Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-10-2008, 22:31   #291
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Karol Lipiński



W pustym wielkim pomieszczeniu do uszu małych gryzoni włóczących się na pierwszy rzut oka bezcelowo, dolatywała ładna, skoczna melodia. Jej źródłem, był mężczyzna stojący nieopodal. Trzymał w rękach mocno miotłę i zamiatał jednostajnie, przygwizdując przy tym wesoło. Jego sylwetkę, idealnie komponującą się z cieniami, tak jakby był ich częścią, rozjaśniło dopiero czerwone i słabe światło żarówki, do którego zbliżał się powoli.

Mężczyzna, miał na sobie jedynie wymięte spodnie od garnituru, więc doskonale można było dostrzec jak okropnie miał zdeformowane całe ciało. Był paskudny, jednak na jego uwłaczającej wszelkim walorom estetycznym twarzy, co rusz pojawiał się uśmiech…

Lipiński
dawno nie czuł się tak swobodnie, w końcu i on dorobił się własnego lokum z dala od całej reszty wampirów. Chyba głównie z tego powodu postanowił wynieść się z garażu znajdującego się obok Elizjum. Miał ochotę zaszyć się na tyle głęboko pod ziemią, żeby wreszcie mógł przestać ukrywać swą brzydotę przed innymi. Rozległe piwnice starego budynku znajdującego się na uboczu miasta były do tego idealne.

Właściciel z pocałowaniem ręki sprzedał cały dół, lokatorami budynku były już, bowiem częściej gryzonie niż ludzie. Do piwnicy można było dostać się jedynie za pomocą starego zsypu węgla i windy, ale i do niej trzeba było mieć odpowiedni klucz, którego jedyne dwie kopie posiadał Karol. Zabezpieczył się, więc należycie, przynajmniej jak na początek. Kolejne usprawnienia i niespodzianki miał zamiar zamontować w najbliższym tygodniu.

Dni mijały mu na sprowadzeniu starych gratów z garażu i resztek swoich rzeczy ocalałych z wybuchu. Nie chciał, aby Książę w zapędzie twórczości pozbył się rzeczy po Gustavie, gdyby do głowy przyszedłby mu remont garażu. Udało mu się sprowadzić również jedne ze swoich skrzypiec z Ukrainy, gdzie rezydował przed przydzieleniem mu nowego zadania, a także cały zestaw fraków i garniturów, od których był trochę uzależniony. Najważniejsze, że znów mógł dawać piękne koncerty dla swoich szczurzych przyjaciół.

A jeden z takich koncertów miał odbyć się już pojutrze i Karol robił wszystko, żeby się do niego solidnie przygotować. Wiedział już niemal o wszystkim co działo się w mieście…psy wypuszczone ze schroniska, razem z prawdziwą hordą szczurów sprawowały się doskonale. Co więcej służyły równie dobrze, jako środek komunikacji z Elizjum.

Nawet druga faza planu, jaką było przeniknięcie do posiadłości hrabiny, powiodła się mimo kilku początkowych ofiar. Jego szpiedzy znaleźli wejście, które w dniu ataku wykorzysta, tak żeby jego „ruchome oczy” mogły wyśledzić jego cel i poznać szybko strukturę budynku.

- Taak to będzie naprawdę trudne, możliwe, iż porwałem się z motyką na Słońce. – powtarzał podobnie, przez ostatnie dni, lecz nie przestawał w swych trudach A kluczem do niego mógł być Lalkarz, a dokładnie jego zlikwidowanie. Kompozytor czekał, więc tylko na sygnał od Księcia lub Archonta, do podjęcia próby wyśledzenia i zaskoczenia przeciwnika.

Liczył, że jednak kainici podejmą próbę dobrania się mu do skóry, Lalkarz mógł zniweczyć cały plan…plan, który Lipiński uważał za nie do końca poważny, a sam na dodatek zamierzał wpakować się w sam jego środek po żeby dostać tą przeklętą księgę.

A jedynej osoby, która mogłaby mu pomóc nie było w pobliżu. Znikła wzbijając się w powietrze jak ptak i nie odezwała się ani słowem od tamtej chwili. Nawet jego szpiedzy nie mogli jej wyśledzić co bardzo niepokoiło Nosferatu.

- Czy ma to jednak jakieś znaczenie? – zapytał sam siebie i spojrzał na swoją poranioną skórę. – Może to i lepiej, przynajmniej dzień, w którym mnie znienawidzisz, przyjdzie nieco później.

Mężczyzna ze smutną miną usuwał się powoli w cień pomieszczenia, a jego całe ciało znów zasłoniła ciemność. Po chwili podziemia wypełniła przepiękna melodia skrzypiec…
 
mataichi jest offline  
Stary 22-10-2008, 20:42   #292
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
[MEDIA]http://nie.ma.loginu.googlepages.com/01-Praying.mp3[/MEDIA]
Od kiedy znajomość jego i Waltera zmieniła się z kontaktów kamerdynera z panem na ghula i księcia miasta, Robert zaczynał odkrywać kolejne korzyści płynące z jego zatrudnienia. Gdy pewnego dnia Sorre przywiózł do rezydencji kupiony okazyjnie pięknie zdobiony gramofon, Sing dzień w dzień przynosił księciu kolejne płyty winylowe pełne tego co, jak się okazało, uwielbiali oboje – potężnej muzyki, którą można wydobyć z fortepianu. Dzięki temu kolejne strony planu przygotowywane były w akompaniamencie zarówno klasycznych utworów, których pierwsze wykonania Aligarii pamiętał do dziś, jak i przy nowościach, które pokazywały, iż – mimo przypuszczeń Ventrue po wizycie w islandzkim klubie – piękno muzyki jeszcze nie umarło.

Muzyka i dawna poezja starożytnego Rzymu, czytana w oryginale, przynosiła ukojenie jego duszy podczas kolejnego wieczoru w mieście, tym razem niepoświęconego dopracowywaniu ataku na hrabinę. Gotowe plany – rękopis i wydrukowane przez prawnika kopie dla każdego z wampirów, które lada chwila miały być przez niego do nich rozwiezione – leżały na stoliku przed fotelem władcy, obok karafki z krwią i popielniczki, w której pełno było ledwie zapalonych papierosów, które znowu palić koniecznie chciała zacząć Finney. I mimo kolejnych westchnień swego ojca, wciąż prosiła Waltera o odpalenie jednego i podanie jej, by w momencie, w którym poczuła żar, momentalnie gasić go. Żeby być jednak sprawiedliwym, Robert musiał przyznać, iż z chwili na chwilę szło jej coraz lepiej.

- A może powinnam to rzucić? Kilka razy próbowałam, a teraz jest taka piękna okazja… - rzuciła kobieta.

- Dlaczego, o najmilsza, chcesz się poddawać tak prędko? Pomijając już twój rozprzestrzeniający się po całym tym pomieszczeniu urok, gdy usiłujesz bez lęku w swych oczach przybliżyć papierosa do ust, to także doskonały trening. Doskonale już wiesz, jaka jest nasza rola na tym świecie, umiesz to już wykorzystać, ale brakuje ci spokoju. A właśnie to musisz opanować do perfekcji. Owszem, każdy z nas musi okazywać jakieś emocje. Ale nie może być to dla ciebie odruch…

- Ale czy da się wyzbyć każdego odruchu, ojcze…? – panna Haarde wciąż nie potrafiła pojąć swoich nowych możliwości

- Nie dziś, nie jutro… Ale możesz być pewna, że za kilkadziesiąt, jeżeli nie kilkaset lat będziesz mówić to komuś w ten sam sposób, jak ja mówię to tobie.

***

Już od momentu poznania Rolanda, Stańczyka dręczyło jedno pytanie. Kim są Dżejowie, jego podwładni? Nie mógł zapamiętać ich twarzy, towarzyszyło im tyle zdarzeń, a przede wszystkim ich fascynacja ogniem… Jakim cudem szaleńcy zdołali tak opanować ten żywioł!? Tak, że nawet po spopieleniu jednego z nich, zdawałoby się, powrócił on do świata żywych…?

Książę odpowiedzi musiał szukać u swego poprzednika. Wkraczając do odnowionego ku uciesze Rolanda w niezbyt znaczący sposób pomieszczenia, Robert był gotowy na wszystko. Na obrzucanie się szachami, znalezienie tu nieodnalezionego Nosferatu Gustava czy spotkanie hrabiny Munk, która wpadła na przyjacielską herbatkę. Ku jego zdziwieniu, szachista tylko grał…

- Drogi Rolandzie... - odezwał się Robert zaraz po stuknięciu laską o ziemię, mającym oznajmić jego przybycie dawnemu księciu - Z pewnością przez cały swój żywot nie zdołam zgłębić wszystkich tajemnic tego dworu. Jedna jednak szczególnie mnie intryguje, a może okazać się istotna dla naszego ataku... Dżejowie. Oni nie boją się ognia. Skaczą nad nim, sami go rozpalają. Wydaje mi się, iż jeden z nich spłonął, ale teraz żadnego z nich nie ubyło... Jaki jest ich sekret?

- Sekret czyli dekret - Roland wyraźnie się zasępił nad pytaniem księcia i gdy ten juz mial nadzieje, ze Malkavian powie cos sensownego, ten skupil sie znow na swojej grze - Koń na C-4, oj niedobrze, niedobrze stara wieża go zbaczyła, a to jędza! Bedzie ścigac małego konika, biegnij, biegnij druhu! na szczęście w pobliżu są pionki, pionki zasłaniają zrecznie konia i giną za niego.... a ze szachista jest sprytny, to wykorzystuje fakt, iz na pionki nikt nie patrzy...i czasem dostawia jednego czy dwa. Lobuz z niego straszniutki!

Tym razem Stańczyk, po rozwiązaniu wielu zagadek podczas tworzenia planu, nie miał problemu z pokonaniem tej jednej. Na jego twarzy pojawił się pełen satysfakcji uśmiech. W prawdzie nie poznał pochodzenia mocy Jezusów, ale jego poprzednik poddał mu znakomity sposób na wykorzystanie tych niezwykłych zdolności…

***

Finney stała cierpliwie za Robertem, czekając na odczytanie ostatecznej wersji jego planu ataku. Pomieszczenie, które ledwo kilka dni temu było stylowym, prywatnym gabinetem księcia, w tej chwili przypominało bardziej pracownię nawiedzonego profesora. Dziesiątki planów samej siedziby oraz mapy okolicy, krótkie notki sporządzone przez Sorre dotyczące co ważniejszych osób w pobliskiej bazie wojskowej, znalezione w Internecie i wydrukowane przez Haarde informacje techniczne dotyczące skutków ataku Stingerem oraz małe wyliczenia, wykonane przez znajomego prawnika, mówiące o wytrzymałości siedziby hrabiny Munk. Słowem – wszystko, czego potrzeba było do stworzenia planu ataku. A po środku, na biurku, leżały kartki lekko żółtawego papieru, w których wiecznym piórem Aligarii notował kolejne punkty dotyczące ataku.

Przydzielone zadania na czas walki trwania:
- Torreadorka Ortega – ze względu na szczególne ku temu zdolności – koordynacja wewnątrz bazy wojskowej i dbanie tamże o niezbędną nam przychylność tamtejszych władz
- Torreadorka Arakawa – ze względu na zdolności odziedziczone po matce – koordynacja działań kordonu policyjnego, otaczającego całe pole bitwy
- Torreador Nożownik – przynależność do grupy uderzeniowej
- Torreador Lassalle – organizacja ataku z użyciem cysterny, następnie – w miarę możliwości – działanie w grupie uderzeniowej
- Nosferatu Lipiński – wydobycie Księgi, wywiad z użyciem zwierząt, celem wykrycia wrogich zbiegów z pola walki
- Nosferatu Vengador – przynależność do grupy uderzeniowej
- Ventrue Aligarii – koordynacja działań
- Ventrue Haarde – koordynacja działań
- Brujah George – prowadzenie grupy uderzeniowej
- Brujah „Wampiry” – walka z użyciem pojazdów w celu skutecznego pozbywania się wyłaniających się z ognia wrogów.
- Brujah Donovan – ochrona księcia i stanowiska koordynacyjnego
- Malkavian Roland – przewodzenie drużyną Jezusów
- Malkavianie Dżejowie – osłona grupy uderzeniowej
- Malkavian Portman – wsparcie grupy uderzeniowej, w wypadku poważnych ran któregoś z walczących – obowiązek ewakuacji go do centrum koordynacji

Planowana godzina ataku (dalej – „Godzina Zero”) – trzecia w nocy.
5 minut do godziny zero – otoczenie okolicy konwojem, wjazd na teren bitwy ciężarówki, wyjście wojskowych na pozycje, konieczność wyprowadzenia z posiadłości zwiadu (z Księgą bądź też bez), nawiązanie łączności
3 minuty do godziny zero – nabranie przez ciężarówkę prędkości, kierowanie jej w stronę siedziby hrabiny, wycelowanie Stingerów w newralgiczne punkty budowli.
1 minuta do godziny zero – uruchomienie silników przez grupę zmotoryzowaną, przygotowanie się do wyruszenia reszty oddziałów
Godzina zero – uderzenie ciężarówki w siedzibę hrabiny Munk
30 sekund po godzinie zero – wystrzelenie wcześniej wycelowanych pocisków, wjazd na pole bitwy zmotoryzowanych oddziałów, wejście nań Malkavian
Minuta po godzinie zero – rozpoczęcie zwierzęcego zwiadu, celem odnalezienia ewentualnych zbiegów, wejście na teren walki Grupy Uderzeniowej, mającej za cel zlokalizować Lalkarza oraz hrabinę – żywych bądź martwych.
Trzy minuty po godzinie zero – w wypadku odkrycia zbiegłych z pola walki wrogów – wysłanie za nimi patrolu zmotoryzowanego
Dziesięć minut po godzinie zero – domyślna godzina zakończenia likwidacji zbiegów, w wypadku niewykrycia hrabiny oraz Lalkarza – wszystkie oddziały oddelegowane są do ich poszukiwania
Dwadzieścia pięć minut po godzinie zero – domyślna godzina pokonania ostatnich sił oporu, przeczesywanie bezpiecznych już fragmentów ruin w poszukiwaniu przedmiotów dla nas cennych
Godzina po godzinie zero – rozpoczęcie prac mających na celu ukrycie zdarzeń nocnych
Dwie godziny po godzinie zero – planowany koniec operacji

***

Odrobina krwi ulała się na ciemnoczerwony dywan. Pili ją w trójkę – Stańczyk, Finney i Sorre, z czego ten ostatni zmieszaną z mocno rozwodnionym winem – takim, jakiego można się napić do obiadu, by potem móc jeszcze podrzucić rodzinę na zakupy. Nastroje wszystkich zebranych były naprawdę świetne – w końcu po oczarowaniu przez dwójkę Ventrue młodego biznesmena, zdecydował on się kupić niemal jedną trzecią prac panny Haarde umieszczonych w galerii, na czym zarobili blisko dwieście tysięcy dolarów. Za część prawnik miał natychmiastowo spłacić dotychczasowy dług, reszta zaś z pewnością ułatwi wampirom pobyt na wyspie.

- A teraz kwestia tej umowy… - mruknął cicho Sorre, zerkając na Roberta

- Cóż, sprawa jest prosta. Przygotuj umowę między panną Mercedes a Finney, dotyczącą wyłączności w sprzedaży dzieł w tej galerii na okres, powiedzmy, roku – z korzystnym dla naszej przyjaciółki zyskiem – w końcu i tak z cenami nie będziemy mieć problemów. Następnie udaj się do wcześniej wspomnianej kobiety i w długich, pięknych słowach przedstaw jej naszą ofertę. Nie nalegaj, nie wypada, ale miejmy nadzieję, że się zgodzi. Będzie to zastrzyk finansowy zarówno dla niej, jak i dla całej naszej społeczności, a poza tym okazja na zyskanie nowego grona odbiorców. Ta galeria, według twoich wcześniejszych słów, jest naprawdę znana wśród fascynatów sztuki, a na dodatek ma swoich wiernych bywalców… Któremu artyście nie zależy na takich osobach?

- A co my zrobimy? – spytała po chwili milczenia córka Aligariego

- Cóż, w tej chwili udamy się do domu. A później popłyniemy wraz z nurtem zdarzeń…

Jak powiedział, tak i zrobili…

***

Gdy tylko książę i jego córka przekroczyli drzwi rezydencji, ich rozmowę o średniowiecznej poezji przerwał Walter, dyskretnie kłaniając się pracodawcy. Poprosił o płaszcze i po chwili, gdy Robert czekał już na informacje, które z pewnością chciał mu przekazać kamerdyner, wyjął on z kieszeni nierówno oderwany kawałek papieru i podał Stańczykowi.

„Powróciłem. Mój głód walczy o władzę z rozsądkiem. To od Ciebie zależy jakie stosunki będziesz miał ze zwycięzcą.
Dominik”
- S… Skąd to przyszło…? – zająknął się Robert i pierwszy raz od dawna cała jego twarz wyrażała ogarniający go właśnie strach.

- Przyniósł to nasz gazeciarz, ale zachowywał się dosyć dziwnie… Sam nie wiem, jak to określić. Tak… Nienaturalnie… - Sing miał problemy z określeniem stanu posłańca.

- Dominacja…? – zasugerowała Finney w chwilę po odejściu kamerdynera. – Ale kto to?

- Mój ojciec. – rzucił tylko Aligarii, po czym powolnym krokiem zniknął za drzwiami swego gabinetu.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.

Ostatnio edytowane przez Kutak : 23-10-2008 o 21:04. Powód: ort! ;)
Kutak jest offline  
Stary 23-10-2008, 10:32   #293
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Złe przeczucie minęło dwa dni temu. Nie wiem, co o tym myśleć, jeszcze nigdy mnie nie zmyliło. Tak czy siak, znowu mogę chodzić ulicą i nie oglądać się na każdy dźwięk za plecami. Cienie przestały być pełne złowrogich kształtów. Dawno nie czułem takiej ulgi. Póki co zawieszam pisanie pamiętnika. Nic złego nie powinno się wydarzyć.

Mężczyzna koło czterdziestki siedział przy biurku i pisał szybko w grubym, szarym zeszycie. Obok niego stała puszka z piwem. Teraz odłożył pióro, pociągnął solidnego łyka bursztynowego płynu i rozparł się wygodnie w fotelu. Twarz, która wiele widziała, teraz wydawała się odprężona. Nie był przystojny. Czoło przeorane zmarszczkami, dwudniowy zarost. W tej chwili uśmiechał się z ulgą, co dodawało mu jakieś zalążki uroku. Dopił resztkę piwa, zgniótł puszkę w rękach i rzucił ją do kosza. Puszka, zanim wpadnie bez pudła, przeleciała przez cały pokój. Tani pokój w tanim hotelu, w bezpiecznej odległości od centrum Reykjaviku. Tymczasowe schronienie, tymczasowe od trzech miesięcy. Łazienka, jeden pokój z łóżkiem, stolikiem i biurkiem, widok na góry. Tak, góry. Takie piękne, spokojne, wyniosłe. Miło popatrzeć, można się przy tym uspokoić.
Ciszę przerwał telefon. Artur powolnym ruchem podniósł komórkę i spojrzał na wyświetlacz.
- No tak, chwile spokoju nigdy nie trwają długo- Artur Portman, prywatny detektyw, mruknął pod nosem- Katie, czego chcesz tym razem?
- Tak, Młoda?- powiedział, gdy już odebrał połączenie.
- Artur, potrzebuję cię w dokach. Magazyn 14A, mam tu kilku kolesi na gorącym uczynku, ale sama nie dam im rady. Wpadniesz na imprezę?

„W tym fachu nie ma ani chwili spokoju”- myślał Portman, przemykając pomiędzy wielkimi magazynami. Miał na sobie długi, szary płaszcz, a pod nim bluzę z kapturem. Poruszał się pewnie i zwinnie, kolejny cień wśród innych cieni- „O co może chodzić? Czemu mnie wezwała dopiero teraz?”

Minął samochód swojej przyjaciółki, wkrótce zobaczył duży biały napis 14A na ścianie jednego z magazynów. Po obejściu jego i kilku okolicznych, Artur nie znalazł śladu Katie, ani nikogo, kogo mogłaby śledzić. W ogóle ani żywej duszy. Telefon dziewczyny też nie odpowiadał. „Abonent czasowo poza zasięgiem sieci”. W końcu zdecydował się zajrzeć do środka.
Mniej więcej połowa powierzchni magazynu była pusta, tworząc dużą halę. Były tu schodki na górę, wiodące na chodnik tworzący jakby piętro. Dalej od drzwi widać było ścianę skrzyń- widać magazyn był też używany zgodnie z przeznaczeniem. Tu i ówdzie świeciły się żarówki. Artur podkradł się do budki strażnika. Pusta. Rozglądał się chwilę po hali, nie znajdując żadnego tropu. W końcu zdecydował się wkroczyć w labirynt utworzony ze skrzyń.

W tym momencie usłyszał za sobą jakiś dźwięk. Ktoś tam był. Szybko odwrócił się i wycelował pistolet w ciemność nad sobą. W półmroku widać było zarys postaci, która stała na balkonie. Kto to?
- Mały pionek!- odezwała się postać. Chyba był to mężczyzna- Mały pionek dostał się pomiędzy potężne figury. Cóż mógł zrobić? Przecież nie mógł się wycofać. Pionki nie mogą się cofać!
Artur celował w faceta, ale nie był w stanie nic zrobić. Coś powstrzymywało go przed odezwaniem się, nie mówiąc już o strzelaniu.
- Chciałby bić, ale też nie mógł. Aż w końcu zobaczył dla siebie szansę. Dobiec do końca planszy i zmienić się w figurę!- kontynuowała postać, po czym chyba machnęła ręką. Nagłe zabłysło światło. Artur wciągnął powietrze. Postać okazała się dziwacznie ubranym facetem w pomalowanym w szachownicę garniturze i z podobnym makijażem- I mały pionek pobiegł do końca swojej planszy!
Detektyw poczuł, jak ogarnia go przemożna chęć ucieczki. Jego nogi, bez kontroli umysłu, ruszyły w stronę labiryntu skrzyń. Zdołał jeszcze strzelić w stronę szachisty, ale ten gdzieś zniknął. Trafił za to w jakiś reflektor, bowiem magazyn znowu pogrążył się w półmroku.

Artur biegł wąskimi przejściami. Szukał drogi do wyjścia. Musiało być jakieś wyjście. Czuł, że nie może zawrócić. Czuł, że traci kontrolę nad sobą. Tak, jak już kilka razy od opuszczenia Nowego Jorku. Nagle za rogiem mignęła mu ubrana na biało postać. Ktoś z brodą. Skręcił w drugą stronę. Tam zobaczył kolejnego. Jezus. Biegł w jego stronę. Uśmiechał się szaleńczo. To było dziwniejsze niż wszystko, co Artur widział kiedykolwiek. Ruszył pędem do tyłu, ale zaraz odbił się od kolejnego Jezusa. Padł na ziemię.
- Berek!- usłyszał nad sobą- Ty gonisz!
Chwilę później, gdy zdołał podnieść wzrok, nie było już nikogo przypominającego Chrystusa. Był za to, pochylający się nad nim, Roland. Spojrzał mu w oczy. Artur poczuł, że odpływa.

Z późniejszych wydarzeń Artur pamiętał tylko, że strasznie nim trzęsło. Chciał to zrzucić na jakiś samochód, czy inny środek transportu, ale równie dobrze mogły to być jakieś omamy. Bo na pewno omamami były inne rzeczy, które pamiętał. Koszmarne pragnienie, picie krwi, mężczyzna w czarno- białym garniturze wygadujący jakieś niestworzone opowieści o przyszłości świata, o szachach i o nim samym. A najgorsze, że im dłużej słuchał, tym więcej sensu w tym widział. Choć nadal niewiele.
Trafili do jakiegoś dworku. Artur, nadal otumaniony, szedł za swym przewodnikiem, aż dotarli do pokoju na piętrze.
- Przygotuj się, Gońcu! Niedługo poznasz swoją rolę na naszej szachownicy. Ale najpierw muszę Ci zdradzić, że ostatnio odkryłem na niej zadziwiającą roszadę- mówił Roland, gdy obaj weszli. Drzwi zamknęły się za nimi.

Roland i Artur wyszli z pokoju szachowego dużo później. Portman rozglądał się podejrzliwie wszystkiemu dookoła. Ten dom był jakiś dziwny. A na schodach słychać było kroki i stuk laski. Wkrótce pojawił się Aligari, prowadzony przez jednego z Dżejów.
- Książę! Czas wprowadzić do gry nowe figury, czyż nie?- zawołał Roland na jego widok- Oto mój laufer, który utoruje Ci drogę do zwycięstwa- rzekł, po czym, swoim zwyczajem, odszedł do swego pokoju, nie zwracając uwagi na nic.

- Hmmm... - zamyślił się Robert, mocniej ujmując swoja laskę. Jego wzrok przebiegał od stop do głów stojącego przed nim "prezentu" od Rolanda. Wyprostowany, spokojny, z perfekcyjnie zimnym spojrzeniem - taki właśnie był książę tego miasta - W dawnych czasach uczono mnie, iż to nowy członek książęcego dworu kłania się pierwszy, lecz czasy się zmieniają... Jestem Robert Aligarii, książę miasta. - stuknięciem laski oznaczył, iż teraz kolej na słowa jego rozmówcy

- Wybacz sir- Artur skłonił się o tyle szybko, co niezgrabnie. Wyglądał na lekko zakłopotanego- nie zostałem do końca wprowadzony w obowiązującą etykietę. Nazywam się Artur Portman, detektyw. Zgodnie ze słowami sir Rolanda, do Waszych usług, sir.

- Książę, monsieur Portman. Książę. - delikatny uśmiech na twarzy Ventrue nadał uwadze lekkiego tonu - Do moich usług. Detektyw to ktoś poszukujący odpowiedzi na trudne pytania, czyż nie? W czym jeszcze może okazać się przydatna twoja osoba? Rzecz jasna, nie gardzę wartościowym podarunkiem od Rolanda, lecz ciekaw jestem tego, co potrafi kolejny z rezydentów tego dworu...

- Tak, poszukiwanie odpowiedzi na trudne pytania do dobre opisanie mojego zawodu. Dysponuję pewnymi źródłami informacji, także tutaj, w Reykjaviku. Dostawanie się w miejsca, gdzie mnie nie zaproszono to także jeden z moich talentów. Aha, Książę, czy to miejsce- zatoczył ręką koło, prawdopodobnie mając na myśli korytarz- jest odpowiednie do rozmów? Mam na myśli- przez chwilę zbierał myśli- poufność.

- O to się nie martw. Całości pilnuje Walter Sing, mój oddany przyjaciel i nasz kamerdyner. W prawdzie jest spora szansa, iż nasze twarze w tej chwili znajdują się na jednym z ruchomych obra... Na jednym z monitorów, ale te są doskonale pilnowane. Chyba, że potrafiłby pan dokładniej zabezpieczyć posiadłość, monsieur Portman... Jakieś pomysły?

- Musiałbym najpierw poznać obecny system zabezpieczeń, ale nie jest to moja specjalność, Książę. Ale co do pomysłów... o obecnym kierunku działań wiem tylko tyle, ile zdążył powiedzieć mi sir Roland, ale gdybym dostał więcej informacji, pewnie mógłbym dowiedzieć się więcej o Hrabinie i jej ludziach. Bo na pewno ma jakichś ludzkich pracowników, pomocników, czy kogo tam. Musi jakoś istnieć w społeczeństwie, tak jak Ty, Książę, poprzez tego Singa i pewnie nie tylko jego.

- Tak pan twierdzi? Cóż, nie będzie lepszego sprawdzianu dla pańskich zdolności niż polecenie natychmiastowego wykonania zlecenia, które doskonale sam pan opisał. Przed dniem ataku chciałbym uzyskać jak najwięcej informacji o hrabinie Munk - od tych dotyczących jej nadnaturalnych zdolności, do zwykłej wartości majątku, przyjaciół czy pochodzenia. W możliwie jak najszybszym tempie. W razie potrzeby proszę porozmawiać z kamerdynerem, poda panu numer telefonu do każdego z podległych mi wampirów. I do naszego prawnika. Cóż więc innego panu pozostało, jak nie brać się do pracy? - spytał z uśmiechem Robert

- Tak jest, si.. Książę!- Artur zasalutował- Zajmę się tym. Jeszcze tylko jedno pytanie- ściszył głos do szeptu- czy ufasz wszystkim z tych wampirów? Czy mam uważać podczas współpracy z którymiś z nich?

- Ten, który mnie uczył, mówił - ufaj tylko szaleńcom i własnym tworom. - Robert delikatnie uśmiechnął się pod nosem - Bezpieczna współpraca możliwa jest tylko z Finney, mieszkającą w tej rezydencji młodą damą, i z Dżejami. Tyle, że ci drudzy jeżeli już coś wiedzą, to swą wiedzę ukrywają w bezsensie. Trzeba ją odczytać. Z innymi możesz współpracować, lecz pod żadnym pozorem nie ujawniaj im, panie Portman, efektów swego śledztwa.

- Oczywiście. Teraz pozwolisz, Książę, że się odmelduję i wezmę do pracy.

- Oczywiście. Niebawem zostaniesz oficjalnie przedstawiony reszcie kainitów zamieszkujących to miasto, lecz do tej chwili mamy jeszcze trochę czasu... - rzekł Robert i po uderzeniu laski odwrócił się i zniknął za drzwiami, które dokładnie za sobą zamknął.

Arturowi nie dano zbyt wiele czasu na przystosowanie się do nowego nie- życia. Wykład Rolanda, teraz poznanie Aligariego i już działa sam. Ale nie dajmy się zwariować- przecież i tak ma robić to, na czym zna się najlepiej. Zatem poszukajmy tego pana Singa.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobił Portman po zadaniu kilku pytań kamerdynerowi, było zadzwonienie do Katie. Jego przyjaciółka twierdziła, że całą noc spędziła bawiąc się w klubie. Żadnej wizyty w magazynie 14A, żadnych telefonów. Artur musiał dowiedzieć się więcej o wampirzych możliwościach.
Potem skupił się na zleceniu. Nie wiedział jeszcze, jak postępować z czarownicami, czy kim tam ta cała Munk była, dlatego miał zamiar zająć się jej bardziej przeciętnymi podwładnymi. Bo wierzył, że jakichś musi mieć.
Po pierwsze- dowiedział się, że obecna Rada została powitana w Reykjaviku wybuchem w hotelu. To nie mógł być przypadek, temu też należało się przyjrzeć, a o ile wiedział, nikt tego jeszcze nie zrobił. Ciekawe, jak postępuje oficjalne śledztwo w tej sprawie.
Po drugie- posiadłość Munk. Co o niej wie policja, co o niej wiedzą handlarze nieruchomościami. Trochę obserwacji z bezpiecznej odległości, może uda się wyśledzić, kto tam wchodzi, kto wychodzi. Powinien jeszcze mieć solidną lornetkę i mikrofon kierunkowy po ostatnim zleceniu.

„I trzeba będzie sprawdzić, czy jest tu jakiś wolny pokój, chętnie bym się wprowadził. Warto być w centrum wydarzeń.”
 

Ostatnio edytowane przez Wojnar : 23-10-2008 o 12:32.
Wojnar jest offline  
Stary 26-10-2008, 12:11   #294
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Mercedes miała napięty tydzień. Lawirowała niczym igła wrzeciona starając się wszystkich zadowolić. Zadowolić księcia, by załatwić sprawę taśm będących dowodami rzeczowymi w sprawie pożaru w filharmonii. Zadowolić Georga, aby znów nie zrobił czegoś głupiego i niczym obrażony dzieciak nie wycofał swego udziału w całym przedsięwzięciu. Zadowolić Antoina, aby ten nie miał jej za złe, że tak wiele czasu spędzała w knajpie Brujahów. Tego ostatniego było jednak najtrudniej zadowolić i mimo starań ze strony Ortegi dało się wyczuć, że coś się w tym wszystkim posypało, że Lasalle żywi do niej głęboką urazę, mimo łagodnego uśmiechu i grzecznego tonu. A może właśnie szczególnie z tego powodu. Jego zachowanie było tak poprawne, że niemalże sztuczne. Tak wymuszone, że prawie kompletnie wyprane z emocji. Domyślała się, że przede wszystkim cierpi z powodu straty swojego mentora. Ona jednak skutecznie dołożyła swoje trzy grosze aby wpędzić Toreadora w stan permanentnego odrętwienia i przygnębienia. Martwiła się o niego, co było dla niej uczuciem niezwykłym i zaskakującym, ale on nijak nie pozwalał sobie pomóc. Kiedy tylko się do niego zbliżała, chciała ukoić go dotykiem swoich dłoni on zamykał się przed nią i uprzejmie wycofywał. Ponadto poinformował ją, że się wyprowadza, ponieważ jego własna rezydencja jest już gotowa. Więc tak miało się to skończyć? Mercedes nie opuszczało uczucie ściśniętego gardła. Będzie musiała go przekonać, będzie musiała jakoś się wytłumaczyć. Ale na razie sprawę postanowiła odłożyć na później. Już po ataku na hrabinę, kiedy atmosfera się oczyści i będzie miała więcej czasu na poukładanie swoich spraw.
Książę powierzył jej zadanie i choć sytuacja wymagała by wywiązała się z niej odpowiednio, to jednak Ortega nie miała zamiaru nadwyrężać się przy tym zanadto. Zlokalizowanie osoby szefa lokalnej policji nie zajęło wiele czasu. Zresztą już wcześniej o nim słyszała mieszkając te kilka lat w Reykjaviku. Zaaranżowała spotkanie w przyjemnym klubie w centrum miasta i używając swojego uroku, jak i wypchanej solidnie koperty z pieniędzmi wydębiła od reprezentanta władzy materiały dowodowe.

Teraz kiedy przyjeżdżała do Georga tam jedynie odnajdywała odrobinę wytchnienia pośród głośnej muzyki i śmiechów odzianych w skóry wampirów. Jednak apatia zdawała się ją nie opuszczać. Zatracała się wówczas i pakowała w siebie taką dawkę i mieszankę substancji odurzających, że czasem nie była nawet pewna co się wokół niej dzieje. Poznała też Alexandra, nowy nabytek Georga. Nie siliła się z nim na długie konwersacje, przedstawiła się i jak zwykle była tak czarująca i ujmująca jak tylko ona potrafiła to czynić.
Wpuściła się w ciąg dobrej zabawy, oczywiście pod czujnym okiem Georga, który co chwila dawał wszystkim do zrozumienia jak bliska łączy ich zażyłość. Mercedes nawet nie oponowała, brała tak dużo prochów, że jego napastliwość przestała jej zupełnie przeszkadzać. Którejś nocy znów Nożownik musiał odholować ją do domu ponieważ nie była w stanie ustać na własnych nogach. Lasalle chyba widziała ją, gdy Tyler niósł ją na rękach do jej pokoju. Strapiła się kolejnej nocy gdy przypomniała sobie swoje kokainowe szaleństwo, i to, że Lasalle był zmuszony oglądać jego skutki. Najbardziej na świecie nie chciała teraz by Antoine jej współczuł. Jeśli chce niech ją ignoruje. Albo znienawidzi, ale nie zniesie w jego oczach widoku litości.

I była jeszcze Shizuka. Mercedes zdecydowała się na ten krok i stworzyła wreszcie potomka. Czy nie każda kobieta chce w końcu zrealizować się jako matka, nawet jeśli jest wampirzycą o dość ciężkim charakterze i mało szlachetnym nastawieniu do świata? Mercedes była przekonana, że nie zostanie matką roku. Była tym czym była i jej nowa córka albo to zaakceptuje albo... No właśnie, nie ma opcji "albo". Musi zaakceptować. Jest jej nową matką, innej mieć nie będzie.
Nie miała czasu by być w kwestii Arakawy zbytnio drobiazgowa. Pierwszego dnia wybrała się na rewię by jeszcze raz bacznie poobserwować kobietę. Była bezsprzecznie utalentowana, ale miała w sobie jeszcze pewne rzadkie i jakże obiecujące piękno. Potencjał na doskonałego Toreadora. W garderobie wręczyła jej kwiaty i wyszła i bez słowa. Wtedy podjęła ostateczną decyzję, że to Arakawa zostanie jej córką. Aura dziewczyny była fascynująca. Ta drobna osóbka, tak krucha i silna zarazem otoczona była gęstą poświatą śmierci. Kostucha czyhała na nią, siedziała jej niemalże na ramieniu niczym wierny najlepszy przyjaciel, i omiatała dziewczynę nieustannie swoim mroźnym trupim oddechem. Tego dnia użyła swojego wampirzego uroku aby zasiać w Arakawie ziarno niepewności, aby zawładnąć jej myślami i wyryć w nich głęboko swój obraz.
Przez kolejne dni była potwornie zajęta ale nie potrafiła sobie odmówić kolejnej wizyty u Arakawy. Znalazła ją podczas ćwiczeń na zamarzniętej tafli jeziora. Jej ruchy, gracja z jaką wybijała się wysoko w powietrze by wykręcić zgrabny piruet i opaść z lekkością śnieżnego puchu na lód... Tak, to była odpowiednia kandydatura. Mercedes stała w milczeniu na skraju lasu i nie mogła oderwać od niej wzroku. Japonka dostrzegła ją chyba, a może po prostu wyczuła, bo utkwiła wzrok w ciemnej ścianie lasu, dokładnie tam gdzie przycupnęła Ortega. Wampirzyca uśmiechnęła się do siebie i nieśpiesznie wróciła do zaparkowanego przy drodze porsche.

Kolejnej nocy zaczęła ją nawoływać. Mogłaby zaplanować przemianę swojej córki w bardziej zmyślny i romantyczny sposób ale czuła, że powinna się spieszyć. Nadawała kolejne sygnały, które tamta powinna naturalnie podjąć i przybyć do niej jeszcze tej samej nocy. Mercedes zasiadła w salonie i po prostu czekała. Arakawa zjawiła się zgodnie z planem. Wyglądała prześlicznie. Blada i wycieńczona, w cienkiej bluzce, cała mokra od deszczu i śniegu, którego płatki błyszczały w jej włosach.
Przemieniła ją szybko, nie zapytawszy uprzednio o zdanie. Mercedes nie byłaby sobą gdyby zapytała. Opinia ludzi była dla niej zawsze nieistotna. Poza tym oferowała Arakawiej rzadki dar, powinna być za niego wdzięczna. Tym bardziej w jej sytuacji, gdy jej życie wisi na włosku, gdy życie i śmierć oddzielają dni, może tygodnie.

Kolejne dni kursowała pomiędzy swoją rezydencją a siedzibą Brujahów, w między czasie instruując non stop Shizukę i nie schodząc wobec niej z mentorkiego tonu. Dziewczyna jej się podobała. I robiła wrażenie posłusznej córki, co Ortega ceniła sobie nad wyraz. Od czasu do czasu doglądała też osobiście Briana aby dopilnować by niczego nie zbrakło Gangrelowi pod jej dachem i aby spokojnie przechodził rekonwalescencję. Ponadto codziennie brała lekcję walki u Nożownika. Szykowało się starcie i trzeba było sobie to i owo przypomnieć. Wampirze moce na pewno będą przydatne podczas właściwej walki ale najbardziej ufała precyzyjnemu ostrzu i celnemu cięciu. Córki czarownicy to przecież istoty z krwi i kości i jeśli poderżnie się im gardła powinny broczyć jak normalni ludzie.

Wybrała się także do Elizjum aby oddać księciu kasety. Zadzwoniła jeszcze do Karola by jego szczury nie marnowały już na tą sprawę energii. Zaproponowała też Nosferatu, by udał się wraz z nią do Czarnego Dżeja gdyż ma zamiar zadać mu kilka pytań i może on również chciałby uzyskać odpowiedzi. Dżej jednak skwitował wszystko swoim nader enigmatycznym i pokrętnym monologiem, godnym rasowego Malkaviana:

- Smoczyca z Ziemi pochodzi i choć serce jej plugawe, to uroda z dawien dawna każdą kobietę przewyższa. Ona bowiem miała być tą jedyną, ona miała natchnąć nas tym, czym natchnęła dzieci nocy. Czas połączenia nadchodzi, albo my albo oni. Nie mogą istnieć oddzielnie dwie polowy świata. Świat musi być jednością, nawet jeśli to droga ku zatraceniu. Teraz rozumiesz? Nic nie ma sensu. Wszystko dookoła umrze... już niedługo i nikt tego nie powstrzyma. Nawet moi bracia. Smoczyca patrzy na nich, wiąże swymi jęzorami z ziemi. Nie ma dla nas ratunku. Oni jednak walczą, bo i on wciąż walczy. Roland, ostatni z prawdziwych rycerzy, szaleniec, jak sami go nazywacie. Jeśli i ty wierzysz, słuchaj go, słuchaj go uważnie, bo to jego partia, choć od ciebie zależy jaka zagrasz role... póki co ty i ja... jesteśmy tylko pionkami.

Wyszła ze spotkania z Czarnym Dżejem jeszcze bardziej otumaniona niż przed nim.
- Z tego wynika, że rola Rolanda jest w tym wszystkim istotna. Może faktycznie jest tym Rolandem, rycerzem – zapytała ni to siebie ni LipińskiegoA języki ziemi? Mam wrażenie, że mogą to być pnącza, które w wizji oplatały Marry i wciągały gdzieś do wnętrza ziemi. Mimo to nadal więcej pytań niźli odpowiedzi.

Zaczynała czuć się źle. Była na zejściu i potrzebowała znów czymś się nafaszerować. Tym szybciej chciała załatwić też spotkanie z księciem. Weszła do jego gabinetu i czekała na niego, bezczelnie zerkając na papiery leżące na jego biurku. Plan ataku. Wypunktowany szczegółowo, gdzie każdy osobnik przypisaną ma jakąś ważną rolę. Dłużej zawiesiła wzrok na postaci jej samej i Arakawy, za którą czuła się ostatnio niepokojąco odpowiedzialna. Niebawem pojawił się książę i Ortega zaczęła monolog swoim zmęczonym, wypranym z emocji głosem:

- Sprawa taśm z filharmonii jest załatwiona – rzuciła mu na biurko kasety nie wypuszczając z dłoni własnoręcznie napisanej przez księcia kartki papieru – Książę, wybacz mi ale czy miałeś nas w ogóle zamiar poinformować o roli, jaką każdemu z Kainitów przypisałeś? Czy może chciałeś to ogłosić na zebraniu w dniu poprzedzającym atak? Do dnia zero zostało kilka dni, teraz jest czas właśnie by dopracować szczegóły.

- Droga Mercedes, przede wszystkim chciałbym cię serdecznie powitać w moich skromnych progach. - krzywy uśmiech wypełnił twarz Roberta - Racz, moja droga, dać powiedzieć parę słów starcowi, który nie mówi tak zawrotnym tempem. Otóż, jak sama podkreśliłaś, zostało parę dni, a po plany w przeciągu dwóch godzin ma przyjechać Sorre, nasz prawnik i przy okazji mój oddany przyjaciel. I właśnie owy Sorre ma za zadanie rozwieźć je do was. Do każdego z was. Osobiście. Z potwierdzeniem odbioru, by formalności stało się za dość. I wówczas każdy z was, trapiony przez wątpliwości podobne do tych twoich, mógłby ze mną spokojnie się rozmówić.

- Rozumiem - westchnęła Ortega nieco zrezygnowana – Widzę, że mam się zająć kwestią rakiet, a moja córka ma wziąć na barki urabianie policji. Po pierwsze sądzę, że to nie zadanie dla niej. Jest wampirem od zaledwie paru dni i nie powinna się tak narażać. Jest młoda i niedoświadczona i ta rola stanowczo może ją przerastać. Co się zaś tyczy mnie, myślałam, że doszliśmy do porozumienia, że żołnierzem zajmie się ktoś dysponujący dominacją. Prezencja mogłaby tutaj nie być tak skuteczna, potrzebowałabym czasu aby nagiąć wolę człowieka by dobrowolnie wykradł dla mnie przenośne wyrzutnie i wystrzelił je w punkt jaki wskażę. Dla ciebie Robercie to sprawa o wiele prostsza. Podasz komendę a on ją wykona, jak pies, który biegnie za rzuconym patykiem. Bez pytań, bez woli, nie mieszając w to rozterek moralnych. Poza tym dominacja sprawdzi się też lepiej, ponieważ będziesz mógł później usunąć jego wspomnienia, ja natomiast na zawsze utkwiłabym człowiekowi w pamięci, że jestem odpowiedzialna za czyn, który popełnił. Z czasem, kiedy zauroczenie i obsesja na moim punkcie by się zatarły zaczął by zadawać pytania i mógł mnie obciążać całą sytuacją, a kolejne problemy nie są mi potrzebne.

- Po pierwsze, do porozumienia nie doszliśmy. Mówiłem o rolach podczas naszego spotkania, nikt nie raczył wyrazić swej chęci do wcielenia się w nie, a zasady etykiety, wpojone mi setki lat temu, wyraźnie mówią, iż szczególnie podczas publicznych spotkań nie wypada nikogo do pełnienia żadnej funkcji przymuszać. - Robert wyraźnie chciał stuknąć laską o ziemię, by przejść do następnego punktu wypowiedzi, lecz ta oparta była o stolik znajdujący się dopiero pod oknem sali.- Po drugie, stereotypy to nie najlepsza rzecz. Nie każdy Ventrue specjalizuje się w dominacji. To zdolność bardziej dla bandyty niż arystokraty, za którego nieskromnie się uważam. Ty korzystasz z prezencji oczarowując ludzi swym niewątpliwym urokiem, ja zaś robię to słowem. Jeżeli więc uważasz siebie za nieodpowiednią do tego zadania, znajdź kogoś odpowiedniejszego, moja droga. Bo żołnierz łatwiej uwierzy w to, że kobieta zawróciła mu w głowie i skłoniła do takich czynów, niż w to, że uwiódł go kulejący starzec. Poza tym, jest pełno innych sposobów - sporo się mówi o środkach wpływających na działanie ludzkiego umysłu. Czy ktoś o tak wielu kontaktach w mieście nie zdoła zorganizować odpowiedniej ilości, by w razie czego siły porządkowe wykryły owe specyfiki we krwi biednego żołnierza?

- Książę, prezencja to nie kobiecy urok. To sztuka przekonywania ludzi i wpływania na nich. Równie dobrze może z niej korzystać piękna kobieta, jak i „starzec” o odpowiednim autorytecie. Co do roli pana Lasalla... Myślę, że on nie jest odpowiednią osobą do kierowania cysternom. - Mercedes zaczynała się coraz bardziej irytować, a narkotykowy głód nie pomagał jej się opanować – Jeśli pozwolisz sama poradzę się Georga w tej kwestii, bo kto jak nie motocykliści znają się najlepiej na kierowaniu pojazdów? Co zaś do zadań moich i Shizuki... Pójdę na kompromis. Zajmę się sprawą policji, przy czym opóźnienie ich ataku o 2 godziny jest przecież rzeczą niemożliwą. Po tym jak huk i płomienie będzie widać na kilka kilometrów. Postaram się załatwić pół godzinny poślizg policji, co w moim mniemaniu i tak nie będzie łatwe. - od początku spotkania po raz pierwszy spojrzała Aligariemu w oczy, a te ciskały teraz iskry.

- Och, panienko... - westchnął Robert z wyraźnie udawanym rozbawieniem - Co do policji - za poślizg jestem pani niezmiernie wdzięczny. Proszę też zadbać o kilka wozów patrolujących okolicę, aby nikt nie proszony nie pojawił się w okolicy i Maskarada nie została zagrożona.

- Powiedziałam, że zajmę się kwestią władz. Patrzę też jednak na rolę twoją Robercie oraz twojej córki. To jakiś absurd! Moją córkę chcesz narażać i zlecasz takie poważne zadanie, przy czym twój potomek wraz z tobą ma zająć się, cytuję: „koordynacją działań”? - zaniosła się nieprzyjemnym śmiechem – Nie bądź śmieszny, książę. Twoja rola powinna być najobszerniejsza, a nie sprowadzać się do rozdzielenia pomiędzy nas wszystkich brudnej roboty, a samemu nie brudzenia sobie rączek. „Koordynacja działań” to dla mnie ładne słowo na nic nie robienie, więc może sam stałbyś się wreszcie użyteczny i zajął się czymś konkretnym zamiast remontować wille i wydawać rozkazy. - podeszła bliżej, tak, że ich twarze dzieliły zaledwie kilka centymetrów – Zajmij się sprawą żołnierza, bo ja nie przyłożę do tego ręki! I tak dość mam na głowie... - i zaczęła kierować się w stronę wyjścia.

Nim jednak zdążyła dotrzeć do drugich drzwi, te zostały zamknięte, a w nich stanął Sing, kamerdyner księcia.
- Nie irytuj mnie człowieczku – warknęła Mercedes ale książę znów wszedł jej w słowo więc na powrót odwróciła się w jego stronę.

- Raczy pani chwilkę zaczekać... - Aligarii szedł szybkim krokiem, godnym raczej młodego mężczyzny, niż starego kaleki. Co jeszcze dziwniejsze, nigdzie nie miał swojej laski. Stanął ledwie kilka centymetrów od kobiety i znów zaczął mówić. Tym razem jednak ten głos bardziej przypominał syk... - Dobrze więc. Wezmę szablę i udam się na front, by zawalczyć na płonących ruinach z samą hrabiną. Bo innej broni w życiu w dłoniach swych nie trzymałem, a moja stopa, zmiażdżona jeszcze za życia, skutecznie uniemożliwia mi dłuższe piesze wędrówki. Ktoś musi zadbać o to, by każdy z nas miał swoje miejsce. Ku temu zakupiliśmy specjalne odbiorniki, które pozwolą nam być w stałym kontakcie. Słuchawki, które bez problemu obsłużyłaby pani, pani córka również, ale nie ja. I do tego potrzebna jest mi Finney, która na arkanach współczesnej technologii zna się naprawdę dobrze, a przy tym darzę ją pełnym zaufaniem. Jeżeli znajdzie pani innego wampira, równie zaufanego, to z radością oddam moją córkę do dyspozycji rady. - przerwał, po czym zrobił jeszcze jeden krok, stojąc na granicy dotyku przed Mercedes.

- Pańska noga wygląda w tej chwili całkiem nieźle więc proszę się nie zasłaniać kalectwem. A jeśli rola pana córki ma sprowadzać się do przekazywania informacji przez słuchawkę, to taniej byłoby kupić telefon. I nauczyć się go używać! Nie żyjemy w średniowieczu do jasnej cholery – Mercedes puściły nerwy. Wiedziała to. Z jednej strony nie podobała jej się jej własna impulsywność, z drugiej czerpała z niej niewytłumaczalną satysfakcję.

Aligarii tylko się skrzywił i dodał spokojnie:
- Jeszcze jedno. Wykonasz zadanie, które ci powierzyłem. Twoja córka również. Jej rola będzie zresztą polegała tylko na patrzeniu, czy wszystko jest w porządku, w samym przekonaniu policjantów do naszego zdania, każdy z nas może jej pomóc. Jeżeli któraś z was się wycofa, plan skończy się klęską. Klęska planu zaś wiązać się będzie ze śmiercią. Wszystkich z nas. A po niej już nic nie będzie. Dla ciebie też...

- Nie groź mi książę. Ja swoje zadania wypełniam aż za skrupulatnie. Zastanawiam się sama, dlaczego daję tak sobą manipulować! Są dowody rzeczowe, Mercedes zajmij się tym! Trzeba przekupić policję – Mercedes zrób to. Trzeba ułagodzić Georga bo gotów wycofać się z naszych planów – Mercedes dlaczego nie wskoczysz mu do łóżka i nie poprosisz by się nie gniewał! A teraz jeszcze żołnierz! Posłuchaj – wymierzyła palcem w jego stronę – Jeśli chcecie sobie znaleźć dziwkę, która będzie odwalać za was brudną robotę i trwonić jeszcze w waszej sprawie swoje własne pieniądze, bo trochę już ich wydałam w tym celu, to może zgłoś się do swojej córki. Zadowalanie księcia wychodzi jej nad wyraz dobrze, może zajmie się też zadowalaniem całej reszty! - odwróciła się na pięcie i trzasnęła drzwiami tak mocno, że huk niósł się echem po całym Elizjum.

Tej nocy, jak tylko uspokoiła się trochę silną dawką kokainy, ponownie zaaranżowała spotkanie z szefem policji. Tym razem jednak ubrała się bardziej wyzywająco i zabrała dużo większą, wypchaną gotówką kopertę, a w zasadzie aktówkę. Flirtowała z nim pół wieczoru, wcisnęła pieniądze i powiedziała w czym rzecz. Chyba też przesadziła z używaniem wampirzych zdolności, bo mężczyzna pod koniec spotkania wpatrywał się w nią jak wrona w kość. Obiecał w każdym razie pół godzinne opóźnienie nim policja dotrze do rezydencji hrabiny. Oraz kilka wozów patrolujących okolicę, które nie dopuszczą postronnych widzów w miejsce ataku.

Przybyła do Elizjum ponownie kolejnej nocy by jeszcze raz rozmówić się z Aligariim. Przemyślała wnikliwie sprawę i wysnuła kilka wniosków, które chciała niezwłocznie przedyskutować z Ventrue.
- Książę, przemyślałam wszystko raz jeszcze. Zważ, że bez mojej pomocy będzie ci ciężko cokolwiek zorganizować. Załatwiam za ciebie wiele spraw. Czasem mam wrażenie, że bez mojego udziału twój cały plan nie ma racji bytu. Będziesz miał moją pomoc i moje poparcie, ale nie za darmo. Chcę własną domenę. Dwie dzielnice Reykjaviku okalające moją posiadłość. To niewielki uszczerbek twojego terenu a będą z tego płynęły niewymiernie korzyści w postaci mojej pomocy. Chcę własnego autonomicznej strefy, gdzie ja ustalam własne reguły. Będą to też moje tereny łowieckie i każdy atak na człowieka będę traktować jako kłusownictwo i we własnym zakresie sądzić winnego. Jeśli ktoś będzie chciał tam przebywać będę musiała wyrazić na to zgodę. Zresztą, nie będę ci wykładać jakie prawa dla mnie niesie własna domena, wiesz to pewnie doskonale. Dwie dzielnice teraz, trzecia jeśli skutecznie pozbędziemy się wiedźmy, wydzielona z zajmowanego obecnie przez nią terytorium. To moje ostatnie słowo. Zważ, że jeśli się nie zgodzisz mogę ci przysporzyć sporo komplikacji, a wtedy atak na hrabinę będzie klęską i także twoje panowanie w Reykjaviku stanie pod znakiem zapytania.

- Może odwołanie mnie z urzędu nie byłaby taką znowu straszną wiadomością moją, droga. - zaczął Aligarii - Mój powrót do Wiednia byłby na pewno lepszy niż śmierć, jaka czeka nas wszystkich w Reykjaviku. Ale w porządku. Moja oferta jest następują. Jedna dzielnica w pobliżu twego domu będzie należeć do ciebie od teraz. Nie chcę też słyszeć o żadnej bardzo istotnej części miasta jak śródmieście i tym podobne. Drugą dzielnicę otrzymasz kiedy, i jeśli, atak na wiedźmę zakończy się sukcesem. Zaznaczam jednak, że twój teren będzie też podlegać wszelkim prawom ustanowionym przez księcia i radę miasta. No i zasadom Camarilli, rzecz jasna. Wewnętrzne zasady będziesz jednak mogła ustalać sama.

- Doskonale – odparła Ortega. Kontrakt zatwierdzili chłodnym ale stanowczym uściskiem dłoni.

Wyszła z Elizjum całkiem z siebie zadowolona. Jedna dzielnica to naprawdę dobry początek. Jeśli chce zostać w Reykjaviku na dłużej powinna zacząć budować własną pozycję i strefę wpływów w mieście. Poza tym książę zaczął się wreszcie wykazywać rozsądkiem. Obrała więc stronę. Teraz musi udowodnić księciu, że faktycznie jest niezastąpiona. Bo gdy dobrze przysłuży się księciu zmusi go by oddał jej kolejną dzielnicę. I jeszcze jedną. Aż Aligarii będzie musiał zacząć się z nią liczyć. A także wszyscy Kainici w mieście. Jeśli nie może być księciem, to niech chociaż będzie pierwszym po nim.

Prosto z Elizjum pojechała do knajpy Brujahów. Na własną rękę porozmawiała z Georgem w sprawie cysterny. Pomysł był niedorzeczny, aby takie zadanie zlecić Antoinowi. Gang motocyklowy chyba lepiej poradzi sobie ze zorganizowaniem cysterny pełnej paliwa niż wielbiący sztukę Toreador. A może po prostu nie chciała by Lasalle podjął się tak niebezpiecznego zadania? Może nadal się o niego martwiła, mimo iż on nie martwił się już o nią?
Przybliżyła Georgowi swój pogląd, że cysternę trzeba wcześniej ukraść, tak aby pojazdu w żaden sposób nie połączono z ich osobami. Dodatkowo zapytała czy nie widziałby któregoś ze swoich chłopców w roli kierowcy, bo Mercedes była przekonana, że na prowadzeniu to raczej każdy z nich zna się lepiej niż dobrze.
- Jeśli nie obarczysz tym któregoś ze swoich ludzi, ja poprowadzę ciężarówkę – nie była to groźba a raczej oświadczenie – Jestem dobrym kierowcą, szkoda że książę nie raczył zapytać nas wcześniej kto by się do tego najlepiej nadawał.
- Daj spokój aniołku – skwitował szef Brujahów – Ty prowadzić ciężarówkę? Nawet nie żartuj. Zostaw to mnie i moim chłopcom.
- George... - zagadnęła dalej – Mam zamiar przyłożyć wszelkich starań by załatwić te przenośne wyrzutnie rakiet ale sprawa może być skomplikowana. Wiem, że ty i Nożownik załatwiliście broń z nielegalnego źródła. Możecie zapytać czy czegoś większego też nie dało by się dla nas zorganizować, np takiego Stingera, choć to pewnie tylko pobożne życzenia. Koszty pokryłabym z własnej kieszeni. Spróbujcie się zorientować czy byłoby to w ogóle do załatwienia.

Z knajpy Brujahów wyszła wcześniej i zaczęła pracować nad sprawą żołnierza. Była wściekła i zmęczona. Tak bardzo chciała po prostu odpocząć. Odpuścić... Wyjechać z tego przeklętego miasta...

Poznała odpowiedniego kandydata, w kantynie poza bazą wojskową. Oficer wysoki stopniem, taki był jej potrzebny. Ma dojścia do zaopatrzenia i nie musi tłumaczyć się przed zbyt dużą ilością osób. Zaginięcie pocisków rakietowych było jednak problemem nie lada, nie ważne jakiej jest się szarży, dlatego sprawa była wyjątkowo delikatna. Sprawę z żołnierzem postanowiła rozegrać bez pośpiechu. Roztaczała urok, podejmowała niewinne rozmowy, i tak co noc, aż była pewna, że wystarczająco zawróciła mu w głowie. Później posłużyła się prezencją w najpotężniejszym sobie znanym wydaniu i wyłożyła żądania. Ponadto zaproponowała pieniądze, bo te zawsze stanowią dodatkową pokusę. Wymieniła nie małą sumę i mocno naciskała. Ostatniego dnia żołnierz obiecał, że sprobuje załatwić sprawę ale Mercedes wyczuła jego wątpliwości. Nie chodziło bynajmniej o to, czy jest w tanie zrobić to, o co prosi. Raczej czy uda mu się niepostrzeżenie wynieść sprzęt. Cóż, o rezultatach swoich starań obiecał powiadomić ją następnego dnia. Nie pozostawało nic jak tylko cierpliwie czekać.

Gdy wróciła do domu była na skraju wyczerpania. Zadzwoniła jednak jeszcze do swojego ojca. Po części by podzielić się nowiną, że jego córka doczekała się własnego potomka, po wtóre by wypytać jeszcze raz o sprawy Reykjaviku. Jej mentor był starym i potężnym wampirem i Ortega miała nadzieje, że do jego uszu mogło dotrzeć kilka istotnych faktów. O hrabinie jednak Francois nic nie wiedział, ani o sprawach toczących się obecnie na Islandii. Doszły go słuchy, że większość informacji została ponoć utajniona. Zapytała też o sprawę Guliano, dziadka Lasalla. Dowiedziała się, że dostał specjalne zadanie od samego Etriusa, lub nawet kogoś postawionego jeszcze wyżej, kogoś z Przedpotopowców. Guliano wyruszył do Stanów, gdzie były Egzekutor najprawdopodobniej wpadł w pułapkę Sabatu i zginął. Co zaś się tyczyło Islandii w świecie faktycznie szemrano coraz głośniej o Gehennie i obstawiano, że właśnie na skutej lodem wyspie znajdzie ona swój początek. Szczególnie często powtarza się pojęcie „Wrót Piekielnych”, które niebawem zostaną otwarte. Mercedes miała wrażenie, że wciąż kręcą się po omacku, brak im informacji by połączyć wszystkie części układanki. Ojciec słysząc bezradność w jej głosie powiedział o człowieku, którego wiedza mogłaby okazać się pomocna. Stary mecenas sztuki, były ghul jednego z radnych Camarilli. Starzec już dawno powinien nie żyć, ale prawdopodobnie ma zapas krwi ojca. Mieszka samotnie gdzieś w głębi Islandii, i swego czasu gromadził wszelkie podania, zarówno te ludzkie jak i wampirze, na temat wyspy. To on jako pierwszy zaczął wygłaszać teorie o rozpoczęciu Gehenny właśnie na Islandii, ale nikt poważnie go nie traktował. Ortega prosiła by przypomniał sobie jakiś detal, który ułatwi jej poszukiwania. Otrzymała nazwisko, a przynajmniej jego prawdopodobne brzmienie.

- Dziwne brzmiało skarbie – zamyślił się Francois -... Ulong, Olong? Coś takiego.
- Dziękuję ojcze bardzo mi pomogłeś – ton Mercedes był łagodny i pełen szacunku – Bardzo za tobą tęsknię, wiesz?... - ogarnęło ją nagłe rozczulenie - Wiem, że jesteś zajęty, ale może mógłbyś nas odwiedzić w Reykjaviku. Bardzo chciałabym przedstawić ci moją córkę. Jest niezwykła, spodobała by ci się ojcze.
- Moje drogie dziecko. Sama dobrze wiesz, ile obowiązków ma książę Paryża. Ale dobrze. Obiecuję, że się postaram.
Odkładając słuchawkę Ortega była pewna, że Francois nie przyjedzie na ten kraniec świata. Ale tak bardzo chciałaby go teraz zobaczyć, poczuć jego wsparcie. Zawsze wiedziała, że przy nim nic jej nie grozi, a teraz była zdana wyłącznie na siebie. Dodatkowo, to ona miała teraz własne dziecko, o którego bezpieczeństwo powinna się troszczyć. To ona teraz musiała być tą silną i zaradną. I pośród tego wszystkiego miała tak wiele na głowie. Zbyt wiele...

Nazwisko ghula. To był już jakiś punkt zaczepienia. Poleciła Simonowi zebrać grupę osób i udać się w centralną część wyspy. Może było to i ogólnikowe wytyczne ale w erze skomputeryzowanej, gdzie dostęp do informacji jest wyjątkowo łatwy, powinni natrafić na jakiś jego ślad. W obecnych czasach nie istnieją już osoby kompletnie anonimowe. Każdy płaci podatki, jest odnotowany w jakiejś bazie danych. Pobiera emeryturę, dociera do niego poczta...Ponadto był mecenasem sztuki. Sztuki nie przestaje się kochać, może więc nadal znajduje się w pobliżu jakichś zabytków, muzeów, dzieł sztuki, miejsc wyjątkowo pięknych gdzie sam może tworzyć? Prawda była taka, że liczyła na pomysłowość i obrotność Simona. Poleciła mu wyruszyć z samego rana, wyposażyła wcześniej w zapas własnej krwi i nakazała jak najczęściej się kontaktować.

Ostatnia noc przed kolejną naradą u księcia. I kolejny wykład, który musiała dać Shizuce. Przygotowała też dla niej odpowiedni strój na jej debiut w Elizjum. Nie martwiła się jak Arakawa wypadnie przed księciem. Nie teraz gdy, wreszcie doszła z Aligariim do porozumienia.
Później zaliczyła kolejny trening u Nożownika. Chociaż George odpuścił dziś spotkanie z nią. Może sam zauważył jaka ostatnio jest wyprana z sił? Ostatni tydzień ją zmęczył, prawie zmaltretował. I pomyśleć, że najgorsze dopiero przed nimi. Mercedes zapatrzyła się na obraz wiszący w bibliotece i wypiła duszkiem krew wzbogaconą o mocną dawkę narkotyku. Zatrzymała wzrok na młodzieńczej twarzy Carmen, a tuż obok, jej własnej. Jak swoje lustrzane odbicia.... To wszystko miało być dla jej siostry. Czy chociaż o krok przybliżyła się do celu? Atak już niebawem. Miała nadzieję, że gdy wyeliminują wiedźmę uda jej się zagarnąć jej kamień... Tak, kamień. To było teraz jej główne pragnienie. A w ferworze przygotowań chwilowo ten cel zniknął jej chyba z oczu.
Ortega zasiadła w fotelu i beznamiętnie wpatrywała się w jakiś punkt przed sobą. Narkotyk przyjemnie przytępił jej zmysły, odsunął wszystkie problemy na dalsze tory. Kieliszek wypadł jej z dłoni i roztrzaskał się na marmurowej posadzce. Siedziałaby tak pewnie do samego świtu gdyby nie zjawił się Nożownik, który wracał właśnie do domu. Przyklęknął przy Mercedes i wpatrywał się bez słowa w jej błyszczące puste oczy. Ona jednak zdawała się go nie widzieć. Tyler wziął ją po prostu na ręce i zaniósł półprzytomną do jej pokoju. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocni. Ani śladu potępienia, ani też współczucia.
 
liliel jest offline  
Stary 29-10-2008, 21:14   #295
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Karol

O tyle o ile szczurzy sojusznicy mogli poruszać się swobodnie po rezydencji czarownic, czy raczej jej piwnicach – Karol był już w stanie w głowie odtworzyć mniej więcej układ podziemnych pomieszczeń, schodów, stróżówki, psiarni... niemniej dwa piętra budynku wraz ze strychem wciąż stanowiły tajemnicę. Tajemnicę, która skrywała Księgę...

Lipiński otworzył powieki i odruchowo podrapał się po chropowatym policzku. Nowy wieczór... ostatni przed ustalonym dniem ataku. Teraz już tylko ostatnie przygotowania dekoracji, strojenie instrumentów, generalna próba, a potem... potem nie będzie już miejsca na niezgranie, bowiem każdy fałszywy dźwięk może rozsypać całą opowieść, jaką tworzy brzmienie wielu instrumentów.

Właśnie Nosferatu szykował się do wyjścia na ostatnią naradę u księcia Aligariego, kiedy jeden ze szczurzych zwiadowców wskoczył mu na ramię. Zamiast jednak zdać raport, zwierzątko tylko zaszeleściło, w jego pyszczku bowiem spoczywała mała karteczka.

Błękitny atrament nieco się rozpuścił z powodu kontaktu ze śliną szczura, jednak napis wciąż był czytelny dzięki drukowanym literom:

Cytat:
MAMY DO POGADANIA PRZYSTOJNIACZKU.
BĘDĘ CZEKAĆ O PIERWSZEJ W NOCY NA CMENTARZU
(TAM GDZIE OSTATNIO).
M.
A zatem i dziś będzie można urządzić mały koncert, szkopuł w tym, jaka melodia będzie właściwa przy tej okazji?


Robert

Mimo iż spodziewał się najgorszego, więcej wieści od Dominika - wampirzego ojca Aligariego nie nadeszło. Jeszcze.
Mając świadomość jednak, ze niedługo być może dojdzie do konfrontacji ze starym Kainitą, Aligarii tym bardziej czuł się zmotywowany, aby konflikt z hrabina Munk rozwiązać jak najszybciej i to w sposób definitywny.

Oto nadszedł przeddzień wielkiego sprawdzianu skuteczności Ventrue jako przywódcy wampirów na tej opuszczonej – zdawałoby się – przez Boga wyspie. Dziś też oficjalnie mieli zostać mu przedstawieni nowi potomkowie, których pierwszą misją będzie właśnie starcie z Wiedźmami. Było to może zadanie nad wyrost, ale Aligarii nie miał czasu cackać się z neonitami. Jedynie z rosnącym niepokojem obserwował zachowanie swej córki – Finney.

O ile młody Malkavian – Artur – radził sobie nadzwyczaj dobrze po przemianie i już teraz był przydany z uwagi na detektywistyczne doświadczenie, o tyle młoda Ventrue jakby coraz bardziej zamykała się w sobie. Wciąż co prawda wykazywała troskę o ojca i gotowa była nieść mu pomóc, w wolnych chwilach jednakże siadała samotnie na ławce w ogrodzie i zamyślona wpatrywała się gdzieś przed siebie, w dal.

Niestety, zajęty przygotowaniami do spotkania Robert, nie miał teraz czasu zająć się nią osobno. Może po spotkaniu?


Antoine

My, wydrążeni ludzie
My, chochołowi ludzie
Razem się kołyszemy
Głowy napełnia nam słoma
Nie znaczy nic nasza mowa
Kiedy do siebie szepczemy
Głos nasz jak suchej trawy
Przez którą wiatr dmie
Jak chrobot szczurzej łapy
Na rozbitym szkle
W suchej naszej piwnicy

Kształty bez formy, cienie bez barwy
Siła odjęta, gesty bez ruchu.


- Mój panie, czas udać się do Elizjum.Stephen dyskretnie wysunął się przed oczy swego mocodawcy. Zwykle to odrywało Toreadora od jego fantazji, tym razem jednak Antoine ledwie spojrzał na niego znad książki.

- Wiem, Stephenie. – rzekł krótko, powracając do lektury, na co kamerdyner tylko się skłonił.

Tak bardzo nie chciało mu się wychodzić z domu... Opuszczać murów, za którymi czeka tyko chaos i cierpienie. Po co tu w ogóle przybył? Chciał spokoju. Nic więcej. Jednak i to okazało się zbyt wielkim wymaganiem.

A którzy przekroczyli tamten próg
I oczy mając weszli w drugie królestwo śmierci
Nie wspomną naszych biednych i gwałtownych dusz
Wspomną, jeżeli wspomną,
Wydrążonych ludzi
Chochołowych ludzi...*


Nagle literki rozmyły się przed oczami. Znający już to uczucie Lasalle wiedział, że oto zbliża się wizja. Nie chcąc niczego zeń uronić, odruchowo przycisnął dłoń do miejsca, gdzie ukrył kamień. Ten jednak był zimny, nie pulsował jak zazwyczaj w takich chwilach...

Dom zniknął, zniknął tez tomik wierszy. Antoine stał pośrodku jeziora w którym pływały chmury, jakby to niebo było pod nim. Rozejrzał się wokół spokojnie, by uchwycić wszelkie szczegóły. Otaczali go ludzie zastygli w pozach, jakby jeszcze przed chwilą podążali ulica każdy w swoją stronę, wedle własnego interesu, wedle własnego czasu...


Daleko na horyzoncie dostrzec można było rozległą budowlę, zastygłą tak samo jak piesi. Zaznajomiony z zabytkami Europy Toreador po chwili namysłu rozpoznał weń zabudowę Bordeaux we Francji.

Wtem jedna z postaci poruszyła się. Wymijając kolejnych przechodniów ku Lasalle’owi zmierzała kobieta. Znajoma kobieta...

„Rossa...”


- Wybacz Antoine. Mieliśmy się nie spotykać przed jutrem, lecz czując dławiący cię smutek, nie potrafiłam nie przyjść do ciebie... choćby w snach.

Dziewczyna stanęła naprzeciw Archonta i z rumieńcem nieśmiałości na policzkach, przylgnęła do niego, tuląc się jak skrzywdzone dziecko.

- Nie poddawaj się, Antoine. Ja wierzę w ciebie, w twoje gorące serce.... Co z tego, że nie bije? Jesteś taki ciepły, taki jasny... Musisz walczyć z cieniem, szczególnie tym, tkwiącym w twej duszy...

Jak to bywa w snach, człowiek ma czasem nałożone na siebie dziwne ograniczenia spowodowane jakąś blokadą w mózgu. To samo działo się teraz z Kainitą. Choć chciał się odezwać, odpowiedzieć chociaż gestem Rossie, był jak sparaliżowany. Mógł tylko na nią patrzeć – piękniejszą niż kiedykolwiek. Piękną dlatego, ze obnażyła przed nim swą duszę.

Mimo wszystko jednak Rossa próbowała czytać w myślach Archonta, spoglądając mu głęboko w oczy.

- Musisz znaleźć siłę do walki... nie, ja cię proszę, byś ją znalazł! I nie mów, że jesteś przeklęty. Wszyscy jesteśmy... zresztą ty i ja nosimy podobne brzemię. Brzemię, które stawia nas po dwóch stronach barykady. Ja... jestem córka Wilkołaka, Antoine. Jestem jedną z dwójki bliźniąt, które powiła na świat niewierna córka hrabiny – Rozalia. Naszym przeznaczeniem od początku była śmierć, lecz bogowie mego ojca postanowili spleść los mój i mego brata z losami świata. To dlatego natchniona zostałam darem wieszczenia przez Gaję, która wzięła mnie w opiekę... Niestety, mój brat – Kai nie miał tyle szczęścia. Nie tylko stał się Lupinem, ale i spoczęło na nim piętno Żmija. Staliśmy się symbolami i dlatego oboje musimy zginąć... by dać choć cień szansy na ocalenie tego świata. – po policzkach dziewczyny stoczyły się ciężkie, krystalicznie czyste łzy, jednak nie spuściła wejrzenia, z uczuciem spoglądając w oczy ArchontaJa... przyszłam by ci to powiedzieć, ale też... z bardziej egoistycznych pobudek. Chciałabym żebyś mnie zapamiętał taką jak jestem teraz. Możesz to dla mnie zrobić? Wiem, że przyjdzie nam się jeszcze spotkać zanim odejdę, jednak wtedy... wtedy otaczać mnie będzie już tylko wyjałowiona skorupa ciała. Proszę... pamiętaj Antoine i bądź silny!

Blask kryształowych łez dziewczyny oślepił na moment Kainitę, ten jednak wystarczył, by go wybudzić. Wizja zniknęła, zaś Lasalle siedział znów w swoim domu, w wygodnym fotelu, a na jego kolanach leżała otwarta książka – Ziemie jałowe, T.S. Eliota.


Mercedes

Budziła się powoli, niechętnie. Czuła jak narkotyk wciąż jeszcze przyćmiewa jej zmysły i... tak cudownie otumania. Wstała z ociąganiem i tym samym wolnym, płynnym tempem zabrała się za toaletę. Dziś oficjalnie miała przedstawić księciu swoją córkę, Shizukę. Dziś wszystko miało zostać zapięte na ostatni guzik...

Kiedy kończyła przygotowania, ktoś zapukał do jej drzwi. Po finezyjnym dudnieniu od razu poznała Nożownika.

- Wejdź. – powiedziała krótko, ciekawa co też Tyler przynosi jej za nowinę, że aż sam się pofatygował ją przekazać. Nie był przecież rozmownym typem.

- Udało ci się. – zaczął zachrypłym nieco głosem – Nie wiem jak tego dokonałaś, ale twój żołnierzyk, pułkownik Conner, dokonał niemożliwego. Ma zezwolenie na wystrzelenie próbnej rakiety do morza, kwestia więc zatuszowania efektów jej działania, co przy obecnych wpływach nie powinno być trudne. Conner zobowiązał się czekać na twój telefon z rozkazem wystrzału, można więc powiedzieć, że zostałaś generałem. Moje gratulacje.

Toreador skłonił się głęboko, po czym wyszedł tak cicho, jak wszedł do pokoju.


Alexander


Gdy młody Brujah zjawił się jak zwykle w pokoju George’a, by odebrać kolejne, wyczerpujące nauki wampiryzmu, które jego ojciec nazywał wprost „laniem w pysk”, wraz z nim znalazł w środku Vengadora – mrukliwego Nosferatu, zapaśnika znanego z niepohamowanego charakteru.

- O, jesteś wreszcie. – przywitał syna George rzucając z niego z rozmachem jakąś sporą walizką, która – jak się okazało mimo szybkiej reakcji Donovana – sporo ważyła i już sama nią można było zarobić porządnie w pysk.


- Pójdziesz z Vengadorem do Elizjum – kontynuował przywódca gangu tonem nieznoszącym sprzeciwu – Trzeba cię przedstawić, a ja nie mam czasu na pierdoły. Stawisz się tam wiec także w moim imieniu. W tym pudle – wskazał walizkę, którą Alex trzymał teraz w ręku – Jest trochę broni dla niego. Dwa granaty odłamkowe, jeden dymny, pistolet 9mm, dwa glocki... siedemnastki oczywiście. Zrób mi więc tę przyjemność i nie wypierdol się w powietrze, zanim nie oddasz walizki Aligariemu. Możesz mu powiedzieć, że to prezent. Nasz klan będzie uzbrojony wedle własnych upodobań, niech więc rozda prezenty innym dzieciom z Etiopii, kapisz?

Ponieważ im bliżej ataku, tym bardziej George był nerwowy i skory do „nauk”, Alexowi pozostawało jedynie skinąć głową.

- No to pięknie, to wypierdalać! – pożegnał jego i Vengadora ojciec.


Shizuka


Młoda Toreadorka stała cierpliwie w holu, oczekując na swoją Matkę. Dziś był jej wielki dzień. Oto miała zostać oficjalnie przedstawiona księciu Aligariemu i włączona do społeczności Kainitów. Dziś więc miał się zacząć symbolicznie pierwszy dzień jej nowego życia. Ile ono potrwa? O tym zapewne zdecydują wydarzenia jutra – atak na siedzibę straszliwej wiedźmy.

Starając się nie poddać panice, a także zachować właściwą postawę, na co szczególną uwagę zwracała Ortega, Shizuka powabnym ruchem dłoni zaczęła wygładzać niewidoczne zagięcia na sukience.

- Cześć. – nagle usłyszała za sobą męski głos.

Przestraszona, że nikogo nie słyszała, odwróciła się gwałtownie... za nią stał młody, przystojny młodzieniec – gość w domu pani Mercedes – przedstawiający się jedynie imieniem: Brian. Brian z klanu Gangrel.

- Och, cześć. – odpowiedziała uprzejmie.

- Wystraszyłem cię? Nie chciałem.
– uśmiechnął się do niej szczerze Brian, a jego twarz stała się jeszcze bardziej pociągająca, nie został wszak już nawet ślad po straszliwych obrażeniach... nie licząc tych, zadanych duszy – Idziesz do Elizjum, prawda? Mam do ciebie wielką prośbę zatem. Możesz powiedzieć Aligariemu, że nie zjawię się dziś i przeprosić w moim imieniu? Jutro będę na jego rozkazy, jednak dziś... dziś jest dobry dzień na spacer, długi spacer... Bardzo cię więc proszę o tę przysługę. A, no i życzę powodzenia. Na pewno będziesz najlepsza z neonitów.

Wiedziony jakimś spontanicznym odruchem Brian uścisnął lekko rękę Shizuki, lecz zaraz potem cofnął ją, obawiając się, że Toreadorka może sobie nie życzyć fizycznego kontaktu – niektóre wampiry były przecież uczulone na tym punkcie.


Artur

- Och, Dexter, Dexter a do czego służy ten guzik? A ten? A ten do czego?
- Nie Dee Dee, to uruchamia wyrzutnie rakiet jądrowych, które mogą zniszczyć cały świa... aaa!
<klik>
- Hahaha!
- Dee Dee nieeeeeee!!!



Portman patrzył się beznamiętnie w ekran hotelowego telewizorka, jednak jego myśli błądziły dalej niż świat kreskówek sięgał.

Udało mu się wynająć pokój w budynku najbliżej położonym rezydencji hrabiny Munk, jednak i tak mógł zapomnieć o jakiejkolwiek obserwacji czarownic. Posiadłość była ogromna i ogrodzona murem oraz sporymi zaroślami, jedyne wiec co detektyw był w stanie dojrzeć przez lornetkę to brama i część stróżówki przy niej. Dobre jednak i to. Dzięki obserwacji wszak ustalił, że strażników jest czterech – po dwóch na jednej zmianie. Kiedy jeden siedzi w stróżówce, drugi przesiaduje w psiarni lub robi obchód ogrodu. Obchód zajmuje mniej więcej pół godziny, a strażnicy robią go na zmianę co godzinę czasu. Do tego dochodzą kamery oraz szkolone psy bojowe – 4 rasowe dobermany, które od godziny 23 do 10 rano biegały luzem po posesji.

Jeśli chodzi o inne informacje, to dzięki aktom policyjnym oraz dokumentom urzędu miasta, Portmanowi udało się ustalić, że dom wiedźm został wybudowany przed ośmioma laty. Wtedy też powoli zaczęły się do niego sprowadzać. Skąd? Z Francji – tylko tyle wiadomo. Ile było ich naprawdę w rezydencji trudno określić po ostatnich zajściach muzeum, prawdopodobnie od ośmiu do czternastu nawet. Niestety żadna nie opuszczała terenu rezydencji. Czyniła to natomiast rzadko służba – dwie starsze kobiety... prawdopodobnie wcielenia Lalkarza.

Artur podniósł się ciężko z łóżka. Liczył, że jednak zgromadzi więcej informacji. Niemniej coś udało mu się opracować – coś, co z pewnością ucieszy Roberta Aligariego.... plan posiadłości wiedźm!



<<Wszyscy>>


O godzinie 23.00 Rada Kainitów miasta Reykiawik zebrała się w sali obrad, w Elizjum oczekując – jak zwykle chcącego zrobić właściwe ‘enter – księcia. Ten jednak, mimo odpowiedniej godziny opuścił swój gabinet dopiero kwadrans po ustalonej godzinie zebrania. Niestety, nie mógł się doczekać ani Briana, ani Archonta, którzy nie raczyli stawić się o czasie.

Chcąc jednak utrzymać fason i nie dać po sobie poznać rozczarowania, Robert zasiadł na tronie i zamiast rozwodzić się na temat absencji Kainitów, dał znać kamerdynerowi, aby począł wprowadzać neonitów.

Już w holu bowiem młodzi, czyli Finney, Artur, Alex oraz Shizuka zostali poinformowani przez Singa, że wchodzić będą osobno na zawołanie księcia. Zadaniem każdego z nich będzie przedstawić się, wskazać rodzica oraz przynależność klanową, a następnie wyrazić chęć podtrzymywaniu zasad Maskarady i wymienić swoje zalety, dzięki którym mogą się przysłużyć pozostałym wampirom.
Sztuczne... ale czego innego spodziewać się po pamiętającym czasy średniowiecza władcy?



*fragment utworu „Wydrążeni ludzie” Eliota
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 29-10-2008 o 21:19.
Mira jest offline  
Stary 31-10-2008, 21:48   #296
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Pochylona głowa, rozbiegany wzrok, buchający ognistymi skrami, niby żar z ogniska. Przystojna, lekko pociągła twarz, nieco za rumiana, jak na oblicze standardowego syna ciemności. Jednak i tak bledsza, niźli zazwyczaj. Z delikatnymi ścieżkami wyznaczonymi przez karmazynowe łzy, które spłynęły z oczu wampira.

- Spróbuję, Rossa – wyszeptał. – Nie wiem, czy dam radę, ale spróbuję. Przecież ja tu przybyłem zapomnieć o świecie. Tymczasem świat doskonale mnie zapamiętał. Kogo? Kogo teraz? Najpierw dziadek. Teraz ty, Rossa, mówisz, ze odchodzisz. Dlaczego? Co się tutaj dzieje, ze wszyscy, którzy są mi bliscy, odchodzą? Kto teraz? Mercedes? Tak by wychodziło z prostego rachunku – potrząsał rozpaczliwie głową. - Jednak, jeżeli nic nie zrobię, rezultat będzie taki sam, prawda?

Zerknął na książkę:

Madame Sosostris, słynna jasnowidząca,
Była dzisiaj przeziębiona, niemniej jednak
Jest znana jako najmądrzejsza z kobiet w Europie,
Z tą chytrą talią kart. Tutaj, powiada,
Jest pańska karta, utopiony Żeglarz Fenicki,
(Gdzie były oczy, perła lśni. Patrz!)
Tutaj jest Belladonna, Dama Skał,
Dama okoliczność.
Tutaj jest człowiek z trzema pałkami, a tu Koło
...”

Jałowa ziemia Eliota układała się w jeden ciąg z wizją, słodką, a jednocześnie gorzką. Rossa dała mu siłę i odwagę, dała mu iskierkę życia, a jednocześnie zapowiadała własną zgubę. Och! Rozerwać ten świat rękami albo oszaleć! Nawet czarownica lub szalona Marry zdały my się na ten moment istotami rozsądniejszymi od jego samego.

- Madame Sosostris. Była podobna do ciebie, Rosso, jednocześnie zaś tak obłędnie inna. Nie! Przecież ja tak nie myślę! O ludzie, czy ja wariuję? Może to robota Lalkarza? A może po prostu jestem słaby i zrzucono na me barki zbyt wielkie brzemię. – Parsknął nagle śmiechem – Tak jak Frodo. Ratuje świat, żeby się dowiedzieć, ze nie ma dla niego na nim miejsca. Czy jestem takim Frodem, Rosso? Czy ty, jesteś takim Frodem, który oddaje siebie?
- Proszę wybaczyć, co jest takiego wesołego
? – Usłyszał nagle głos Stephena zza mgły odczuć, które tworzyły barierę oddzielającą go od rzeczywistości.
- Wesołego? – Nie zrozumiał w pierwszej chwili.
- No tak. Jaśnie pan przez ostatnie dni w ogóle się nie odzywał. Obawiałem się, że coś się stało i że będę musiał wezwać kogoś ... panienkę Mercedes.
- Nie, jej nie wzywaj
– szybko wtrącił Lasalle.
- Nie? Dlaczego nie? Korzystaliśmy z jej gościnności. Wydawało się, że jaśnie pan jest z nią w dobrych stosunkachStephen pozwalał sobie na znacznie więcej, niż przeciętny służący, bowiem raczej był przyjacielem, nie zaś typowym kamerdynerem.
- Nie dzwoniłeś do niej chyba?
- Nie, panie hrabio, ale, biorąc pod uwagę pana stan, byłem, blisko. Pan nigdy tak nie robił. Przecież tyle lat jesteśmy razem. Jak mógłbym pomóc?
- Drogi przyjacielu. Nie możesz, w tym sęk. Dziadek nie żyje.
- Tak, wiem, utrata pana Postiniego to był wielki wstrząs
– dodał ponuro. – Proszę przyjąć wyrazy współczucia. Także lubiłem starego pana , dlatego wiem, jak wielka to strata, jak bardzo pan go kochał.
- Tak, dziadek, dziadek należał do moich najbliższych. Ale dziadek prowadził własną grę! Był asem, karta atutową. Walczył. Uderzał wroga, wiec wróg uderzył jego. To straszne, ale to można zrozumieć.
- A wybaczyć?
- Wybaczyć? Nie wiem, nie wiem, nie wiem! Ale zrozumieć można. Kto mieczem wojuje ... Ale ona! Dlaczego ona? Och, Rossa!
- Nie wiem, o kim pan mówi, hrabio, ale to musiała być piękna dziewczyna, tak piękna, jak jej imię
? – Stephen chciał coś jeszcze powiedzieć, ale powstrzymywał się. – Ale, proszę wybaczyć, może lepiej teraz o niej nie myśleć. Wierzę, ze była dla pana kimś wyjątkowym, niezwykłym ...
- ... jest
– przerwał mu archont.
- Co jest? – Nie zrozumiał kamerdyner.
- Ona jest. Mieszka niedaleko.
- Mieszka? Myślałem ...
- Dobrze myślałeś, drogi przyjacielu. Ona jeszcze jest, ale ...
- Panie hrabio, jeżeli jest, to cokolwiek by się nie działo, może da się ją uratować, bo tak rozumiem pańskie zmartwienie. Choć myślałem, przepraszam za śmiałość, że ostatnio podoba się panu panna Mercedes.
- Tak
– prychnął gorzko, - ale ona wybrała własną drogę, która wiedzie po innych ścieżkach niż moje. Razem z Georgiem.
- To przykre.
- Tak, przykre
– pokiwał Lasalle głową. – Ale może dzięki temu przynajmniej ona przeżyje.
- Przeżyje? Pani hrabio?
- Najpierw dziadek, teraz Rossa ...
- Rossa, sam pan wspominał, ze jeszcze nic jej się nie stało – kamerdyner podniósł głos.
- Tak, owszem. Ale teraz to kwestia czasu. Myślałem, że uda się jeszcze powstrzymać, ale teraz …
- Panie hrabio ...
- Tak, wiem, stary przyjacielu. Wiem, ale po prostu nie mogę zapomnieć o smutnej twarzy Rossy. Jakże tak można? Jest najczystszą, najuczciwszą osobą, jaka znam. Wiesz. Córką wilkołaka!
- Wilkołaka
? – Ze zgrozą powtórzył Stephen.
- Wilkołaka, jednakże co z tego! Chrzanić, spalić na popiół i rozrzucić po świecie, jeżeli tak dobra osoba, mająca w sobie taki płomień miałaby się poświęcać. Chrzanić! Chrzanić! Chrzanić!
- Bardzo panu na niej zależy
– ni to zapytał, ni stwierdził kamerdyner.
- Tak, nawet jeszcze bardziej niż myślisz. Ona jest niczym słońce. Ważna dla mnie tak, jak dla całego świata. Jak Napoleon dla swoich wiarusów, pamiętasz? Byliśmy wtedy, kiedy on odjeżdżał. Pamiętasz Piątkowskiego? Właśnie taka jest Rossa dla innych.
- A panna Mercedes?
- Idź, przygotuj mi samochód
– nie odpowiedział na pytanie Antoine.
- Tak, panie hrabioStephen nadzwyczajną sztuką znaną jedynie wzorowym służącym nagle zniknął, niczym rozwiewająca się poranna mgła. Śpiesząc wypełnić rozkazy pozostawił po sobie nagle rozdygotane, przyciemnione światło lamp, przenikające chłodne powietrze Islandii.

- Mercedes ... Mercedes zabrała mi serce – wyszeptał sam do siebie, kiedy kamerdyner zostawił go samego. - Ot, tak, po prostu. Uśmiechnęła się, a ono wyrwało się z piersi i pobiegło za nią. Jej purpurowe usta. Jej niebieskie oczy. Jej idealna twarz. Rossa jest niczym bogini, którą można kochać i czcić, odległa niczym efemeryda, ułuda pięknego wnętrza w przygarbionym dziewczęcym ciele. Słońce ogrzewające Ziemię. Mercedes natomiast ... to kobieta. Realne ciało, pełne ognia, złości i sprzeczności. To bynajmniej nie ideał, może diablica? Któż wie? A może wprost przeciwnie? Połączony miks dobra i zła. To kobieta, po prostu kobieta, z całym bagażem swoich grzechów i zalet. To ktoś, kogo nie chce się czcić, lecz trzymać za rękę, przycisnąć do serca i wpić wargi w jej usta, a potem się spleść z nią w jedność. Ciało do ciała, pożądanie do pożądania, krew do krwi, miłość do miłości. Rozorywana kłami blada skóra, mokra od mieszającej się krwi obydwojga. Pragnął jej zarówno jak kochał.

Nagle zaczęło mu się śpieszyć. Rossa!
- Musisz znaleźć siłę do walki ... nie, ja cię proszę, byś ją znalazł - tak powiedziała!
- Rosso, ty wiesz, jak ciężko? Naprawdę. Chciałbym po prostu być z Mercedes, posłuchać muzyki, wypić z tobą herbatkę, pospacerować pod gwiazdami, czasem odwiedzić jakąś galerię, wpaść na koncert. Czy to tak dużo?
- Musisz znaleźć siłę do walki ...
- Rosso ... ale ...
- Musisz znaleźć siłę do walki ...
- To trudne. Tak ... tak bardzo ...
- Musisz znaleźć siłę do walki ... nie, ja cię proszę, byś ją znalazł
– słyszał jej głos. Była jak prawdziwa, uśmiechała się. Dla niego, dla niego narażała się na niebezpieczeństwo. - Nie chcę! Nie chcę, żeby coś ci się stało! Tak, zapamiętam cię. Tak jak chcesz. Ale nie chcę. Nie chcę! Nie chcę, żeby się jej także coś stało ... Mercedes. Nawet, nawet jeżeli wybrała innego.
- Stephen! Samochód.
- Gotowy, panie hrabio. Jeszcze pańska kąpiel, garnitur.
- Zostaw, następnym razem. Jadę.
- Ale ...
- Jadę, muszę
– krzyczał gorączkowo zbiegając ze schodów. Nawet nie założył tradycyjnych szkieł kontaktowych skrywających karmazyn jego oczu, okulary zaś miał w kieszeni marynarki. Lekko zresztą pomiętej, co nie zdarzyło mu się od bardzo dawna.
- Rosso – szepnął. – Spróbuję, ale pomóż mi, proszę i postaraj się wyjść z tego cało. Będę próbował, zapamiętam cię, taką jak ... wiesz, ale ty chciałaś, żebym był dzielny. Tymczasem właśnie nie chcę cię prosić, żebyś była dzielna, tylko, żebyś ocalała – Mówił do siebie naciskając starter i potem prowadząc Toyotę ciemnymi drogami mroźnego Reykiawiku. Temperatura była niewątpliwie minusowa, a we włączonym radiu zapowiadali śnieg. Wreszcie, bowiem do tej pory pogoda ich rozpieszczała niemożebnie. Antoine miał tylko nadzieję, że wielkie opady będą miały miejsce po akcji na dom czarownicy. Nie chciał jednak wiadomości, lecz jedynie jakiegoś grania, które wypełniłoby pustkę. Założył słuchawki włączając mp3.

Szedł niczym lunatyk, zatopiony w myślach. Ledwo oddał pozdrowienia Shizuce, która stała na dworze przy samochodzie. Pałacyk księcia. Dosyć piękny, chociaż nieco pretensjonalny. Może zresztą naprawdę piękny, natomiast typowa toreadorska głupota oraz przeświadczenie, ze tylko ich klan należy uznać za prawdziwych estetów, nie pozwalały Antoine’owi tego przyznać? Szedł, rzucił indiańskie pozdrowienie jakimś Malkavianom. Szedł po schodach. Już. Prawie. Słyszał odgłosy narady, na którą się minimalnie spóźniał. Czyj głos? Chyba Mercedes. Dobiegał z góry. Słyszał go przytłumiony przez założone słuchawki, w których brzmiały dźwięki muzyki. Przystanął na schodach na moment. Opadnięto powieki i nowa piosenka, która wtłaczała się w jego uszy. Ciemność zza przymkniętych powiek. Nagłe głosy oraz wyłaniające się z niej błękitne źrenice najbardziej błyszczących oczu, jakie kiedykolwiek widział w życiu.


Piosenka płynęła mu w uszach przenikając zmysły. Ciemność, a na ich tle błękit zimnego lśniącego blasku

[MEDIA]http://latilen.w.interia.pl/youtube - limp bizkit - behind blue eyes.mp3[/MEDIA]

No one knows what it's like
To be the bad man
To be the sad man
Behind blue eyes
And no one knows
What it's like to be hated
To be fated to telling only lies

[Chorus:]
But my dreams they aren't as empty
As my conscience seems to be
I have hours, only lonely
My love is vengeance
That's never free

No one knows what its like
To feel these feelings
Like i do, and i blame you!
No one bites back as hard
On their anger
None of my pain and woe
Can show through

[Chorus]

Discover l.i.m.p. say it [x4]
No one knows what its like
To be mistreated, to be defeated
Behind blue eyes
No one knows how to say
That they're sorry and don't worry
I'm not telling lies

[Chorus]

No one knows what its like
To be the bad man, to be the sad man
Behind blue eyes.



Otworzył oczy. Schody, a na schodach … ona. Zaskoczona, jak on, jakby inna, przestraszona, zobojętniała, szalona, z oczyma świecącymi, niczym wielkie błękitne słońca ... oraz smukłą dłonią przy nosie. Pomiędzy jej pięknymi, bladymi palcami skapywała krew.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 31-10-2008 o 23:08.
Kelly jest offline  
Stary 01-11-2008, 09:08   #297
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Nożownik wyszedł z pokoju i Mercedes znów została sama ze swoimi myślami. Więc czy powinna być z siebie dumna? Możliwe. Dlaczego w takim razie nie jest? Dlaczego ogarniało ją znów to nieposkromione uczucie pustki i niespełnienia?
Dziś zebranie w Elizjum. Czas by pochwalić się osiągnięciami. Dlaczego więc tak bardzo nie miała ochoty tam się pojawić? Ponieważ będzie tam Lasalle? Jak zwykle uprzejmy o nienagannych manierach. Będzie ją ignorował, ewentualnie wymienią kilka zdawkowych uwag, nic nie znaczący uścisk dłoni. Jakie to żałosne. Odstawią to żenujące przedstawienie na swój własny użytek. Będą wciskać sobie słodkie kłamstwa, jak to niby nic się nie stało. Grunt to przywdziać swoją maskę i nie dać nic po sobie poznać. I niby po co to wszystko? Po co ta gra pozorów?
Ortega nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na to dręczące ją pytanie.

Siedziała przed lustrem i czesała swoje długie kasztanowe włosy. Spojrzała z dezaprobatą na swoje odbicie. Była w nie najlepszej formie. Bledsza niż zazwyczaj, zapadnięte policzki i błyszczące niby w gorączce oczy. Nie znaczyło to bynajmniej, że jest mniej piękna niż zazwyczaj. A może nawet bardziej. Robiła wrażenie tak kruchej i bezbronnej, że nawet jej się to spodobało. I oczywiście permanentnie wyczerpanej, ale biorąc pod uwagę jakie ostatnio narzuciła sobie obroty i jak mocno pompowała w siebie dragi nie było się czemu dziwić.

Narkotyk zaczął ją po woli puszczać i otaczająca ją rzeczywistość wydała się jeszcze bardziej ponura niż zazwyczaj. Wypiła duszkiem kilka kieliszków vitae. Wolała pić bezpośrednio z ludzi, czuć ich przyspieszony puls i bliskość ciepłego ciała, ale nie dzisiaj. Dziś zadowoliła się zimną krwią wprost z lodówki. Kilka toastów w samotności. Za Lasalla, żeby znalazł kogoś kto na niego zasługuje. Za powodzenie jutrzejszej misji. Za to, aby odnalazła kamień...

Vitae, którą wypiła, była wzbogacona jedynie o alkohol. To za mało żeby normalnie funkcjonować. Niewiele myśląc otworzyła szufladę nocnej szafki i wyjęła z niej woreczek wypełniony białym proszkiem. Wysypała część na stół, podzieliła żyletką na dwie równe kreski. Przez chwilę się zawahała ale ostatecznie wciągnęła nosem, najpierw do jednej, potem do drugiej dziurki.
Dlaczego nie zaryzykować? - pomyślała jeszcze. - Nowe doznania zawsze mile widziane.

Efekt uderzył ją z miejsca. Świat zawirował tak mocno, że prawie zwaliło ją z nóg. Przytrzymała się wezgłowia fotela i rozejrzała otumaniona mrugając jak w transie. Pierwsze co ją urzekło to nasycenie barw. I własny wewnętrzny spokój i ukontentowanie. Nareszcie.
Czuła się tak błogo, że niewiele ją w ogóle obchodziło. Poczuła jak odlatuje, ale nie do końca w typowy sobie sposób. Jej wampirzy organizm nie był przystosowany do tego typu praktyk. Zawsze przyswajała narkotyki poprzez ludzką krew. Ale to co teraz zrobiła dało jej kompletnie inny wymiar odlotu.
- Szlag... I co teraz? Jakie będą konsekwencje? - zapytała na głos samą siebie i wybuchnęła szyderczym śmiechem - Mam nadzieję, że nie wyzionę ostatecznie ducha... – kolejny pusty śmiech – Wyzionę ducha? Przedni dowcip. Przecież ja nie żyję. Nie umrę z przedawkowania - wszystko wydawało się zabawne. Niepoważne. Zupełnie nie na serio. Jakby została wrzucona do jednego z tych popularnych seriali komediowych, gdzie w tle między dowcipami słychać oklaski i śmiech publiki.

Podeszła do szafy i przebiegła wzrokiem po wiszących w niej szykownych kreacjach. Ubrała się wreszcie w czarną koronkową sukienkę, tak kusą, że ledwie zasłaniała jej pośladki. Do tego wysokie obcasy, na których poruszanie się w obecnej sytuacji stanowiło nie lada wyzwanie. Wsunęła woreczek z kokainą do torebki i zeszła na dół z ledwością utrzymując równowagę.

Prowadziła porsche w sposób godny pirata drogowego. Zaliczyła kilka czerwonych świateł a licznik nie schodził poniżej 100/h. O ile na Nożowniku nie robiło to wrażenia to na Shizuce już pewnie nieco większe. W samochodzie zwróciła się do córki:
- Moje dziecko, jutro dzień ataku na wiedźmę. Ty jednak nie będziesz w nim uczestniczyć. Przynajmniej nie bezpośrednio. - Kolejne czerwone światło, wyprzedzone dwa samochody i uniknięcie w ostatnim momencie zderzenia czołowego, co Mercedes tylko uradowało bo zaśmiała się pod nosem. -Udasz się na spotkanie z moim znajomym żołnierzem. Podasz mu współrzędne rezydencji, w którą wystrzeli rakiety. Kiedy już to zrobi spotkasz się z nim ponownie. Zaciągniesz w jakieś odosobnione miejsce i go zabijesz. - mówiła beznamiętnie jakby relacjonowała prognozę pogody – Tylko żadnego picia krwi, nie chcemy by ktoś powiązał go z rodziną. Raczej strzał w tył głowy, albo... jakaś trucizna? Metoda dowolna. To będzie doskonały test twojej lojalności a także zdławi w tobie te ludzkie... słabości. - warknęła z pogardą. - Wiedz, że na ciebie liczę. Ten człowiek mógłby mi w przyszłości zagrozić. Kiedy efekt prezencji minie mógłby żądać zemsty lub szukać odpowiedzi. Aha, i jeszcze jedno. To sprawa między tobą i mną. I oczywiście Nożownikiem, który jedzie z nami i wszystko słyszy – zaśmiała się krótko – Ale jemu akurat w pełni ufam. Nie chcę poddawać tematu ogólnej dyskusji rady, bo to i nie ich sprawa tylko moja. Mam prawo dbać o swoje bezpieczeństwo w taki sposób jaki uznaję za stosowny.

Z trudem wyszła z samochodu. Shizuka została przed drzwiami do sali obrad czekając na swoją kolej, aż zostanie wezwana przed obliczę księcia.
-Shizu– powiedziała jej na odchodnym Ortega plączącym się językiem – Nic się nie martw. Powiedz im po prostu, że... - głos jej się łamał. Przewróciła nieprzytomnie oczami i zaśmiała się tylko – Zresztą nieważne co powiesz. Ta rozmowa to czysta formalność. To tak jakby najpierw dali ci posadę a później chcieli przeprowadzać rozmowę kwalifikacyjną. Kolejna bzdura żeby zachować pozory etykiety. Otoczka wampirzego nie-życia...

Do sali konferencyjnej Ortega weszła na chwiejnych nogach. Prawdopodobnie gdyby Nożownik jej nie podtrzymywał mogłaby się przewrócić. Od progu dało się zauważyć, że jest kompletnie naćpana. Nieobecna, rozglądała się po sali, jakby widziała ją pierwszy raz. Komentowała Nożownikowi kilka szczegółów, zachwycając się grą świateł i gładkością marmurowej podłogi. Jak dziecko, które stawia pierwsze kroki w nowym świecie.

W sali puściła ramię Nożownika ale nie mogła dojść do krzesła. Usiadła więc na kancie stołu konferencyjnego i posłała wszystkim niewyraźny filuterny uśmiech.


Wyglądała jak zwykle wyzywająco, ale teraz dodatkowo puściły jej wszystkie hamulce a w oczach błysnęła jakaś iskra szaleństwa i braku samokontroli.
- Witaj Karolu. Nasza fruwająca księżniczka się nie odezwała? - bąknęła lekko się przy tym jąkając.- Mogłaby iść z nami jutro wyrżnąć kilka wyjątkowo malkontenckich babsztyli. Może powinniśmy jej wysłać kwiaty i pisemne zaproszenie na wampirzą rodzinną imprezę? - zaśmiała się trochę histerycznie – Wreszcie miałaby okazje w użyteczny sposób wykorzystać swój ostry temperament. Bo jak na razie wykorzystuje tylko ostry język. Bez podtekstów Karolu. - znów się zaśmiała ubawiona swoim stwierdzeniem – No dobrze. Był podtekst – uniosła ręce w poddańczym geście – Mam chociaż nadzieję, że wykorzystuje czasem ten języczek by dać ci odrobinę przyjemności a nie tylko pyskować jak nakręcona. Gadatliwi ludzie są tacy męczący... - westchnęła i odrzuciła z twarzy kosmyk włosów – Ale Marry nie jest przecież człowiekiem, he he, więc chyba należy jej wybaczyć tą małą wadę.

Przybył książę. Jak zwykle spóźniony ale Ortega nie zerkała na zegarek toteż nie miała o tym zielonego pojęcia. Trzymając się ciągle krawędzi stołu dotarła jakoś do krzesła, a te kilka kroków były dla niej maratonem zręczności, co znów wyraźnie ją rozbawiło bo zaczęła śmiać się do siebie pod nosem. Gdy już usiadła, ostentacyjnie zapaliła papierosa, a po kilku zaciągnięciach rzuciła go na marmurową posadzkę i przydepnęła butem.

Konwenanse nakazywały by poczekać aby książę pierwszy zabrał głos, ale Ortegę niewiele to w tej chwili obchodziło.
- Ok... - zaczęła i klasnęła w dłonie. Z trudem się wysławiała – czyli jutro wielki dzień. Z mojej strony mogę powiedzieć, że załatwiłam poślizg policji i dwa patrolujące okolicę radiowozy. Chłopczyk od rakiet też pękł ku mojej uciesze. Moja córka spotka się z nim jutro i poda mu współrzędne celu. George zajmie się cysterną i oddeleguje któregoś z Brujahów do kierowania nią. O czymś zapomniałam? Aha, proponuję wyznaczyć godzinę ataku na północ. O 23.00 spotkamy się w Elizjum, zapakujemy do jakiegoś większego środka lokomocji i pojedziemy na miejsce. Wszyscy, z wyjątkiem Shizuki, wobec której mam inne plany, otoczą płonący budynek i będą eliminować po woli nadwęglonych pomagierów wiedźmy, a także ją samą, jeśli dopisze nam pech. Bo osobiście będę trzymać kciuki, żeby rakieta wylądowała wprost w jej cholernej sypialni – znów się zaśmiała. Ale w jej śmiechu, w głosie, w jej całym zachowaniu było coś podejrzanego, co jednoznacznie sugerowała, że jest potwornie naćpana. I bynajmniej nie jakby zapaliła skręta, ale wpakowała w siebie naprawdę ciężkie narkotyki – Aha, i książę będzie się z nami porozumiewał przez te, no – sparodiowała głos Roberta – małe słuchaweczki, które włożymy do ucha i będziemy się wszyscy słyszeć. Jupi! Powiem wam panowie, istne czary...

Już miała znów zanieść się śmiechem ale usta jej zadrżały a oczy zabłysły białkami. Mocniej złapała się za kant stołu ponieważ zaczęło jej się brutalnie kręcić w głowie. A potem poczuła wilgotną strugę płynącą po ustach wprost na brodę.
Odchyliła głowę w tył i próbowała dłonią zatamować krwotok z nosa.
- Panowie wybaczą – z trudem wstała i zaczęła iść w kierunku wyjścia. Bynajmniej nie wyglądała na strapioną. Nie spoważniała ani odrobinę. Wciąż używała tego sarkastycznego tonu a na jej ustach, teraz umazanych krwią tańczył szeroki uśmieszek – Poplotkujcie sobie teraz bez obaw na mój temat, a ja skoczę na chwilę do łazienki. Przetrę buzię, przypudruję nos i za moment jestem z powrotem.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 02-11-2008 o 01:24.
liliel jest offline  
Stary 02-11-2008, 21:32   #298
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Uścisk dłoni? Arakawa na sekundę zamarła. No tak, europejskie zwyczaje. Ale co teraz? Jak odpowiedzieć?
Poddenerwowanie dzisiejszym wieczorem wyprowadziło ją lekko z równowagi, a co za tym idzie i pamięć o zachowaniach ludzi zachodu znikł jak za dotknięciem magicznej różdżki. Ale nie można się przecież poddać, prawda?
Uśmiechnęła się ciepło i złożyła lekki ukłon.
- Bardzo dziękuję za miłe słowa, podejrzewam jednak, że są trochę przesadzone.

Wyprostowała się, a w dłoni nadal spoczywał naszyjnik.

- Oczywiście przekażę twoją wiadomość Księciu. Zanim jednak wyjdziesz, miałabym również do ciebie prośbę. Pomógłbyś mi z tym? - w otwartej dłoni pokazała mu naszyjnik. Propozycja mogłaby się wydać niestosowna w Japonii. Ale już kilka razy starała się zapiąć tą błyskotkę na szyi, jednak jej palce zupełnie odmówiły posłuszeństwa. Nie znosiła przedłużającego się oczekiwania! - Sama sobie niestety nie radzę.

Stanęła do Briana tyłem i przytrzymała koczek, aby przypadkiem żadne pasmo włosów mu nie przeszkodziło. W jej rodzinnych stronach mogłoby by to mieć seksualny podtekst, przecież smukła szyja, to najpiękniejszy dar od Bogów. Tutaj potraktowane zostało jak zwykła czynność. Trochę trwało, zanim Brian poradził sobie ze złośliwym zamknięciem, ale w końcu udało się!

- Dziękuję. - uśmiechnęła się do Gangrela. - Życzę ci miłego spaceru i uważaj na siebie.

Skinął jej głową na "do widzenia" i ruszył na swoją wycieczkę. "Oby nic mu się nie stało. "
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, na dół zeszła Matka. Ledwo utrzymywała równowagę i nie wiązało się to bynajmniej z wysokością obcasów. W jej oczach czaił się ten znany już Shizuce rodzaj szaleństwa. Dla człowieka droga Ortegi to równia pochyła, ale z jakimi konsekwencjami wiązało się to dla wampira? Miała nadzieję, że z żadnymi. Dla dobra Matki.
Kiedy Mercedes dotarła do drzwi, Shizu podążyła za nią do samochodu. Nie wymieniły ani jednego słowa. Przed domem czekał już Nożownik. W milczeniu wsiedli do porsche i z piskiem opon ruszyli z miejsca.
Tego jeszcze nie próbowała - jazdy samochodem, kiedy prowadziła Matka. I żałowała, że tak nie pozostało. Jej część, której zdawało się, że japonka nadal jest tylko człowiekiem, wizja śmierci w wypadku samochodowym wywoływała zimny dreszcz na plecach. A zasada Ortegi, że na drodze nie ma zasad i liczy się TYLKO JEJ samochód, no cóż. Pozostawiał wiele do życzenia. Chociaż w jakiś pokrętny sposób, spodobało się Shizu. Matka prowadziła z jakąś szaloną gracją. Zresztą kiedy jeździ się puszką, której licznik kończy się ponad 200-setką, to czemu z tego nie korzystać?

A potem było już tylko gorzej. Ludzkie słabości. Zabić. Zamordować z zimną krwią. Dłonie same zacisnęły jej się na torebce.

I nawet dwukrotne uderzenie głową w szybę nie wyrwało jej z bezruchu. Patrzyła na swoje buty. Zabić człowieka. Nie wyobrażała sobie tego nigdy. Przerwać czyjeś życie? Ot tak? Zaplanować wszystko i dopilnować każdej najmniejszej rzeczy, aby nic się nie wydało?

"Nie dam rady."

Musiał być jakiś inny sposób. Może da się tego człowieka jakoś wywieźć? Może wyczyścić mu pamięć? Ale jak? Kto? Za mało czasu. Przecież tak nie można! On też ma rodzinę, znajomych, sam oddycha.
Ale w takim wypadku sprzeciwić się Matce i narazić ją na niebezpieczeństwo? Znaczy sama sobie i tak poradzi, ale... Z drugiej strony, jeśli weźmie udział w walce, również będzie musiała zabijać ludzi. Czyli to ofiary konieczna? Śmierć, którą można wyjaśnić wyższą potrzebą?

Shizu uderzyła czołem w zagłówek przedniego siedzenia. Co mogło oznaczać jedno. Dotarli na miejsce. A jej nogi zrobiły się miękkie, jak z gumy. I co teraz? Widząc, jak Matka się męczy podczas wysiadania z samochodu, chciała jej pomóc, ale zamarła w półgeście. Po pierwsze odrzucono by jej pomocną dłoń, a poza tym okazywać przed wszystkimi, że trzeba pomagać komukolwiek z ich klanu? Nic z tego. Skoro Matka naważyła piwa, niech je teraz wypije. Zresztą wyglądała na osobę, która się świetnie bawi.

Japonka westchnęła cichutko, słysząc ostatnie rady i delikatnym ukłonem pożegnała plecy Matki, która zniknęła za drzwiami. Tak "zwykła formalność". Shizu dłonią wygładziła nieistniejące fałdki na sukience. "Wszystko jedno". Szkoda tylko, że ona sama tego tak nie widziała. Opinię, jaką wyrobią sobie o niej za pierwszy razem, trudno będzie później zmienić. Uśmiechnęła się do pozostałych neonitów.

I jeszcze to, jak wyglądał Lasalle... Pozdrowiła go, kiedy przybył spóźniony, ale kiedy przyjrzała mu się bliżej (rozwichrzone włosy, brak okularów, melancholia bijąca z dużej odległości), doszła do wniosku, że cała ich trójka powoli pogrąża się w... depresji, z którą sobie zupełnie nie radzi. Oczywiście mógł to być wniosek zupełnie błędny, bo Ortega zdawała się raczej przekraczać linię szaleństwa niż smutku. Zresztą co Shizu wiedziała o wampirach? Tydzień temu jeszcze nie zdawała sobie sprawy z ich istnienia! Owszem, opowieści o ich rodzimych Omi, książki Ann Rice i tym podobne, jednak traktowała to wszystko jako jakieś mrzonki. A teraz została wrzucona w wir wydarzeń. Wojna z wiedźmą i zagłada świata, to dość sporo na raz.

Czyli zabić? Ale czymże ten człowiek zawinił, aby zginąć? Czemu? Czym innym jest śmierć, której żąda Bestia, czym innym świadome pociągnięcie za spust. Nie, nie było ucieczki, każda droga okazywała się ślepą uliczką. To ciążyło jej tak strasznie. Czuła się jak spanikowana biała myszka, która rozpaczliwe rzuca się w pazurach kota.

Kiedy ją wezwano, weszła pewnym krokiem do środka i skłoniła się wedle obyczaju Kraju Kwitnącej Wiśni. Sala zapewne zaparłaby jej dech w piersiach, jednak Shizu skupiła się na tym, czego od niej oczekiwano. Mówić, teraz należało mówić. Delikatny uśmiech wpłynął na jej wargi.
- Witaj Książę, Rado. Nazywam się Shizuka Arakawa - postanowiła przedstawić się w konwencji Zachodniej. - Moją Matką jest Mercedes Ortega z klanu Torreador. Przyrzekam respektować prawa Maskarady tak długo, jak będzie mi dane trwać. - mówiła niespiesznie, tonem spokojnym. Tylko czasem akcent przeskakiwał nie tam, gdzie powinien. Starała się nie zwracać na to uwagi, skupiona na tym, co kazano jej powiedzieć. - Byłam łyżwiarką figurową. Ukończyłam również z wyróżnieniem filologię rosyjską. Mam nadzieję, iż będę pomocna.
Na koniec ponownie się ukłoniła i stanęła w pobliżu Nożownika.

- A co do nieobecności Briana - dodała cichym lecz wystarczająco donośnym tonem - Prosił, abym przeprosiła w jego imieniu Ciebie Książę oraz wszystkich obecnych za jego dzisiejszą nieobecność. Zapewnił również, że jutro będzie na rozkazy, Książę. - skończyła i spuściła wzrok.

Ptak zerwał się
z gałęzi sfrunęły liście
nadeszła wieczna cisza
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 02-11-2008 o 22:58. Powód: mała poprawka ;]
Latilen jest offline  
Stary 02-11-2008, 22:10   #299
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Antoine - Mercedes uśmiechnęła się na jego widok - już się martwiłam, że nas nie zaszczycisz swoją obecnością - oblizała koniuszek utaplanego we krwi palca - Gdzieś tu była łazienka ... - na jej rozbawionej twarzy malowała się dziecinna konsternacja.

Wyglądała strasznie:
- Och - Jakimże błogosławieństwem jest okropny widok innych. Natychmiast zapomina się o własnych kłopotach. Kiedy takie osoby są obojętne, to podnosi się wewnętrzne ego mówiące: "Poparz, wcale nie jesteś taki zły," Natomiast jeżeli się kocha, to własne smutki odchodzą zastępowane współczuciem i chęcią pomocy. Tak było i tym razem. Dziewczyna się chwiała niczym przeciętny pijak w obskurnej miejskiej bramie. Nabzdryngolona prochami od stóp po czubek pięknej główki. Świecące błękitną pustką oczy, niewyraźny uśmiech i krew ... na twarzy, na dłoni, a nawet na króciutkiej sukni. - Mercy, jak ty wyglądasz? Jak dziewczyna lekkich obyczajów - to zdanie dodał już cicho do siebie. Nie chciał, nie chciał, żeby jego ideał, jego ukochana tak wyglądała i tak się zachowywała. Rety! - Łazienka? Łazienka jest tam. Zaprowadzę cię - wziął ją delikatnie pod ramię niczym najbardziej kruchą filiżankę z chińskiej porcelany i zaczął prowadzić chwiejącą się dziewczynę do łazienki.

- Jak wyglądam? – Pozwoliła by prowadził ją w dół korytarza. – Jakoś mnie to dzisiaj nie obchodzi wcale. W zasadzie nic mnie nie obchodzi, wiesz? Dawno nie czułam się tak... beztrosko - znów zachichotała. - Chyba trochę im nagadałam, tam, na naradzie. Parodiowałam księcia i zasugerowałam Karolowi, żeby zrobił użytek z języka Marry ... Myślisz, że przesadziłam?

- Mercy, szlag z księciem
- po prostu objął ją nagle, niespodziewanie dla siebie samego i trzymał w objęciach nie puszczając. - Szlag z księciem - powtórzył. - Tu chodzi o ciebie. Tylko o ciebie. Czy ty nie rozumiesz, że jesteś ważniejsza dla mnie od całej tej porypanej wojny - jej krew plamiła biel marynarki, ale nie patrzył na to. Po prostu obejmował zaskoczoną dziewczyną, która chyba w pierwszej chwili nie wiedziała, jak zareagować.

- Ważniejsza? - spojrzała na niego zaskoczona i przestała się uśmiechać. Przez chwilę też się do niego przytuliła, po czym jednak wyswobodziła z jego uścisku i zatrzymała na nim spojrzenie swoich błyszczących pustych oczu.
- To dlaczego traktujesz mnie jakbym była twoim wrogiem? Dlaczego mnie ignorujesz? Odpychasz kiedy chcę ci wyjaśnić ... Ja wiem, że nie zachowałam się w porządku, ale z Georgem to tylko gra. Taka jestem, Antoine! Jeśli szukasz słodkiego dziewczęcia bez skazy, to z pewnością ja nie jestem odpowiednią kandydatką. Ty jesteś ... taki cholernie szlachetny. A ja ... - zaśmiała się trochę gorzko, a trochę obojętnie, jakby nabimbrowana narkotykiem miała w nosie świat. – Antoine, spójrz prawdzie w oczy. Jestem ćpunką. Nie szanuję ludzi. Nie gram fair play. Jestem zawistna, zachłanna, samolubna ... To co potrafię robić najlepiej, to oczarowywać ludzi i naginać ich do własnych celów. Jestem w tym dobra. Czy nie każdy robi to, co potrafi najlepiej? Nie możesz mnie za to potępiać ...

- Nie potępiam cię
- kopniakiem otworzył drzwi od łazienki. - Nigdy nie potępiałem, ale ... ale ja także jestem sobą. Wampirem? Tak, Osobą posiadającą jakiś etos? Być może? Ale i wampiryzm i cała etyka idzie na bok przy jednym fakcie: teraz jestem zakochanym mężczyzną, który drży o swoją ukochaną i ... wybacz mi, jeśli możesz. Ja ... ja po prostu nie umiem patrzeć ... kiedy tak rozmawiasz z Georgiem, kiedy go całujesz. Szlag mnie trafia i chciałbym go zamordować, a ciebie zabrać na koniec świata, gdzie bylibyśmy tylko we dwójkę i pieprzyć cały ten Reykjavik. Tak wiem, umysł mi mówi, że masz rację, ale chrzanić taką rację. Chrzanić i wykopać na księżyc. Spojrzeć prawdzie w oczy? Chrzanić to. Mercedes, ja ... ja cię wyrwę z tego. Przysięgam, jeżeli ... jeżeli sama tego zechcesz i zechcesz być ze mną - szeptał jej wchodząc do obszernej, świetnie urządzonej łazienki księcia Roberta. Kafelki najlepszej marki, eleganckie lustra, wielkie umywalki ze smakiem dobrane do całości luksusowego wnętrza.

Jego przemowa chyba ją zamurowała. Odkręciła kurek z zimną wodą i opłukała twarz, zmywając dokładnie ślady krwi.
- Mówisz o miłości, Antoine. Ja ... jesteś dla mnie kimś szczególnym, ale miłość to uczucie, o którego istnieniu już dawno chyba zapomniałam. Zapomniałam, kiedyś, wiesz – uśmiechnęła się dziwacznie. - Nie wiem, czy będę w stanie dać ci to, czego ode mnie oczekujesz. Ty chcesz ... wiesz ... - spuściła wzrok. - Poza tym - machnęła ręką trafiając przypadkiem w umywalkę, - na razie pat. Nie mogę zostawić Georga. Nie, dopóki jestem w Reykjaviku - spojrzała na niego nieprzytomnie i wytarła twarz ręcznikiem. Taką więc podjęła decyzję? Może. Nie mogę zostawić Georga, powiedziała. Tak powiedziała, naćpana, niemoralna dziwka w cudownym ciele, którą on, niestety, pokochał.

- Wstrzymajmy się w decyzjami – mówiła, jakby powoli przytomniejąc. Widać woda nieco ją orzeźwiła. - Jutro dzień ataku (I co z tego? – Dodał w myślach), nie możemy się tak po prostu wycofać. Poza tym chcę kamienia wiedźmy. I jeszcze ta sprawa z Gehenną ... Jeśli to nie jest tylko plotka, to dotknie nas prędzej czy później. Nie możemy po prostu uciec (- Nikt nie każe teraz uciekać, ale ty nie zadeklarowałaś nawet, że chcesz. Póki co, Georg, bo to się opłaca – podsumowywał jej wypowiedź) ... Ale jeśli ta sprawa się zakończy (- Tak, kiedy, hipotetycznie, ewentualnie, kiedyś, ech) ... pomyślimy nad tym, dobrze? A poza tym, teraz nie jestem chyba w najlepszej formie na takie poważne rozmowy (- Dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę, ale przytomna, czy nieprzytomna, mówisz szczerze, że uczucie uczuciem, ale korzyści to sprawa znacznie ważniejsza). Mówisz o uczuciach, kiedy jestem tak potwornie naćpana, że ledwie trzymam się na nogach... Nie chcę żebyś mnie źle zrozumiał. Ja... czuję coś do ciebie (- Czujesz? Czujesz? Ja cię kocham, a ty ... ty miałaś rację, ze jesteś totalną egoistką, z której lata wampirzego istnienia wypłakały najważniejsze uczucia, które stanowią o być lub nie być człowiekiem. Nawet bez względu na menu). I perspektywa wyjazdu z tobą gdzieś daleko jest kusząca. Ale nie teraz. Później... Daj mi trochę czasu (- Dam, dam, Ile chcesz. Bo cię kocham i zastawiam się, dlaczego, dlaczego musiałem zakochać się w tobie, a nie w kimś miłym i łagodnym? Dlaczego? Dlaczego, mimo, że zdaję sobie sprawę z twojej pustki, która, zamiast być tłamszona, jest jeszcze tak przez ciebie hołubiona? Kocham ciebie, kocham potwora, straszne.)

Tymczasem Mercedes dotknęła dłonią jego twarzy i uśmiechnęła się do niego leciutko:
- Chodź, wracajmy do reszty...

Zatrzymała się przed drzwiami i chwilę stała w bezruchu.
- Chyba powinnam pozbyć się tego narkotyku. Choć nie mam na to zbyt dużej ochoty. Na trzeźwo ciężej jest sprostać rzeczywistości. Pewnie się teraz na mnie rzucą jak banda wygłodniałych hien.
Zmiana była widoczna natychmiast. Oczy zaczęły patrzeć przytomniej, głos się wyrównał. Gdy weszli na salę obrad Mercedes znów szła już prosto i dumnie jakby nic się nie działo. Uśmiechnęła się słodko i powiedziała:
- Spójrzcie kogo znalazłam? Pomijając Briana, który się dziś nie pojawi jesteśmy chyba w komplecie. Możemy więc wrócić do naszej uroczej dyskusji. Na czym to skończyliśmy? Ach, i wybaczcie mi mój niewinny popis. Trochę mnie chyba poniosło, ale sami wiecie, my Toreadorzy popadamy czasem w dekadencję i tracimy wtedy samokontrolę. Ja... chyba powinnam was przeprosić - lekko zgaszona usiadła na swoim miejscu, zaplotła dłonie i chyba czekała na reprymendę. Była raczej pewna, że ta jest nieunikniona.
 
Kelly jest offline  
Stary 02-11-2008, 22:57   #300
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Pierwszy tydzień wampirzego nie-życia Artura minął całkiem spokojnie, jak na tak wyjątkowe okoliczności. Detektyw odkrył kilka ciekawych plusów swego nowego stanu: mógł teraz pół nocy siedzieć w krzakach, obserwując swój cel i wcale przy tym nie marzł. Nie zdradzało go bicie serca, obłoczki oddechu wydobywające się z ust, ani inne tego typu oznaki. Nocne godziny pracy nie były dla niego niczym nowym- już trudniej byłoby mu się przestawić, gdyby bycie wampirem wymagało wczesnego wstawania.
No i te wampirze moce, dyscypliny- jakie nowe, wspaniałe możliwości to dawało! Parę razy czuł pokusę, żeby zakraść się po prostu do dworu hrabiny, skryty po płaszczem Niewidoczności, ale jednak powstrzymał się. Za mało jeszcze wiedział i o tej dyscyplinie i o tej kobiecie.

I jeszcze kwestia jedzenia. To akurat był minus. Kilka razy próbował łyknąć sobie piwa, czy whiskey, zapominając, jak to się kończy. Cóż, i tak od dawna walczył z nałogiem, teraz miał dodatkową motywację.
No i naprawdę nie podobała mu się cała ta historia z piciem krwi. Jasne, nie raz zdarzyło mu się zabić człowieka, ale zawsze były to jakieś szumowiny, którym i tak się należało. Cóż, trzeba było próbować się i teraz ograniczyć do takich typów. Póki co nie miał jednak czasu na porządne polowanie, na szczęście w Elizjum znalazł się zapas Vitae.

Były jeszcze inne kwestie, o których trochę myślał. Trochę, bo gdy wnioski robiły się zbyt przykre, zawsze była jakaś robota na horyzoncie. Dochodzenie w sprawie Munk było jak kotwica, coś znajomego w nowym świecie.
Po pierwsze, i to martwiło go bardziej, jak ma się bycie wampirem do bycia chrześcijaninem? Miał się za człowieka wierzącego mniej więcej od pół roku, i już cały świat robił zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Musiał sobie to dokładnie przemyśleć. Może któryś z biegających po Elizjum Jezusów rzuci tu trochę światła? Ale to jak już sytuacja się uspokoi.
Druga kwestia, potencjalna nieśmiertelność, niepokoiła go nieco mniej. Nie wyobrażał sobie tego, cudem było dla niego, że przy dotychczasowym trybie życia dotrwał do trzydziestki. Bandyci, strzelaniny, alkohol, to nie była recepta na długowieczność, także dla nieumarłych. A teraz jeszcze bandyci robili się dużo potężniejsi. Już to czuł na własnej skórze- od kilku dni czuł się śledzony. Dwa razy już udało mu się zmylić ogon tylko dzięki wyjątkowym, wampirzym talentom. Ale musiał przyznać, że obaj agenci Munk jakich widział, byli profesjonalistami. Ich cel nagle znikał za rogiem i rozmywał się w powietrzu, a oni nie dawali nic po sobie poznać. Jak gdyby nigdy nic udawali zwykłych przechodniów.

W końcu nadszedł dzień oficjalnej prezentacji. Niby powinien być spokojny, w końcu już raz się przedstawił Księciu, co prawdopodobnie dawało mu przewagę nad resztą nowych. Ale za to teraz będą tam wszystkie pozostałe wampiry. Rada. Nie wiedział, czego się spodziewać. W końcu to była banda istot żyjących kilkakrotnie dłużej niż on. Kto wie, co im chodziło po głowie. Pierwsze słowo, jakie przychodziło mu na myśl to „intryga”. Musiał uważać na swoje plecy, oj tak.

Tego dnia nocował w Elizjum, więc nie było mowy o spóźnieniu się. Stał w swoim jedynym garniturze przed drzwiami, tam gdzie kazał mu stanąć kamerdyner. W kieszeni marynarki miał swój szkic posiadłości hrabiny i trochę notatek -informacje, które udało mu się zdobyć. Jedyne egzemplarze tych danych. Miał nadzieję, że Aligari będzie zadowolony z wyników śledztwa. On sam nie był. Ale to później, w końcu przy całej Radzie miał nie zdradzać swoich osiągnięć.
Kiwnął głową na powitanie pozostałych neonitów.

Finney- tą już widziałem. Kto nowy? Jakiś anarchista. Chłopie, dziesiątki takich jak Ty zamykałem w Nowym Jorku. I elegancka Japonka, która przybyła tu z tamtą przepiękną i ostro naćpaną kobietą. Nie trzeba speca od prochów, żeby to poznać. Z dwojga złego chyba wolę anarcha.”

Narada zaczęła się chaotycznie. Ćpunka rzuciła trochę niewybrednych kwestii (Artur zawsze miał dobry słuch, a ciekawość była jego chorobą zawodową), potem, zakrwawiona opuściła salę, wróciła z facetem w eleganckim, acz zakładanym w pośpiechu ubraniu, który chyba nie do końca wiedział, co się dzieje dookoła. Nie tego się spodziewał po tak szacownym gronie. Trochę się wyluzował.

Gdy wreszcie został wezwany do środka, stanął pewnie na środku, twarzą w stronę Księcia. Tym razem nie czekał na reprymendy, tylko pokłonił się głęboko w stronę Aligariego.
- Witaj, Książę. Nazywam się Artur Portman.
„Powtórka z rozrywki. Ech, nie cierpię konwenansów”
- Należę do klanu Malkavian, a moim ojcem jest sir Roland. Przyrzekam przestrzegać zasad Maskarady, do samego końca.
- Obecnie jestem prywatnym detektywem, mam też doświadczenie w pracy w policji. Moja specjalizacja to zdobywanie ukrytych informacji. Poza tym mam też podstawowe umiejętności bojowe i pewną wiedzę o Reykjaviku. Mam nadzieję, że moje umiejętności będą przydatne dla Rady.

Gdy już skończył, stanął pod ścianą, tak, żeby mieć dobry widok na wszystkich. Teraz trzeba znaleźć sposobność, żeby przekazać wyniki śledztwa Księciu, w cztery oczy. To może trochę potrwać.
 
Wojnar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172