Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2008, 21:49   #23
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Jerzy Andrzej Głodowski h. Przeginia


Pan Jerzy wysłuchał z uwagą tego co mu zostało wyjaśnione. Na przemian baranka w gębę wrażając i piwem przepijając.

- ze dwudziestu paru chłopa…

- część konno, kilka dni przewagi prawie tydzień…

- uciekają na Dzikie Pola…


Łapska tłuszczem ociekające we żupan obetarł. A rękawem resztki z wąsów zrzucił. Beknął na znak iż pojadł solidnie i w te słowa gębę otwiera:

- Jeżeli, żem dobrze wyrozumiał pierwej te rezuny uprowadziły córę pana Ostenki, a następnie pannę z domu Kreczyńskich. Ja tam się na zwierzęcych zwyczajach nie wyznaję. Ale różne rzeczy, żem już widział i powstanie czerni na Ukrainie też. Jakeśmy z Panem Strażnikiem Koronnym Samuelem Łaszczem Pawluka szarpali i pode sam nos Pana Hetmana Polnego podprowadzili. Pohasali my w tedy po Ukrainie i na nie jedno żem się napatrzył. Ale coś mi się widzi, że ci tutaj albo jaki harem organizować poczynają lubo zasmakowali w szlachciańskich rzyciach. I wielce mi się to dziwne jawi bo co innego dwór dobyć, obejścia spalić i dziewki wychędożyć nim trupy ich mężów i braci ostygną…

I dziwnym wam było ale ni cienia wątpliwości w was nie ma, że imć Jerzy wie co prawi. Pytanie jeno czy pan Głodowski ogień zaprószał czy na zgliszcza przyjeżdżał.

- a co innego co rusz to jaką babę porywać i ze sobą ciągnąć. A jak chamstwo tak w dupceniu się rozsmakowało to coś mi się widzi, że nawet i lwowska murwenica by kilku dni z nimi nie strzymała. Oj z tych panien już nic nie będzie. Oj nie będzie.


Widać było, że kompanija panom Brodzickiemu i Jasickiemu zaczynała być mocno nie w smak. Czy to ze względu na babską strachliwość co ją w kuflach próbowali ukryć czy na insze względy. Tedy przeprosili towarzystwo. Wykręcać różnymi sprawami się poczeli, przepraszać, a zbierać rychło. Ale, że i Komapniji serca zajęcze nie były miłe tedy się rozstali rychlej nim początkowo myśleli. O dziwo, jak się pokazało czeladź w dwa pacierze się pozbierali, wozy załadowane i w drogę ruszyli. Szczęścia życząc.

- I nam w drogę! Zakomenderował imć Głodowski niczym rotmistrz jaki. I znać Wam było, że głos to nawykły do wydawania komend. Na stajennego ryknął aby konie sposobić do drogi. Z pieńka wyrwał siekierę co to chwilę temu drwa nią rąbano. Sprawdził czy ostra – a uśmiech jego zdawało się to potwierdzać. Przytroczył ją do konia. Do Brata wielebnego się zwrócił, co to chyba wyrozumieć nie umiał po cóż mu ona.

- a cóżeś Ojczulku Wielebny myślał, że kozikiem paliki się struga? Poczem patrząc na Kozaka
– koniokrada to i bym obwiesił. Ale rezun to inaczej jak na palu skończyć nie powinien. Zachciało się pańskiej krwi, to i na wszystkich z góry patrzeć będziesz.

Kozak zbladł nieco, z losem to on był już swoim pogodzony ale takiej śmierci jeno najgorszemu wrogu życzył.

Za ręce spętał zaporożca, powróz do łęku przywiązał i spojrzeniem powiódł po obecnych. Towarzystwo jego patrzyło na niego zdziwione, bo na jakie harce z Kozakiem apetyt już mieli. A i chłopstwo wyszło z chałup i się gapiło bez respektu na nich. Widział pan Jerzy już takie spojrzenia, widział już takie harde gęby. Co odważniejszemu ręka zadrżała, ni to skurcz, ni to w pieść się zaciskać miała. I tutaj już wieść o Chmielu dotarła, jeszcze sami się boją. Jeszcze nie staną. Ale tylko Zaporożców obaczą zaraz kosy na sztroc postawią i rezać budą.

Oj jeszcze wam te oczka wyjdą jak pieniek przez rzyć w żywot będzie się wbijać, pomyślał sobie szlachciura.

- A co Waszmość Państwo jak te słupy soli stoicie. Przecie nie tu będziemy go na pal nawlekać. Toć to chamstwo w chwila po naszym odejściu by go ściągnęło. A to się nie godzi aby kogo nawlekać, żeby go po chwili z pala ściągać. Toć to grzech by ze dwóch dni nie dać na wysokości spędzić.

Te słowa wypowiedziawszy dał ostrogi koniu. Jechał ot idealnie, nie za szybko nie za wolno – jakby to nie pierwszyzna dla niego była. Kozaczyna nieborak próbował nogami powłóczyć co sił. Ale sił nie starczało. Co i raz się wywracając by po paru metrach powstać i tak od nowa. Pod lasem Głodowski nieco zwolnił – nie o zamęczenie mu przecież chodziło.

Szukał jakiej polanki. Ot takiej z ładnym widoczkiem. Aby było na co popatrzeć z góry.



Gdy takowe miejsce wypatrzył. Z konia zsiadł. Siwuchę zza pazuchy wyrwał. Tęgiego łyka pociągnął i podszedł do Kozaka. Ten ledwo oddech łapiąc na trawie leżał. Co rusz z jego ciała gdzieś jucha uciekała. Jeno obdarcia ale wyglądał nietęgo.

- Masz kozacze łyka, bo to nie po chrześcijańsku w ostatnią drogę bez kusztyczka wyprawiać chrześcijanina. Ten chciał pociągnąć mocno, aby choć trochę bólu uśnieżyć. Ale nie takie igraszki z panem Jerzym. Ot łyczki dwa i od ust mu flaszkę wziął.


- To jak będzie, opowiesz mi jak to było? Czy wolisz z Waćpanną po tatarsku pogadać i na paliku skończyć?


Kozak ważył los swój i boleści jakie może jeszcze zaznać na tym padole…
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 07-11-2008 o 11:09.
baltazar jest offline