Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2008, 12:22   #25
Gwena
 
Gwena's Avatar
 
Reputacja: 1 Gwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemu
Hanna Jakimowicz herbu Dąbrowa, dwór w Jakimówce nad Psiołem

Wieczorem przyszedł stary Józwa, który nad rzeką wierzby na węgiel wypalał. Przywiózł całą beczkę węgla, przedniej jakości, drobno skruszonego do prochu produkcji niezbędnego. A i pora najwyższa była, bo po świętowaniu urodzin królewskich mało co prochów w doma ostało. Nie więcej niż na dziesięć strzałów moździerzyka, albo ze dwadzieścia salutów.
Poza prochem wieść przywiózł, że dropie widział nie dalej jak dwie mile od dworu. Pani Matka usłyszawszy to, na córę spojrzała ino i zaraz kazała dwie beczułki do peklowania szorować. Hanna poderwała się zaraz i z kuchni wybiegła do swojej komnatki. Tam do bambetla sięgnęła i szykować na wyprawę poczęła.
Pierwiej woreczek kul wyjęła i sortować zaczęła. Najkrąglejsze wybrała, po czem małą wagą i pierścieniem sprawdziła. Płótno cienkie i gęste - co go skrawki ostały po sukience niedzielnej - tłuszczem z owczego runa nasmarowała i na flejtuchy pocięła, w końcu róg z prochem sprawdziła czy aby nie nawilgł.
Ze ściany zdjęła ptaszniczkę, co to ś.p. Dziad na Śląsku będąc zakupił i sprężynę w zamku kołowym sprawdziła. Jak zawsze czysta i naoliwiona była, jednak nauki ś.p. Dziada nakazowały przed polowaniem wszystko obadać dokładnie.
Że step nigdy całkiem bezpieczny nie był, sięgnęła po dwulufkę, krócice. Poręczna to broń była, tyle, że mało celna. Ale w ostatecznej potrzebie, na kilka kroków zabójcza.
Wreszcie łuk tatarskiego typu nasmarowała, co by się nie rozsechł i do sajdaka rozłożony schowała. Spory kołczan strzał przejrzała, kilka odrzuciła, kilka najlepszych do małego kołczaniku przy sajdaku wybrała, resztę do sakwy włożyła. Na koniec lekką szablę, czerkieskiego typu ze ściany zdjęła.
Na bambetlu rozłożyła ubranie - hajdawery szerokie, kontusik - wszystko w ziemistych, zgaszonych barwach, bo dropie płochliwe były. Po zastanowieniu się, mimo dobrej pogody płachtę, co za pelerynę, albo i schronienie robić mogła dołożyła.

Przygotowawszy wszystko, do kuchni się udała. Pani Matka już przygotowała jedzenie na wyprawę dla niej i dla starego kozaka Michaiła który jak zawsze miał jej towarzyszyć w polowaniu.
Michaił - wysoki, szpakowaty, ze cztery dziesiątki lat mający kozak, za młodu z Oćcem w potrzebie smoleńskiej sługiwał - uśmiechnął się na widok Hanny. Mimo swych lat zawsze był chętny do ruszenia gdzieś w drogę, trudno mu było doma usiedzieć, a panienka niejednej okazji mu dostarczała, zwłaszcza od czasu jak jej Oćca rumatyzm dopadł tak silny, że rzadko konia dosiadał i Hanna wiele obowiązków ojcowskich wymagających podróży przejęła. Ponieważ dropie daleko były, a i jeszcze nie wiadomo czy ostały tam gdzie je Józwa widział, ustalili, że przed świtem ruszą. Rychło więc oboje spać poszli.

Wstali jeszcze ciemną nocą. Wychodząc z dworu Hanna skłoniła się przed ikonami i przeżegnała się zamaszyście. W stajni sami osiodłali konie. Hanna dropiatego, z dużą domieszką krwi arabskiej wałacha, o smukłej szyi i cienkich acz wytrzymałych pęcinach. Michaił bachmata o długiej sierści, niskiego i krępego, niepozornego, lecz na szlaku niezmordowanego. Wzięli też mierzynka jucznego, bo dropie niemało ważyły.
Gdy wyjeżdżali na północ noc jeszcze była - choć od wschodu śladów jutrzenki dopatrzeć by się można. Odjeżdżających pozdrowił stojący na czatowni pachołek.
Odjechali może z ćwierć mili gdy od dworu rozległ się strzał, a po chwili rozległa się regularna kanonada.

Zawrócili konie, zanim przebyli dwie staje strzelanina ucichła. Michaił zasępił się. - Za chybko tyszyna, nam ostarożno iechat treba. Hanna kiwnęła głową - Od sada podiedem. Zboczyli trochę na wschód, po jakiś pięciu stajach usłyszeli krzyki, lecz dwór zasłonił im sad więc pewności co do złych przeczuć mieć nie mogli. Gdy wjechali między stare drzewa sadu, zeskoczyli z koni. Prowadząc je ze sobą doszli na brzeg sadu. Jakieś dwieście kroków dalej zobaczyli iście piekielną scenę.

Drzwi do dworu wysadzone zostały, przed dworem tłum pieszej czerni się kłębił. Pod Hanną nogi się ugięły, aż wesprzeć się o dropiatego musiała. Po chwili z dworu wyszedł kozak ze spisą na której głowę Oćća zobaczyła, za nim jakiś stary kulas z niemiecka w czerń ubrany i dwóch kozaków co Panią Matkę ciągnęło. Krzyk triumfalny czerń podniosła na ten widok i zaraz kilku się rzuciło po złożone przy stodole ostrewki co do zżętego zboża układania w kopy służyły. Ociosali górne gałęzie i zaczęli w ziemi na środku dziedzińca osadzać.

Panią Matkę na ziemię rzucono w miejscu gdzie zatrzymał się kozak ze spisą, lepiej od innych ubrany, z pistolcami za pasem. Ten coś rzekł do tłuszczy, Hanna nie dosłyszała wszystkiego, jeno "za stara" doszło. W odpowiedzi śmiech się po podwórcu rozszedł, a dwóch kozaków sznury długie do nóg Pani Matki zaczęło wiązać.

W Hannie coś pękło i odzyskała zdolność poruszania się, sięgnęła do cieszynki co u siodła przypięta była, o niską gałąź ją wsparła i mimo łez w kierunku dowodzącego kozaka zaczęła celować. W tym momencie kilku kozaków za sznury chyciło, kilku innych Panią Matkę uniosło i w kierunku ostrewki nieść zaczęli. Hanna zmieniła cel i wypaliła prosto w głowę Matki. Kula celu doszła, a Hanna zamarła w miejscu.

Pewnie by tak ostała, gdyby nie Michaił co ją na siodło wciągnął i konie pogonił.
 

Ostatnio edytowane przez Gwena : 11-11-2008 o 12:40.
Gwena jest offline