Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2008, 12:28   #100
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Nicolas leżał na rzuconym w kącie, mocno zniszczonym materacu, z którego każdą możliwą szczeliną, a było ich naprawdę wiele, wyłaziły strzępy jakiegoś syntetycznego paskudztwa tworzącego wyściółkę. Przez rachityczne, niemal zżarte przez korozję pionowe pręty kraty, mającej zabezpieczać okno przed potencjalnym włamywaczem (tak jakby było tu coś do ukradzenia), można było dostrzec zasnuwające okolicę smoliste dymy unoszące się z fabrycznych kominów. Gdzieś na dole darły się dzieciaki. Normalnie, sklął by je i kazał im się zamknąć, jednak teraz nic nie było "normalne", więc tylko burknął coś o "pieprzonych bachorach" i obrócił się na prawy bok.

Przed oczami miał fantazyjne kształty liszajowatych zacieków na ścianie. Wilgoć panująca w "mieszkaniu", jak eufemistycznie nazywał tę norę dawała mu się we znaki mimo, że mieszkał tu dopiero od kilku dni. Pociągnął nosem, a gdy to nie pomogło - wytarł go w rękaw kurtki.

Nagle jakiś kształt przysłonił plamę nieba za oknem. Wzdrygnął się, gdy zobaczył jedno z tych zmutowanych stworzeń, przypominające chyba psa. To nie było naturalne i zawsze przechodziły go ciarki, gdy widział jedno z takich dziwadeł. W odpowiedzi dzieciarnia na dworze rozkrzyczała się jeszcze bardziej, czemu zawtórowali szczekaniem i miauczeniem inni mieszkańcy podwórka. Zdawał sobie sprawę, że jest tu dlatego, żeby zniknąć Kowalowi z oczu, jednak miał już tej okolicy po dziurki w nosie. A do tego był głodny.

Wstał i przeszedł do stołu, który służył mu zarówno jako biurko, jak i stół kuchenny. Zerknął na ekran komputera, jednak ten był wygaszony. Pozostawił włączoną pocztę, by natychmiast móc odczytać wiadomości. Na przykład od tej burdel-mamy z okolic Haus des Leidens. Właściwie, z częstotliwości sprawdzania, czy nie ma od niej żadnej nowej wiadomości wynikać by mogło, że od tego zależy jego życie. I tak też było naprawdę.

Siegnął po konserwę i wojskowy nóż, leżące zaraz koło częściowo oksydowanej lufy Beretty, zapasowego magazynka i pudełka amunicji 9mm. Przy okazji zawadził rękawem o kilka tępo zakończonych pocisków, które potoczyły się po blacie. Jeden z nich stuknął o kanciasty kształt popielniczki wykonanej z jakiegoś niepalnego tworzywa. Wysypywały się z niej niedopałki papierosów - każdy spalony do samego filtra, w niektórych nawet ten był nadpalony.
"Kiedyś to świństwo mnie zabije." - przypomniał sobie, jak zawsze mawiał. "Ale będzie musiało ustawić się w dłuuugą kolejkę" - dodawał wtedy, prezentując swoje specyficzne poczucie humoru. "Taa, zaraz po Kowalu, Rudim i Czarnym..." - podsumował zgryźliwie, nawiązując do aktualnej sytuacji.

Za pomocą noża rozpruł wieko puszki, wykroił biały od tłuszczu kawałek i nadziewając na czubek ostrza wsadził sobie do ust. Skrzywił się, smakując jałowy pokarm, którego składu wolał się nie domyślać. Z pewnością soja i jakieś resztki mięsne. Ale z jakiego "zwierzęcia" - pewnie nawet nie podali na etykiecie. Upił łyk miejscowego bimbru z manierki. Ciecz paliła gardło, śmierdziała plastykiem i gumą, ale ułatwiała przełknięcie tego cholerstwa z puszki.

Nieduży, 10-calowy ekran notebooka rozjarzył się, czemu towarzyszył dźwięk przychodzącej poczty.
- You've got a message... - imitujący głos robota syntezowany komunikat z cichymi trzaskami dobiegł z zintegrowanych z urządzeniem głośników. Odłożył konserwę oraz zaimprowizowany otwieracz na stół i za pomocą touch-pada kliknięciem otworzył nową wiadomość. Już po pierwszych zdaniach zorientował się, że znowu musi uciekać.

- Pieprzony Dzięcioł... - wyrwało mu się z zaciśniętych szczęk. Intensywnie potarł dłonią czoło, na którym widniał niedbały, zrobiony przez jakiegoś więziennego "rzeźnika" tatuaż. Powrócił do czytania.
"Karl-Liebknecht Strasse... Centrum... Haus des Leidens... Diese Tage eure letzten sind... Schweigerkrankenhaus..." - bezwiednie powtarzał szeptem najważniejsze rzeczy.
"Kowal wie gdzie jestem. Trzeba stąd spieprzać w diabły. Kurwa! Ale najpierw robota - może zarobię trochę forsy i Rota pomoże w ucieczce..." - jego umysł analizował sytuację. Sam był zdziwiony, że wieść o pogoni ekipy Kowala nie zrobiła na nim większego wrażenia.
Przyzwyczajał się? A może podświadomie wiedział, że konfrontacja jest nieuchronna. Tylko, że mógł ją odwlekać jak najdłużej. I tego będzie się trzymać.

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Podniósł plecak spod ściany i położył na stole. Zgarnął do niego papierosy, niedojedzoną puszkę i nóż, który uprzednio zabezpieczył w pochewce wykonanej z wysokoudarowego tworzywa, oplecionego dodatkowo czernioną linką stalową. "Taak. Naprawdę dobra robota..." - ocenił czernioną chemicznie klingę, hartowany jelec i gumowaną powierzchnię rękojeści, dla zapewnienia pewnego chwytu. Ten pochodzący ze starych magazynów wojskowych nóż był zapłatą za jedno z zadań, które wykonywał dla Dzięcioła. Wart był poniesionego ryzyka.

Wspomnienie Dzięcioła, organizatora większości nielegalnych operacji i pomniejszych zleceń, w które był zamieszany, zwrócił jego uwagę na pewien fakt. "Ten skurwysyn mnie sprzedał..." - pomyślał ze złością.

Nagle usłyszał zbliżające się czyjeś kroki na korytarzu. Mógł być to jakiś robotnik, w końcu pełno ich mieszkało w tym budynku. Ale to nie była pora zmiany. Mógł być to jakiś dzieciak, ale kroki były zbyt równe i ciężkie... Wpatrując się uważnie w drzwi, czekał zastygły z plecakiem jednej ręce i kolejną puszką w drugiej. Pukanie do drzwi.
"Co do..." - zmęłł w ustach przekleństwo. Nie miał pojęcia, czego ktoś może od niego chcieć. Nikt go tuatj tak naprawdę nie znał. Z drugiej strony, Kowal na pewno by nie pukał.

Uspokojony trochę, wrzucił konserwę to plecaka i podszedł do drzwi. Przez wizjer dostrzegł jakiegoś nieznanego mu człowieka, przypominającego sylwetką szczura. Chwilę się wahał, ale po kolejnym załomotaniu pięścią tego ostatniego w drzwi, zdecydował się je uchylić. Trochę. Tyle, na ile pozwalał ten niezbyt solidny łańcuszek mający zabezpieczać drzwi przed nachalnym gościem. No cóż, jego stan sugerował, że z ledwością wytrzyma pukanie tego łamagi na korytarzu.

- Przeprasza-a-aszam bardzo – gdy tylko twarz Nicolasa pojawiła się w szczelinie między skrzydłem drzwi a framugą, Szczurek, jak nazwał go w myślach, ziewnął przeciągle – Ostatnio nie sypiam za dużo. Pan Nowy? Nicolas Nowy? Nie pamiętam nazwiska... Przynoszę wiadomość od kogoś, kto nie chciał, by pan wiedział, od kogo ja przynoszę wiadomość. A-cha. A wiadomość brzmi tak: Mamy cię, Nojman. Zdradziłeś nas i uciekłeś. Ale ja cię odnalazłem, ja, Rudi. Zaraz będziesz miał wpierdol. Dziękuję, może pan dać mi markę za przekaz... - Nie dokończył. Krwawa fontanna wyprysnęła z resztek tego czegoś, co przed chwilą było głową posłańca. Czerwone, gorące kropelki naznaczyły najbliższe otoczenie - ściany, drzwi i twarz zaskoczonego Nicolasa. Nawet nie zauważył, jak trup osunął się na ziemię i leżał w powiększającej się purpurowej plamie, z której sączył się specyficzny zapach, jakby rzeźni.

- Byłem za tobą, Nowy! – wywrzasnął z drugiej strony korytarza Rudi, bo tylko taką ksywkę znał Nowy. – Tylko ja jedyny będę miał tak, że mnie nagrodzą! Pfch! – a za jego głosem podążył rechot około pięciu innych, podobnych mu rechotów. – Poddaj się, Nowy, bo nie mam za wiele czasu... Jeśli się nie poddasz, to cię wyprztykamy. A potem zabijemy. No!? – głos Rudiego rozbrzmiał w opustoszałym nagle korytarzu.
Gdzieś rozbrzmiała krótka, urywana syrena patrolu Kombinatu, która natychmiast ucichła.
- Naprawdę nie mam dużo czasu... – głos Rudiego przycichł jakoś.

Niedawny spokój Nicolasa wyparował nagle. Więcej, zaczął panikować jak nastolatka z bandą narwanych ćpunów na karku. "To Kowal! Kurwa! Kurwa! Zabiją mnie!" - przez głowę przelatywały mu myśli z prędkością odrzutowca. Huknęły zatrzaskiwane drzwi. Podbiegł do stołu, chwytając pistolet i zapasowy magazynek. Z przewróconego pudełka amunicji wytoczyła się reszta nabojów.

- Szlag! - warknął, po czym chwyciwszy garść rozsypanych po blacie pocisków, wepchnął je do kieszeni kurtki. Podobnie uczynił z komputerem który wrzucił do plecaka, nie tracąc czasu na jego wyłączenie. Co rusz rzucał nerwowe spojrzenie na drzwi, tak jakby mógł przeniknąć spojrzeniem przez warstwę łuszczącej się farby i drewnianej sklejki. Ta jedyna bariera
odgradzajaca go od powracającego koszmaru, wydawała się być mocno niewystarczająca, by powstrzymać Rudiego i pozostałych goryli Kowala. Miał nadzieję, że wytrzyma choć chwilę.

Silnym kopnięciem posłał stół pod drzwi, zrzucając resztę śmieci, które na nim leżały. W ślad za stołem poleciał materac. Kolejne kopnięcie zdewastowało blaszaną rurę łączącą żeliwny piecyk z małym otworem w ścianie. W pomieszczeniu pojawiło się trochę dymu, który dotąd leniwie sączył się przez rurę na zewnątrz. Nicolas potrzebował go więcej.

Potarł poszarpaną bliznę na szyi - pamiątkę po bandzie Kowala. "Mam!" - znalazł rozwiązanie. Z plecaka wyciągnął mały pojemnik z benzyną do zapalniczki. Malowany napis głosił: "Zappo" - Nowy słyszał, że była to podróbka słynnej dawnymi czasy "Zippo", amerykańskiej legendy zapalniczek. Wszystko jedno, też się paliła.

Pokropił benzyną materac, pojemnik z resztą paliwa rzucił na stertę pod drzwiami. Podbiegł z powrotem do piecyka. Nie był duży, jednak zeliwna konstrukcja sporo ważyła. Oryginalnie wyposażony był w dwa uchwyty po bokach do przenoszenia - teraz jeden był oderwany.
"Trudno..." - skrzywił się, gdy jedną ręką chwycił za uchwyt, a drugą za korpus ciągle gorącego grzejnika. "Ale to cholerstwo ciężkie..." - zdołał zauważyć, zanim wywrócił piecyk na skropiony banzyną do zapalniczek materac. Ciągle zarzące się węgle rozsypały się z sykiem na podłogę i śmieci pod drzwiami. Buchnął płomień. Początkowo duży, podsycany paliwem, po chwili osłabł. Jednak materac zaczął się palić i o to chodziło Nicolasowi. Pod sufit zaczął unosić się gęsty, brunatno-siwy dym. Sztuczny wkład materaca uwalniał w atmosferę całą
tablicę Mendelejewa, z której się składał.

"Dobra, czas na mnie" - Nowy rzucił się w stronę zakratowanego okna. Miał nadzieję, kurwa, naprawdę na to liczył, że pręty nie okażą się mocniejsze, niż wyglądają. Chwycił za pierwszy. Trzyma. Szarpnął mocniej. Stalowa konstrukcja zgrzytnęła, lecz trzymała nadal.
Mimo, że mieszkanie nie wypełniło się całe dymem, to Nicolas czuł, że zaczyna drapać go w gardle. Zaparł się jedną nogą o ścianę i pociągnął z całej siły.
Zatoczył się, gdy puściła zaprawa i pręt został mu w ręku. Zakrztusił się, nabierając haust powietrza wybitego uderzeniem plecami w ścianę. Ponownie zaczął molestować pordzewiałą kratę. Tym razem pionowy pręt zerwał się, a kolejny dało się nieco wygiąć. Byle tylko głowa przeszła. Jest!

Stojąc na parapecie rozejrzał się szybko. Na dole dzieciaki coś wrzeszczały i pokazywały palcami okno, z którego wydobywał się dym. Jakiś pies ujadał. Zaraz całą okolica sie zleci.
Dostrzegł rynnę po lewej stronie. Była nawet w przyzwoitym stanie. W sumie, to nie miał wyjścia. Niby tylko drugie piętro, lecz nie zamierzał ryzykować. Objął rurę oburącz i zaczął zsuwać się w dół. Piekła lekko poparzona dłoń. Rozpruł rękaw kurtki na jakimś wystającym drucie, mocującym rynnę do elewacji budynku. Podeszwy glanów uderzyły w ziemię. Stracił równowagę i walnął tyłkiem na glebę. Nie tracąc czasu na oglądanie się za siebie zarzucił plecak na ramię i pognał jak najdalej od bramy budynku, z którego uciekł.
Jako przemytnik potrafił przemykać nie zwracając na siebie uwagi. Po paru minutach zwolnił krok, by wtopić się w tło ulicy. Wyglądał mało charakterystycznie, więc to nie powinno być trudne. Przeczesał dłonią ufarbowane na czerwono końcówki krótko przystrzyżonych włosów. Jeżeli ludzie Kowala mieli jego rysopis, to należy zmienić wygląd. Jednak to musi chwilę poczekać, a tymczasem nasunął kaptur kurtki na głowę i ruszył w stronę Haus des Leidens. Rota ostrzegła go przed pościgiem, więc chyba mógł jej zaufać. Przynajmniej trochę. Tym bardziej, że obiecała mu załatwić ewakuację z tego przeklętego miasta.
Wtulił głowę w ramiona i zrównał krok z tempem przechodniów.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...

Ostatnio edytowane przez Gob1in : 05-11-2008 o 12:33.
Gob1in jest offline