Uważnie talizman obejrzała. Po minie znać było snadnie, że jej nie w smak owo znalezisko.
A niechże by to... - tłukło jej się po głowie. - Zajazdy, pojedynki, nawet pod żebra komu nóż wrazić w ciżbie, to rozumiem i pojmuję. Ale to to... diabelstwo jakoweś...
Tatarzynka chrząkała co chwila podczas przemowy brata Grzegorza, a pod koniec zdało się mnichowi, że słuchać nawet przestała. Za to w czarnych oczach nader wyraźnie widział strach przemożny, dziecięcą w swej sile obawę przed Złym. Nuszyk przestąpiła z nogi na nogę jak niespokojny koń. - A schowajże to frater, dość już żem się napatrzyła. - Kreczyński wiela ksiąg miał - powiedziała niechętnie. - Z trzy dziesiątki. Nie wiem jakich, w piśmie nie wyznaję się. Tak myślę, że one nie zniszczały w pożodze, bo żem resztek nijakich nie znalazła. Myśli brat, że jego to? W ferworze przypadkiem upuszczone, a może i celowo, żeby znak dać? A... zastanawiać się nie ma co teraz. Wracajmy, posilmy się. Kozaka przesłuchamy, a potem ruszymy dalej. I frater... pokaż to coś Bończy. Niech wie, w co się pcha.
Tatarzynka do kompaniji powróciwszy, minę nietęgą miała, coś do siebie cicho poszeptywała, a potem na pieczyste się milczkiem rzuciła. Na pytanie imć Głodowskiego zasępiła się jeszcze bardziej, mięsiwo przełknęła i chwilę dłubała paznokciem w zębach.
- Stoi, a jakże. Tyle że już nie Matwiejowa ona, tylko jego synów, Matwiej tej zimy na łono Abrahama się przeniósł. Ale ja bym tam nie chciała, waszmościowie. Raz, że czas się zwlecze. Może i tam kogo najdziemy, co by z nami ruszył, ale równie dobrze po drodze uczynić to możemy. A dwa, że nie miłują mnie tam, darzymy się nawzajem z Matwiejowymi synami serdeczną, zadawnioną i niepozbawioną podstaw nienawiścią - uśmiechnęła się szeroko, wilcze zęby pokazując. |