Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2008, 12:23   #48
WieszKto
 
WieszKto's Avatar
 
Reputacja: 1 WieszKto nie jest za bardzo znanyWieszKto nie jest za bardzo znanyWieszKto nie jest za bardzo znany
Maike zamrugała zdziwiona i z niepewną miną dodała
- co konkretnie ma pan zamiar planować?

Luca spojrzał na nią zdziwiony. Schował haftowaną chustkę i zamierzał odpowiedzieć jednak nie zdążył.

Jest późno. - stwierdziła Aza twardo. - Planowanie należy pozostawić na czas, kiedy nie będzie nas tak dobrze słychać na dużą odległość. - uśmiechnęła się półgębkiem wskazując materiał namiotu i ruszyła w stronę fotela monteńczyka. - To może poczekać. Do granicy z Castille mamy jeszcze z trzy tygodnie. Radzę się zastanowić, co też państwo mogą wnieść do naszego skromnego grona.

„Przecież musimy zaplanować chciażby co nam się przyda w takiej wyprawie” – pomyślał jednak niewątpliwie Cyganka miała rację. Namiot nie zapewniał należytego bezpieczeństwa przy poufnych rozmowach. Szybko przypomniał sobie nauki ojca jak należy planować trudne przedsięwzięcia. Znów wrócił myślami do Vodacce. „Książe Albert wiecznie narażony na niebezpieczeństwa na pewno prowadził setki tajnych narad. Ciekawe kto teraz ochrania jego zacną osobę…?” Postać ojca jawiła mu się przed oczami gdy szedł z księciem zawsze po jego prawicy gotów na wszystko. Zdeterminowany wyraz twarzy, przebiegłe oczy szukające zagrożenia. Ciche szepty i urywane rozkazy wydawane swoim ludziom tak by Książe cało wyszedł z każdego spotkania z głowami innych rodów Vodacce. Racja nie czas i nie miejsce na poufne rozmowy, jednak w końcu powinny się rozmówić. Przecież każdy z nich dostał list zostając uwikłany w niebezpieczną misję. Dziwił się że wszyscy zebrani przeszli nad tym do porządku nie zadając żadnych pytań, nie czując obaw. "Coś tu nie grało, a może oni wcześniej wiedzieli o tej misji i coś ukrywają?" Kolejny raz jego przypadłość narodowa mieszała mu w umyśle. INTRYGA – wszyscy są podejrzani.

Krzyki Azy wydającej polecenia Sile szybko sprowadziły go na ziemię. Przyjął wręczone mu listy i schował za pazuchę. Następnie udał się ze wszystkimi na zewnątrz. Podszedł do jednego z wozów gdzie podprowadziła ich Cyganka.

Aza z siłą, jakiej by się nie spodziewano po kobiecie, załomotała w drzwi. Odpowiedziała jaj cisza. "Zapukała" jeszcze raz. Bez rezultatu.
Zniesmaczona odwróciła się na pięcie i wrzasnęła coś do mężczyzn przy ognisku. Oni zaśmiali się i zaczęli śpiewać jakąś monteńską doprawdy niestosowną piosenkę.
Aza założyła włosy za uszy. W jej oczach majaczył jakiś rodzaj wściekłości domieszany z upartością wołu. Już bez ceregieli kopnęła mocno cztery razy w drzwi.
- JAN!
W środku jakby coś się poruszyło.
- WSTAWAJ MATOLE!
Skrzypienie podłogi i w końcu drzwi od wozu uchyliły się lekko. Ze środka wychynęła brązowa czupryna.

- Czego.
- Świetnie, że zechciałeś się pofatygować. Ile masz miejsca?
- Aza podparła się pod boki.
Uniósł jedną brew, zapewne nie zrozumiał pytania.
- Pytam ile masz miejsca w wozie. - sprostowała usurianka.
- Nie mam. - i chciał jej zamknąć drzwi przed nosem, ale ona spodziewając się tego, własną stopą posłużyła się jak klinem.
- Wspaniale, czyli masz go zapewne pełno. Mieszkasz tu tylko z bratem, więc jeszcze jeden więcej nie sprawi wam różnicy. - widząc jeszcze niewypowiedziany prostest, szybko spacyfikowała Jana - To jest polecenie Założyciela, rozumiesz? - nagle zrobiła się zimna i oschła. - A od jego słowa nie ma odwołań, czy może jeszcze się tego nie nauczyłeś? Przygarniesz tego tu signior Luccianiego na czas nieokreślony. I radzę ci się nim dobrze zająć.
- Bo co?

„Maniery tego jegomościa pozostawiają wiele do życzenia”
Luca skrzywił się. Jednak nie dał po sobie poznać że czuje się obrażony. W końcu on sam też nie przyjałby nikogo obcego pod dach tylko dlatego że ktoś mu każe. Co innego gdyby obcy okazał się zacnym druhem bądź jednym z tych biedaków potrzebujących pomocy przed nobles.

Dobrze, że Luca nie widział miny Azy, bo stwierdziłby że należy jak najszybciej oddalić się, zmienić nazwisko i udawać, że nie miał ze Starcem nigdy do czynienia. Groźba zawisła w powietrzu. Usurianka już nic nie dodała, a drzwi otworzyły się, aby Luccini mógł wejść do środka.
- Życzę signior dobrej nocy i rano spotkamy się na placu. - rzuciła jeszcze na odchodnym dziewczyna i skierowała się w stronę wozu Założyciela.

Luccinni wykonał nienaganny ukłon żegnając się i dziękując za opiekę. Następnie skierował się do środka wozu.

- Buona sera signore … Nazywam się Luca Lucinni i nie zamierzam nadużywać pańskiej gościnności.

Gospodarz prychnął na powitanie wskazując gościowi posłanie. Luca nie zrażony usiadł we wskazanym miejscu rozglądając się po otoczeniu. Wóz był skromny. Dwa łóżka pod ścianami pełniące jednocześnie funkcje skrzyń, piecyk dający ciepło, kilka ubrań… „Hmm ktoś tu zna się na modzie z Vodacce”
- Gustowne ubrania lubisz signore Vodacciańskie motywy?
– wskazał ręką na zegarek stojący nieopodal.
- Czy to dzieło samego mistrza Zembatini? Słyszałem że robi majątek na tych cudeńkach ponoć nawet na statkach przydają się przy zmianie wachty?
Jan nie reagował co najwyżej krzywiąc się i pomrukując. Dziwne delikatna uroda kompletnie nie pasowała do tego grubianina a poczucie estetyki kompletnie nie kojarzyło się z Usurią. Po kilku próbach znalezienia wspólnego tematu Luca zrezygnował. Westchnął tylko po czym zaczął przygotowywać się do snu. Czuł się samotny. Nie mógł zaufać nikomu i w sumie nie wielu chciało z nim rozmawiać. Myślał że już poradził sobie z tym uczuciem jednak to nie była prawda. Potrzebował towarzystwa. Zawsze żył w rodzinie gdzie mimo tych wszystkich intryg musiano na sobie polegać. Tu było inaczej – był nikim. Obcym, którym nikt nie zawracał sobie głowy. Nie miał zbyt wielkiej szansy na wyjście z tego cało. Wygląda na to że śmierć ojca jednocześnie zakończyła jego udane życie. Wyciągnął z za pazuchy menażkę i otworzył ją.
- Na pohybel... - wzniósł toast zerkając na Jana. Po czym obaj siedząc na własnych pryczach pili póki starczyło im alkoholu. Napój rozgrzewał lepiej niż piecyk więc Luca szybko zapadł w sen. Rano obudził się z bólem głowy ale było mu to raczej obojętne. Coś w nim pękło i nie potrafił się pozbierać. Zrezygnowany wstał umył się i udał się we wskazane miejsce przez Azę. Nie zamienił ani słowa z mieszkańcami wozu w którym spał.
 
WieszKto jest offline