Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2008, 14:08   #302
Hawkeye
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Alexander wyszedł od Georga w towarzystwie Nosferatu i niosąc w ręku walizkę z bronią. Nie był szczęśliwy z tego powodu, ale nauczył się już, że kiedy szef Brujahów jest w takim humorze lepiej z nim nie dyskutować. No chyba, że ktoś jest akurat w nastroju, aby dostać parę razy po mordzie. W końcu ludzie ... wampiry ... no w każdym razie wszyscy są od siebie różni i niektórych to kręci.

Muzyk spojrzał z ukosa na swojego towarzysza. Ten cały Vengador przypominał pod pewnymi względami ojca, szczególnie jeżeli chodzi o charakterek. Oboje lubili używać "ciężkich" argumentów, a do tego mieli piekielny temperament. Najlepiej obok takich chodzić na przysłowiowych paluszkach. W końcu nie wiadomo co może spowodować u takiego wybuch.

Nie chodziło wcale o to, że Alex nie potrafił sobie poradzić w walce. Jednak o dziwo, lepiej czuł się gdy w ręce trzymał gnata niż nóż. W Ameryce praktycznie każdy ma broń palną, a przynajmniej każdy ma w teorii łatwy dostęp do niej. A znając odpowiednich ludzi, nie trzeba nawet czekać ustawowych dni, gdy sprawdzają twoje dane. Mimo, że już od pewnego czasu mieszkał w Islandii, a tutaj nie było tak łatwo zdobyć broni ... przynajmniej zwykłym obywatelom, bo tacy jak on dawali sobie radę, wolał mieć gdzieś przy sobie nawet jakiś zwykły pistolet. Przynajmniej nikt nie rzuci mu tekstu, że jest idiotą, bo przychodzi z nożem, gdy szykuje się strzelanina.

Po krótkim spacerku, pokonanym oczywiście w ciszy, bo drugi wampir nie należał do tych rozmownych, a Donovan nie przepadał za prowadzeniem monologów, wyszli z klubu.

-To co jedziemy razem na mojej maszynie, czy masz jakiś własny środek transportu?-

-Mam swój - odpowiedział Vengador wcale nie za miłym tonem. W związku z tym młodemu wampirowi pozostawało tylko kiwnąć głową

-No to spotkamy się na miejscu - przymocował skrzynkę prezentów do swojego motoru, tak żeby nie obijała się i żeby faktycznie nie wysadzić się w powietrze jadąc do tego cholernego Elizjum. Nie miał zamiaru być kupą dymiących kawałków na autostradzie.

Usiadł na swoim motorze i odpalił go. Po chwili włączył również specjalne motocyklowe radio, a z głośników popłynęły słowa piosenki "A Tout le Monde" zespołu Megadeath. Do taktu ostrego brzmienia Brujah włączył się do ruchu.

Do Elizjum dojechał całkiem szybko. Na motorze jeździł z wielką wprawą. Szybko jak na ten typ tego pojazdu, nie był to w końcu ścigacz, ale nad samochodami miał taką przewagę, że praktycznie może się wszędzie wcisnąć. Nie przeszkadzają mu korki, ani inne tego typu problemy. Co prawda w tym kraju, nie widzieli prawdziwych godzin szczytu ... a i zapewne Donovan nie będzie miał ich okazji już za bardzo zobaczyć, w końcu w momencie, w którym teraz się budził, nie wiele osób jechało do pracy.

Siedzenie i czekanie na wywołanie wcale nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy. Czuł się jak w jakimś cholernym cyrku, albo na jakimś innym przedstawianiu. Jeszcze jakie wymagania wymyślił sobie ten cały wódz, po prostu przedstawianie. Trzeba było jednak jakoś przez to przebrnąć, w końcu miał tutaj reprezentować Georga i swój klan, było to nie mała odpowiedzialność. Szczególnie, że jak szefowi coś się nie spodoba, to nie wyśle ostrej notki, tylko da po pysku ... a umiał walnąć ... oj umiał.

Siedział sobie na krześle słuchając z głośnika swojego Ipoda "Master of Puppets" Metallici. Od czasu do czasu sobie podśpiewywał, szczególnie obserwując, jak jedna naćpana laska, biega sobie po schodach, a jakiś facet w białym garniturki łazi za nią. Co to niby miało być? Spotkanie wampirów czy jakieś cholerne kółko niedzielne. Pokręcił głową podsumowując w ten sposób tą całą sytuację i przeniósł wzrok na inne nowe "dzieci nocy". Jakaś japonka, babka wyglądająca na dzianą i koleś, który z pewnością nie był "swój", gliniarz, agent czy coś takiego? Ciężko było stwierdzić i z drugiej strony, mało to teraz Alexa obchodziło.

W końcu nadszedł czas przedstawienia. Muzykę wyłączył tuż przy sali, a jednocześnie zaśpiewał ten refren obserwując zachowanie reszty młodych. Pasował tak do sytuacji, że aż grzechem, byłoby się powstrzymywać: "Come crawling faster; Obey your master; Your life burns faster;Obey your master;
Master"

Stanął przed księciem trzymając w ręce walizkę, uśmiechnął się szeroko i zaczął swoje przedstawienie:

-Szefuniu drogi książę ... księciuniu. Nazywam się Alexander Donovan, moim ojcem jest George. Jestem z klanu Brujah, i mam zamiar jak cholera dbać i przestrzegać zasady Maskarady, nie ma żadnego problemu. Jestem muzykiem, więc jakby coś to mogę dać niezłego czadu. No ale podejrzewam, że chcecie raczej wiedzieć, co potrafię w bardziej materialnym sensie. Jeżeli trzeba by się gdzieś włamać, kogoś postraszyć, albo posłać go do szpitala z połamanymi kolanami, czy powiedzmy gdyby ktoś stanowił zbyt duże zagrożenie, to na spotkanie ze stwórcą, to wiecie już gdzie walić. No i znam parę osób, co mogą załatwić różne fajne zabawki -

Po tych słowach popatrzył po sali. Nie przejmował się tym jak mogło to zabrzmieć. Szczerze miał to głęboko w dupie. Politycy byli wszędzie tacy sami, dbali tylko o swoje tyłki. A on miał zginać się w ukłonach niby dlaczego? Ktoś tak kiedyś powiedział? Niech się pójdzie leczyć. To cholerny XXI wiek, a nie jakieś średniowiecze czy coś w tym stylu. Łańcuch opresji został zrzucony dawno, ale widać, niektórzy jeszcze tego nie pojęli. Jasne George powiedział mu o co biega z tą całą Munk i trzeba byłą ją załatwić, ale to nie znaczy, że ma biegać jak jakiś plastikowy żołnierzyk. Co to, to na pewno nie.

-A był bym zapomniał. George jest mocno zajęty i jestem tutaj także w jego imieniu - trochę zredagował słowa Ojca, ale ten nie powinien mieć o to pretensji

-Przysyła też prezenty księciuniu. Dla rozdzielenia pomiędzy innych ... członków ekipy. - po tych słowach położył walizkę na stole i otworzył ją, aby pokazać ten arsenalik

-My przyjdziemy uzbrojeni we własne pukawki na jutrzejszą imprezkę u hrabiny - to by było chyba na tyle. Usiadł przy stole, oparł się na krześle, a nogi położył na stole. "Czas radzić!" pomyślał i uśmiechnął się szeroko. Z kieszeni wyciągnął również cygaro i zapalniczkę. Może i palenie nie sprawiało mu tyle przyjemności, co wcześniej, ale cóż stare przyzwyczajenia i te sprawy. Jednak miało to też inny cel, pamiętał, że jak za pierwszym razem odpalił zapalniczkę, to omal nie umarł ze strachu ... no a przynajmniej mógłby umrzeć, gdyby jeszcze żył. Ogień był wrogiem jego rodzaju, musiał się przełamać, aby zapalić, ale robiło to wrażenie. A przecież to była swego rodzaju gierka. Ten świat był tak skonstruowany, czasami trzeba było tak zagrać, żeby pokazać co się chce.

Chwilę wpatrywał się w zapalniczkę, w swojej głowie walczył z chęcią wyrzucenia jej, ale teraz było na to za późno. Otworzył ją. W tym momencie gdyby jego serce jeszcze biło, waliłoby niezłą solówkę. Zamknął oczy za nim ją odpalił, niektórzy tak robili, ale on po prostu nie chciał patrzeć na te iskry. Z zapalonym ogniem było trochę lepiej, odpalił swoje cygaro i szybko, ale ostrożnie zamknął zapalniczkę. Dla zamaskowania tych ... pewnych niedogodności uśmiechnął się szeroko i wypuścił pokaźny obłok dymu w górę pomieszczenia ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline