Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2008, 11:53   #24
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Nuszyk przysiadła na zmurszałym pniaku, kołpak w tył odsunęła, twarz ku słońcu wystawiając. Na kolanach kozacką bandurę trzymała, gładziła ją pieszczotliwie jak dłoń kochanka i pokrzykiwaniom mości Głodowskiego się przysłuchiwała.
Ech, chłopy. Czy koroniarz, czy boćwin, czy rusin, czy inny jakowszy, wszystkie z tej samej gliny ulepione i piórka stroszą jako koguty - pomyślała z uśmiechem nie szyderczym wcale, ale zrozumienia pełnym.
Naraz szarpnęła struny, rozjęczała się płaczliwie bandura, a Nuszyk zaśpiewała niskim a przyjemnym, choć chrypliwym lekko głosem.

Przyszły płakać po niebodze
towarzyszki miłe
i Kozacy przyszli kopać
dla brata mogiłę
Przyszli z chorągwiami
Zadzwonily dzwony
I gromada, jak wypada
wzniosa grób zielony.
Widzisz groby ponad drogą,
kędy rośnie żyto?
A zapytać nie ma kogo,
za co ich zabito...


Kozak chyba znał pieśń, bo pobladł i wargi przygryzł. Tatarzynka skończyła śpiewać, odlepiła delikatnie źdźbło trawy, które przywarło do pudła bandury.
- Zacny instrument. Dobrze, że nie potrzaskał się w drobiezgi, jako cię z siodła obaliłam - zagadnęła Kozaka.
- Pani matka kupiła - mruknął Kozak.
- Jako cię zwą?
- Maksym.
- Tedy słuchaj, Maksym. Ty nam teraz, jako pani matce, opowiesz, skąd ty konia małej Kreczyńskiej miał, a jeszcze sobie pośpiewasz w życiu. Toć my nie barbarzyny, tylko mości Głodowski taki z gęby straszny...

Maksym rzucił kosym spojrzeniem w stronę szlachcica.
- Straszniejsze ja widywał - oznajmił zuchowato. Nuszyk pokręciła głową i zniecierpliwiona huknęła kozaczynę po twarzy. I próbuj z nimi łagodnie, to się od razu zbieszą - pomyślała zła na siebie, że po dobroci sprawę rozegrać chciała, gdy od razu trzeba było zębów parę wytłuc.
- Gadaj, co wiesz, bo palcyma u nóg struny będziesz szarpał, u rąk ich nie stanie!
Kozak zachłysnął się własną śliną i byłby się zadusił, biedaczek, gdyby go frater wprawnie w plecy nie łupnął.
- Powiem, powiem wszystko! - wrzasnął. - Panna mnie przed karczmą naszła, i prosiła, żeby ja jej konia pilnował pode dworkiem Lasowiczów, podle wierzby tam chodziła, nie wiem, z kim się spotykała. Płaciła, dobrze płaciła, to ja milczał.
- I w tym nasz baranek prawdę mówi - oznajmił Bończa, który do kozackiej sakiewki się dobrał i wysypał na dłoń garść grosiwa.
- Ja by niewinności nie ukrzywdził - jęknął Maksym ze łzami w oczach. - Siostrzyczkę mam, taka sama ona, jak panienka Anna... Maty by mnie kijem sprzed Piotrowej bramy pogoniła, gdyby ja bladź ukrzywdził...
- I jeszcze pewnie żonkę masz i dziatek gromadkę
- wybuchnął śmiechem imć Głodowski.
- Nie masz zeny u mnie, a dziatek... ne znaju, pane - rzekł kozaczyna i szkarłatnym rumieniec jako panna się oblał.
- Co mnie obchodzą jego bachory? - warknęła Nuszyk. - Co z Anną Kreczyńską, gadaj, skąd szkapę masz, bo ci bandurę tureckim sposobem w rzyć zatknę!
- Ona schadzkę miała, ja w miejscu umówionym czekał, czekał... i koń bez jeźdźca przybieżał, taże sama klaczka, na której panienka jeździła. Tedy ja konia wziął i do dworku się przekradł, a tam się już złe się działo. Trzymało tam dwóch panienkę, krzyczała strasznie, jakby się duszy zbyła. Kreczyński nie krzyczał, umęczony był, poprzypalany jako kapłon, nogę miał urżniętą, tylko oczy wytrzeszczał straszliwie, jak mu niewiastę żagwią płonącą gwałcili, jak chłopaczków dwóch jakichś do studni cisli, wtedy coś powiedział, ale żem nie dosłyszał, a potem jak mu szlachcic stary taki, czarno jako klecha odziany, zaczął gardziel nożem piłować, a reszta księgi jakoweś z dworu wyniesła i w toboły pakowała...
- Zaraz, zaraz. Nie tak szybko, brateńku. Jaki szlachcic, toć to czerń była.
- Szlachcic! Czarno odziany! Siwy, z oczyma zielonymi. Tutejszy, bo żem go karczmie uwidział.
- I z czernią był? Wolny, nie w więzach? Coś zmyślasz, brateńku.
- Wolny, jako ja tu waćpanów wolnymi widzę. I on z tą czernią nie za pan brat, on im rozkazy wydawał.
- A oni słuchali.
- A oni słuchali
- powtórzył Maksym jak echo.
W sercu Nuszyk zrodziło się złe, okrutne podejrzenie. Nachyliła się nad Maksymem i ścisnęła jego ramię tak mocno, że aż krzyknął.
- Jak chodził ten szlachcic? - zapytała wolno i chrypliwie.
- Na lewą nogę utykał, jako kaczor się kołysał...
Tatarzynka puściła ramię Kozaka i odeszła kawałek.
- No i masz waści zdradę, mości Bończa - powiedziała gorzko. - Ten szlachcic to Samuel Wierchucki, domownik Kreczyńskich.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 10-11-2008 o 11:56.
Asenat jest offline