Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-10-2008, 22:34   #41
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Maike jakoś instynktownie nie brała udziału w konwersacji. Jeśli rozmawiały ze sobą więcej niż dwie osoby, zawsze się wyciszała i wchodziła w tak zwany „tryb bierny”. Nie żeby normalnie otwarcie zagadywała swoich rozmówców, ale kiedy rozmowa była już w toku jakoś nie lubiła się wtrącać. Bo w końcu, po co ma innym przeszkadzać, skoro świetnie radzą sobie bez niej. Zawsze jednak lubiła słuchać. A słyszała naprawdę wiele. Niezależnie od języka. Łatwo przyswajała nowe informacje, nazwiska. Ogólnie pamięć miała naprawdę nietuzinkową. I choć informacji miała w głowie naprawdę sporo, ciągle pozostawała jeszcze kwestia tych paskudnych białych plam. Ale do tego przywykła i to naprawdę dawno temu. Przynajmniej wiedziała skąd się brały. Inna kwestia, że nie dało się temu w żaden sposób zaradzić.
Teraz również skupiła się słuchaniu rozmowy dwóch mężczyzn, (z rzadka przeplatanych krótkimi tekstami zielonookiej), bez brania w niej udziału. Właściwie staruszek i jego kompan nie wzbudzali w niej silniejszych odczuć, choć o tego drugiego trochę się niepokoiła, zwłaszcza od momentu, kiedy przybrał tak niezdrowy, zielony kolor. Voddacianin, który do należytego przedstawienia się nie kwapił, (bo chociaż imię jego znała i tak powinien był coś powiedzieć. Ale ona nie będzie się narzucać) tez nie zaprzątał jej uwagi. Co innego dziewczyna. Aza. Tak przedstawił ją założyciel. Z niewiadomych przyczyn czuła, że wcześniej wspomniana jest do niej wrogo nastawiona. A przecież nic jej nie zrobiła. Nawet jej nie zna! I jeszcze te znajome oczy. Kolor niewiele bardziej intensywny od tego, który tak często widuje w lustrze, a jednak się różnił. Tylko czy na korzyść? A skro ten widywany dość często i tak już przyprawiał ją o ciarki... No i jeszcze jedna kwestia. Dostrzegła ją dopiero teraz, ale chyba podświadomie gdzieś jej to świtało. Trochę przypominała JĄ. Może dlatego Maike czuła się nerwowo w towarzystwie zielonookiej. Nie mogła się jednak pozbyć wrażenia, iż Aza ma coś przeciwko niej.
Tak czy siak postanowiła nie przeszkadzać rozmawiającym.
- I czemu siedzisz cicho jak mysz pod miotłą? - Ziewnął znudzony głos
- Przecież nie będę się wtrącać. Zresztą i tak nie mam nic do powiedzenia - odparła odruchowo Maike.
Głos znowu ziewnął i wydał z siebie cichy pisk, niczym osoba, która właśnie się przeciągnęła.
- Do Theusa mogliby się streszczać. To wasze spotkanie ciągnie się w ślimaczym tempie
- Nic na to nie poradzę, zresztą mnie to nie przeszkadza. Nie narzekaj
- Wyrażam tylko swoje, słuszne zresztą, niezadowolenie. – odparł niezbyt zadowolony głos - Hmmm.. To już trzy dni, wiesz? - Nagle w głosie pojawiło się zdecydowanie zbyt dużo radości. Gdyby powiedzieć, że Maike w tym momencie ciarki przeszły po plecach, trzeba by skłamać. W tamtej konkretnie chwili ciary przemaszerowały stadnie, tupiąc głośno. Na pewno miały na nogach obcasy.
- Już dawno nie przekroczyłyśmy dwóch dni. – kontynuował radośnie głos - Może to przez ten klimat? Jak sądzisz?
- Możliwe - odparła niechętnie, podłamana Maike. Faktycznie minęły już trzy dni. Jeszcze dwa i pobiją rekord. W sumie nawet by się nie obraziła, ale wiedziała, że tak ulgowo, los jej nie potraktuje.
Zamyśliła się. Straciła wątek konwersacji toczącej się w pomieszczeniu. Otrząsnęła się i wróciła do rzeczywistości. W samą porę.

- Wracając do informacji, które z Państwa je ma? - Zabrzmiał spokojny głos staruszka, który patrząc na Azę i Sept Tours uśmiechał się dobrotliwie
- No właśnie. Wiesz kto? – Kawaler Zapytał stojącą za nim dziewczynę.
Pokręciła głową.
- Ciekawe kto? - Powtórzył bezwiednie mężczyzna.
- To może teraz się odezwiesz? - Znowu zaczął głos
- Ale przecież my nie mamy tych informacji - odpowiedziała spokojnie Maike
- Nie mamy? - zdziwił się głos, w którym zabrzmiała nutka przekory
- A masz? - spytała z zaskoczeniem i lekkim przerażeniem dziewczyna
- Możliwe - głos zaczynał się świetnie bawić. Widać w ten prosty sposób zabijał nudę. To jednak wystarczyło do prowokacji. W końcu z nią nigdy nic nie wiadomo.
- Ale.. - zaczęła zdenerwowana Maike - przecież przez cały czas spałaś! - wykrzyknęła nerwowo. Serce zabiło jej szybciej
- No to, po co się głupio pytasz!? - ton głosu momentalnie zmienił się na zirytowany
- Nathalie!
- To ja, czego chcesz?
- Nie stresuj mnie tak! - pisnęła zrozpaczona dziewczyna
- Jesteś beznadziejna, kończcie wreszcie to spotkanie
- Nie prawda... - rzuciła Maike posmutniałym i lekko obrażonym tonem
- Chyba się patrzą na ciebie i tego Lucciniego - zwrócił jej uwagę głos.
Siedziała do tej pory dość elegancko, ze złożonymi na kolanach dłońmi. Przyglądała się na przemian to kawalerowi, to gospodarzowi, to znowu zielonookiej, czasami jedynie zahaczając o trzeciego mężczyznę. Znowu się wyłączyła, choć trwało to dosłownie dwie sekundy i nikt poza nią tego nie zauważył. Jej zamglone spojrzenie zogniskowało się wreszcie gdzieś pomiędzy starszym a rannym osobnikiem. Zamrugała dwa razy i zwróciła się do założyciela.
- Przepraszam - rzuciła odruchowo - mnie również powiedziano iż wszelkie informacje otrzymamy dopiero tutaj - powiedziała grzecznie i spojrzała na Lucciniego.
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez alathriel : 07-11-2008 o 01:42.
alathriel jest offline  
Stary 20-10-2008, 21:49   #42
 
WieszKto's Avatar
 
Reputacja: 1 WieszKto nie jest za bardzo znanyWieszKto nie jest za bardzo znanyWieszKto nie jest za bardzo znany
Luca trzymał się na uboczu. Zdziwił go brak oficjalnego przedstawienia zebranych przez Założyciela więc nie wychylał się przed szereg. W końcu nie on był gospodarzem zatem należało czekać na swoją kolej…

Monteńczyk najwyraźniej był zaintrygowany córką Założyciela albo musiał naprawdę odnieść poważny cios w głowę. Jednak trzeba mu było przyznać grał świetnie kolejno zdobywając zamierzone cele. Wzbudzał zainteresowanie jednocześnie nie tracąc na rezonie w oczach ojca dziewczyny. Ciekawe… Vodacciańskia dusza Luci natychmiast wyczuwała intrygę. Jednak szermierz nie zamierzał tym razem uczestniczyć w tego typu zabawie. Przedstawienie było przednie więc kontemplował wszystko nie przeszkadzając zainteresowanym. Panna Siversten siedząca nieopodal wyglądała na wyraźnie nieobecną. Ciekawe co też myślała w tej sytuacji? Obserwowała flirt tej pary jednak ciężko było dostrzec co tak naprawdę myśli. Zazdrość? Obojętność? A może irytacja że spotkanie przeciąga się przez nic nie znaczące gierki?


- Wracając do informacji, które z Państwa je ma? - Zabrzmiał spokojny głos staruszka, który patrząc na Azę i Sept Torusa uśmiechał się dobrotliwie
- No właśnie. Wiesz kto? – Kawaler Zapytał stojącą za nim dziewczynę.
Pokręciła głową.
- Ciekawe kto? - Powtórzył bezwiednie mężczyzna.

- Przepraszam - rzuciła Maike odruchowo - mnie również powiedziano iż wszelkie informacje otrzymamy dopiero tutaj - powiedziała grzecznie i spojrzała na Lucciniego.

To właśnie na ten moment czekał Vodaccianin. Wystąpił powoli przed zebranych wykonując nienaganny ukłon.

- [i] Nazywam się Luca Luccini. Prawdopodobnie chodzi o te listy. Jeśli jesteście odpowiednimi osobami wiecie który należy do kogo… – wyjął z sakwy listy otrzymane przez pełnomocnika. Podszedł do stołu i położył je w kolejności na górze list do Założyciela, następnie w 1 rzędzie listy do członków kolejnych stowarzyszeń a na samym dole list zaadresowany do wszystkich. Każdy z listów ustawił tak by widać było na nich emblemat danego stowarzyszenia. Następnie stanął obok stołu czekając na reakcję zebranych.
 
WieszKto jest offline  
Stary 24-10-2008, 22:27   #43
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Pieniądze.
Pieniądze.
Pieniądze.

Dziwne, jak wszyscy ukrywamy, że jednym z głównych motorów naszego życia są właśnie pieniądze.

Monety z przyjemnym dzwonieniem rozsypały się po blacie sekretarzyka.

Pieniądze to władza. To kontakty. To szczęście.
I wszystkie są moje!


Ponownie zaczął układać monety w stosy. Liczyć je, czy aby na pewno nie pomylił się przy poprzednim, a właściwie 10, razie. Dlatego postanowił zrobić to ponownie. Tak na wszelki wypadek.

Misterne wieże, kiedy już jego oczy wystarczająco długo chłonęły ich piękno, z namaszczeniem układał wewnątrz wyłożonej aksamitem szkatuły.Wszystkie wypolerowane, połyskujące, rewersem w dół.

Rozległo się pukanie. Mężczyzna szybkim ruchem zasłonił jeszcze nie włożone monety szalem, który musiała tutaj oczywiście zostawić ONA. Wszędzie rzuca te swoje rzeczy, jej zapach przenika już wszystkie pokoje i jeszcze ten obraz tuż nad kominkiem w JEGO gabinecie. Z drugiej strony jej bałagan choć raz się na coś przydał.

Do pokoju wsunął się lokaj.
- Don Emilio, posłaniec przyniósł listy.

Listy! Tylko tego w tym całym szaleństwie brakowało. Akurat teraz! Nigdy się nie zdarzyło, żeby dostał zapieczętowaną kopertę, która niosłaby ze sobą coś dobrego. Są jak czarne koty - zwiastują nie lada problemy.

Wyrwał lokajowi pocztę i odprawił go władczym ruchem ręki. Nigdy mu nie ufał. Z pewnością czyhał tylko, jak się dobrać do środka. Ale nie da mu dłużej tej satysfakcji. Sługa wyszedł. Oznajmiło to ciche zamknięcie się drzwi. Spojrzenie mężczyzny niefortunnie padło na portret. JEJ portret nad JEGO kominkiem. Westchnął. Wszędzie była ONA. No przecież można cholery dostać!

Podszedł niespiesznie do sekretarzyka. Delikatnie z uczuciem przesunął dłonią po kolumnach monet. Człowiek bez pieniędzy jest jak wilk bez zębów. Poza tym, im więcej się ich ma, tym bardziej się ich pożąda.
Usiadł za blatem. Gdyby ktoś mógł teraz odczytać jego myśli, zapewne dostrzegłby jedynie pazernego skąpca. Ale to nie prawda! Złoto to środek przez który można spełnić każde pragnienie, myśl, marzenie. To sposoby, w jaki spożytkuje bogactwo, rozpalały tak jego umysł.

Ci, którzy sądzą, że pieniądz wszystko może, są zdolni wszystko zrobić, by go mieć.

- Już się z nimi tak nie cackaj. - spojrzał w stronę drzwi, zaraz nad swoim złotem. A raczej ich złotem.
- Simone.
Stała tam, taka śliczna, naburmuszona, tonąc w półmroku. Plan był inny. Co prawda przeżył wiele zmian, ale to wypadło zupełnie nie tak, jak trzeba. Najpierw miał zdobyć góry pieniędzy, kosztowności i złota a później po nią posłać. A nie odwrotnie.
Uśmiechnęła się kwaśno. Widocznie jego niezadowolenie wymknęło mu się w tonie czy geście. Voddaccianki niestety nauczyły się wyłapywać te niuanse.
- Na nich nie nauczysz się jak dawać czułość. A tym bardziej miłość. - prychnęła.
Nawet nie zauważył, kiedy to zbliżyła się już w pobliże sekretarzyka i szkatuły.
- Ty bardziej nie doczekasz się złotego drzewa, jeśli zakopiesz je w ogrodzie.
- Przyszłaś mnie pouczać?
- odchylił się na swoim wielkim, niewygodnym fotelu. Znowu zacznę te swoje "mądre rady".
Trzeba jej było jednak przyznać, że oprócz ślicznej buźki i ostrego języka, posiadała łeb nie od parady. I jak nikt w jego otoczeniu znała się na inwestycjach.

Zatrzasnęła wieko szkatuły druzgocząc zupełnie pedantyczny układ monet.
- Nie mam zwyczaju "gadać po próżnicy." - ewidentnie piła do jego nowego wspólnika, który wyglądał i zachowywał się niczym źle wychowany pijus i żebrak, ale kieszenie pełne miał złotego kruszcu.

Mierzyli się przez chwilę wzrokiem.
- Czy "Chaos" to twoje drugie imię? - nie grała czysto. Specjalnie robiła mu na złość. Odrzucił jej szal.
- Nigdy wcześniej jakoś cię to nie interesowało. - okręciła się dokoła zwiewnym materiałem.
Doprawdy wyglądała powabnie, nawet gdy gnębiło ją niezadowolenie, zły humor czy poranne mdłości.
Sięgnęła po jeden z listów. Mężczyzna poderwał się jak na komendę. Tak, brakowało jeszcze, żeby czytała jego korespondencję!
- Z Voddacce? - zanim doszło do przepychanki zamarli zupełnie zaskoczeni.
- Kto do ciebie pisze z Voddacce? - wydęła wargi i wepchnęła go w objęcia fotela. - To raczej do mnie.

Była bezczelna. Podeszłą swobodnie do kominka i rozerwała lak. Z każdym przeczytanym słowem jej uśmiech rósł i rósł. Niewiele brakowało aby wybuchła śmiechem.

Don Emilio westchnął. Musi być, że ją diabeł zesłał. Nie dało się z nią dojść do żadnego konsensusu. Czy ona naprawdę zawsze musi robić to, co chce? Trzeba się było wiązać z kurtyzaną!
Niechętnie sięgnął po drugi z listów. Rozpoznał od razu pieczęć i mimowolny dreszcz popędził mu wzdłuż kręgosłupa.

Czego tym razem może chcieć Starzec?

Aza Davidova

Aza odgarnęła włosy za ucho.
- W końcu. - rzuciła i zabrała listy dla siebie i Założyciela kierując się w jego kierunku. Zwinnie lawirowała miedzy krzesłami, stołem a ściankami namiotu.
W międzyczasie podała list Ernestowi.

Założyciel nadal uśmiechał się łagodnie. Zdawał się być taki niegroźny. Ospały. Jak niedźwiedź zimą.

Usurianka natychmiast zajrzała do swojego listu i zamrugała. Starając się, aby nikt nie zwrócił na to uwagi, odwróciła kartkę do góry nogami. Potem przechyliła na bok. I westchnęła oddając list Założycielowi.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 26-10-2008, 18:03   #44
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację

- Smok, jakby jakiś mały, albo jaszczurka? Ech, to chyba gryzoń.

Przypatrywał się chwilę i postać zwierzaka była coraz mniej gadowata, a coraz więcej podobna do małego ssaka. Wiewiórki? Popielicy?
- Nie! To łasica – domyślał się. Rzeczywiście. To była łasica. Widział je nie raz, ale nie był nigdy dobry w odcyfrowywaniu rysunków. To, co inni natychmiast chwytali, Ernest łapał nieco później. Niewątpliwie, inteligencja estetyczna nie była jego najmocniejszą stroną.
- Tan pajac przesłał mi łasicę. Chyba – rzucił lewą ręką obrazek na stół. - Totalnie bez sensu. Jak nie ma co robić i zabawia się głupimi malunkami, to ma albo za dużo wolnego czasu, albo po prostu chce straszyć mnie. Czy to ma być zachęta odpowiednia dla osoby, którą się wysyła na wyprawę? Bez sensu – mówiąc to przypomniał sobie, ze udając się do namiotu Założyciela, jakiś dzieciak, chyba dzieciak, bo wtedy średnio kontaktował, nazwał Azę Łasicą. Ciekawy zbieg okoliczności, bowiem przecież wyłącznie za taki przypadek to uważał, ewentualnie za jakiś zabieg wysłannika listu, który miał go skłócić z Cyganami, szczególnie zaś z piękną Azą .Chyba upadł na głowę. Miał zamiar zrobić dokładnie odwrotnie.

Kiedy Aza ujrzała pergamin Ernesta usta jej zacisnęły się w linijkę, a z oczu posłała gromy w kierunku papierów. Ktoś sobie z niej żarty stroił? Strzeż się łasicy? To przytyk do niej?!? Jak śmiał ten...

Pergamin dziewczyny również powędrował na stół. Była zniesmaczona. Na papierze na środku kartki wyrysowano równiutką czarną kropkę. Tyle, nic więcej. Aura gniewu znacznie się zwiększyła.
- To dowcip jakiś? – Jej mina wyraźnie wskazywała na to, że jest niemile zaskoczona.
- Jakaś durnota! – Ocenił głośno Ernest. - Być może. ten osobnik cała inwencję zużył na łasicę.

Jednak został jeszcze list do nich wszystkich.
- Można? – Zapytał Założyciela dość słabym głosem.
Skinienie głowy. Sept Tours wziął wiec list, otwarł i odczytał:

Cytat:
Witam Wszystkich Członków Drużyny!


Jak już zapewne poinformował Was Caspian, Waszym celem jest wyspa Thetra. Znajduje się ona gdzieś na zachodnich woda Castille. Obecnie otoczona została kordonem międzynacjowym czeka na śmiałków, którzy pomimo zakazu penetracji zejdą na jej brzegi i opiszą ją oraz przywiozą artefakty.

Do Castille dostaniecie się taborem cygańskim. Tam, w Barcino czekać was będzie Don Emilio, który przysłuży się sprawie bardzo. Od niego otrzymacie niezbędne informacje. Wsadzi Was też na statek. A później już radzić sobie musicie sami.

Będę Wam dozgonnie wdzięczny za pomoc.
Powodzenia
Starzec

PS. Na Waszym miejscu, jednak nie chwaliłbym się, po cóż też zmierzacie na morze
.
- Taaak - skomentował nieco wolno, bowiem mroczki chodziły mu przed oczyma. Był chyba zmęczony i organizm, który chronił swojego właściciela, żądał natychmiastowego odpoczynku. – Wdzięczność, cóż za piękne słowa w ustach osoby, która bawi się gierkami jednocześnie udając dobrego wujaszka. Nie lubię takich drani, bowiem właśnie tacy obłudnicy starali się mnie kiwać podczas służby. Jednak jego słowa na mym rysunku nabrały teraz dla mnie rzeczywiście nowego znaczenia. Ostrożność! Powiada. Zgoda, zacznijmy jednak od tego, żeby uważać na niego właśnie i dociekać, jakież to interesy miał człowiek przysyłający nam takie pokręcone słowa połączone z niby życzliwym listem. Cóż, chyba od ciebie, Założycielu, zależy, czy tam dotrzemy. Natomiast ja mam tylko nadzieję, że wyzdrowieję do tego czasu.

Założyciel pogłaskał Azę po dłoni, co skłoniło ją do spojrzenia mu w oczy. Widać było, że stara się ją lekko udobruchać. Dziewczyna w końcu westchnęła i poprawiła włosy.
- Co do Cyrku, nie składamy veta - widząc zdziwione spojrzenia Założyciel kontynuował. - Zawieziemy was do Castille. Choć to może być trochę problematyczne, gdyż trzeba się będzie przedrzeć przez front wojenny. A co do pańskiego zdrowia - uśmiechnęła się w końcu do Ernesta - z pomocą Cyganek z pewnością zdąży Pan wydobrzeć do tego czasu.

- To dobrze, dziękuję. Wierzę w opiekę pana có ... znaczy pana Cyganek
– poprawił się szybko, specjalnie odwracając wzrok od Azy, żeby Założyciel nie zauważył, że nawet jak patrzy gdzieś indziej, to wzrok ciągle mu ucieka w kierunku dziewczyny. Jednak żywił nadzieję, że to właśnie Aza zostanie mu przydzielona do opieki. Próbował się uśmiechnąć i z taką dosyć zadowoloną padł na swój fotelik pogrążając się w ciężkim śnie.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 26-10-2008 o 18:27.
Kelly jest offline  
Stary 30-10-2008, 19:56   #45
 
WieszKto's Avatar
 
Reputacja: 1 WieszKto nie jest za bardzo znanyWieszKto nie jest za bardzo znanyWieszKto nie jest za bardzo znany
Luca spoglądał na zebranych zapamiętując kto jaką kopertę wyjął. Dzięki temu był chociaż w stanie zorientować się kto jaką rolę ma pełnić w potencjalnym zespole. "Taa... zespół - ranny Różokrzyżowiec, zamyślona archeologistka, rozkapryszona cyganka - zapowiada sę długa wyprawa. Ciekawe ilu z nas wyjdzie z niej w jednym kawałku." Skrzwił się na samą myśl. Odczekał jeszcze chwilę pozwalając się wszystkim zapoznać się z listami. Następnie zerknął na list który odczytał Monteńczyk. "Liczyłem na jakieś konkrety a tu w sumie nic nowego. Wyprawa na Thetre my chyba mamy niepokolei w głowie i w sumie dlaczego mamy to zrobić zero motywacji... Czyżby pozostali mieli również dług wobec własnych organizacji? Co z łupami - komu i jak mamy je dostarczyć?" Grymas szybko zniknął z jego twarzy.

- Więc mamy wyruszyć na pełną niebezpieczeństw wyprawę aby zyskać wdzięcznośc starca. Bardzo intrygujące. Proponuję omówić i zaplanować nasze dalsze poczynania jeśli mamy wyjść z tego cało...

Spojrzał wyczekująco na zebranych wyjmując jedną z haftowanych chusteczek podziwiając koronki rodu Lucani. "Dobrze że podróż nie jest do Vodacce - chyba nie jestem jeszcze gotów na dokonanie vendetty". Szybko jednak przestał myśleć o ojczyźnie by skupić się na zadaniach jakie aktualnie go czekały...
 
WieszKto jest offline  
Stary 31-10-2008, 23:15   #46
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Stała tak przez dłuższą chwilę. Usurianka zdążyła już zawinąć listy dla siebie, założyciela i rannego kawalera. Luccini najwidoczniej listu nie posiadał, lub zdążył już swój przeczytać ( co zbytnio by jej nie zdziwiło), ponieważ nie ruszył się z miejsca. Maike ocknęła się po chwili. Lekko skrępowana, niezbyt pewnie podeszła do stołu i zabrała list przeznaczony niewątpliwie dla niej. Na kopercie tkwił odciśnięty w laku, symbol stowarzyszenia odkrywców.
Dziewczyna wróciła na swoje miejsce i powoli przełamała pieczęć. Rozległo się ciche chrupniecie. Rozłożyła kartkę i ku swemu zdziwieniu ujrzała...

...kobietę. W dodatku nieznajomą kobietę. Maike ze zdziwienia zamrugała dwa razy po czym lekko zafrapowana przyjrzała się bliżej rysunkowi.
List prezentował dość ładną kobietę. W dodatku ten motyl na palcu. To chyba dobrze o niej świadczyło. Taką w każdym razie, eisenka, miała nadzieję. Ale co to miało wszystko znaczyć?
- co to do Theusa ma niby znaczyć? – w głowie odezwał się mniej cierpliwy głos
- a bo ja wiem - odparła lekko strapiona Maike - myślę, że w niedługo się tego dowiemy.
W międzyczasie, Sept Tours zdążył na głos przeczytać list skierowany do wszystkich uczestników podróży. Nie wyjaśniło się wiele. Dość oględne określenie środków transportu i kolejna wskazówka odnośnie nowych informacji. Wszędzie pełno niewiadomych.
- Nie mogli od razu podać wszystkich szczegółów? - rzuciła rozgoryczona Nathalie
- Może nie mogli. Zresztą nie powinno ci to jakoś przeszkadzać. Towarzystwo też zawsze lubiło wszystko gmatwać. Tworzenie dodatkowych tajemnic niektórym najprawdopodobniej wydaje się pociągające. No i może okazać się gwarancją odrobiny bezpieczeństwa.
- wiem - burknęła odpowiedź - ale i tak mnie to irytuje.
Maike westchnęła ignorując narzekania głosu. Czyli mamy podróżować razem z cyrkiem? Właściwie jej to nie przeszkadzało, nie po raz pierwszy miała jechać na wyprawę. Towarzystwo też miewało swoje „pomysły” odnośnie transportu. Może nie będzie tak źle pomyślała i uśmiechnęła się w duchu. Po prostu postara się nikomu nie przeszkadzać. Teraz tylko musiała powiadomić jakoś panią Tedous. Swoją drogą Maike jakoś nie wyobrażała sobie, iż taka persona jak Lena Tedous będzie podróżowała razem z cyrkiem. Ale to nie było jej zmartwienie. Jeśli ta przerażająca kobieta będzie chciała pojechać to pojedzie. Po prostu Maike postara się trzymać od niej z daleka.

Nastąpiła krótka wymiana zdań pomiędzy założycielem a kawalerem Sept Toursem, po czym ten ostatni pogrążył się we śnie. W sumie dobrze się stało ponieważ biedak wyglądał na naprawdę wycieńczonego choć i (jak się przez chwilę zdawało dziewczynie) dziwnie zadowolonego.
Po chwili głos zabrał drugi mężczyzna. Luca Luccini, który do tej pory ograniczał się do wypowiedzi absolutnie niezbędnych, (choć i tak dłuższych niż speszonej Maike) teraz miał coś do powiedzenia. Nic dziwnego, w końcu to on był ich zwierzchnikiem.

- Więc mamy wyruszyć na pełną niebezpieczeństw wyprawę aby zyskać wdzięczność starca. Bardzo intrygujące. Proponuję omówić i zaplanować nasze dalsze poczynania, jeśli mamy wyjść z tego cało...
Spojrzał na wszystkich wyczekująco, po czym zaczął się przyglądać własnej chusteczce.

Maike nie wiedziała, co powiedzieć. Myślała, że chociaż ta osoba będzie trochę bardziej doinformowana. Cóż, nie tego się spodziewała. No nic mówi się trudno.
Na wdzięczności starca jej raczej nie zależało. Nic do niego nie miała, ale wiedziała, że jeśli stowarzyszenie odkrywców ją gdzieś wysyła to na pewno nie po to żeby odstąpiła komuś jakiekolwiek artefakty.
Zamrugała zdziwiona i z niepewną miną dodała - co konkretnie ma pan zamiar planować? - Dla niej sytuacja na razie była jasna. Mieli trzymać się cyrku dopóki nie dotrą do Castille do Don Emilia. Dopiero późnej mogą pojawić się problemy. Na razie mieli po prostu polegać na cyrku, dlatego bardziej interesowała ją kwestia, kiedy owy cyrk wyrusza? Musiała w końcu jeszcze udać się do pani Leny, choć szczerze powiedziawszy wolałaby odwlec to spotkanie jak tylko się dało.
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez alathriel : 07-11-2008 o 01:43. Powód: musiałam przeedycić ładny układ :D
alathriel jest offline  
Stary 01-11-2008, 13:56   #47
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Świeca z wolna przygasała. Zerwał się lekki wiatr, który poruszał monotonnie połami namiotu. Płomień jednak dzielnie walczył o ostatnie chwile życia.



Nadzieja pozwala ci spodziewać się, ale życie nie zawsze pozwala ci żyć.

Zielonooka nasłuchiwała. Jej twarz zdawała się przez kilka chwil bardziej pociągła. Chociaż przy takim świetle trudno było stwierdzić cokolwiek z pewnością.
Po czym nachyliła się nad Założycielem i szepnęła mu coś do ucha. On jedynie pokiwał głową. Aza zerknęła jeszcze w stronę Ernesta i wyprostowała się.

- Jest późno. - stwierdziła twardo. - Planowanie należy pozostawić na czas, kiedy nie będzie nas tak dobrze słychać na dużą odległość. - uśmiechnęła się półgębkiem wskazując materiał namiotu i ruszyła w stronę fotela monteńczyka. - To może poczekać. Do granicy z Castille mamy jeszcze z trzy tygodnie. Radzę się zastanowić, co też państwo mogą wnieść do naszego skromnego grona.
Złośliwe ogniki błysnęły w jej oku.
- Bez pracy nie ma kołaczy. Ani jedzenia, ani noclegu. - odsłoniła wejście do namiotu i wrzasnęła donośnie. - SIŁA!!!!
Z ciemności wynużył się rosły mężczyzna odziany w czarną wypłowiałą koszulę i skórzane spodnie. Jakby potwierdzenie, że dokoła kręci się wielu niepowołanych ludzi, których kryje mrok nocy.
- Czemu tak krzyczysz? To niepotrzebne. - uśmiechnął się półgębkiem i odrzucił długie jasne włosy do tyłu. Jego blady zielony wzrok przefrunął po każdej twarzy. - Czego ode mnie oczekujesz?
- Zanieś go do wozu Założyciela na moje łóżko.
- wskazała rannego Ernesta.
Na ustach Siły zamajaczył cyniczny uśmieszek.
- Czy może nagle opadałeś z sił po występie? - złośliwość Aza ubrała w jednej ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. Mężczyzna zaśmiał się tubalnie.
- Myślę, że sobie poradzę. - i podszedł do śpiącego biorąc go na ręce i niosąc do wozu, który tworzył ścianę namiotu za plecami Założyciela. Tymczasem usurianka jednym ruchem zgarnęła listy i podała je ponownie Lucciniemu.
- Z Charouse wyjeżdżamy jutro w nocy. Jeśli państwo mają jakieś sprawy tutaj, macie jeszcze czas, aby je dokończyć. Co do narady, mój wóz jest do państwa dyspozycji. - wstał i skłonił lekko głową na pożegnanie. - To Wasze zadanie, ja jedynie mam odpowiadać za transport, chętnie jednak służę pomocą. Mam nadzieję, że herbata smakowała - zwrócił się do Maike - Azo, zajmiesz się gośćmi?
- Dobrze Założycielu. - uśmiechnęła się szeroko - Poszukajmy wam jakiegoś lokum na czas podróży. - machnęła na nich ręką wychodząc z namiotu.

Szła szybko i pewnie, jakby doskonale widziała w ciemności wszystkie wystające korzenie, kamienie i grudy ziemi. Albo znała je na pamięć. Minęliście naokoło wóz Założyciela i znaleźliście się na placu utworzonym przez wozy. Na środku paliło się ognisko, a kilku cyganów nuciło jakieś wesołe piosenki. W rzeczywistości piosenki "Starego Casanovy" pozostawiały wiele do życzenia zwłaszcza, jeśli chodzi obyczajowość. Ale Wszechświat łaskawie oszczędził Maike znajomości języka cygańskiego i zaczerwienienia się.



Aza podeszła do drugiego wozu po lewej. Na jego schodkach siedziała młoda kobieta z pięciolatkiem na klanach i starała się go uśpić, co szło jej z miernym skutkiem. Zielonooka rzuciła jej hej i zastukała w okno. Ze środka wyłoniła się kolejna kobieta.

- Żanna słuchaj, ile masz miejsca w wozie? - mówiła szybko po montesku, choć sposób w jaki łączyła słowa i stawiała akcent wymownie wskazywał na ulicę jako nauczyciela.
- Ja, moja siostra, jej dwójeczka i miejsce dla ciebie. - wyliczała rytmicznie uderzając garnkiem w framugę okna. Widocznie przerwano jej w trakcie przygotowań do gotowania mleka dla dzieciaka.
- No to świetnie. - pchnęła delikatnie Maike w stronę wozu. - Ona się tu zmieści.
Żanna uniosła jedną brew.
- A ty?
- O mnie się nie martw.
- zwróciła się do Maike - Dobra, masz gdzie spać, Żanna się Tobą zajmie. Miłej nocy życzę. Jutro rano spotkamy się na środku placu to powiem wam jak i co. Potem, jeśli będziecie chcieli wrócić jeszcze do miasta, dam wam konie lub chłopaka z koniem. To tyle, dobranoc. - i ruszyła już nie odwracając się do wozu po przeciwległej stronie placu.

Ten był zamknięty i zdawał się zupełnie pusty. Aza z siłą, jakiej by się nie spodziewano po kobiecie, załomotała w drzwi. Odpowiedziała jaj cisza. "Zapukała" jeszcze raz. Bez rezultatu.
Zniesmaczona odwróciła się na pięcie i wrzasnęła coś do mężczyzn przy ognisku. Oni zaśmiali się i zaczęli śpiewać jakąś monteską doprawdy niestosowną piosenkę.
Aza założyła włosy za uszy. W jej oczach majaczył jakiś rodzaj wściekłości domieszany z upartością wołu. Już bez ceregieli kopnęła mocno cztery razy w drzwi.
- JAN!
W środku jakby coś się poruszyło.
- WSTAWAJ MATOLE!
Skrzypienie podłogi i w końcu drzwi od wozu uchyliły się lekko. Ze środka wychynęła brązowa czupryna.

- Czego.
- Świetnie, że zechciałeś się pofatygować. Ile masz miejsca?
- Aza podparła się pod boki.
Uniósł jedną brew, zapewne nie zrozumiał pytania.
- Pytam ile masz miejsca w wozie. - sprostowała usurianka.
- Nie mam. - i chciał jej zamknąć drzwi przed nosem, ale ona spodziewając się tego, własną stopą posłużyła się jak klinem.
- Wspaniale, czyli masz go zapewne pełno. Mieszkasz tu tylko z bratem, więc jeszcze jeden więcej nie sprawi wam różnicy. - widząc jeszcze niewypowiedziany prostest, szybko spacyfikowała Jana - To jest polecenie Założyciela, rozumiesz? - nagle zrobiła się zimna i oschła. - A od jego słowa nie ma odwołań, czy może jeszcze się tego nie nauczyłeś? Przygarniesz tego tu signior Luccianiego na czas nieokreślony. I radzę ci się nim dobrze zająć.
- Bo co?

Dobrze, że Luca nie widział miny Azy, bo stwierdziłby że należy jak najszybciej oddalić się, zmienić nazwisko i udawać, że nie miał ze Starcem nigdy do czynienia. Groźba zawisła w powietrzu. Usurianka już nic nie dodała, a drzwi otworzyły się, aby Luccini mógł wejść do środka.
- Życzę signior dobrej nocy i rano spotkamy się na placu. - rzuciła jeszcze na odchodnym dziewczyna i skierowała się w stronę wozu Założyciela.

Noc była ciężka. Ernest dalej gorączkował, choć powoli wracała do normy. Poza tym odbyła się narada Starszych. Kilka godzin, przy mocnej kawie kitajskiej próbowano osiągnąć konsensus, jeśli chodzi o "nowych", sprawy Starca i przedarcia się przez front. Nikt nie chciał zginąć od przypadkowej kuli czy nadziać się na czyjś rapier. Poza tym, istniało realne zagrożenie, że zostaną potraktowani jako szpiedzy.
Co do drużyny, ma się nią zająć Aza. Odpowiada więc za nią, cokolwiek które z nich zrobi, ona za to zapłaci.
Zgodziła się, cóż mogła innego zrobić? Chociaż nie lubiła zbierać batów za kogoś, kogo nie znała.

W końcu wróciła do Ernesta, przy którym Żanna zgodziła posiedzieć i zmieniła ją. Usiadła zmęczona na zydelku, który postawiono (z braku miejsca) zaraz przy wezgłowiu łóżka. Dzień pełen wrażeń. Obeszła całe Charouse wzdłuż i wszerz. Jakby nie mogli wszyscy interesanci mieszkać pod jednym dachem. I potem ten na wpół pijany kupczyk. Dobrze, że Ernest zdawał się czuć coraz lepiej, bo jakoś nie chciała ochoty mieć na sumieniu prawie nieznanego mężczyzny.

Głowa leciała jej w dół. Musiała chwilę odpocząć. Nad głową monteńczyka było trochę wolnego miejsca, więc położyła górną cześć ciała na łóżku, prostując nogi pod łóżkiem, na ile zydelek pozwolił. Ogólnie pozycja średnio wygodna, ale na chwilę odpoczynku wystarczy. Nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła.

Poczuła, że ktoś ją podnosi delikatnie. Wydała pomruk podświadomie, jeszcze chciała rzucić "Jeszcze chwilę", ale chyba zgubiło się gdzieś w śnie. Potem zrobiło się cieplej. Powoli wracała z krainy marzeń. Ktoś ewidentnie przemieszczał się w kuchni.
Postanowiła jeszcze nie otwierać oczu. Analiza sytuacji wykazała, że leży NA łóżku przykryta kocami. Dobrze, ale skoro ONA leży na łóżku to gdzie jest ERNEST? Delikatnie uchyliła jedno oko i zerknęła w stronę "kuchni". Monteńczyk właśnie zaglądał do imbryczka. Zamknęła oczy i czekała, co tez będzie dalej. Ewidentnie czuł się już dobrze.
Wyszedł i wrócił po chwili. Zerknięcie. Przyniósł wodę i nalał do imbryczka, żeby zagotować, zapewne na herbatę, skoro zabrał się do obwąchiwania woreczków wiszących u powały. Aza musiała mocno się zaprzeć, żeby nie wybuchnąć serdecznym śmiechem.
- Kawalerze, a może byś coś zjadł? - Aza usłyszała przytłumiony głos Żanny.
- Jasne, chętnie, eee ....czy to również porcja dla panny Azy?
Kobieta zaśmiała się.
- A gdzie ta "panna Aza" jest, skoro ma się Tobą opiekować?
- Aza jest świetną opiekunką. Bardzo mi pomogła i jestem jej bardzo wdzięczny. Teraz jest w wozie i zajmuje się tym, co jest najpotrzebniejsze.


I zapanowała cisza, przerywana niekiedy skrzypnięciem drewnianej podłogi. Zerknięcie. Ernest z podejrzliwą miną próbuje zawartości kubka. Jaką miał uroczą minę! Kiedy skierował się w stronę łóżka, Aza zamknęła oczy i udawała, że śpi. A on delikatnie postawił jej kubek na szafce nieopodal. No dobrze.
Otworzyła oczy i udała pełne zaskoczenie. Uśmiechnęła się i usiadła opierając się o ścianę z oknem.
- Przepraszam, ale co robisz Erneście?
- Może coś na ranne orzeźwienie
- mężczyzna wskazał jej parujący kubek. - Cieplutka i całkiem orzeźwiająca. Nie gryzie i nie kopie oraz, zapewne, nie powoduje skutków ubocznych. Przynajmniej sądząc po mojej własnej reakcji. Wybierałem z woreczków w kuchni. Na węch - pochwalił się uśmiechając.
"Wiem wiem", chciała powiedzieć, ale powstrzymała się.
Aza bliska jest wybuchnięcia śmiechem, widać to było w roziskrzonych zielonych oczach i pełnym uśmiechu.
- Dobrze, że trzymasz kubek, bo inaczej dostałbyś ode mnie poduszką. Jak babcię kocham - i zaczęła się śmiać.
Odrzuciła koce na bok.
- Na co czekasz? Siadaj. Tu - wskazała głową zydelek, - albo tu.
Poklepała koce obok siebie.
- Skoro już postanowiłeś wstać, to może nie przemęczaj się więcej.
I wzięła swoją herbatę, upijając z kubka łyk.
Zadowolony z siebie Ernest chcąc zrobić dworski ukłon przy siadaniu, zahaczył o zydelek i poślizgnął się. Dzięki temu cała jego herbata wylądowała na spódnicy Azy i po części na jego własnej głowie, która znalazła się na udach usurianki.
Dziewczyna zaniepokojona, widząc że monteńczykowi nic nie jest (nie licząc wielkiej plamy na dumie i ogólnemu zażenowaniu), roześmiała się przyjaźnie. Nie pierwszy raz ktoś coś na nią wylał. Choć częściej bywał to alkohol.
- Nic ci nie jest? - zapytała podając mu szmatę, aby otarł twarz z herbaty.
- Nie, nic dziękuję. A tobie? Poparzyłem cię? Bardzo przepraszam, to. Zazwyczaj nie jestem takim niezdarą - próbował się tłumaczyć.
Ernestowi było głupio i wstyd. Stał się milczący. Chciałby coś powiedzieć, ale nie wie co, żeby nie wydało się, ze cała ta sytuacja go mocno zdenerwowała.
Poza tym nie dość, ze nie wypił herbaty, to jeszcze dalej odruchowo trzyma kubek w ręku.
- Daj spokój Erneście. To tylko herbata - uśmiechnie się czarująco, wymieni mu jego pusty kubek na swój prawie pełny i położy rękę na ramieniu. - Zdarza się najlepszym.
Następnie wstała i wykręciła spódnice, co oczywiście nic nie dało. Spodnie pod spodem też zamokły.
- Och, dziękuję, przepraszam. Ja, już wychodzę. Zawołasz mnie, dobrze? Kiedy się przebierzesz - i zerwał się zawstydzony niczym sztubak chcąc wybiec z wozu, nie myśląc o tym, że mógł stanąć przecież kuchni, albo u Założyciela, żeby dziewczyna mogła się przebrać.
Aza złapie go za zdrowe ramię.
- Moje rzeczy i tak zostały przeniesione do Żanny. To ja muszę wyjść. - jej uśmiech miał sugerować, żeby Ernest nie zachowywał się tak nerwowo, bo jeszcze coś mu się stanie. - Możesz, jeśli oczywiście chcesz, obejrzeć księgozbiór Założyciela.
Wskazała mu drugie drzwi, wyminęła monteńczyka i wyszła z wozu.

- Siła! - krzyknęła radośnie na powitanie usuriańczykowi, którego spotkała na zewnątrz.
- Witaj łasiczko! - pocałował ją w czubek głowy i ruszyli przez placyk. - I jak tam nasz chory?
- Coraz lepiej.
- Zdziwiłbym się, z taką opieką.
- nie ma jak złośliwość na śniadanie.
- Nie mów tak. - trzepnęła go lekko w ramię. - On nie jest taki jak ty, nawet mi herbatę na śniadanie zrobił.
Usuriańczyk zaczął się śmiać.
- O dobra dusza się znalazła. Ale, ale - wskazał na jej mokrą spódnicę. - co się stało?
- Kubek mi się omsknął.

Złośliwy uśmieszek na twarzy usuriańczyka wyraźnie wskazywał, że nie wierzy w ani jedno słowo. W całym cyrku zręcznością dorównuje jej jedynie Kobieta Anioł.
- No dobrze, to ja się lecę przebrać. - cmoknęła go w policzek i zniknęła w wozie Żanny.
Tutaj obudziła Maike, zresztą dość brutalnie, gdyż łóżko eisenki było jednocześnie skrzynią z ubraniami Azy. Powiedziała, że ma się zaraz zjawić na placu i przebrana pognała z powrotem.

Z kosza jednej cyganek wyjęła dwa jabłka w drodze i wpadła do wozu Założyciela. Erenest stał przy regałach i właśnie przeglądał jakąś książkę.
- Widzę, że nie czujesz się znowu tak dobrze, skoro zabrałeś się za lekturę. - uśmiechnęła się i wyciągnęła do niego dłoń z jabłkiem. - Chcesz?
Zaskoczony monteńczyk wypuścił książkę z ręki, która otwarła się na jednym z wierszy zaczynającym się od słów: "Kwitnące wzgórza miłości bogini ..."
Wzrok Azy podążył za książką. Widać było, że odwrócony tytuł sprawił jej trochę trudności. Ernest podniósł ją błyskawicznie ranną ręką sycząc przy tym i dukając:
- Bardzo chętnie, dziękuje - "byle tylko nie zdążyła spojrzeć na to, co czytam". Miał przynajmniej taką nadzieje. - Czuje się lepiej - wyjaśnił, choć akurat chwyt owej książki trochę go kosztował. - Jakie mamy plany?
Spojrzała na Ernesta potem na książkę potem znów na Ernesta i uśmiechnęła się. Po czym zwinnym ruchem wyrwała mu tomik wierszy i odchodząc szybko w drugi kąt pokoju zajrzała do środka.
- Wiersze miłosne? - widocznie dopiero teraz poradziła sobie z tekstem. W zdziwieniu otworzyła szerzej oczy. - Któraś cyganka zdobyła twoje serce?
- Eee ... ten ... tego. To ... ten ... przyszedł pani ojciec. Graliśmy w szachy. Graliśmy, graliśmy. Ale musiał wyjść. Dlatego ja tak znaczy, wiesz, zacząłem czytać. Bowiem lubię wiersze. Mój ojciec miał sporą bibliotekę wierszy. Właśnie kończyłem przeglądać ten tomik i zaczynałem ten -
chwycił ten, który polecił mu Założyciel i zaczął szukać natchnienia, które było mu potrzebne gwałtowniej niż kiedykolwiek. Przypuszczał jednak, że bystra dziewczyna po prostu mogła obserwować jego nieporadne wykręty oraz próbę zmiany tematu.

Aza stała trzymając otwartą książkę i spoglądała na Ernesta. Instynkt bardzo głośno kazał uciekać. W cztery diabły najlepiej. Habakuk też się zachowywał podobnie w jej towarzystwie. Tyle że, niestety, wyśpiewywał dodatkowo serenady pod jej oknem i recytował wiersze, których nigdy nie rozumiała.
"To na pewno z powodu rany. Wyobrażam sobie nie wiadomo co. Może szukał wytchnienia?" Starała się nie zastanawiać, dlaczego akurat w poezji miłosnej. Odłożyła książkę.
- Przepraszam, czasem zachowuję się jak nieopierzony podlotek. - rzeczywiście spoważniała. - Nie tłumacz się, to nie moja sprawa, dlaczego czytasz poezję. Albo czytasz w ogóle.
Podeszła bliżej i w końcu podała mu jabłko.
- Ta twoja panna z przedstawienia trafiła do domu sama. Młody to sprawdził. - skierowała się w stronę wyjścia. - Właściwie powinieneś odpocząć, ale idę oprowadzić pozostałą dwójkę. Jeśli czujesz się na siłach, możesz nam towarzyszyć.
- Zdecydowanie czuję się na siłach
- wyprostował się junacko. - Wiesz - rzekł poważnie - bardzo chciałem ci podziękować za opiekę. Zdaje sobie sprawę z tego, ile Cię to kosztowało. Kawał nocy zerwanej, potem zaś moje akrobacje zakończone wylądowaniem na twoich ... no, znaczy przewrotką oraz ochlapaniem ciebie. Chciałbym wywrzeć lepsze wrażenie od tej pory, udowodnić, ze nie jestem takim fajtłapą, jak to wygląda teraz. Dziękuję, ze tamta Simone Vodaccianka dotarła bezpiecznie. Nie chciałbym, żeby kiedykolwiek stało się cokolwiek komuś powierzonemu mojej opiece. Nauczono mnie w wojsku, wśród najemników, odpowiedzialności. Wiesz, jeden z za wszystkich,wszyscy za jednego. Inaczej praktycznie zniszczono by nas bardzo szybko. A książka? Serce? Proszę, nie mów, ze się zachowujesz nieodpowiednio, bo to nieprawda. Raczej ja, ale teraz, teraz niezręcznie mi to mówić. Tak, jest pewna osoba, która urzekła mnie od początku, kiedy tylko ją ujrzałem i prawdą jest, że chciałem jej powiedzieć coś mądrego, ale ja jestem prostym żołnierzem. Kombinować nie potrafię. Owszem, bywałem na dworach, mam za sobą uniwersytet oraz akademię oficerską, ale nie potrafię używać tak pięknych słów jak dworacy. Dlatego zerknąłem do tego tomika. Jednak porozmawiamy o tym później. Dobrze? Tymczasem rzeczywiście czuję się lepiej i chętnie się przejdę w twoim towarzystwie
- Dam ci radę, jeśli chcesz zdobyć serce cyganki to wiersze nie zrobią na niej takiego wrażenia, jak zwykła szczerość.
- wzruszyła ramionami. - Bo do tego drugiego trzeba mieć prawdziwą odwagę. Zresztą u nas jest jeden taki, co zwykł się sam nazywać poetą i doprawdy to źle się wszystkim kojarzy. - postanowiła nie dodać, i chętnie bym mu połamała tą mandolinę, albo zakopała w lesie, żeby już przestał za mną łazić. - No chyba, że umiesz śpiewać lub tańczyć. Wtedy Cyganka wybaczy ci nawet zły początek znajomości. Co do mnie - wytarła w sukienkę jabłko wyjęte gdzieś zza fałd materiału - to zupełnie nie przeszkadzało mi to, że się Tobą musiałam zająć. Jak już mówiłam zdarza się najlepszym. - uśmiechnęła się. - uratowałeś mnie wtedy, zresztą obecnie jesteś na mnie skazany to jeszcze zdążysz się odwdzięczyć.
Wgryzła się w jabłko i ruchem ręki ponagliła go do wyjścia. Przecież nie powie mu, że nawet cyganie mają jej dość i chętnie się jej pozbędą na jakiś czas. Poza tym Maike już pewnie czeka i ten cały Luccini.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 02-11-2008, 12:23   #48
 
WieszKto's Avatar
 
Reputacja: 1 WieszKto nie jest za bardzo znanyWieszKto nie jest za bardzo znanyWieszKto nie jest za bardzo znany
Maike zamrugała zdziwiona i z niepewną miną dodała
- co konkretnie ma pan zamiar planować?

Luca spojrzał na nią zdziwiony. Schował haftowaną chustkę i zamierzał odpowiedzieć jednak nie zdążył.

Jest późno. - stwierdziła Aza twardo. - Planowanie należy pozostawić na czas, kiedy nie będzie nas tak dobrze słychać na dużą odległość. - uśmiechnęła się półgębkiem wskazując materiał namiotu i ruszyła w stronę fotela monteńczyka. - To może poczekać. Do granicy z Castille mamy jeszcze z trzy tygodnie. Radzę się zastanowić, co też państwo mogą wnieść do naszego skromnego grona.

„Przecież musimy zaplanować chciażby co nam się przyda w takiej wyprawie” – pomyślał jednak niewątpliwie Cyganka miała rację. Namiot nie zapewniał należytego bezpieczeństwa przy poufnych rozmowach. Szybko przypomniał sobie nauki ojca jak należy planować trudne przedsięwzięcia. Znów wrócił myślami do Vodacce. „Książe Albert wiecznie narażony na niebezpieczeństwa na pewno prowadził setki tajnych narad. Ciekawe kto teraz ochrania jego zacną osobę…?” Postać ojca jawiła mu się przed oczami gdy szedł z księciem zawsze po jego prawicy gotów na wszystko. Zdeterminowany wyraz twarzy, przebiegłe oczy szukające zagrożenia. Ciche szepty i urywane rozkazy wydawane swoim ludziom tak by Książe cało wyszedł z każdego spotkania z głowami innych rodów Vodacce. Racja nie czas i nie miejsce na poufne rozmowy, jednak w końcu powinny się rozmówić. Przecież każdy z nich dostał list zostając uwikłany w niebezpieczną misję. Dziwił się że wszyscy zebrani przeszli nad tym do porządku nie zadając żadnych pytań, nie czując obaw. "Coś tu nie grało, a może oni wcześniej wiedzieli o tej misji i coś ukrywają?" Kolejny raz jego przypadłość narodowa mieszała mu w umyśle. INTRYGA – wszyscy są podejrzani.

Krzyki Azy wydającej polecenia Sile szybko sprowadziły go na ziemię. Przyjął wręczone mu listy i schował za pazuchę. Następnie udał się ze wszystkimi na zewnątrz. Podszedł do jednego z wozów gdzie podprowadziła ich Cyganka.

Aza z siłą, jakiej by się nie spodziewano po kobiecie, załomotała w drzwi. Odpowiedziała jaj cisza. "Zapukała" jeszcze raz. Bez rezultatu.
Zniesmaczona odwróciła się na pięcie i wrzasnęła coś do mężczyzn przy ognisku. Oni zaśmiali się i zaczęli śpiewać jakąś monteńską doprawdy niestosowną piosenkę.
Aza założyła włosy za uszy. W jej oczach majaczył jakiś rodzaj wściekłości domieszany z upartością wołu. Już bez ceregieli kopnęła mocno cztery razy w drzwi.
- JAN!
W środku jakby coś się poruszyło.
- WSTAWAJ MATOLE!
Skrzypienie podłogi i w końcu drzwi od wozu uchyliły się lekko. Ze środka wychynęła brązowa czupryna.

- Czego.
- Świetnie, że zechciałeś się pofatygować. Ile masz miejsca?
- Aza podparła się pod boki.
Uniósł jedną brew, zapewne nie zrozumiał pytania.
- Pytam ile masz miejsca w wozie. - sprostowała usurianka.
- Nie mam. - i chciał jej zamknąć drzwi przed nosem, ale ona spodziewając się tego, własną stopą posłużyła się jak klinem.
- Wspaniale, czyli masz go zapewne pełno. Mieszkasz tu tylko z bratem, więc jeszcze jeden więcej nie sprawi wam różnicy. - widząc jeszcze niewypowiedziany prostest, szybko spacyfikowała Jana - To jest polecenie Założyciela, rozumiesz? - nagle zrobiła się zimna i oschła. - A od jego słowa nie ma odwołań, czy może jeszcze się tego nie nauczyłeś? Przygarniesz tego tu signior Luccianiego na czas nieokreślony. I radzę ci się nim dobrze zająć.
- Bo co?

„Maniery tego jegomościa pozostawiają wiele do życzenia”
Luca skrzywił się. Jednak nie dał po sobie poznać że czuje się obrażony. W końcu on sam też nie przyjałby nikogo obcego pod dach tylko dlatego że ktoś mu każe. Co innego gdyby obcy okazał się zacnym druhem bądź jednym z tych biedaków potrzebujących pomocy przed nobles.

Dobrze, że Luca nie widział miny Azy, bo stwierdziłby że należy jak najszybciej oddalić się, zmienić nazwisko i udawać, że nie miał ze Starcem nigdy do czynienia. Groźba zawisła w powietrzu. Usurianka już nic nie dodała, a drzwi otworzyły się, aby Luccini mógł wejść do środka.
- Życzę signior dobrej nocy i rano spotkamy się na placu. - rzuciła jeszcze na odchodnym dziewczyna i skierowała się w stronę wozu Założyciela.

Luccinni wykonał nienaganny ukłon żegnając się i dziękując za opiekę. Następnie skierował się do środka wozu.

- Buona sera signore … Nazywam się Luca Lucinni i nie zamierzam nadużywać pańskiej gościnności.

Gospodarz prychnął na powitanie wskazując gościowi posłanie. Luca nie zrażony usiadł we wskazanym miejscu rozglądając się po otoczeniu. Wóz był skromny. Dwa łóżka pod ścianami pełniące jednocześnie funkcje skrzyń, piecyk dający ciepło, kilka ubrań… „Hmm ktoś tu zna się na modzie z Vodacce”
- Gustowne ubrania lubisz signore Vodacciańskie motywy?
– wskazał ręką na zegarek stojący nieopodal.
- Czy to dzieło samego mistrza Zembatini? Słyszałem że robi majątek na tych cudeńkach ponoć nawet na statkach przydają się przy zmianie wachty?
Jan nie reagował co najwyżej krzywiąc się i pomrukując. Dziwne delikatna uroda kompletnie nie pasowała do tego grubianina a poczucie estetyki kompletnie nie kojarzyło się z Usurią. Po kilku próbach znalezienia wspólnego tematu Luca zrezygnował. Westchnął tylko po czym zaczął przygotowywać się do snu. Czuł się samotny. Nie mógł zaufać nikomu i w sumie nie wielu chciało z nim rozmawiać. Myślał że już poradził sobie z tym uczuciem jednak to nie była prawda. Potrzebował towarzystwa. Zawsze żył w rodzinie gdzie mimo tych wszystkich intryg musiano na sobie polegać. Tu było inaczej – był nikim. Obcym, którym nikt nie zawracał sobie głowy. Nie miał zbyt wielkiej szansy na wyjście z tego cało. Wygląda na to że śmierć ojca jednocześnie zakończyła jego udane życie. Wyciągnął z za pazuchy menażkę i otworzył ją.
- Na pohybel... - wzniósł toast zerkając na Jana. Po czym obaj siedząc na własnych pryczach pili póki starczyło im alkoholu. Napój rozgrzewał lepiej niż piecyk więc Luca szybko zapadł w sen. Rano obudził się z bólem głowy ale było mu to raczej obojętne. Coś w nim pękło i nie potrafił się pozbierać. Zrezygnowany wstał umył się i udał się we wskazane miejsce przez Azę. Nie zamienił ani słowa z mieszkańcami wozu w którym spał.
 
WieszKto jest offline  
Stary 03-11-2008, 20:31   #49
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Ech, tak to bywa, że kiedy człowiek chce się pokazać z jak najlepszej strony, właśnie wychodzi totalnie na opak. A zaczęło się całkiem obiecująco. Najpierw okazało się, ze Aza śpi ... eee, niemal z nim. Niesamowite! No, może lekka przesada, ze niemal, ale głowę miała złożoną tuż obok jego głowy, tak, że wydychając powietrze przez nos, lekko rozwiewał jej jedwabiste włosy. Musiała być bardzo zmęczona opiekowaniem się nim. Nieco się zawstydził, ale też uznał, ze to doskonała okazja do rewanżu za starania i możliwość okazania czułości. Cichutko wstał i ułożył dziewczynę na łóżku starannie przykrywając. Na szczęście się nie obudziła, on zaś przystąpił do przygotowywania czaju, jak to nazywają ziołowe napary w Ussurri, albo w ogóle czegoś, co tu Cyganie piją. Żar się tlił w żelaznej kozie, a na niej stał imbryk. Trochę musiał dodać chrustu. U powały wisiały zioła, kilka grzybów, czosnek i trzy woreczki czegoś. Ponieważ jeden, na węch, był nieco bardziej miętowy niż inne, dodatkowo był to jedyny zapach, który Ernest rozpoznał, przygotował z tych ziółek napar i zrobił kilka kromek z serem ofiarowanym mu przez Cygankę Żannę stojącą obok wozu. Kompletnie tylko nie zrozumiał, dlaczego się śmiała, gdy pytał, czy to porcja także dla „panny Azy”? No, ale tak czy siak był jej wdzięczny.

No, a potem ziołowa herbatka, dziewczyna, która się obudziła i uśmiechnęła i było wszystko tak miło, dopóki się nie przewrócił oblewając ją herbatą, która na szczęście nieco zdążyła wystygnąć. Ale się popisał. Uff.

Mokra musiała wyjść się przebrać i wtedy najpierw napatoczył się Siła, którego imię doskonale współgrało z sylwetką. I jeszcze mu rzucił mile i kompletnie obojętnie jednocześnie:
- Cieszę się, że już Ci lepiej Kawalerze! - Po czym odprowadził dziewczynę do jednego z zielonych wozów, który zapewne należy do Żanny.
- Tere fere. Dlaczego on się obok niej tak kręci? Albo ona wokół niego? To jej krewny? Narzeczony? – Pomyślał ze zgrozą i czym prędzej odpędził od siebie obraz Azy idącej za rękę z Siłą.

Uciekł w książki. Dziewczyna odchodząc zaproponowała mu, by obejrzał księgozbiór Założyciela. Ernest poznał kilka tomików poezji identycznych, jak w księgozbiorze ojca Giresa, zda się że nawet to samo wydanie, albo razem tworzyły kolekcję, i tematy historyczne wydawały się podobne, choć Założyciel miał też wiele pozycji filozoficznych, religijne oraz kilka dotyczących mitów, podań i legend.
- Twój ojciec lubił czytać? - Usłyszy szał nagle głos Założyciela za swoimi plecami. Bardziej stwierdzenie niż pytanie, jakby znał Giresa i wiedział, co mówi.
- Tak, lubił, miał wiele ... książek. Podobna kolekcja do pańskiej, choć, może bardziej wyspecjalizowana i nie tak obszerna - trochę się jąkał wyjaśniając. Nic dziwnego, akurat próbował szukać natchnienia w erotykach.
Założyciel uśmiechnął się, rozpoznając jednak książkę, co wcale nie ułatwiło sytuacji.
- Tak, ale tego poetę lubił najmniej - podał inny tomik poezji, również miłosnej. - Te są lepsze. Może partyjka szachów?
- Szachy? Ojciec grywał, a wcześniej uczyła mnie matka, ale pewnie wszystko zapomniałem. Jednakże, chętnie spróbuję
- miał nadzieję na ukojenie nerwów.
Założyciel zaprosił Ernesta do stoliczka z już ustawionymi figurami.
- Nie obrazisz się, jeśli zacznę? - Zapytał, lecz nic nie uczynił. Przyglądał się żołnierzowi długo. A temu zdawało się, że widzi jakieś dziwne refleksy w jego oczach. Może po trosze każdy Cygan był magiem?
- To smutne, że Twój ojciec nie żyje.
Przesunął piona z D2 na D4.
- Pion na D5 – Nie podjął tematu ojca. Widać było, że Ernest nie potrafi grać, ale otwarcia oraz ruchy jako tako zna. - Szanowny Założycielu. Przepraszam, że tak wyszło z moją raną oraz kłopotem, który spowodowałem. Wiem, że na tym łóżku śpi panna Aza. Proszę, byłoby mi wstyd, gdyby zostało ono przydzielone mnie. Jestem żołnierzem, nieraz sypiałem w gorszych warunkach. Jeżeli tutaj, w bibliotece, znajdzie się jaki materac, który na noc będę mógł rozłożyć, to dla mnie będzie najwygodniejsze - Cóż, rzeczywiście chciał, żeby dziewczyna została, tyleż ze względu na nią i jej wygodę, co po prostu dlatego, żeby była przy nim, nawet, jeśli miałoby to być inne pomieszczenie wagonu. Ale rzecz jasna, nie mógł powiedzieć tego wprost jej przybranemu ojcu.
Coś zabłysło w oczach starca.
- To prawda, że zostałeś umieszczony na łóżku Azy. Ale ta dziewczyna sama decyduje, gdzie sypia. Zwykle łóżko stoi puste, dlatego pomyśleliśmy, że tutaj będzie ci wygodnie. Możesz z nią o tym porozmawiać, ale wątpię, że odniesie to jakikolwiek skutek - uśmiechnął się.
- Wiem, że to może niezwykłe pytanie, ale, kiedy widziałem przy ognisku tancerzy, któż spośród nich jest najlepszy, żeby ... żeby nauczyć początkującego. Przyznam, że tyle było w tym tańcu ognia i nieokiełznania, ze chciałbym spróbować. Zaznaczam, iż nie jestem jakimś wybitnym znawcą tańca, choć menueta i kontredansa zdarzyło mi się wykonywać. Wiem, że to dziwna prośba i pytanie, jak na żołnierza, ale chyba nawet komuś takiemu jak ja, może się spodobać jakiś fragment żywiołowej cygańskiej kultury? Czy mógłby mnie ktoś nauczyć przynajmniej podstawowych kroków?
- O taniec się kawalerze nie martw. Codziennie tańczymy i śpiewamy, kiedy rana już nie będzie ci dokuczać, wszyscy chętnie ci pomogą.
- Och, nogi mam już sprawne. możemy zacząć dzisiaj wieczorem. A z panną Azą, oczywiście porozmawiam. Może się zdecyduje pozostać
.

Zdawał sobie sprawę, że tańcząc mógł naruszyć ranne ramię. Zdecydował jednak, że zaryzykuje, starając się uważać podczas podskakiwania. Zresztą, mógł zacząć od jakichś tańców wolniejszych. Nie był to taki zły pomysł, co Aza potwierdziła niedługo później. „No chyba, że umiesz śpiewać lub tańczyć. Wtedy Cyganka wybaczy ci nawet zły początek znajomości” powiedziała. Słyszał gdzieś, że Cyganie uwielbiają pląsy oraz śpiew. Wprawdzie tego drugiego nauczyć się nie potrafił, a jego trele mogłyby iść w zawody ze śpiewem pijanego szpaka, ale taniec to co innego. Miał szansę przynajmniej spróbować i zrobić na niej lepsze wrażenie niż z saltem, dzięki któremu kubek naparu wylądował na jej spódnicy. Oczywiście, hehe, będzie to robił w tajemnicy przed nią, a kiedy czegoś się nauczy, miło ją zaskoczy. Spodobał mu się ten pomysł. Może nawet uda się złapać jej przychylne spojrzenie?

Przywódca Cyganów uśmiechnął się i już sięgał do pionów, kiedy do wozu wpadł jeden z chłopców i coś zaczął szybko mówić. Założyciel przytaknął i wstał.
- No cóż będziemy musieli skoczyć tę partię oraz rozmowę kiedy indziej - uśmiechnął się i podał Ernestowi rękę. - I naprawdę polecam ten drugi tomik. Choć niektóre kobiety nie doceniają słowa pisanego.
- Skoro nie doceniają
- powiedział po wyjściu króla taboru półgłosem do siebie Ernest, - może tam nie ma nic ważnego. - Wrócił więc do swoich wierszy miłosnych. Książkę jednak polecaną przez Założyciela zapamiętał, chcąc do niej wrócić później. Chłopak na gwałt potrzebował miłosnej edukacji i natchnienia po kilku kompromitacjach, przynajmniej tak oceniał, przed ukochaną. Przypuszczał, że może znajdzie właśnie podczas czytania takiej sztuki poetyckiej.

W tym momencie do wozu weszła Aza. Cała dyskusja na temat miłosnych wierszy zawstydziła go jeszcze bardziej niż upadek z kubkiem. Szczęśliwie dziewczyna potwierdziła także, że umiejętność tańca jest ważna dla Cyganek i miał nadzieję, iż przynajmniej w tym zbierze u niej jakieś plusy.

Wyszli na spotkanie z Maike i Lucą. Miał wrażenie, że obserwują ich wszędobylskie oczy. Niby zajęte zwracaniem uwagi na tysiąc spraw dziejących się wokół, ale nie wiedzieć czego, Ernest czuł na swoich plecach ciekawe cygańskie spojrzenia. I na plecach Azy także, dla ścisłości. Miała rację. Tutaj także trzeba było się pilnować. Ale to trudne, bardzo trudne, kiedy tak naprawdę chce się komuś wykrzyczeć tę banalną, a jednocześnie największą prawdę: „Kocham cię.” Nawet, jeżeli rozsądek nakazuje czynić co innego i dla dobra ukochanej osoby i powodzenia związku trzeba się powstrzymywać. Rozumiał to, jednak, po prostu najbardziej pragnął chwycić dziewczynę w ramiona i tańczyć, trzymając ją na rękach. Gdyby wcześniej mu ktoś powiedział o miłości od pierwszego wejrzenia, odesłałby go do rycerskich poematów. Tymczasem, to jego trafiło, niby uderzenie pioruna. Coś, czego nawet nie podejrzewał, ze tak naprawdę istnieje.

- Azo, mam prośbę - przytrzymał jej rękę spoglądając prosto w oczy. - Czy mogłabyś się nie wyprowadzać z tego wozu? Rozmawiałem już z Założycielem. Wyraził zgodę, żebym spał w bibliotece na materacyku, jeżeli ... ty się zgodzisz. Naprawdę, lepiej się czuję i, biorąc pod uwagę moje dotychczasowe łóżka, składające się przeważnie z warstwy trawy oraz konara za poduszkę, to będzie mi bardzo wygodnie. Pragnę, żebyś została tam, gdzie o tej pory. Nie chcę, żebyś się wyprowadzała do innego wozu. Proszę. Obiecuję, że będę grzeczny - dodał nagle uśmiechając się filuternie - i co rano przygotuję ci herbatę i napalę w kominku.
Zaskoczył ją. Można było dostrzec przez moment niepewność na jej twarzy.
- Daj spokój, u Żanny jest wystarczająco miejsca - poklepała go po zdrowym ramieniu i ruszyła przed siebie. - Zresztą ja zwykle nocami ... po prostu mnie nie ma. Więc nie ma to większego znaczenia - wzruszyła ramionami.
- Ba, nawet jeżeli, to chyba każdy jest najbardziej przyzwyczajony do swojego łóżka. Zresztą, chyba bez sensu jest zostawiać je puste, bo jak wspominałem, ja śpię w biblioteczce. Rano zaś przychodzę z herbatką i obiecuję, iż jej nie wyleją, a przynajmniej, że będę się bardzo starał nie wylać. No więc, co ty na to?
Przechyliła głowę.
- To miłe z Twojej strony, jednak nie mogę się zgodzić. To będzie źle widziane i źle się skończy dla Ciebie. Cyganie nie ufają tym, którzy pałętają się w pobliżu mnie - przepraszająco poklepała go po przedramieniu. - To dla twojego dobra.
- Myślę, że nie masz racji
- stwierdził rzeczowo. - Przecież to sam Założyciel wskazał na ciebie, jako osobę, która ma wziąć udział z nami w wyprawie. Cóż więc naturalniejszego, jak spotkania osób z jednej drużyny? Ponadto, jeżeli się dobrze orientuję, to właśnie ty odpowiadasz za nas w taborze - podniósł rękę. - Nie, żebym Ci chciał coś narzucać, absolutnie, ale wydaje mi się to dosyć naturalne, iż miałabyś swoje łóżko w wozie Założyciela dalej, a gość, bo przecież tylko kimś takim jestem, otrzymałby siennik. Dlatego, jeżeli naprawdę tylko takie względy przemawiają przez ciebie, to nie obawiaj się. Nie wierzę, żeby Cyganie zareagowali źle, skoro nasze wspólne towarzystwo narzucił sam Założyciel.
Roześmiała się.
- Doprawdy, ależ ja się sama do wyprawy zgłosiłam i to wszyscy świetnie wiedzą - założyła włosy za ucho. - Powiedźmy, że sama decyduję o swoim losie. I istnieje jeszcze jeden o wiele poważniejszy powód, przez który możesz bez wyrzutów sumienia okupować moje łóżko. A co do wozu, skoro nalegasz, zrobimy tak, w trójkę będziemy rano do ciebie przychodzić na śniadania i we dwie niewiasty będziemy robić kanapki, a panowie zajmą się herbatą.

Cóż, Aza po prostu nie chciała i teraz jej nie dało się przekonać. Może miała jakieś swoje sprawy, tajemnice, których nie chciała powierzyć obcemu. Słusznie, choć było mu przykro, ale miała rację, kimże on bowiem był dla niej, jak nie obcym, ukrytym zalotnikiem, który chciałby zostać kiedyś pokochany. Jednak nie tracił nadziei. Oczywiście, nie znała go teraz i niezbyt ufała, ale podczas długiej wyprawy mógł zyskać uczucie dziewczyny.
 
Kelly jest offline  
Stary 07-11-2008, 02:47   #50
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
- Żanna słuchaj, ile masz miejsca w wozie? - mówiła szybko po montesku, choć sposób w jaki łączyła słowa i stawiała akcent wymownie wskazywał na ulicę jako nauczyciela.
- Ja, moja siostra, jej dwójeczka i miejsce dla ciebie. - wyliczała rytmicznie uderzając
garnkiem w framugę okna. Widocznie przerwano jej w trakcie przygotowań do gotowania mleka dla dzieciaka.
- No to świetnie. - pchnęła delikatnie Maike w stronę wozu. - Ona się tu zmieści.
Żanna uniosła jedną brew.
- A ty?
- O mnie się nie martw. -
zwróciła się do Maike - Dobra, masz gdzie spać, Żanna się Tobą zajmie. Miłej nocy życzę. Jutro rano spotkamy się na środku placu to powiem wam jak i co. Potem, jeśli będziecie chcieli wrócić jeszcze do miasta, dam wam konie lub chłopaka z koniem. To tyle, dobranoc. - i ruszyła już nie odwracając się do wozu po przeciwległej stronie placu.

Pozostawiona na łasce nieznajomych Maike, za cel wzięła sobie nie przeszkadzanie innym.
- dobry wieczór - skłoniła się nieśmiało - Nazywam się Maike, mam nadzieję, że nie sprawię pani żadnych kłopotów.
Żanna przez chwilę stała zdziwiona, po czym zaśmiała się przyjaźnie, dodając: „Naprawdę jestem taka straszna? Nie musisz się mnie bać" i zaprosiła wystraszoną dziewczynę do środka.
Maike lekko się zaczerwieniła. Starała się opanować skrępowanie, niestety szło jej dość opornie. Podążyła za Żanną i weszła do środa. Od razu rzuciła jej się w oczy ciasnota pomieszczenia, ale bynajmniej jej to nie przeszkadzało. Przywykła do najróżniejszych warunków. Nie była to jej pierwsza wyprawa, a towarzystwo niestety swoich członków przesadnie nie rozpieszczało. Właściwie, mało co ją jeszcze dziwiło. Otrzymanie "misji" w tak nietypowym miejscu i czasie (Montaigne w którym być jej nie miało) również nie było niczym nowym. W końcu do wszystkiego idzie się przyzwyczaić. Przekraczając próg Maike grzecznie ukłoniła się innej kobiecie, która w tym momencie zajmowała się jedną z , zapewne swoich, pociech. Łóżko, na którym siedziała nie było zbyt duże, dostrzegła natomiast jeszcze jedno - mniejsze, również stojące przy ścianie. Mebel chwilowo zawalony był różnymi sukniami. Właściwie ubrania opanowały to pomieszczenie. Suknie na wieszakach, suknie na łóżku, suknie wystające spod łóżka. A jednak było przyjemnie, możliwe, że dzięki niezmierzonej ilości kolorów i raczej miłej atmosfery?

Żanna wskazała Maike mniejsze łóżko, na którym miała sapać. Dokładnie to samo, które skrzętnie starało się ukryć swoją egzystencję pod tonami ciuchów. Kobieta przyglądnęła się meblowi, po czym odłożyła garnek na kozę. Minęła Maike, co nie było łatwe przy takiej ilości miejsca i zwinnym ruchem zgarnęła stroje. Jedną nogą podniosła materac łóżka (które to nawiasem mówiąc okazało się być również skrzynią) i wpakowała tam trzymaną w rękach garderobę. Najwidoczniej miała wprawę.
- proszę - rzuciła przyjaźnie i wróciła do garnka.
Maike podziękowała cicho i nieśmiało usiadła w wyznaczonym miejscu. Nie wiedziała, co powiedzieć. Nigdy nie miała wielkiej śmiałości, ale dzisiaj wyjątkowo nie mogła nic z siebie wykrztusić. Dodatkowo kręciło jej się w głowie i czuła dziwne zmęczenie. Znała to uczucie. Nie zwiastowało niczego dobrego ... zwłaszcza dla niej.

Rozejrzała się po pomieszczeniu. Dopiero teraz dostrzegła przywieszoną kołyskę. Nie zwróciła na to wcześniej uwagi, ale większość rzeczy tak doskonale komponowało się ze sobą nawzajem, że tworzyła jedną, spójną całość i dopiero po chwili dawało się dostrzec poszczególne meble czy jakieś drobiazgi.
Żanna krzątała się przygotowując mleko dla dzieci i .. sprzątając (czy raczej omiatając wszystko) dookoła. Zestresowana dziewczyna siedziała skulona w sobie z torbą na kolanach, którą dusiła, w dodatku nieskutecznie. Prawie się nie poruszała, nawet oddychając uważała jakby nie chcąc zabierać niepotrzebnie tlenu.
- przesadzasz - odezwał się zirytowany głos
- ... wiem... ale nie potrafię inaczej - odpowiedziała zrozpaczona dziewczyna - naprawdę nie chcę im przeszkadzać ...
- to nie przeszkadzaj, ale też nie przesadzaj - westchnęła lekko obojętnym tonem i zamilkła
Żanna podparła się pod boki.
- nie możesz się tak stresować, to niezdrowe - powiedziała używając tonu, którym zazwyczaj wygłasza się jakąś prastarą mądrość ludową
- przepraszam - odpowiedziała odruchowo dziewczyna. Naprawdę nie chciała być niegrzeczna ani tak przesadnie nieśmiała. Po prostu tym razem tak wyszło. Chociaż do przesadnie otwartych ludzi nigdy nie należała...

Kobieta westchnęła w taki sposób, w jaki wzdychają matki, kiedy dziecko jest uparte. W pewnym momencie zakręciła się i w jej ręku pojawiła się kromka z kozim serem
- proszę - podała ją Maike - przynajmniej z głodu nam nie umrzesz.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i podziękowała za jedzenie. Dopiero teraz zauważyła, że faktycznie BYŁA głodna. Właściwie nie jadała nic od śniadania, ale do tej pory jakoś tego nie dostrzegała.
Na zewnątrz było już ciemno, jedynie blask ogniska rozświetlał nocne niebo. Tańce, śpiewy, gwar i odgłosy zwierząt. I tak przez całą noc. Normalnie ludzie mieliby problemy z zaśnięciem w takim miejscu, ale dla dziewczyny niezaprzeczalnie miało to swój urok.

Maike nigdy nie miała problemów ze spaniem. Nawet, jeśli łóżko było ciasne jak w tym wypadku, nie narzekała. Cieszyła się, że w ogóle ma gdzie odpocząć. Dziewczyna mogła spać w każdych warunkach, o każdej porze. Przydatna umiejętność, jeśli zdarza ci się podróżować. Dodatkowo potrafiła też bez problemu nie spać przez 2-3 dni. Owszem chodziła wtedy zmęczona, ale nie wyglądała jak zmora. No może trzeciego dnia, ale przynajmniej zdolności do myślenia nie zanikały.
A mimo to było kilka odgłosów, które wyrywały ją ze snu. Jednym z takich dźwięków był płacz dziecka (być może to z faktu, że jednak była kobietą i chociażby szczątkowe zapędy rodzicielskie przejawiała... co nie zmieniało faktu że na razie nie potrafiłaby sobie nawet wyobrazić posiadania męża czy dziecka. A wyobraźnię miała bogatą) i właśnie takowy nadszarpnął jej błogi sen. Dwukrotnie. Mimo wszystko udało jej się wypocząć. Chociaż… Kiedy poderwała się z łóżka po raz drugi (nie miała pojęcia, która może być godzina. W każdym razie było ciemno) zakręciło jej się w głowie. Oparła się o kant łóżka.
Zasypiania nie pamięta. Ważne że tym razem sen był głębszy. I chociaż z pewnością gwarantował lepszy odpoczynek, Maike zapewne twierdziłaby, że wolałaby z niego zrezygnować.

#*#*#*

Dzień zapowiadałby się całkiem przyjemnie gdyby nie pobudka. Drastyczna. Nathalie wylądowała na podłodze.
- co do.. ? - prawie krzyknęła roztasowując sobie siedzenie. - - dodała zirytowana w momencie, kiedy trafiła wreszcie na głównego siniaka.
Siedziała tak przez chwilę na podłodze z rozłożonymi kończynami. Podpierała się na rękach do tyłu i patrzyła niewidzącym wzrokiem na Żannę. Ta z kolei patrzyła na nią, zatrzymana w połowie zaścielania łóżka.
Dziewczyna oparta teraz na jednaj ręce przysunęła sobie dłoń przed nos i obserwowała ją jakby widziała ją pierwszy raz w życiu. Trwało to dosłownie ułamek sekundy, a z każdej milisekundy na kolejną na jej obliczu majaczył się coraz wyraźniejszy uśmiech. Momentalnie wstała i podbiegła do małego lusterka znajdującego się nad (chwilowo) "jej" łóżkiem. Teraz uśmiech zakwitł w pełni
- zielone ... - szepnęła do siebie - TAK! - Prawie wykrzyknęła. Całe szczęście że żadne z dzieci nie spało bo mogłoby się to naprawdę źle kończyć.
Nagle wizja zamordowania Azy gdzieś wyparowała, a właściwie została wyparta przez nieopisaną radość. Ileż musiała na to czekać? Trzy dni? Przecież to jak wieczność! W dodatku dość nienormalne…

- Maike? - Spytała zdziwiona Żanna - wszystko w porządku? - Patrzyła na nią jakoś podejrzliwie
Nathalie ciarki przeszły po plecach. "MAIKE" Przez te dwadzieścia jeden lat nauczyła się reagować na to imię, chociaż nie lubiła tego.
"Maike" my ass - zaklęła w duchu po avalońsku. Bez odzewu. Znaczy, że miała pełną swobodę? O TAK!
- nie, nic nic - dodała słodko machając lekko dłonią. Może i denerwowało ją, kiedy zwracali się do niej imieniem niebieskookiej, ale... kochała ją parodiować i przekolorowywać. Teraz miała możliwość.
Złapała się teatralnie za policzki jakby była bardzo speszona i onieśmielona - po czym radośnie dodała, gestykulując jak w kiepskiej komedii - muszę na razie iść.
Jedynie na odchodnym dodała normalnym tonem ze szczerym uśmiechem - dziękuję za "opiekę" - i wybiegła z wozu.
Była prawie pewna, że Żanna nie zauważyła zmiany kolorystyki. Pewnie wczoraj się jej nie przyjrzała. Zresztą mało, kto to zauważał.. Nawet, jeśli się to zdarzało to myśleli, że to przewidzenia. O tak, Obie kochały naiwność ludzi. Miały jednak wrażenie, że z tymi tutaj nie pójdzie tak gładko...
Postanowiła się przejść po obozie. Miała jeszcze trochę czasu. W każdym razie tak jej się wydawało. Tylko, do czego miała czas? Coś jej się majaczyło, ale nie mogła sobie przypomnieć, co. No nic, na pewno sobie przypomni, na razie musiała się rozciągnąć. Spacer temu służył, można się było przeciągać do woli. Każdy zajęty swoimi sprawami, nikt nie zwracał na nią uwagi.
Przeszła obok kilku wozów, jeden minęła dwukrotnie. Znalazła się na środku jakiegoś placu. Coś jej zamajaczyło, o czymś pamiętała, ale nie przeszkadzało jej to żeby skręcić powrotem w stronę wozów.
Przy pozostałościach z ogniska spało dwóch mężczyzn. Czyżby się przeliczyli wczorajszej nocy? Uśmiechnęła się, choć nie do końca sympatycznie.
Humor zdecydowanie jej dopisywał.

Kiedy wreszcie obeszła obóz , a zrobiła przynajmniej pół rundy więcej, krążąc po (wtedy jeszcze nieznanym) terenie, wreszcie uprzytomniała sobie o czym miała pamiętać.
- spotkanie - rzuciła w powietrze. Właściwie nikt jej nie słyszał. Pobiegła w stronę placyku. Nie, nie dlatego że nie chciała się spóźnić, po prostu miała się ochotę przebiec.
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett
alathriel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172