Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2008, 12:37   #116
Arango
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Misja 5.15 - 5.30





Sytuacja o 5.15


Przez ogień eksplozji, dymy wybuchów zaczął powoli przebijać się blask od strony rzeki. Wstawał kolejny dzień kładąc się pierwszymi jasnymi promieniami na falach Kongo.

Przy pomoście kołysała się zacumowana łódź, ich jak się im wydawało ostatnia deska ratunku. Oświetlona przez wstające słońce odcinała się teraz czarnym cieniem od wód Rzeki.





Iglica głucho szczęknęła uderzając w pustą komorę. Anka opuściła dymiącego sterlinga i zapewne osunęła by się na ziemię, gdyby nie podtrzymała jej siostra Maria, trzymającą w drugiej ręce FN .

Międzyczasie Sophie jakoś się pozbierała, zagarnęła leżącą w pyle ziemi broń, choć nadal wpatrzona była w pokrwawione ciało rebelianta.
Co innego strzelać do małp, czy innych zwierząt, a co innego patrzyć na poharatane kulami ciało kogoś, kto jeszcze przed chwilą był żywą ludzką istotą. Nawet jeśli ta ludzka istota to był Simba.

We trojkę jakoś udało im się zebrać z powrotem płaczącą gromadkę maluchów i zgromadzić je za ścianą kaplicy, miejscu stosunkowo bezpiecznym.

A przynajmniej tak im się wydawało.

Zza rogu budynku wybiegło czterech Simba. Ujrzawszy dzieci i opiekujące się nimi dziewczyny i misjonarkę wyszczerzyli się radośnie obiecując sobie widać dobra zabawę.
Ich uśmiechy stały się jeszcze szersze, gdy nie padł strzał ze skierowanego w ich stronę sterlinga Bielańskiej. Wszak magazynek był pusty, a Polka zapomniała go wymienić na nowy.

Dzieci z krzykiem rozbiegły się na wszystkie strony. Jeden z rebeliantów jakby od niechcenia pociągnął za nimi serią powalając jedno z maluchów na ziemie. Seria trzech kul przyfastrygowała plecy Murzyniątka.

To otrzeźwiło Torecci. Podniosła strzelbę i prawie nie celując wypaliła w stronę Simba. Równocześnie zajazgotała obok seria z niesionego przez Marię FN FALa.

Jeden z rewolucjonistów padł z dymiącą mu w piersiach wielką dziurą, drugi rzygnął krwią przecięty prawie serią z karabinu młodej zakonnicy. Pozostali błyskawicznie skryli się za węgłem kapliczki. Jakimś cudem udało się opiekunkom przywołać rozhisteryzowane dzieci i tkwiły teraz dalej pod ściana kaplicy niepewne czy uda im się przedostać na pomost.

Rozsądniejszym wydawało się dotarcie najpierw do szopy nad Rzeką, a dopiero potem do łodzi. Jednak co stanie się, gdy pocisk trafi w zbiornik paliwa, a one będą akurat w środku ?

Za ich plecami tkwiły małe drzwiczki będące tylnym wejściem do kaplicy.


Wybuch granatu powalił na ziemię trzech strzelców nie wiadomo zabitych, rannych, czy tylko oszołomionych. Zresztą Wilk nie miał zamiaru czekać by się o tym przekonać na własnej skórze.

Lina poszarpana bliskim wybuchem, czy odłamkami, kaleczyła dłonie, ale bezpiecznie znalazł się na ziemi, choć ręce paliły żywym ogniem.
- Wilk spieprzaj stamtąd i wycofuj się do ... - ostatnie słowa Lamberta zagłuszył kolejny wybuch granatu. Kapral szybko ocenił która droga daje mu większe szanse na ocalenie.

Pomknął w kierunku szopy i kaplicy mając nadzieje, że żaden Simba nie okaże się na tyle szybki, by wpakować mu kulę w plecy.
Ciężko dysząc dotarł za kościółek, po to tylko by spojrzeć prosto w podwójny wylot luf dubeltówki, którą trzymała w ręce umorusana Sophie.
Zamarł bez ruchu, modląc się, by kobieta w stanie stresu mimowolnie nie pociągnęła za spust.

Na szczęście rozpoznała go i Wilk odetchnął. Wbił kolejny magazynek i wychylając się za róg posłał serie w kierunku sześciu biegnących Simba.

Jeden czy dwóch upadło, nie mógł jednak stwierdzić czy zostali trafieni, czy tylko zrobili klasyczne padnij, bo o ścianę budynku zaczęły bębnić pociski.


De Werwe leżał między szopą, a kuchnią z załadowanym ponownie Browningiem, mając nadzieję, że osłoni wycofywanie się dziewczyn i dzieci. Widział odwrót z dzwonnicy snajpera, kilka razy wystrzelił nawet do goniących go Simba, powalając jednego z nich. Lecz pozostali rzucili się na ziemię ostrzeliwując róg kaplicy, a dwóch najwyraźniej wzięło za cel Lamberta.

Kule zaczęły bębnić o ściany budynków, zbity seriami Kałasznikowów piasek obsypywał rozpłaszczonego teraz na ziemi pilota. Atakujący przycisnęli go ogniem i jeśli miał wydostać się z opresji musiał szybko podjąć decyzje co robić.


Gorąca, lepka krew zbryzgała koszulę Egona. Przez sekundę czy dwie wpatrywał się w mętniejące oczy Murzyna, po czym odepchnął umierającego z obrzydzeniem.

Odszukał karabin i przygięty do ziemi pomknął w kierunku szpitala. Po kilku krokach wybuch powalił go na ziemię. Pozbierał się szybko i nie oglądając nawet jakie szkody poczyniła jego pułapka.





Dobiegające jednak z tamtej strony krzyki dowodziły, że kilku Simba przeniosło się wprost do komunistycznego nieba.

Poderwał się i w kilku skokach dopadł wyrwy w ścianach szpitala.
- Nie strzelaj !! - krzyknął do Haldera, po czym iście tygrysim skokiem, przesadził rumowisku jakie utworzyło prowizoryczną barykadę. Ciężko wylądował na podłodze, przeszorował na brzuchu kilka metrów wbijając sobie jak pomyślał z milion drzazg.

Nie zdążył nawet zakląć, gdy ręka Niemca poderwała go na nogi i pchnęła za zasłonę. Bez słowa Marcus zaczął krótkimi seriami słać pociski ku może dziesięcioosobowej grupie, która biegła wprost na szpital. Dwóch, czy trzech przewróciło się, ale reszta przywarła do ziemi, o rzut granatu od budynku.

Silva wykorzystując zamieszanie dotarł no murku. Załadował w sam czas DP, by skosić jednego z Simba, który tak jak on chciał wzdłuż kamiennej osłony obejść budynki. Seria ciężkich pocisków, wyrzuciła rebelianta w powietrze i niczym szmaciana lalkę rzuciła na mur. Zwisł z niego bezładnie.

Zza ściany szpitala rozszczekały się dwa FN FALe. Wychylając się ostrożnie Pietrolenko zobaczył rozrzuconych łukiem przed budynkiem kilku atakujących, bezładnie, za to z wielka pasją ostrzeliwujących obrońców szpitala.
Długa seria z rkmu przepołowiła dosłownie jednego z nich, ale widać rebelianci dostrzegli go, bo wokół głowy zaczęły mu świstać kule z AK 47.
Przywarł skulony za murkiem i starał się przetrwać kanonadę. Pociski kalibru 7,62 zaczęły powoli demolować jego osłonę i Silva pomyślał, że znów musi pomyśleć o wycofaniu się. Jeśli dobrze liczył miał jeszcze w magazynku DP może 12 -15 naboi.





Nagle jednak w palbę bitwy wdarły się inne odgłosy...

Ci co mieli okazję słyszeć go wcześniej zamarli, pragnąc wtopić się w podłoże.

Charakterystyczne puuufff, puuufff i ostry świst nie mogły z niczym pomylić się weteranom. Do walki włączył się produkowany na licencji radzieckiej w Chinach moździerz kalibru 82 mm.

Lekki, obsługiwany przez dwie osoby ważący nieco ponad 55 kilogramów idealnie nadawał się do przenoszenia i walk w dżungli.

Ważący trochę ponad trzy kilogramowy pocisk był zdolny doszczętnie zniszczyć drewnianą chatę, lub poważnie ją uszkodzić.





Najgorsze było jednak to że wystrzeliwany wysoko w górę pocisk opadał prawie pionowo w dół i mógł spaść za osłoną czy ścianą.

Pierwszy wybuchł przed kaplicą, nie powodując strat, drugi i trzeci poleciały daleko w bok, widać celowniczy mimowolnie poruszył nastawy.
Czwarty wpadł do Rzeki, piąty natomiast uderzył idealnie w środek dachu szkoły.

Budynek jakby dźwignął się w posadach, po czym eksplodował rzygając dookoła językami ognia. Niektórzy z obrońców misji zobaczyli, jak jeden z Simba będących wewnątrz usiłuje wyskoczyć, po czym momentalnie pochłania go kula ognia.





Fatalny jednak okazał się szósty strzał.

Szybujący wysoko granat opadał pionowo w dół i zakończył lot wpadając miedzy zacumowaną łódź i pomost.
Wytrysnęły w górę deski pomostu, w którym ziała teraz dwumetrowa wyrwa. Widoczna doskonale na tle wschodzącego słońca łódź drgnęła i ciężko przechyliła na burtę. Nie zatonęła, jednak było widać, że jest uszkodzona.

Z piersi obrońców, którzy to widzieli wydarł się jęk rozpaczy.

Prawdopodobnie mieli odcięty odwrót.


Coś odwróciło uwagę trzymających Mariusza Simba, bo wszyscy zamarli jakby intensywnie nasłuchując. Zelżał także uchwyt na jego ramionach i chłopak postanowił zaryzykować.
Podczas wcześniejszej szamotaniny chusta nieco się przekrzywiła i widział teraz nieco podłoża przed stopami.
Szarpnął się, przygiął do ziemi, myląc tym przeciwników i skoczył naprzód. Biegł jakby sam diabeł siedział mu na karku, a może tak naprawdę było ?

Potykał się, przewracał i podrywał, obijał o pnie drzew i rozcinał twarz o gałęzie ale wciąż gnał naprzód. Za sobą słyszał wrzaski goniących go rebeliantów.

Szybko starał się przeanalizować swoja sytuację i wybrać najlepszy kierunek ucieczki.
Teraz kierował się w stronę Rzeki, gdy do niej dotrze może próbować szukać schronienia w zaroślach na brzegu. Mógł skręcić w prawo i przedrzeć się do misji, lub też w lewo, w kierunku wraku i dalej w głąb dżungli.

Który będzie najlepszy ?


Sytuacja o 5.30



 
Arango jest offline