Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2008, 21:11   #47
Lost
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Ja z racji tego, że proponuje raczej krótkie formy, więc moja postać: Oliver Aebly do sesji Bad Company! Kutaka.

Imię: Olivier (imię oznacza gałązkę oliwną)
Nazwisko: Aebly
Pseudonim: 'Disparu' (zaginiony)
Stopień: Szeregowy

Wiek: 23
Wzrost: 179
Waga: 77 kg
Specjalizacja: Sanitariusz
Wykształcenie: Podstawowe
Narodowość: Francja; Paryż
Uzależnienia: Papierosy, piwnice
Znaki szczególne: blizny na całym ciele, tatuaż na lewym boku

Rys psychologiczny:

Więzienie krajowe w Barlen.
Raport o stanie psychicznym kandydata na poborowego.
Podmiot: Więzień 9490247113

Jednostka nie przejawia objawów zdegenerowania. Cechuje się ponadprzeciętnym poziomem IQ.
Nie istnieje problem niekontrolowanej agresji wobec innych osadzonych. Więzień nie przejawia też popędu do autoagresji. Istnieją przejściowe problemy z dyscypliną. Nie stwierdzono żadnych chorób psychicznych.
Element jest człowiekiem upartym, wytrwałym, wykazującym dużą umiejętnością dowodzenia grupą.
Nie ma żadnych przeciwwskazań, by więzień nie mógł zostać wcielony do armii.

Doktor Pierre Schuck

Życiorys:

Przyszedłem na świat gdzieś około 1990, w zimę. Nie wiem, kiedy dokładnie. Okolicę stycznia. Tak przynajmniej twierdziły pingwiny z męskiego domu dziecka pod wezwaniem św. Brata Alberta, w którym spędziłem pierwsze lata mojego życia.
Tak, tak, jakiś sukinsyn stuknął jakąś babeczkę i kiedy okazałem się żyjącym wyrzutem sumienia, podrzucili mnie pod kościół. W sumie to nawet dobrze, że nie poleciałem na śmietnik. Kilka ciekawszych momentów życia bym stracił.
Ale wracając sierociniec, to była szkoła człowieku. Siostry się nie patyczkowały. Wbijały nam do głowy wiedzę i dyscyplinę. Dosłownie. Była tam taka jedna, coś jak skrzyżowanie matki Teresy, z Terminatorem... Nie oglądałeś Terminatora? Człowieku, klasyk.
Ale mniejsza. Miałem tam jednego kumpla, Xavier na niego wołaliśmy. Wiesz, jak to dziecięca przyjaźń od piaskownicy skumaliśmy się bardzo. Razem spędzaliśmy na zajęcia, mieliśmy łóżka obok siebie, w jednej ławce siedzieliśmy, razem nawet kradliśmy biblie zakonnicą, człowieku one wtedy wpadają w taki szał, że w ogóle nie bawią się w służenie Bogu w tym momencie.
Ale kiedyś, miałem wtedy ze 13 przyszli jacyś szczęśliwi ludzie, małżeństwo chyba. Pamiętam jak dziś, Xaviera ubrali w taki śmieszny garniturek i zaprowadzili do czegoś na kształt biura siostry przełożonej. Ostatni raz widziałem jak wsiadał do auta, razem z tymi ludźmi i wyjeżdżał za bramę. W sumie nie mam mu tego za złe, choć ja bym zrobił dla niego coś by zostać ze nim. Nie wiem, oplułbym tą rodzinkę, uderzył siostrę. Wtedy by mnie nie zabrali. Ale cóż wybrał nowe, lepsze życie.
Nie, nie, nie miałem z nim już żadnego kontaktu. Znaczy, ktoś mi kiedyś powiedział, że zginął w wypadku samochodowym. Ale, cholera wie, czy to ten. Może zbieżność nazwisk.
Jak miałem 17, to się sierociniec zrobił dla mnie za ciasny. Uciekłem, co w sumie nie było takie trudne. Po prostu wziąłem wszystko co miałem, zmieściło się w plecaku i jednej nocy przeskoczyłem przez parkan i zaszedłem do świateł miasta.
Jesteś z Paryża? Nie? No to nie wiesz. Z moim CV, jedyne miejsce, gdzie mogłem trafić to 13 dzielnica. Mówią o niej miasto w mieście, człowieku, nie przeżyłbyś tam jednego dnia.
Gangi, dziwki, trupy, zero policji, a i mnóstwo broni i dragów, tak bym opisał to miejsce. Bez pleców tam długo nie zasiedzisz. Ja? Miałem szczęście, nic więcej. Wynająłem pokój w jakimś obskurnym motelu, z kategorii tych, w których materace owinięte są takim foliowym pokrowcem, że jak się źle położysz to możesz spaść. Jak to, po co? Jak ci na nim odstrzelą łeb, to gospodarz zalewa wodą, a nie oddaje do pralni. Taniej wychodzi. Tak mi się przynajmniej zdaje.
Gdy kończyła mi się kasa postanowiłem iść do baru. Po prostu, opić się. Rozumiesz, faceci mojego pokroju tak czasami mają, jak już kompletnie nie wiedzą co robić. Więc trafiłem do jakiegoś zadymionego baru. Z tych ciekawszych, co może okazać się, że ci dwaj w rogu, piją, aż umrą, a ta piękna dama przy wyjściu jest kurwą.
Więc zasiedziałem tam trochę. I wtedy się zaczęło. Do środka wbiła zgraja osiłków i bez słowa przeszli na zaplecze. Byłem lekko pijany i słabo mi się myślało. Wstałem i poszedłem za nimi. Okazało się, że za drzwiami znajdują się schody do piwnicy. Oczywiście, że tam wlazłem.
W małym, obskurnym pomieszczeniu, oświetlonym tylko jedną żarówką, smętnie kołyszącą się na cienkim kablu, stał krąg mężczyzn. Otaczali oni dwóch walczących facetów. Jeden z nich, chudzielec ze wściekłością rzucał się na broczącego krwią grubasa. Prawdziwy Dawid i Goliat, człowieku. W końcu ten mały zrzucił na ziemie tego grubego i skoczył mu do oczu. To był widok. Tamten zaczął się drzeć, ale kiedy mały wsadził mu kilka butów na twarz to się uspokoił.
Na środek wyszedł gość, ubrany jak angielski chuligan i podniósł do góry rękę małego. Tłum ryczał z zadowolenia.
I wtedy, wiesz w tym moim przepitym umyśle zaczęła się kołatać myśl, że właściwie nigdy nie czułem smaku wygranej. Nic mi w życiu nie wyszło, że jestem równy temu gównu, które
leży na ulicy i człowiek jak już w nie łaskawie wdepnie, to mu się przygląda z obrzydzeniem. I właśnie z takimi popieprzonymi myślami, przecisnąłem się przez tłum i stanąłem w samym środku, ogłuszony przez krzyki, w lekkiej poświacie jarzeniówki. Właśnie ściągano grubasa, który zostawiał za sobą czerwoną smugę.
Podszedł do mnie ten, co obwieścił, że chudzielec zwyciężył i spytał się czy to mój pierwszy raz tutaj. Nie wiem czemu, ale nic mu nie odpowiedziałem. Kazał mi zdjąć bluzę i buty. Gdy to robiłem, z tłumu wyszedł, młody, wątły chłopak, blondyn o prawdziwie anielskiej twarzy.
Czy się bałem? Wiesz, za bardzo chyba byłem wypity na strach. Po prostu ruszyłem do walki. Jednak nie doceniłem gościa. Człowieku, jak mi zasadził w podbrzusze na wejście, to myślałem, że wątrobę wypluje. Efekt był tylko taki, że na miejscu wytrzeźwiałem.
Dał mi na szczęście moment, na dojście do siebie. Widocznie nie doceniał mnie, podobnie jak ja nie doceniłem jego.
W końcu podszedł do mnie by skończyć sprawę. U tu mi pomógł braciszek Albert i wszystkie bójki z chłopakami z sierocińca. Gwałtownie się wyprostowałem, gdy jego głowa znajdowała się nad moją potylicą. Efekt był taki, że gościu prawie by sobie odgryzł język. Mówię, ci człowieku z gęby mu się po prostu lało. Wtedy sobie uświadomiłem ile w człowieku jest krwi. Gdy on trzymając się za usta, powoli cofał się do tyłu. Ja doskoczyłem i gwałtownym butem w kolano powaliłem go na ziemie. Siadłem na nim i biłem, aż stracił przytomność. Gdy moja ręka powędrowała w górę, tłum dziko ryknął, a ja poczułem się innym człowiekiem. Dopiąłem swego, wygrałem, byłem coś wart.
Noc spędziłem upijając się wódką i szczęściem. Następnego dnia obudziło mnie walenie do drzwi mojego pokoju hotelowego. To był gospodarz. Jasne, że domagał się czynszu. Nie, nie, nie miałem ani grosza. Cóż wyniosłem się do "mojego pubu". W nocy, gdy pojawili się moi znajomi postanowiłem stanąć do kolejnej walki. No cóż, nie wyszło. Złamany nadgarstek, dziura na wylot w policzku, no bo walił moją głową podłogę, aż złamany ząb przedziurawił tkankę. Oko mi tak spuchło, że przez kilka dni na nie nie widziałem. Trafiłem do szpitala, później zaliczyłem komisariat i pytania "Kto cię tak urządził". Nie, nie wygadałem się. Za bardzo lubiłem to miejsce i za bardzo chciałem tam wrócić, by się wygadać.
No ja to gdzie? Oczywiście, że odwieźli mnie z powrotem do sierocińca. Wiesz, nawet trochę się dziwiłem, bo siostry, nie były w nastroju do dobicia mnie na miejscu. Może wziąłem je na litość opuchniętą, fioletową szparką, przez którą patrzyłem na świat?
Mój ostatni rok w sierocińcu, minął wręcz komfortowo. Nie próbowałem uciekać, żyłem na dobrej stopie z siostrami.
Gdy już legalnie wyszedłem na świat, oczywiście pierwsze kroki skierowałem do znanego i lubianego Pub. No, oczywiście, że ich tam nie znalazłem. Nie byli głupi, nie organizowali się długo w jednym miejscu, bali się glin.
Szukałem ich kilka tygodni i w końcu się udało. Dalej siedzieli w 13 dzielnicy ale w innym lokalu.
Znów było tak samo, mroczna piwnica, oświetlana tylko przez nikłe światło jednej żarówki, krąg mężczyzn i w środku, dwóch walczących. Te same sceny, nawet w snach je widzę.
Dawałem radę, choć czasami kończyło się na szwach, raz czy dwa na szpitalu. Nigdy nie byłem bliżej zagrożenia, ale mimo tego czułem się cholernie bezpieczny. Byłem pewny siebie, widać to było z daleka. Jeśli chodzi o przemoc to przywykłem, ale też nie wdawałem się w niepotrzebne szamotaniny. Całe zło zostawiałem, tam w piwnicach.
W krótkim czasie, zacząłem być rozpoznawany w klubach. A za sławą, człowieku idzie kasa. Miałem co jeść i gdzie żyć. W pewnym momencie pomyślałem sobie, że tak, właśnie to będzie moim sposobem na życie.
Za kasą i sławą idzie władza. Gdy zacząłem organizować walki i utworzyłem swój własny twór, coś na wzór ligi, byłem z siebie cholernie dumny. Coś pchało mnie do przodu i mówiło: idź, walcz. Tego się nie da wytłumaczyć osobie, która tego nie przeżyła. A dla pozostałych to oczywiste.
Miałem 19 lat i to był mój sposób na życie. W tym okresie zrobiłem sobie ten tatuaż. Niezły, nie?
A za władzą, kasą i sławą, idą kobiety. Wtedy też poznałem Jacqueline. Moja dziewczyna. Człowieku, piękna. Zresztą masz tu rysunek. Tak, to ona. Fajna, co? Sama narysowała. No, ty zbierasz kamienie, ona rysuje.
Jedna nieliczna w 13, która nie była kurwą. A kim? Właśnie... Powiedzmy, że nie miała stałego zajęcia. Nie pasowała do tego całego syfu dookoła. Dlatego właśnie ona.
Ale wracając, poznałem ją w dosyć dziwnych okolicznościach. To była znajoma mojego kumpla. Jednej nocy jak siedziałem sam i kurowałem się po ostatniej walce, facet złamał mi 3 palce u prawej ręki, czasami tak znikałem na kilka dni, by leczyć się po ostatnich przeżyciach. A i od tego czasu zaczęli na mnie wołać Disparu.
I wtedy, tamtego wieczora, zadzwonił telefon. Usłyszałem po raz pierwszy jej głos. Mówiła, że kończy z sobą, że wzięła garść tabletek i takie tam. Uznałem, że to chyba źle, że ktoś umiera, więc wydobyłem z niej jej adres, wskoczyłem w auto i pojechałem. Na szczęście całość skończyła się na zawrotach głowy. A z nią spędziłem resztę nocy i cały następny dzień. Ostra dziewczyna, mówię ci, człowieku. Kumpel? Nie wiem, pobili go za mocno tej nocy, by coś jeszcze jarzył.
Żyło mi się dobrze. Jednak los się o mnie upomniał. Jeden człowiek zginął podczas walki, którą organizowałem i poszło jak z górki. Zainteresowały się nami prasa i zaraz po tym psy. Mimo tego, że zawiesiliśmy walki jakoś mnie dopadli. Wbili mi w nocy na chatę, rozwalając po drodze drzwi i pół mieszkania. I tak postawiony w stan oskarżenia został Olivier Aebly.
Organizowanie nielegalnych walk, hazardu, ciężkie pobicie itd. zsumowało się okrągłą liczbą 6 lat. Dosyć mało, ale to dzięki temu, że bronił mnie znany prawnik, który czasami incognito schodził do piwnic. Odwdzięczył mi się za pewną przysługę.
Ale wracając, trafiłem do więzienia w Barlen. Powiem, ci, że widziałem trochę syfu, ale to co działo się tam to było lekkie przegięcie. Nie najlepiej wspominam pobyt. Na szczęście na samym początku dowaliłem takiemu jednemu i dalsze życie tam było raczej bez stresowe.
Cały czas pisałem z Jacqueline, więc jakoś leciało.
Gdy zaczęła się wojna, miałem wtedy 22 lata, od 3 lat w kiciu, ani przez chwilę nie pomyślałem, że trafię w miejsca, które oglądaliśmy tylko na ekranach telewizorów. Tak, był jeden w mesie.
Wtedy więzienie zelektryzowała wiadomość: każdy ze skazany, który pomyślnie przejdzie ostre testy, a jego wyrok nie przekroczył liczby lat 8, może ubiegać się o przyjęcie do tzw. kompanii karnej wojska NATO. Nie miałem nic do stracenia, a w więzieniu zaczynałem się dusić. Zresztą jeśli brali skazanych, to naprawdę musiało być źle, więc trzeba było posłużyć trochę dla ojczyzny.
Zgłosiłem się na ochotnika. Testy? No były dosyć trudne, ale się udało. Nic nad czym trzeba byłoby się rozwodzić. Gdy w opancerzonym autobusie wyjechałem za bramy więzienia... Człowieku, tego uczucia nie da się opisać. Coś jak wtedy, gdy wygrałem pierwszą walkę. Na prawdę. Niesamowite.
W końcu trafiłem na szkolenie, gdzieś na południu Francji. Dostawaliśmy na prawdę ostry wycisk. Ale mimo tego cieszyłem się, bo wróciłem do formy przed więziennej. Kilku od nas wróciło z powrotem, bo albo nie wytrzymali, albo złamali bardzo ostry regulamin.
Kiedyś, już pod sam koniec obozu przygotowawczego mieliśmy szkolenie z zakresu pierwszej pomocy. Miałem na ten temat dosyć dużą wiedzę, wyniesioną z czasów piwnic, gdzie nierzadko opatrywałem siebie samego lub jakiegoś pobitego przegranego, który ewidentnie nie nadawał się do szpitala. Więc zważając na mój niewyparzony pysk, cały czas dopowiadałem coś prowadzącemu albo odpowiadałem na jego głupie pytania. I tak przez moją własną głupotę, zostałem skierowany na kurs sanitariuszy, który przedłużył moje szkolenie o kolejne długie dwa miesiące.
Następnie trafiłem do kompanii. Mówię, ci totalny burdel. Nie, nie chce opowiadać co się tam działo. Wyobraź sobie skazańców w wojsku. Totalny burdel.
Pierwsze zadanie? Jak dla mnie i ostatnie.
Wiesz, moja teoria jest taka, że dowództwo dało nam takie zadanie, bo zdało sobie sprawę, że nic z nas nie będzie i tyle.
Na czym polegało? Już, ci mówię. Mieliśmy skakać w noc, no bo byliśmy przeszkoleni do desantu, nie mówiłem ci? Dalej, mieliśmy skakać za linią wrogą w noc i zająć jak to się mówi "strategicznie ważne" skrzyżowanie. Teraz słuchaj na czym polegał cały pic. Skrzyżowanie prowadziło, z jednej strony do linii frontu, a drugiej do miejsca, w którym znajdowały się obwody przeciwnika. Tak. A my w samym środku tego bagna. Ale słuchaj dalej, bo to nie wszystko. Wtedy, tej nocy miały zaatakować nasze wojska i przebić się przez ruski front, a następnie połączyć się z nami i iść dalej. A my w tym czasie, z jednej strony mieliśmy blokować nadciągające dla czerwonych posiłki, a z drugiej wykańczać tych, którzy uciekali z frontu. Pieprzone samobójstwo, co? Tym bardziej, że od nas miały lecieć 3 plutony, całkowicie zielone i jeden, który kiedyś tam widział wymianę ognia.
Jak było? Człowieku, dałem trochę ognia. Tak. Nie, nie ruszyło mnie to. Widziałem za dużo brudnego umierania w klubach, by czysta śmierć jaką tam zadawałem, była dla mnie czymś szokującym. Zresztą była noc, duży dystans. Chuj wie, czy kogoś trafiłem.
Raczej nie bawiłem się w sanitariusza. Nie, po prostu było tam takich dwóch, co sobie doskonale radzili. Jednemu odstrzelili łeb. Tak, wtedy opatrzyłem kilku chłopaków. Załapałem trochę praktyki.
No ale dalej. Posiłki miały być za 2 godziny. My wylądowaliśmy około 1 w nocy. Do świtu nie było nikogo. Wtedy jakiś kapral, który przejął dowodzenie.. No normalnie, oficerowie, byli albo bez nóg, albo gryźli ziemie. No i ten kapral, kazał nam się wycofać, każdy na własną rękę.
Tak, tak właśnie znalazłem się tutaj.. Ciii.. Ktoś idzie, pewnie zmiana wart.

Od siebie chciałbym tylko, żebyś zauważył, że Olivier, mimo tego, że to facet niekoniecznie wykształcony ale jest człowiekiem bardzo inteligentnym i sprytnym, doskonale radzący sobie z wieloma sytuacjami i mającym nieraz bardzo ciekawe przemyślenia na temat tego co go otacza.

Przeżycia:
- Rozstanie z Xavierem. To przeżycie, ukształtowało w nim nieufność do innych. Nigdy więcej nie nawiązał z nikim bliższych kontaktów. Wyjątkiem jest Jacqueline, którą, choć nigdy tego nie powiedział wprost dalej kocha.
- Pierwsza walka w klubie. Umocniła jego wiarę w siebie.
- Związek i rozstanie z Jacqueline.
- Jedyna misja kompanii karnej. Od tego czasu czuje dużą niechęć do wszelkiego ustabilizowanego wojska.

Cele:
- Pierwszy i nadrzędny. Wrócić do Jacqueline. Odzyskać Ją.
- Chce też stanąć ponownie do walki w klubie. Jest wręcz uzależniony od piwnic.
- Nie interesuje go wojna. Nie miałby nic przeciwko jej zakończeniu i powrotowi do Paryża.

List:

Olivier,
Piszę, bo nie potrafię, nie mogę dłużej tak już żyć. Z Tobą, a jakby bez Ciebie. W dwóch światach. To takie cholernie trudne, wiesz?
codziennie spotyka mnie, widzę, czuje coś nowego, coś o czym chciałabym ci opowiedzieć, żebyś ty tez to poczuł, był chwile jakby bliżej, tak obok, w moim świecie.
Oddalamy się od siebie. Widzę to przy każdym kolejnym widzeniu. Ostatnio przeraziła mnie myśl, ze może gdy już wyjdziesz na dobre, w ogóle nie znajdziemy tematów do wspólnych rozmów. Rozmów które zawsze były tylko nasze, które tak kochaliśmy.
jest mi źle, Oliver. źle ze światem, źle z sama sobą, z życiem. nie ma wokół tego parasola, który roztaczałeś wokoło swoimi ramionami nade mną. nie radze sobie już bez nich, jestem samotna, tak zwyczajnie.
to nie możne dłużej tak trwać. wybacz.


Ps. Zdradziłam cie. Jestem teraz z nim. Nie szukaj mnie nigdy.
Uznałam ze powinieneś wiedzieć. Przepraszam.

Jacqueline
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.
Lost jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem