Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2008, 21:48   #296
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Pochylona głowa, rozbiegany wzrok, buchający ognistymi skrami, niby żar z ogniska. Przystojna, lekko pociągła twarz, nieco za rumiana, jak na oblicze standardowego syna ciemności. Jednak i tak bledsza, niźli zazwyczaj. Z delikatnymi ścieżkami wyznaczonymi przez karmazynowe łzy, które spłynęły z oczu wampira.

- Spróbuję, Rossa – wyszeptał. – Nie wiem, czy dam radę, ale spróbuję. Przecież ja tu przybyłem zapomnieć o świecie. Tymczasem świat doskonale mnie zapamiętał. Kogo? Kogo teraz? Najpierw dziadek. Teraz ty, Rossa, mówisz, ze odchodzisz. Dlaczego? Co się tutaj dzieje, ze wszyscy, którzy są mi bliscy, odchodzą? Kto teraz? Mercedes? Tak by wychodziło z prostego rachunku – potrząsał rozpaczliwie głową. - Jednak, jeżeli nic nie zrobię, rezultat będzie taki sam, prawda?

Zerknął na książkę:

Madame Sosostris, słynna jasnowidząca,
Była dzisiaj przeziębiona, niemniej jednak
Jest znana jako najmądrzejsza z kobiet w Europie,
Z tą chytrą talią kart. Tutaj, powiada,
Jest pańska karta, utopiony Żeglarz Fenicki,
(Gdzie były oczy, perła lśni. Patrz!)
Tutaj jest Belladonna, Dama Skał,
Dama okoliczność.
Tutaj jest człowiek z trzema pałkami, a tu Koło
...”

Jałowa ziemia Eliota układała się w jeden ciąg z wizją, słodką, a jednocześnie gorzką. Rossa dała mu siłę i odwagę, dała mu iskierkę życia, a jednocześnie zapowiadała własną zgubę. Och! Rozerwać ten świat rękami albo oszaleć! Nawet czarownica lub szalona Marry zdały my się na ten moment istotami rozsądniejszymi od jego samego.

- Madame Sosostris. Była podobna do ciebie, Rosso, jednocześnie zaś tak obłędnie inna. Nie! Przecież ja tak nie myślę! O ludzie, czy ja wariuję? Może to robota Lalkarza? A może po prostu jestem słaby i zrzucono na me barki zbyt wielkie brzemię. – Parsknął nagle śmiechem – Tak jak Frodo. Ratuje świat, żeby się dowiedzieć, ze nie ma dla niego na nim miejsca. Czy jestem takim Frodem, Rosso? Czy ty, jesteś takim Frodem, który oddaje siebie?
- Proszę wybaczyć, co jest takiego wesołego
? – Usłyszał nagle głos Stephena zza mgły odczuć, które tworzyły barierę oddzielającą go od rzeczywistości.
- Wesołego? – Nie zrozumiał w pierwszej chwili.
- No tak. Jaśnie pan przez ostatnie dni w ogóle się nie odzywał. Obawiałem się, że coś się stało i że będę musiał wezwać kogoś ... panienkę Mercedes.
- Nie, jej nie wzywaj
– szybko wtrącił Lasalle.
- Nie? Dlaczego nie? Korzystaliśmy z jej gościnności. Wydawało się, że jaśnie pan jest z nią w dobrych stosunkachStephen pozwalał sobie na znacznie więcej, niż przeciętny służący, bowiem raczej był przyjacielem, nie zaś typowym kamerdynerem.
- Nie dzwoniłeś do niej chyba?
- Nie, panie hrabio, ale, biorąc pod uwagę pana stan, byłem, blisko. Pan nigdy tak nie robił. Przecież tyle lat jesteśmy razem. Jak mógłbym pomóc?
- Drogi przyjacielu. Nie możesz, w tym sęk. Dziadek nie żyje.
- Tak, wiem, utrata pana Postiniego to był wielki wstrząs
– dodał ponuro. – Proszę przyjąć wyrazy współczucia. Także lubiłem starego pana , dlatego wiem, jak wielka to strata, jak bardzo pan go kochał.
- Tak, dziadek, dziadek należał do moich najbliższych. Ale dziadek prowadził własną grę! Był asem, karta atutową. Walczył. Uderzał wroga, wiec wróg uderzył jego. To straszne, ale to można zrozumieć.
- A wybaczyć?
- Wybaczyć? Nie wiem, nie wiem, nie wiem! Ale zrozumieć można. Kto mieczem wojuje ... Ale ona! Dlaczego ona? Och, Rossa!
- Nie wiem, o kim pan mówi, hrabio, ale to musiała być piękna dziewczyna, tak piękna, jak jej imię
? – Stephen chciał coś jeszcze powiedzieć, ale powstrzymywał się. – Ale, proszę wybaczyć, może lepiej teraz o niej nie myśleć. Wierzę, ze była dla pana kimś wyjątkowym, niezwykłym ...
- ... jest
– przerwał mu archont.
- Co jest? – Nie zrozumiał kamerdyner.
- Ona jest. Mieszka niedaleko.
- Mieszka? Myślałem ...
- Dobrze myślałeś, drogi przyjacielu. Ona jeszcze jest, ale ...
- Panie hrabio, jeżeli jest, to cokolwiek by się nie działo, może da się ją uratować, bo tak rozumiem pańskie zmartwienie. Choć myślałem, przepraszam za śmiałość, że ostatnio podoba się panu panna Mercedes.
- Tak
– prychnął gorzko, - ale ona wybrała własną drogę, która wiedzie po innych ścieżkach niż moje. Razem z Georgiem.
- To przykre.
- Tak, przykre
– pokiwał Lasalle głową. – Ale może dzięki temu przynajmniej ona przeżyje.
- Przeżyje? Pani hrabio?
- Najpierw dziadek, teraz Rossa ...
- Rossa, sam pan wspominał, ze jeszcze nic jej się nie stało – kamerdyner podniósł głos.
- Tak, owszem. Ale teraz to kwestia czasu. Myślałem, że uda się jeszcze powstrzymać, ale teraz …
- Panie hrabio ...
- Tak, wiem, stary przyjacielu. Wiem, ale po prostu nie mogę zapomnieć o smutnej twarzy Rossy. Jakże tak można? Jest najczystszą, najuczciwszą osobą, jaka znam. Wiesz. Córką wilkołaka!
- Wilkołaka
? – Ze zgrozą powtórzył Stephen.
- Wilkołaka, jednakże co z tego! Chrzanić, spalić na popiół i rozrzucić po świecie, jeżeli tak dobra osoba, mająca w sobie taki płomień miałaby się poświęcać. Chrzanić! Chrzanić! Chrzanić!
- Bardzo panu na niej zależy
– ni to zapytał, ni stwierdził kamerdyner.
- Tak, nawet jeszcze bardziej niż myślisz. Ona jest niczym słońce. Ważna dla mnie tak, jak dla całego świata. Jak Napoleon dla swoich wiarusów, pamiętasz? Byliśmy wtedy, kiedy on odjeżdżał. Pamiętasz Piątkowskiego? Właśnie taka jest Rossa dla innych.
- A panna Mercedes?
- Idź, przygotuj mi samochód
– nie odpowiedział na pytanie Antoine.
- Tak, panie hrabioStephen nadzwyczajną sztuką znaną jedynie wzorowym służącym nagle zniknął, niczym rozwiewająca się poranna mgła. Śpiesząc wypełnić rozkazy pozostawił po sobie nagle rozdygotane, przyciemnione światło lamp, przenikające chłodne powietrze Islandii.

- Mercedes ... Mercedes zabrała mi serce – wyszeptał sam do siebie, kiedy kamerdyner zostawił go samego. - Ot, tak, po prostu. Uśmiechnęła się, a ono wyrwało się z piersi i pobiegło za nią. Jej purpurowe usta. Jej niebieskie oczy. Jej idealna twarz. Rossa jest niczym bogini, którą można kochać i czcić, odległa niczym efemeryda, ułuda pięknego wnętrza w przygarbionym dziewczęcym ciele. Słońce ogrzewające Ziemię. Mercedes natomiast ... to kobieta. Realne ciało, pełne ognia, złości i sprzeczności. To bynajmniej nie ideał, może diablica? Któż wie? A może wprost przeciwnie? Połączony miks dobra i zła. To kobieta, po prostu kobieta, z całym bagażem swoich grzechów i zalet. To ktoś, kogo nie chce się czcić, lecz trzymać za rękę, przycisnąć do serca i wpić wargi w jej usta, a potem się spleść z nią w jedność. Ciało do ciała, pożądanie do pożądania, krew do krwi, miłość do miłości. Rozorywana kłami blada skóra, mokra od mieszającej się krwi obydwojga. Pragnął jej zarówno jak kochał.

Nagle zaczęło mu się śpieszyć. Rossa!
- Musisz znaleźć siłę do walki ... nie, ja cię proszę, byś ją znalazł - tak powiedziała!
- Rosso, ty wiesz, jak ciężko? Naprawdę. Chciałbym po prostu być z Mercedes, posłuchać muzyki, wypić z tobą herbatkę, pospacerować pod gwiazdami, czasem odwiedzić jakąś galerię, wpaść na koncert. Czy to tak dużo?
- Musisz znaleźć siłę do walki ...
- Rosso ... ale ...
- Musisz znaleźć siłę do walki ...
- To trudne. Tak ... tak bardzo ...
- Musisz znaleźć siłę do walki ... nie, ja cię proszę, byś ją znalazł
– słyszał jej głos. Była jak prawdziwa, uśmiechała się. Dla niego, dla niego narażała się na niebezpieczeństwo. - Nie chcę! Nie chcę, żeby coś ci się stało! Tak, zapamiętam cię. Tak jak chcesz. Ale nie chcę. Nie chcę! Nie chcę, żeby się jej także coś stało ... Mercedes. Nawet, nawet jeżeli wybrała innego.
- Stephen! Samochód.
- Gotowy, panie hrabio. Jeszcze pańska kąpiel, garnitur.
- Zostaw, następnym razem. Jadę.
- Ale ...
- Jadę, muszę
– krzyczał gorączkowo zbiegając ze schodów. Nawet nie założył tradycyjnych szkieł kontaktowych skrywających karmazyn jego oczu, okulary zaś miał w kieszeni marynarki. Lekko zresztą pomiętej, co nie zdarzyło mu się od bardzo dawna.
- Rosso – szepnął. – Spróbuję, ale pomóż mi, proszę i postaraj się wyjść z tego cało. Będę próbował, zapamiętam cię, taką jak ... wiesz, ale ty chciałaś, żebym był dzielny. Tymczasem właśnie nie chcę cię prosić, żebyś była dzielna, tylko, żebyś ocalała – Mówił do siebie naciskając starter i potem prowadząc Toyotę ciemnymi drogami mroźnego Reykiawiku. Temperatura była niewątpliwie minusowa, a we włączonym radiu zapowiadali śnieg. Wreszcie, bowiem do tej pory pogoda ich rozpieszczała niemożebnie. Antoine miał tylko nadzieję, że wielkie opady będą miały miejsce po akcji na dom czarownicy. Nie chciał jednak wiadomości, lecz jedynie jakiegoś grania, które wypełniłoby pustkę. Założył słuchawki włączając mp3.

Szedł niczym lunatyk, zatopiony w myślach. Ledwo oddał pozdrowienia Shizuce, która stała na dworze przy samochodzie. Pałacyk księcia. Dosyć piękny, chociaż nieco pretensjonalny. Może zresztą naprawdę piękny, natomiast typowa toreadorska głupota oraz przeświadczenie, ze tylko ich klan należy uznać za prawdziwych estetów, nie pozwalały Antoine’owi tego przyznać? Szedł, rzucił indiańskie pozdrowienie jakimś Malkavianom. Szedł po schodach. Już. Prawie. Słyszał odgłosy narady, na którą się minimalnie spóźniał. Czyj głos? Chyba Mercedes. Dobiegał z góry. Słyszał go przytłumiony przez założone słuchawki, w których brzmiały dźwięki muzyki. Przystanął na schodach na moment. Opadnięto powieki i nowa piosenka, która wtłaczała się w jego uszy. Ciemność zza przymkniętych powiek. Nagłe głosy oraz wyłaniające się z niej błękitne źrenice najbardziej błyszczących oczu, jakie kiedykolwiek widział w życiu.


Piosenka płynęła mu w uszach przenikając zmysły. Ciemność, a na ich tle błękit zimnego lśniącego blasku

[MEDIA]http://latilen.w.interia.pl/youtube - limp bizkit - behind blue eyes.mp3[/MEDIA]

No one knows what it's like
To be the bad man
To be the sad man
Behind blue eyes
And no one knows
What it's like to be hated
To be fated to telling only lies

[Chorus:]
But my dreams they aren't as empty
As my conscience seems to be
I have hours, only lonely
My love is vengeance
That's never free

No one knows what its like
To feel these feelings
Like i do, and i blame you!
No one bites back as hard
On their anger
None of my pain and woe
Can show through

[Chorus]

Discover l.i.m.p. say it [x4]
No one knows what its like
To be mistreated, to be defeated
Behind blue eyes
No one knows how to say
That they're sorry and don't worry
I'm not telling lies

[Chorus]

No one knows what its like
To be the bad man, to be the sad man
Behind blue eyes.



Otworzył oczy. Schody, a na schodach … ona. Zaskoczona, jak on, jakby inna, przestraszona, zobojętniała, szalona, z oczyma świecącymi, niczym wielkie błękitne słońca ... oraz smukłą dłonią przy nosie. Pomiędzy jej pięknymi, bladymi palcami skapywała krew.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 31-10-2008 o 23:08.
Kelly jest offline