Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2008, 18:38   #111
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
- ... czyli zostało osiem - dokończył De Werve unosząc pistolet. Niecałe dwadzieścia metrów, normalny człowiek z maczetą widząc wycelowaną w siebie lufę szukałby osłony... ale piana na ustach i błędny wzrok tłumaczyły czemu rebeliant biegł dalej.

Huknęły dwa strzały, na ostrą klingę uniesionej maczety bluznęła krew pokrywając brudne ostrze. Dwie kule w łeb powinny rozwiązać każdy problem, lecz Lambert nie ryzykował, nie chcąc się dowiedzieć czy Simba nafaszerowany narkotykami nie przebiegnie pozostałych mu kilku metrów niczym wiejski kogut po dekapitacji.
Kolejny pocisk z browninga trafiła murzyna w kolano, noga załamała się i rebeliant padł na ziemię kilka kroków od Belga.
Nie wstał rzecz jasna, tylko ręka bezsilnie drapała ziemię w przedśmiertnych drgawkach.

Wokół było coraz goręcej, napastnicy zaskoczyli Lamberta żywiołowym atakiem. Najwidoczniej jacyś zwiadowcy obserwowali ich i Simba nie dali nabrać się na 'opuszczoną misję'.
- Niech to szlag - rzucił podnosząc się na nogi, kolano bolało jak diabli, właściwie był cały poobijany. Najpierw rozbicie samolotu, teraz bliska eksplozja... choć na razie żył, a to było najważniejsze.
Wilk zdejmował wrogów ze swego stanowiska z zimną konsekwencją, a od strony lasu ogień maszynowy czynił wśród nacierających spore spustoszenie. Najwidoczniej Dzik z resztą zdążyli wrócić, w sama porę.
Ogień rkm-u jednak ucichł, a kilku rebeliantów wzięło Wilka na celownik, do tego uciekające dzieci z Sophie i Hanką mogły stać się łatwym celem dla posiłków Simba dołączających do walki na terenie misji.


Palba wystrzałów i wybuchy, oraz krzyki atakujących i jęki rannych zagłuszały wszystko. De Werve nie miał czasu przypominać sobie jakim językiem posługiwał się cichy i spokojny Polak, a ważne było by zrozumiał.
- Wilk spieprzaj stamtąd i wycofuj się do Haldera! - krzyknął po polsku wypadając zza kaplicy i rzucając się ku kuchni. W czasie biegu strzelał do rebeliantów aż do wyczerpania magazynka. nie zwracał nawet uwagi czy kogoś trafił.

Powody tego były trzy: osłonić wycofujących się Haldera, Sophie, Hannę i dzieci ściągając na siebie ogień, odwrócić uwagę simba którzy wcelowywali się w Wilka, oraz...
Lambert biegnąc skoczył przed siebie prosto w przymknięte drzwi słysząc kule wbijające się w ścianę obok, Belg mógłby przysiąc, że wizg jednej był tuż obok jego ucha. Drzwi odskoczyły na oścież pod uderzeniem ciała, i De Werve wylądował na podłodze kuchni i przekoziołkował uderzając o stół. Resztka zupy wraz z talerzem wylądowała na jego głowie. Belg podniósł się ciężko zagryzając zęby i odruchowo masując obolały bark, jego wzrok przez chwilę błądził w poszukiwaniu nesesera z dokumentami, aż w końcu zobaczył go tam gdzie go zostawił, przy krześle.

Podniósł go i zmienił magazynek.
- Mulele maj, mulele maj! - dobiegło go z placu, kolejne serie omiotły budynek, kilka kul wpadło przez otwarte drzwi rozbijając gliniane misy na szafce pod jedna ze ścian.
- Cholera - mruknął De Werve rozumiejąc że nie wyjdzie tą droga by dołączyć do reszty wycofującej się do pomostu. - Nie chcą cie drzwiami, idź oknem - rzekł do siebie parafrazując znane powiedzenie i skierował się do ściany przeciwległej do drzwi.
Podniósł swój wojskowy worek z ekwipunkiem, wybił nim okno i przerzucił go przez otwór, w chwile później podążając jego śladem.

Tuż obok budynku przelewała się rzeka, Lambertowi przez głowę przebiegł widok krokodylej paszczy. Myśl o tym, że te potwory nie maja w zwyczaju żerować blisko zabudowań dodała mu otuchy, lecz i tak nerwowo toczył wzrokiem w ciemności. Przedśmiertny wrzask jakiegoś Wakongo, którego śmierci w krokodylej paszczy był świadkiem, odezwał się wspomnieniem. De Werve wolał już Simba.
Zarzucił wór na ramię, a lewą ręką chwycił neseser. Uniesiony pistolet w prawej dłoni ślizgał się lekko od potu.
Krok za krokiem, róg zabudowania był coraz bliżej.
Wrzaski i palba karabinowa nie ustawały, wydawało się nawet że nabierały mocy, w końcu Simba odkryli, że opór zanika i ocaleli uciekają ku rzece.
Lambert pomyślał co dalej, bez sprawnego silnika musieliby zdać się na wolny nurt rzeki, a to oznaczałoby, że rebelianci mogliby spokojnie stworzyć pluton egzekucyjny na brzegu. Granatniki, Kałasznikowy... Belg wzdrygnął się myśląc o jatce.

Nawet gdyby ktoś ocalał, to pływanie wpław... nocą. Krokodyle były tylko jednym z wyroków jaki ich wtedy by czekał.


Tigerfish z Kongo

De Werve mocniej ścisnął pistolet. Nadzieja w tym, że bedą mieli siłę obronić się w tym ostatnim bastionie na tyle długo, aby Halder naprawił silnik.
*Jeżeli to jakieś większa niż kosmetyczna naprawa...*
Belg spiął się do skoku i rzucił się w przerwę pomiędzy kuchnią a szopą przy pomoście.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 01-11-2008 o 01:16.
Leoncoeur jest offline