece.
Lambert pomyślał co dalej, bez sprawnego silnika musieliby zdać się na wolny nurt rzeki, a to oznaczałoby, że rebelianci mogliby spokojnie stworzyć pluton egzekucyjny na brzegu. Granatniki, Kałasznikowy... Belg wzdrygnął się myśląc o jatce.
Nawet gdyby ktoś ocalał, to pływanie wpław... nocą. Krokodyle były tylko jednym z wyroków jaki ich wtedy by czekał.
Tigerfish z Kongo
De Werve mocniej ścisnął pistolet. Nadzieja w tym, że bedą mieli siłę obronić się w tym ostatnim bastionie na tyle długo, aby Halder naprawił silnik.
*Jeżeli to jakieś większa niż kosmetyczna naprawa...*
Belg spiął się do skoku i rzucił się w przerwę pomiędzy kuchnią a szopą przy pomoście.