Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2008, 17:37   #58
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Pstryknięcie palca, które rozeszło się echem po całym pokoju. Brzmiało jak przyzwolenie dane katowi na ścięcie skazańcowi łba. Włączył się alarm. W tym momencie cała, nikczemna strategia, wzorowana na pewnym bardzo popularnym bohaterze gier szpiegowskich ze stajni Kojimy, poszła się kochać. Do magazynowego gabinetu wbiegło właśnie kilku mężczyzn, którzy zarabiali na życie, pozbawiając go innych. Główny przedsiębiorca tej „firmy” spojrzał z politowaniem na trójkę intruzów i zaśmiał się, w sposób, który odpowiadał jego charakterowi i nowemu stadium egzystencji. Był w istocie demoniczny.
- Banda przygłupów! Czy naprawdę sądziliście, że możecie tu sobie wejść jakby nigdy nic?! Czułem waszą obecność jeszcze zanim przekroczyliście próg budynku! Tak, czułem jak idzie do mnie podwieczorek! Hahahahah!
Gwałtownie poderwał się do góry, uderzając obojgiem rąk o blat stołu, nie przerywając swojego chichotu. Zmrużył ślepia. Cały pokój został zalany przez karmazynowy blask, kiedy upadły anioł zdradził swoją apokaliptyczną formę. Światło odbijało się od ścian, zaś falujące ku górze, krwawo rude włosy, stwarzały upiorne wrażenie w połączeniu z czarnymi jak węgiel oczyma na delikatnej cerze. Agresora otoczył całun płomienia. Jednak na tym jego demonstracja się skończyła.
- Możecie ich podziurawić…zróbcie z nich sito. Ich esencję mogę pochłonąć gdy ich ciała będą już martwe. No! Na co czekacie idioci! Do roboty, raz, raz!
Cyngle spojrzeli na swojego władcę z religijnym fanatyzmem. Mimo, że z Watykanem najwyraźniej nie mieli nic wspólnego, wszyscy wierzyli w upadłego diabła. Odbezpieczyli broń, a karabin opuściła pierwsza salwa, której akompaniował krzyk. Krzyk zdziwienia i bólu, gdy kule rozorały powietrze i framugę nad głową Dextera, z odległości z której za nic nie powinny chybić. Przeładowany testosteronem brutal zakręcił się wokół własnej osi, następnie pełnym impetem uderzył o jedną z belek podporowych. Dało się słyszeć gruchnięcie kości i zobaczyć opad czerwonego deszczu. Potem ochłap mięsa opadł na ziemię. Drugi zafundował jeszcze ciekawsze przedstawienie. Jego nogi nie oderwały się od podłogi, mimo, że reszta sylwetki chciała to zrobić. I zrobiła. Przerwany na pół, eksponując wnętrzności, zabarwił stary dywan kolorem własnej juchy. Trzeci i ostatni, darł się jak opętany (cóż za ironia), gdy coś wyłamało mu ręce ze stawów, zaś nogi zgięło w sposób odwrotny do właściwego. Pozostawiony na ziemi wrzeszczał, błagając o dobicie.
- Co!? Co tu się dzieje do ciężkiej…
Diabeł mówił coraz ciszej, jak ktoś, kto zdaje sobie sprawę, że jego doskonały plan, wcale nie jest taki doskonały jak mu się na początku wydawało. Dawny pobratymiec Lucyfera uniósł dłoń i zacisnął pięść na białym ogniu, gotów sam dokończyć to, czego nie zdołały skończyć jego pachołki. Potem zaś przemówił głos z nikąd. Rezonował, miał ciężkie brzmienie, doprowadzał niemal do krwawienia uszu. Zmuszał, aby się przed nim ukorzyć. Rzecz jasna jeśli chciało się żyć.
- Ach. Panie Tempest. Gratuluję. Muszę pochwalić pańskie umiejętności. Sądziłam, że będę zmuszona interweniować…wcześniej. I bardziej drastycznie.
Głos rudowłosej z hotelu, rozniósł się rezonującym, obłąkańczym śmiechem po całej lokalizacji. Zdawał się wstrząsać całym budynkiem, grozić jego zawaleniem. Dexter mógł przysiąc, że zobaczył kilka obluzowanych śrub. Zaś do niedawna przewodzący martwym poplecznikom Namaru poczuł coś, czego nie czuł od bardzo dawna. Strach. Prawdziwy strach, oraz to, że jego zimne opanowanie właśnie wymknęło mu się przez palce i nie zdoła już chwycić go ponownie…
[…]
To co działo się potem, lepiej pozostawić w sferze imaginacji. Tak, czy inaczej, zniszczony i pokonany przez niewidzialną siłę pożeracz anielskich esencji klęczał skulony na ziemi. Jego ubrania podniszczone, ciało dotkliwie zranione przez purpurowy ogień, a duma pogrzebana razem z innymi iluzjami. Wzbraniając się przed kolejnym podmuchem siły nieczystej, która w mgnieniu oka obróciła jego wizerunek w nicość, powoli przytaknął skołataną głową. Głos z nikąd ponownie rezonował.
- Dobrze Toah. Miło widzieć, że nie zatraciłeś resztek rozwagi.
Dźwięk ucichł, jakby nigdy go nie było. Chociaż walające się tu i ówdzie trupy zaprzeczały takiemu stanowi rzeczy. Zdecydowanie. Rudowłosy demon prychnął pogardliwie, zbierając się z podłogi i siadając na fotelu. Oparł głowę na dłoniach, patrząc przez pajęczynkę wykreowaną z palców. Omiótł iście nienawistnym wzrokiem pomieszczenie, pełne powykręcanych, bestialsko zarżniętych ciał swoich popleczników, którzy znając złośliwość życia, zaopatrywali go także w wiarę. Nie rozumiał mocy z którą miał do czynienia. To nie był żaden z niebiańskich Lorów. Pan Tempest natomiast, nie mógł zbytnio zrozumieć poczynań swojej mocodawczyni. Nie zniszczyła zagrożenia, zamiast tego uczyniła zeń swojego podnóżka, wymuszając posłuszeństwo, znając jego Prawdziwe Imię i grożąc destrukcją przy najmniejszej objawie niesubordynacji. Niezaprzeczalnie była to opłacalna, jednak ryzykowna gra. Choć może dla istot tego typu…pojęcie ryzyka nie miało znaczenia.
- Jeśli nie macie już więcej…uwag, odnośnie mojej osoby, opuśćcie to miejsce.
Powiedział, płomienny posłaniec, starając się zachować resztki iluzyjnej potęgi, którą upajał się do tej pory, oraz zbierając z podłogi pozostałości własnej godności, jak kawałki stłuczonego lustra. Tak też zrobili. Zostawili go. Po prostu. Wychodząc przez drzwi frontowe i zdając sobie sprawę, że gabinet diabła i to co w nim zaszło był jedynie przedsmakiem właściwej rzezi, która miała miejsce w budynku gdy dzielni upadli ucinali sobie przyjacielską pogawędkę. Koszmar tej nocy się skończył, a jeden z wielkich problemów skrzydlatych tego miasta właśnie został zażegnany. Szybko i bez litości, jak głowa skazańca ucięta przez ostrze siekiery. Wątpliwym było jakoby Toah posiadał plan na…taką ewentualność.

AKT I – KONIEC


Akt II – Old Soldiers Never Die…




[…]
Opierając się o ścianę, dzielny żandarm został wyrwany z zadumy i rozmyślań taktycznych przez swojego partnera w interesach.
- Dobra robota Charles, ale zostaw tych idiotów…to jakieś niedobitki z wczorajszej zadymy w magazynie…najwyraźniej jeszcze nie wiedzą, że ich szef został zreformowany.
Wychodząc z budynku, „ksiądz” rzucił niedopałek na bruk, ten odbił się nieznacznie, pozostawiając po sobie ślady żaru, potem zaś potoczył w dół ulicy. Prawdę mówiąc, dzielny francuski wojak także nie zdawał sobie sprawy z faktu, że od wczoraj mieli jeden problem mniej. To dowodziło, że przesył informacji także nie stał u Lucyferian na zadowalającym poziomie. Przynajmniej nie zadowalającym dla niego. Oczywiście, wobec zagrożenia i walk o władzę ze strony innych istot nadnaturalnych, rozwiązanie problemu pożeracza anielskich esencji było trochę jak ziarnko piasku na pustyni.
- Jakie…jakie znowu zreformowany…o czym ty właściwie pie…khoff!
Chmura dymu, która do tej pory przebywała w płucach klechy, opuściła je i zaznajomiła się z twarzą niemiłosiernie kaszlącego łowcy. Blondyn wszedł mu w słowo.
- Wasz szef odbył…”przyjacielską rozmowę” z naszą daleką krewną, a potem zmienił kolorki na te należące do nas. Więc rada na dzień dobry…znajdź sobie z kumplami fuchę. Najlepiej na frytkownicy w Mc Donaldzie, bo żadnych polowań na „demony” już tu nie będzie. Na pewno nie na naszej warcie…
Mężczyzna w czapce, która kwalifikowała go do brania udziału w konkursie lotniczym, poczerwieniał na twarzy jak burak. Zacisnął zęby i miało się wrażenie, że zaraz rzuci się na upadłego, przejawiając oznaki szału. Nie stało się tak jednak, niezależnie czy to przez całkowitą pewność siebie bożego wysłannika, czy też przez fakt, że obok niego stała wojskowa maszyna do zabijania, która miała do siebie to, że wybijała z głowy tego typu pomysły, jeszcze zanim zdążyły się one dobrze zagnieździć.
- A teraz spieprzać, zanim zrobię z waszych tyłków hamburgery.
- Ty…ty pieprzony sukinsynu…to jeszcze nie koniec. Jeszcze…

Anioł przytaknął pobłażliwie, słuchając trepa jak zgaszonego radia. Ten spasował i oddalił się ze zniszczonymi pozostałościami własnego ego. Gdyby blondyn bał się ludzi, nie wychodziłby z domu.
- Dobra. Jedna sprawa załatwiona. Dałem dziewczynie naszą „wizytówkę”. W razie czego będzie wiedziała gdzie nas szukać. Plus całkiem nieźle obiłeś tego gogusia. Ledwo szedł o własnych silach, więc raczej nie wróci…
Wyciągnął z sutanny następną fajkę. Odpalił.
- Mówiąc o hamburgerach…zjemy coś przed następną fuchą? Wiesz, mamy odwiedzić tego diabła, który podobno wczoraj wymiękł w magazynie, kiedy…nasza „krewna” robiła porządki. I zobaczyć na ile można mu ufać. Ech…swoją drogą nie ufam tej suce.
Pokręcił łepetyną. Dwójka wspólników udała się w stronę auta.
 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri

Ostatnio edytowane przez Highlander : 13-11-2008 o 19:50.
Highlander jest offline