Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2008, 12:56   #52
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Oczy jak głębokie, falujące jezioro, w którym odbijają się światła gwiazd. Rzęsy, brwi, niczym okalające go szuwary, tworzące wraz z liliami wodnymi przepiękną oprawę dla błyszczącej toni wody. Usta kuszące, pełne zmysłowego uroku. Czarujące kształty zawierające tajemną obietnicę, śmiałe, giętkie, rozkoszne. Naturalny wdzięk kobiecości połączony z rezolutnym charakterem (lub charakterkiem) i pełną witalności energią. Czyli, po prostu, Aza.

Siedział na wozie wypełniony jej obrazem, oparty o beczkę, którą miejscowy rolnik wiózł do miasta do naprawy. Aza wprawdzie chciała mu dać konia, ale on prawdopodobnie nie byłby się na nim w stanie utrzymać. Nawet zresztą, jeśli tak, to przy najmniejszym wierzgnięciu, które przecież zawsze może się wydarzyć, wyleciałby z siodła jak nic. Zdecydował, iż w jego stanie nie byłoby to najrozsądniejsze. Dlatego wspomniał Azie, że idzie na spacer, a w rzeczywistości po cichutku poszedł na drogę zabrać się jakim wozem do miasta. Inaczej nie mógłby zrobić tego, co chciał, a on czuł, że chce oraz powinien. Czyli podwójnie chce. Zresztą, ogólnie rzecz biorąc, był to także rodzaj spaceru.


Stary Jean z wioski Rose Cerise (Różowa Wiśnia) zawsze cierpiał na brak chętnych do wysłuchiwania jego opowieści o dawnych czasach. Miał już swoje lata. Jego sumiaste wąsy, broda oraz krzaczaste brwi zabarwiły się kolorem szpaków. Ale on sam wydawał się jeszcze całkiem żwawy. Lubił też gawędzić, zdecydowanie preferując monologi i nie cierpiąc jakiegokolwiek przerywania. Ernest był właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, przez cała drogę się nie odzywał, dając gadatliwemu rolnikowi wrażenie, że jest niezwykle zainteresowany. Pewnie obydwaj wiedzieli, ze to nieprawda, ale nieważne. Ważne, ze stary Jean mógł z lubością poopowiadać swoje teorie komuś, kto nie zatykał natychmiast uszu i nie uciekał z krzykiem: „Dość!” Ernestowi to nie przeszkadzało. Siedział spokojnie, rozglądał się, podskakując co chwila, kiedy drewniane koło, dawno wymagające wizyty kołodzieja, zahaczało o jakieś porozrzucane na drodze kamienie. Mijali łąki, pola, sady oraz coraz częstsze domy Aż wreszcie wjechali w obręb murów miejskich. Tam podziękował swojemu kierowcy za podwózkę. Chciał odwiedzić miejskie targowisko, nie bednarza.

Znowu miasto. Smród niemytych ciał, których przykre zapachy walczyły z intensywnym aromatem tanich perfum. Tłum przewalających się ludzi, żebracy, sprzedawcy zachwalający swoje towary. Tłok, w którym używanie mieli złodziejaszki. Krzyki, kłótnie, targowanie.
- Dwa!
- Cztery!
- Nie, sześć!
- Mówię, że taniej nie sprzedam!
- Chcesz mi wcisnąć szajs?
- Oddawaj forsę!
- Poratujcie głuchego!
- Moja sakiewka!
- Nie mam takiego siodła, ale może za parę groszy przypomnę sobie, kto ma.
- Możesz sobie być wysłannikiem samego króla, nie tylko hrabiego. Ale jego tu nie ma, natomiast ja jestem. Oddasz więc pieniądze, albo jutro znajdą cię w ulicznym rynsztoku.
- Niech będzie moja strata.
- Hej, panie, chcesz się zabawiać?
- Wyglądasz na niezłego ogiera.
- Tylko piątka i dam taki występ, że nawet stulatkowi by stanął.
- Albo obrobisz pięciu klientów dziennie, albo znowu cię spiorę
.
Zbiorowisko łajdaków i dziwek wcale nie mniejsze, niż tych, którzy naprawdę chcieli sprzedać uczciwie wypracowany towar.

Szedł. Jakaś grupa igrców stała na niewielkim podeście. Młoda, ciemnowłosa kobieta śpiewała głębokim głosem:

Masz takie oczy zielone
Zielone jak letni wiatr
Zaczarowanych lasów
I zaczarowanych malw
Dla ciebie mały ogrodnik
Zasadził groszków tysiąc
W kapocie stracha na wróble
Pragnął ci miłość przysiąc
Więc z koszem groszków mały strach
Pierwszy raz spojrzał ci w oczy
O tysiąc więcej znalazł barw
Niż wyśnił sobie w nocy
I odtąd pod oknem twoim
Zaczarowany kamienny
Z bukietem groszków stoi
Strach romantyczny wierny

Masz takie usta czerwone
Czerwone jak pożar zórz
Zaczarowanych ranków
I zaczarowanych róż
Dla ciebie mały ogrodnik
Posadził pnące róże
Że tobą był urzeczony
Pragnął cię nimi urzec
I z róż naręczem przyszedł raz
Prosić o jedno twe słowo
Oślepił go twych oczu blask
Milczałaś kolorowo
I odtąd pod oknem twoim
I groszki kwitną i róże
Na modłę wiotkich powoi
Pną się i pną po murze

Masz takie usta czerwone
Czerwone jak pożar zórz
Zaczarowanych ranków
I zaczarowanych róż

Masz takie oczy zielone
Zielone jak letni wiatr
Zaczarowanych lasów
I zaczarowanych malw
.”
Wrzuta.pl - Ewa Demarczyk - Groszki i róże

- Zielone oczy i czerwone usta. Tak jak Azy. Piosenka przecież piękna. Jednak nie będę jej śpiewał – uśmiechnął się do wyobrażenia dziewczyny. – Nie chcę dostać mandoliną po łbie. Jakkolwiek bowiem śpiewał tamten, ja niestety umiem gorzej. Biorąc dodatkowo pod uwagę jej nieszczególny humor … Szkoda, że nie lubi bardów, ale … ale może lubi kwiaty? - Zapytał siebie. Piosenka mówiła także o kwiatach. Tak. To było to. Zaczął się rozglądać za kwiaciarniami.

Tego właśnie szukał. Kobieta ubrana w biała bluzkę i niebieska spódnice bardziej przypominała Ernestowi z urody Cygankę niżeli Monteńkę. Czarne oczy i włosy splecione w warkocz oraz pewien nieokreślony sposób mówienia narzucał takie skojarzenie. Stała pod ścianą sukiennic, w reku trzymała jeden kosz, pozostałe zaś stały tuz obok pilnowane przez jakąś dziewczynkę, pewnie córkę.


Ale gadała niczym najęta czystym akcentem stolicy:
- Bukiecik, jaśnie panie. Rozumie się, rozumie się. Piękny, oczywiście. To dla żony? O, nie ma pan zony, wiec narzeczonej? Nawet nie? Niemożliwe. Ale dla damy serca! Właśnie, Janette potrafi odkryć tajemnice swoich klientów. Dlatego ciągle utrzymuje się na rynku, nie to co ci – wskazała na jakąś konkurencje, która zachwalała swój towar w identyczny sposób. – Oczywiście, dla wielkiego pana coś po ekstra cenie, żeby mógł okazać miłość dziewczynie. Tak. A co, chodzi o to, żeby był to bukiet bardziej ogólny? Aaa, oczywiście, Janette potrafi takie cuda. Miłość będzie przykryta cała kupą innych znaczeń, jeżeli się tylko kto zna na kwiatach. Wdzięczność i szacunek? Rozumiem, rozumiem. Bukiet kwiatów dobry na wszystko. Onegdaj jednego z moich klientów zona przepatrzyła z jaką szynkarka, co nieopodal ich mieszkała. Skopała biednego chłopa, który se chciał tylko ulżyć, a samemu trudno mu było, bo się wstydał. To wolał z kobitą, skoro własna mu nie dawała, bo ciągle to niby głowa boli. Toż zadek mu miała nadstawiać, nie głowę, przynajmniej tak mówił ten biedaczyna. Chłop był chucherko, ona postawna, to skopała go i dała wałkiem po grzbiecie krzycząc, żeby się nie pokazywał, ale przyszedł do mnie, kupił kwiaty i wiecie co? Wybaczyła, bo kwiat to droga do serca dziewczęcia.

Tak trajkocząc wybierała spośród kwiatów najładniejsze. Po chwili jednak odrzucała i znów wybierała wkładając te, które wydały jej się najlepsze.
- I co pan na to? – Spojrzała pytająco.
- A jakby wyglądało połączenie z tym? - Ernest wskazał na jeszcze jedną grupę kwiatów.
- Hm, zobaczmy – kwiaciarka znowu zaczęła łączyć w szklanym słoju kompozycje dokonując wreszcie prezentacji.
Był rzeczywiście piękny, godzien Azy.
- Róż to niezwykły kolor dla kwiatów, choć fatałaszek różowych, to by żem nie nosiła, ale kwiaty … kwiaty to co innego. Zestawienie róży, kwiatu uczucia z lilią, kwiatem uczciwości. Róż, dostojny panie, jest właśnie najlepszy dla rodzącej się miłości, która budzi się niczym natura po deszczu. Nie odstrasza niewinności dziewczęcej, jak drapieżny, purpurowy szkarłat, nie jest także tak nieokreślona, jak czysta biel, kolor nadający się na wszelkie okazje. Tak, znakomity wybór, jak dla pana 15, no, niech stracę 12 … i pół.

Ernest rad by się potargować, ale to był pierwszy bukiet, który miał dać Azie. Kupczenie wydało mu się nie na miejscu i kwiaciarka pewnie o tym doskonale wiedziała. Czytanie z oblicza klientów stanowiło, zwłaszcza zakochanych, którzy normalnie pełni rozsądku, idą na kompromisy z rozumem, gdy w grę wchodzi serce. Właściwie nawet bardziej, to serce dyktuje postępowanie, natomiast umysł może co najwyżej chronić od czasu do czasu przed zbyt oczywistymi głupotami.

- Masz pan jeszcze mokry gałganek – dorzuciła. – Obwiąż nim łodygi kwiatów i spokojniutko dotrą tam, gdzie powinny. Tuż przed wręczeniem po prostu odłóż go gdzieś.

Jadac powrotną droga zabrał się z pocztowym wozem, który jakąś korespondencje przewoził. Normalnie woźnice nie mogli nikogo brać, ale zawsze wszyscy dorabiali sobie w ten prosty sposób. Także Ernest z tego skorzystał. Za jakiś grosik podjechał tuz pod tabor, a potem cichutko obszedł wozy, żeby się dostać do miejsca swojego noclegu. Miał w ręku bukiet. Jeżeli ktoś by go teraz zobaczył mógł zepsuć całą niespodziankę. Ponadto może byli tacy, co wzięliby dziewczynę na języki, a Sept Tours nie chciał jej robić przykrości. Wprawdzie może w taborze zasady były inne niżeli w miejscach, które znal, a Aza wydawała się osoba o silnej osobowości, którą czyjeś gadanie niespecjalnie by ruszyło, jednakże zawsze nieprzyjemna to rzecz wysłuchiwać niechętne słowa na swój temat. Dlatego na wszelki wypadek chciał przynieść bukiet w ukryciu i wręczyć na osobności. Stąd musiał obejść wozy i ostrożnie posuwając się zerkał, czy aby ktoś ciekawski nie za bardzo się zbliża. Ale Cyganie mieli widocznie swoje zajęcia, bo nie interesowali się obcym, który wola Założyciela zamieszkał w ich obozie. Dostał się dosyć przyzwoicie do swego wozu i tam szybciutko nalał do niewielkiego garnczka wody, wyrzucił gałganek, włożył kwiaty i odetchnąwszy chwilę zaczął szukać pani swojego serca.

Dziewczyna znalazła się w namiocie cyrkowym. Rozmawiała właśnie po usuriańsku z Siłą, barczystym Peterem i Żanną. Właśnie, Aza! Zachowywała się jakoś dziwnie podczas porannego spotkania. Ironizowała, jakby chciała im pokazać, gdzie jest ich miejsce. Balast! To było złośliwe i bardzo przykro to odebrał. Kochał ją, ale się nie wpychał na siłę. To jego wepchnięto, podobnie jak Cyganów. Nie był darmozjadem, ale jeżeli mieliby mieć do niego jakieś pretensje, to miał parę groszy, żeby im zwrócić za podróż i bez jakiejkolwiek łaski. Może nie należał do osób ważnych oraz przesiąkniętych honorem od stóp do głów, ale miał swoja dumę. Potrafił machnąć ręka, jeżeli ktoś obcy traktował go jako zbędny dodatek. Cóż go to bowiem mogło obchodzić, czy pan X lub pani Y maja złe, czy dobre zdanie na jego temat? Jednakże zupełnie inna sytuacja występowała w przypadku ludzi, na których mu bardzo zależało. Aza stała się dla niego nagle najważniejszą kobietą na Thei i nic dziwnego, że jej obojętność, czy ironia bolały podwójnie.
- Cóż – stwierdził w duchu, - może ma jakiś problem? Wtedy mógłbym spróbować pomóc. Jednakże może to, po prostu, owe kobiece dni, podczas których żaden ponoć mężczyzna nie jest w stanie zrozumieć niewieścich humorów? Albo też Cyganie, czy osobiście Aza, maja swoje sprawy stanowiące ich prywatny obszar, teren, gdzie nie chcą dopuścić żadnych obcych. Przecież właśnie był kimś obcym, uczucia zaś, które żywił do dziewczyny nie czyniły go ani w jej oczach, ani niczyich, kimś wyjątkowym. Zresztą, przecież nikt na ten temat nic nie wiedział. Jak mówił jeden z dawnych poetów:

Nikt na świecie nie wie, że się kocham w … Azie,
Nikt na świecie, nie wie nikt,
Tego nikt nie zgadnie, co mam w sercu na dnie,
Tylko ja mój sekret znam
.”

Ale akurat znajomością tego utworu nie planował się chwalić, a już na pewno śpiewać. Za to, po owej naradzie chciał po cichutku poprosić kogoś o pokazanie kilku podstawowych kroków tanecznych. Ale póki co, cicho sza.

Początkowo spośród rozmawiających nikt nie zwracał na niego uwagi. Toteż stanął sobie obok, uśmiechał się średnio inteligentnie i czekał, aż ktoś raczy go zobaczyć. Kompletnie nie rozumiał, co mówili, bo po usuriańsku kojarzył tylko kilka słów, których w towarzystwie się nie wypowiada. Wreszcie dostrzegli go, na co Ernest zareagował uśmiechem i lekkim skinięciem głowy:
- Witam, jestem już gotów, żądny pracy i gotowy do pomocy.

Reakcja była całkiem niespodziewana. Żanna zaczęła się śmiać, Peter natomiast wpadł w nagły trans mrugania, co wyglądało dość dziwnie, barczysty mężczyzna przypominał bowiem misia posturą. Wystarczy wyobrazić sobie niedźwiedzia mrugającego z prędkością łopat wiatraka i efekt byłby podobny, pół dziwaczny, pół komiczny. Siła za to chyba po prostu miał go w nosie. Podparł się pod boki czekając pewnie, co powie reszta.

Aza spojrzała na Ernesta lekko rozkojarzona.
- No cóż - potem szturchnęła w bok Siłę, - nie możemy jeszcze narażać twojego ramienia. Potem się może przydać bardziej. Na razie … przydałby się ktoś do rachunków. Należałoby zapisać, ile zarobiliśmy, ile wydaliśmy i tak dalej. Siła cię zaprowadzi – jednym słowem, jego oferta pomagania jej została odrzucona.
- Och, oczywiście, czy możesz przyjść do mnie po swojej pracy?
Aza wzruszyła ramionami.
- Spotkamy się w czwórkę, aby omówić podróż – padła odpowiedź oznaczająca wobec niego zupełną obojętność. Myśli dziewczyny zaprzątał wczoraj, kiedy trzeba było opatrzyć rany. Teraz natomiast, cóż, inny dzionek inne sprawy, on zaś zszedł na plan dalszy. No cóż, nawet Ernest nie był tak szalony, żeby się codziennie ranić, by tylko raczyła nim się bardziej zainteresować.
- Czy mogłabyś przyjść chwile wcześniej? - Zapytał poważnie. - Potraktuj to jak osobista prośbę. Chwila wcześniej, po prostu, może być?
Westchnęła. Widocznie musiała coś załatwić. Widocznie Ernest zdecydowanie jej przeszkadzał oraz pewnie się narzucał. Gdyby miał poprosić potym znaczącym westchnięciu, pewnie by się powstrzymał, ale cóż, stało się, jak się stało.
- Niech będzie. Przyjdę po ciebie – nie zobaczył w jej glosie wiele entuzjazmu. Ściślej w ogóle. Dziewczyna była wyraźnie rozkojarzona i zastanawiała się nad czymś kompletnie innym.
- Wobec tego, do zobaczenia – rozumiał, że w tak niesprzyjającej sytuacji nie pozostaje mu nic innego, jak tylko się zmyć oraz czekać na zmianę humoru dziewczyny. Przy panującej atmosferze mógł ją tylko do siebie zrazić.

Kancelarią okazał się wóz założyciela. Tak się zresztą można było spodziewać, bo u kogóż, jak nie u szefa, gromadzi się najważniejsze dokumenty? Przekazując mu buchalterię w ręce okazywali mu wielkie zaufanie, bo, jak mówi przysłowie: „Pieniądz to ścięgno każdego przedsięwzięcia.” Oni zaś dali mu wgląd do swoich finansów. Rzecz jasna, papiery, które przekazał mu Siła dotyczyły tylko postoju w stolicy Montaigne, ale i tak dawały sporo informacji, jeżeli ktoś byłby nimi zainteresowany. Ernest z całego cygańskiego taboru interesował się przede wszystkim właścicielką pewnych zielonych oczu, które intensywnie lśniły niemal samoistnym światłem.

Za oknem powoli zapadał zmierzch, a może to tylko jemu się tak wydawało? Starał się skupić na pracy i nie myśleć przez moment o niezbyt miłych spotkaniach z Azą. Ale siedząc w rachunkach od czasu do czasu niemal odruchowo spoglądał przez małe okienko wozu i wydawało mu się, ze tam, z ciemności, wyłania się piękna kobieta o zielonych oczach.


Aza jednakże nie nadchodziła. Miała swoje sprawy, zaś wszystkie jej wyobrażenia rodziły się w zmęczonym umyśle rannego mężczyzny. Wieczór. Znowu zaczynała go brać mocniejsza gorączka, ale nie miał zamiaru nikomu o tym mówić. Skoro sprawiają im kłopot, to po co obciążać gospodarzy jeszcze większym problemem? Normalna rzecz dla organizmu odbudowującego się, regenerującego zranione miejsce.

Intensywnie pracował. Gęsich piór był zapas spory, inkaustu również. Jego rola, jak wytłumaczył mu Siła, miała polegać na sporządzeniu bilansu rachunków z podziałem na poszczególne czynności oraz osoby. Każda z nich miała swoje rubryki w specjalnym dzienniku. Ponadto były także miejsca na sprawy ogólne, jak na przykład: zeszycie plandeki namiotu cyrkowego, czy podkucie konia. Natomiast takie sprawy, jak wymiana koła w wozie, zakup żywności i inne dodatkowo dzielono na osoby. Wprawdzie normalnie jadało się z jednego garnka i, jak wspomniała wcześniej Aza, posiłki były wspólne, ale widocznie jednak część musiała iść na oddzielna pulę. Zapewne dotyczyło to starszyzny, albo przyjmowania gości. Wspólna była także pasza dla koni, mułów oraz zwierząt cyrkowych. Ale znowu istniało dodatkowe rozdzielenie koni pociągowych na wozy, które zachęcało poszczególnych opiekunów do dbałości o zwierzęta przy zachowaniu, jednak, zdroworozsądkowej oszczędności.

Mijały chwile ciągnące się niczym długi łańcuch fal szemrzącego oceanu. Chwile, które nagle wypełniła zieleń dziewczęcych oczu, które mówiły: Jestem, jak pragnąłeś, a teraz musimy iść na umówione spotkanie, pamiętasz?
Witając się śpiesznie zamknął księgi i schował rachunki.
- Poczekaj moment – poprosił, a sam skoczył do kuchni bo kwiaty. Szybko wyciągnął z wody, a kiedy stanął przed kompletnie zaskoczoną dziewczyną powiedział nieco nerwowo:
- To dla ciebie, proszę – wręczył jej różano – liliowy bukiet. – Nie chciałem, by inni to widzieli – dodał.


- Wcześniej chciałem, byłoby to podziękowanie za opiekę. Takie, jakie może wyrazić mężczyzna kobiecie mówiąc, że bardzo ceni jej starania i dobrą wolę. Ale teraz, oprócz poprzedniego, chciałbym jeszcze, żeby te kwiaty cię także rozweseliły swoją urodą. Dziś … dzisiaj wydawałaś się spięta, jakby … jakby cię cos frasowało. Jakbyś myślami błądziła gdzie indziej. Zarówno rano, przy naszej wspólnej rozmowie z Maike i Luką, jak i w namiocie. Wprawdzie nie znam usuryjskiego, ale wydałaś mi się jakaś zamyślona, jakbyś rozważała coś. Jeżeli możesz i powiedzieć, powiedz. Na pewno nie zawiodę. Tymczasem niech one cię cieszą. Mam nadzieje, że lubisz kwiaty i nie masz nic przeciwko takim podarunkom. Nie chciałbym bowiem naśladować owego natrętnego barda, którego kiedyś wspomniałaś.
 
Kelly jest offline