Z cyklu: "Janusz Gajos recytuje, a dzieci się śmieją".
Avalanche, czując powiew zimy we włosach, wkroczył pewnym krokiem do elfickiego miasta. Frędzelki i ordery przy jego broni migotały w świetle księżyca i w rytmie spadających kropli deszczu. Mewy szczekały ostrzegawczo nad jego głową, zwiastując złowieszcze omeny.
- This town is mine, and these people belongs to me! - Avalanche odwrócił się słysząc pozbawiony obcego akcentu, krystalicznie czysty elficki, by stanąć twarzą w twarz z przeznaczeniem.
- Wo wohnst Du?! - zagaił po krasnoludzku pomocnik szeryfa czając się zza ramienia swego chlebodawcy.
- You are dead. I am the new sheriff now - rzekł Avalanche, wyjął miecz i zajarał. Następnie włączył bullet time i ściął dwa nędzne łby stojące mu na drodze do chwały. Założył kapelutek szeryfa i filuternie nasuwając go sobie na hełm postąpił naprzód.
Vriess usiadł przy barze w kantynie.
- Garncer! Papu k*wa!
Przy czym jego nie znosząca sprzeciwu mina wyrażała iście werterowskie zniesmaczenie światem. Z delikatną nutką cebuli.
Kiedy jednak przed jego oczami zjawił się tak gorąco wzywany barman, Vriessowi nie pozostała inna kwestia dialogowa, jak:
- Gah. Fuck. What are you?!
[Extremal stwierdził, że za mało emotek używamy. Czas to zmienić
. Sweet emo knight&necromancer mode on
]
W tym też momencie dosiadł się do baru Avalanche ^^. Obrzucił barmana górnolotnym spojrzeniem i rzekł był:
- You're fuckin disgusting ;3!
- Yeah, fuck you too -_-...
[Zauważcie tę subtelną grę emotek. Bez nich to zdanie miałoby zupełnie inny sens.Ponieważ zaś dalej nie wiecie co było nie tak z tym barmanem, to uszczęśliwimy Was jego fotką:
Następnie przenieśmy się do czwartej gęstości, jakieś dwadzieścia lat później, po wydarzeniach z TJT 1.
Avalanche jest już dawno emerytowanym republikańskim senatorem, nie mającym nic przeciwko murzynom, ale uważającym, że każdy powinien mieć dla siebie jednego ;3. Aktualnie trudni się ich hodowlą na swojej prywatnej plantacji w stanie Idaho (miało być "ajoła", ale nie wiem jak się pisze, a Idaho wiem
).
- Moja rodzina hoduje murzynów od 120 lat. Hodował mój dziad, ojciec i hoduje i ja.
Jego młoda żona podaje mu do ręki cygaro i mannę która świeżo co spadła z nieba (czyt. murzyn przyniósł z pola). Avi zdejmuje buciki i zakłada je na krzesełko. Rozkoszuje się krzykami pracujących na polu niewolników, gdy nagle pod jego krzesełkiem otwiera się portal i wpier*la (nie ma tutaj '
', bo jest za to zaje*sta
groza sytuacji) go do środka. Czy możecie zrozumieć jego oburzenie? Nawet butów nie miał na sobie, nieborak.
Tymczasem Vriess (pamiętajmy, że minęło dwadzieścia lat) wylądował na cmentarzu komunalnym w Wilanowie (pięć metrów w grobie na Wilanowie - tyle, że arcykórwamorderca, a nie Vriess). Ale nie dosłownie, po prostu się szwędra po okolicy. I czyha. Jak sęp na pustyni na zdechłego lisa.
Podchodzi (dalej czyhając) do ciecia pilnującego cmentarza.
- Cześć Janek - zagaja.
- No, cześć Vriess! Dawno cię tu nie było - uścisnęli się jak starzy przyjaciele.
- Wiesz, nowy cmentarz otworzyli. Obczaić trzeba było. A co nowego u ciebie?
- No, dzisiaj przywieźli - tu cieć spojrzał na swój notesik - Pani Janina ze Śródmieścia, lat 58, zawał serca.
- O, ch*jowa sprawa
. A coś jeszcze jest?
- Pan Marek, lat 32...
- O, o oO!
- Gah, nic z tego. Rozumisz, tir go pier*olnął ;3, jak na rowerku popindalał.
- Nosz, co za chu*owy miesiąc -_-...
- Ty, wiesz co? Koło pomnika coś zakopali świeżego, to obczaj, Jutro proboszcz przyjdzie to więcej ci coś powiem, bo na razie to na lewo tam kwiatki wącha.
- No obczaję, dzięki. Jakby co, to mój numer na koma znasz; daj strzała a dzwonię.
- Jasna sprawa.
Vriess zaczaił się na jeszcze ciepłą mogiłę, niczym lew na bezbronne jagnię antylopy. Czuł w żyłach żywiej krążącą krew. Już miał się rzucić i wgryźć w świeżo nasypaną ziemię, gdy nagle poczuł, ze majta nóżkami w powietrzu. I, że jest mu ciepło i bezpiecznie niczym w łonie matki.
Tak, dobrze się domyślacie. Też go portal wpie*dolił
.
Na tym możemy skończyć ten krótki prequel, o tym co działo się z Vriessem i Avalanchem przez kilka ostatnich lat, w tak zwanym międzyczasie.
[Hiiiiiiitohiiiiii hiiiiiiitoooooojoniiiii kiiiiiiiłaaaaaaaaaaaaaaa mogiłaaaaaaaaaaa turamuuuuuu - dziękujemy tokijskiemu chórowi cesarskiemu im. Little Boya i Pikachu za wykonanie "Pieśni Żurawia" na nasze wejście]
Pieśń taszikom to wolność...
Nie wsZyscy poprawnie potrafią wykonać taniec taszikom. Wykonuje się go podczas przesilenia wiosennego, aby uprawy i płodność, były na wysokim poziomie. Przodują w tym szczególnie japończycy, którzy naumieli się stosować podczas tańca taszikom różne akcesoria. Ale tak naprawdę nikt nie wykonuje go dobrze.
Otóz, Vriess i Avalanche nie umieli wprawdzie wykonać tańca taszikom, ale za to całkiem poprawnie wykonali podwójnego axla i połowę volta, zanim wy*ebali
mordą w glebę.
- Żesz w dupem ^^- Avalanche podsumował z ziemskiej perspektywy otaczający go krajobraz.
- Co tu się do k*wy nędzy
dzieje - rzekł Vriess, patrząc na otaczające go znajome mordy.
- Nie rozumisz? To Stand Alone Complex; złożona świadomość. To był pusty plan, gdzie błąkały się dusze z czyśćca, zamknięte w kręgu własnych grzechów!.. A teraz powiedz, czy Motoko Kusanagi była Władcą Marionetek. A może na odwrót?
- A ty mi powiedz czy Aramaki był małpą?
- Pi*rdolisz głupoty ;3.
- Ty nie gorsze ^^.
W tym momencie chmury zafalowały. Dzień został zastąpiony przez... K*wa, też dzień
. Ale zrobiło się jakoś inaczej. Włos stanął dęba, a pojedyncze cząstki atomów, wwiercały się w ciała, niczym ghoul wgryzający się w zdechłego szczura. W chmurach w niebiesiech otworzyła się dziura, a z niej, na latającym dywanie wyleciał osobnik. Tenże on doleciał do Vriessa i Avalanche'a i przystanął mierząc ich szklistym, poważnym wzrokiem.
- Budda mówi: to jest ch*j w porównaniu z Almanakh - wyrzekł.
- Batu-san - pisnął stłumionym głosikiem Avalanche.
- Tak, we własnej osobie - wyrzekł Batou-san - Mianuję was
Samurajami Fioletu.
Rzekł był, po czym spalił gumę na dywanie i odleciał.
Vriess spojrzał na osobnika, który wrył się w ziemię kawałek dalej od niego. Tak, to był wielebny Thomas. Należał do Kościoła Atomu i swego czasu służył w Bractwie Stali. Skupywał tam tylko nieparzyste kwartalniki "Poradnika Wędkarza".
Avalanche wyłowił spojrzenie kompana i jako, że podzielał jego zdanie na temat zmniejszania ilości bohaterów w poszczególnych side-questach, zbliżył się do Thomasa.
- Thomas... - zaszeptał mu do ucha.
- Thomas... - powtórzył, nie widząc efektu poprzedniego zagajenia.
Przez chwilę kontemplował efekt motyla zachodzący na horyzoncie.
- Thomas - zagadał po raz trzeci - A, ch*j
ci w d*pę
nygusie
...
Tak rozwiązawszy spór współistnienia i ustaliwszy hierarchię w grupie poświęcił się kontemplacji pozostałych gapiących się na nich poczwar.
Kto to widział kota z gębą człowieka, mającego kształty 90x90x90?!
Z czym Ty się, Mistress wozisz?
Vriess pstryknął paluchami i z nowo-otwartego portalu wyskoczyło dwóch rednecków, przy czym jeden (Avalanche był tego pewien) był reinkarnacją Łajki. Poznał to po charakterystycznym ghoście.
- No job twoju mat' mamy go wreszcie!
- Szto?!
- CIUPAKABRAS!
- A czy ktoś widział kota z mordą człowieka? Zaraz wyssie krew z owczych serc! Łapaj go!
- Dosyć tego - warknął Avalanche - Wyjmujemy pierścienie mocy! Trzeba poradzić się Mistrza Gry!
Vriess wyciągnął swój pierścień i założył go na palec. Klejnot zajarzył się niezwykłym blaskiem.
- ELFY!! - krzyknął Vriess, przyzywając moc elfickiego żywiołu.
- ŻÓŁWIE!! - krzyknął Avalanche.
- SZLEJERS!! - krzyknął wyłaniając się na dywanie zza chmur Batou-san
- CHUJ*WE
SESJE - krzyknął chomik Bartłomiej, który pojawił się tutaj z d*py ;3 wzięty.
- Z połączenia tych czterech magicznych żywiołów - rzekł był narrator, którym był nadal Janusz Gajos - powstaje Mistrz Gry Almena!
- Nigdy nie jeżdżę po alkoholu i nie kupuję plastikowych torebek w Realu - rzekła MG i znikła.
- Ożesz w dupem
, co za rada - rzekł Vriess.
- Pozostało nam j*bać księżniczki i zabijać smoki - podsumował Avalanche.
- Nic nie jest stracone - odezwał się z chmur Batou-san - Pamiętajcie, Samurajowie Fioletu. Aby uwolnić się ze Stand Alone Complex (czyt. TJT), musicie odnaleźć Serce Taszikom...
- Nie no, ku*wa
, Batou-san, to byłby dobry quest na nową sesję... Na Takich Jak Oni - zasępił się Vriess.
- Ok, to zaśpiewajcie po prostu Pieśń Taszikom i idźcie lulu, bo już późno (faktycznie szwajcarski rolex na ręce Batou-san'a wskazywał 2:54 IjEm wg. czasu bagdadzkiego).
Cóż było robić. Chwycili się za rączki i zaczęli śpiewać, a Batou-San przyglądał się im z chmur zasiadając na kolanach Odyna, Króla Piorunów i bitej śmietany.
[media]http://youtube.com/watch?v=-6PtbI50t_A[/media]
//////////////////////
Wyteleportowało Vriessa i Avalanche'a do realnego świata tak prędko, jak pojawili się w świecie Stand Alone Complex.
- Ożesz w dupem - rzekł Avalanche, który stał się już Extremalem - Dopiero co miałem hodowlę murzynów.
- Duchy zaklęte w Stand Alone Complex, oraz jej wiśniach, nie raz jeszcze mogą wstać do walki...
- Kur*a
, przynieść ci płytkę z filmem...
- Almena zduplikowała swoją świadomość w poszczególne konta, podtrzymując sesję...
Extremal poprawił sobie poduszkę pod tyłkiem, kontemplując złożoność natury człowieczej i porównując swoje spostrzeżenia z nauką darwinizmu i kreacjonizmu oraz scjentologii i kilku pedałów z Grecji, po czym rzekł:
- A ja na to jak na lato.
Czy gdzieś pisaliśmy, że nasz ostatni post będzie na poważnie
?