Pomimo deszczu dość szybko udało im się dojechać do starego budynku francuskiej policji, postawionego pewnie pod koniec zeszłego wieku w stylu kolonialnym, z dużych bloków piaskowca. Dwa zakratowane okienka na poziomie gruntu przepuszczały odrobinę światła sączącego się z cel.
Na maszcie umocowanym na szczycie zadaszenia nad wejściem królowała flaga Stanów Zjednoczonych. W zwykłe dni pewnie powiewałaby z łopotem, dodając ducha tym wszystkim, którzy widzą w niej obietnicę wyzwolenia, wolności oraz demokracji.
Obecnie flaga wisiała do dołu, wyglądając jak pierwsza lepsza szmata od wycierania podłogi, którą ktoś wywiesił na sznurku żeby wyschła.
Gdy Paul i Kid weszli do środka spotkali się ze znanymi im już amerykańskimi żandarmami. Nogi trzymali na biurku, żuli gumę, palili papierosy, żarli suszoną kiełbasę i krakersy oraz popijali to wszystko coca-colą i amerykańskim piwem.
Na środku stołu stał do góry dnem biały kask, w którym widać było uzbieraną całkiem spora sumkę w większości w zielonych banknotach. Jedynie gdzieś od spodu przewijały się miejscowe franki.
Żandarmi rzucili okiem na nowoprzybyłych, nie odrywając oczu od trzymanych w rękach kart. - Mam nadzieję, że macie ze sobą żołd? - bystro wypalił jeden z siedzących.
__________________ Make love, zabijanie zostaw profesjonalistom.
Jeśli oni mają na sprzączkach napisane "Gott mit uns", to kto jest po naszej stronie? |