Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-11-2008, 21:46   #51
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
ROZDZIAŁ DRUGI

CHUSTA



- Coś się stało, bosmanie McCornick?
Mężczyznę wysztywniło. Poranna mgła opatulała dokładnie cały brzeg wyspy. I do tego jeszcze ta śmiertelna cisza. Parszywa robota. Bosman otarł czoło chustką, którą wyciągnął z czeluści rękawa.
- Nie panie kapitanie, nic. - uśmiechnął się blado.
Kapitan poklepał go po ramieniu i ruszył z powrotem do swojej kajuty.
Niech przynajmniej on będzie spokojny. No bo jakże mu powiedzieć, że widział tam... dziwne rzeczy? Cienie? Czort wie, co to było. A nie miał zamiaru do końca rejsu gnić pod pokładem o suchej gębie. Nie, lepiej nic nie mówić o tych unoszących się duchach, i ruszających się drzewach i tym zapachu. Tak o zapachu należało zapomnieć definitywnie.

***

Noc dla ludzi zdaje się taka tajemnicza, gdyż Theus nie wyostrzył ich zmysłów wystarczająco. Tylko dlaczego?
- Gabrielo? - głos zimniejszy niż ten mrok przebił się przez wilgotne powietrze.

- Tak pani? - odwróciła się w stronę "wybawicielki".
- Potrzebuję cię. - drzwi prowadzące do ogrodu, w którym kobieta szukała ukojenia, uchyliły się. Ale postaci wewnątrz, właścicielki głosu nie można było dojrzeć. Zresztą jej twarz skrywała jedna z najgrubszych woalek, jakie kiedykolwiek Gabriela widziała. Zresztą nie tylko chusta skrywała postać. Te niesamowicie gęste, przerażające wici losu splecionej w najgęstszą pajęczynę - porażające wrażenie, aż strach się zbliżyć.
- Musisz przesunąć dla mnie kilka splotów.
- Tak pani.


***

Ten pokój nawet podczas dnia zdawał się tonąć w mroku.
- Caspianie, doprawdy przedziwną mi znalazłeś drużynę.
Czy Starzec szydził? Ten ton miał wskazywać na ironię? Jeśli Caspian nie rozpozna tego od razu, może to się źle skończyć dla wszystkich. Przełkną ślinę. Może lepiej nic nie mówić. Szybciej będzie można stąd wyjść.
- Jesteś dziś mało rozmowny. - jakby niby kiedykolwiek ośmielił się odezwać niezapytany. Wydawało mu się, że za jakikolwiek komentarz już się nie opuszcza miejskich lochów. - Rozesłałeś chusty?
- Tak panie.
- Dobrze. -
i na ustach Starca pojawił się mrożący w żyłach uśmieszek. To jeden z najgorszych znaków. - Niech intryga rozwija się dalej.

TYMCZASEM



Przy dogorywającym ognisku siedzieli już cyganie i walili w bębny. Wyszerzeni i radośni.
Aza i Ernest wymienili grzecznościowe formuły z Lucą, a Maike nadal nie było. Usurianka zaburczała coś pod nosem, najprawdopodobniej niepochlebnego. Choć powiedziała to na tyle niewyraźnie i do tego jakąś obcą mową, że ciężko stwierdzić coś z pewnością.
W końcu zguba pojawiła się, przybiegając z najmniej spodziewanej strony.
- No dobrze, nie traćmy czasu. - machnęła na was ręką i ruszyliście w stronę dużego namiotu. - Ten kto nie pracuje, życie marnuje. Nie mówiąc już o tym, że nie je. W czym możecie nam pomóc?

Pierwszy odezwał się Luca:
- Hmm nie wiedziałem że podjęcie się misji przez Cyganów wiąże się z pracą. Z tego co zrozumiałem Założyciel zobowiązał się pomóc w naszej wyprawie. Poza tym powinniśmy sporo obgadać a praca każdego z członków drużyny wyklucza tą możliwość. - próbował negocjować jednak, szybko zorientowawszy się z miny Azy, że nic nie ugra postanowił zmienić taktykę.
- Jednakże żeby nie było że jestem darmozjadem pomogę przy organizowaniu obozowiska i rozpinaniu namiotu przed występami. Signiorina to że pochodzę z Vodacce nie znaczy że praca fizyczna jest mi obca i nie będę jej unikał skoro to zapewni mi wikt i opierunek na czas podróży... - wiedział że nie ugrał nic a ona dostała co chciała. Osoby biorące udział w wyprawie przyjęły wszystko za pewnik i bez jakiegokolwiek planu ruszały na pewną śmierć. Ich wybór, widocznie powodzenie misji nie należało do najważniejszych. Przestało go to obchodzić - sam niczego nie zdziała więc po co się narażać...

Aza zawiesiła na chwilę wzrok na Maike. Coś jej się nie zgadzało. Ale szybko jej tok myślenia przerwał głos Ernesta.

- Cieszę się, że pytasz. Nie wyobrażałem sobie zresztą leniuchowania, chleba za darmo też nie lubię jeść, zwłaszcza, że bark już nie boli, tak jak wcześniej. Wszystko to dzięki pani, znaczy, twojej, troskliwej opiece, jestem o tym przekonany. Jestem żołnierzem, nie umiem wiele, ale dobrze sobie radzę z czytaniem i pisaniem, znam też trochę nauki przyrodnicze, choć pewnie nie tak, jak panna Silversten. Przeto mogę na przykład prowadzić jakieś rachunki, czy uczyć dzieciaki. Mam też sprawną całkowicie jedną rękę. Jak trzeba coś popchać, mogę, coś przenieść także. Znam się także trochę na zwierzętach. Jak każdy zresztą, kto służył w kawalerii. Umiem je czyścic czy karmić. Wprawdzie do tych czas miałem do czynienia z końmi, ale pewnie coś podobnego w taborze też się trafi. Zresztą sadzę, ze jakby co, to zawsze mogłaby mi pani, eee … mogłabyś Azo – wszak mówili już sobie przez ty, ale on jeszcze łapał się na oficjalnych zwrotach. Dlatego musiał poprawiać – pokazać, co trzeba, jeżeli dałoby się znaleźć coś, takiego, żebym mógł ci bezpośrednio pomagać.

Dotarli w końcu do ściany namiotu.
- A ty? - Aza przyjrzała się Maike i już widziała. Te oczy. ONE NIE BYŁY WCZORAJ ZIELONE. Dałaby sobie język za to obciąć. Tą cechę zapamiętałaby od razu. Nie wchodziło w grę też żadne odbicie światła. Aza WIEDZIAŁA, że coś się w eiseńce zmieniło. Podpowiadał jej to niezawodny zwierzęcy instynkt.

Uniosła jedną brew.
- Co mogę robić? - w jej głosie zabrzmiała nutka irytacji. Właściwie było jej wszystko jedno (używanie takiego tonu czasami samo się jakoś nasuwało. Zresztą lubiła go) Mogła roić wszystko, byleby dali jej święty spokój
- to, co będzie potrzebne - dodała po chwili obojętnym tonem - tłumaczyć dokumenty, sprzątać, gotować, opiekować się dziećmi, mogę nawet drwa porąbać, jeśli będzie taka potrzeba - uśmiechnęła się słodko i jednocześnie tak sztucznie jak tylko umiała. Mina wyrażała jednoznacznie "kończmy to, spieszy mi się". Nathalie zawsze sobie z wszystkim sama radziła. Maike, co prawda też (no prawie z wszystkim), jednak każda na swój własny sposób. - Mogę robić wszystko, szybko się uczę... - Urwała w pół słowa. - Chociaż... - Niespodziewanie naszło ją przeczucie, że cyganka szybko znajdzie jej jakąś parszywą robotę. Podobieństwo charakterów, a to było jej terytorium
- ekskrementów nie tykam - dodała natychmiast śmiertelnie poważnym tonem - poza tym postaram się pomagać jak najefektywniej.

Aż usuriankę naszło, żeby wszelkim sposobem znaleźć najgorszą robotę właśnie Maike. Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem. I nawet chyba wiedziała, co też się nadawało. Oczywiście oprócz sprzątania końskich bobków - choć było to dość kuszące.
- Dobra, znajdziemy Wam coś, kiedy wrócicie. - uniosła połę namiotu - Więc tak: mieszkacie w wozach, w których spędziliście dzisiejszą noc. Jest ich dość sporo, jednak jak niedługo zauważycie, żaden nie jest identyczny. Jakbyście się zgubili, pytajcie o swoich gospodarzy. Każdy was skieruje w odpowiednią stronę. A teraz pokażę Wam, jak to wygląda od środka.

I wkroczyliście w półmrok.
Miejsca było sporo. Acz znajdowaliście się na materiałowym przepierzeniem czyli jakąś jedną szóstą całego pomieszczenia.
- Tutaj się przebieramy - wskazała na niedbale porozrzucaną garderobę w kącie. - uzgadniamy kolejność i przygotowujemy zwierzęta lub przedmioty do występu. Większość cyganów zajmuje się kilkoma rzeczami po trosze. Np czyści konie, a wieczorem na kilka godzin zamienia się w pogromców węży. - uśmiechnęła się półgębkiem i przeprowadziła was na wyrównany okrąg sceny.

Rozłożyła ramiona jakby starając się objąć całe pomieszczenie, co było niemożliwe. Światło dawała wielka pustka, okrąg na który nie naciągano materiału na samym środku kopuły. Dokoła, na poczekaniu sklecone ławki tonęły w mroku. Duchota zatrzymywała czas. Gdzieś u góry liny i pułki rzucały cienie na środek sceny.

- Tutaj dzieją się magiczne rzeczy, w których zapewne palców mieszać nie będziecie. Tańczące kobiety na linach, akrobaci, żonglerzy, zwierzęta - tutaj uśmiechnęła się półgębkiem. - który nie szukajcie po wozach. Każde ma swojego opiekuna i oboje nie lubią niezapowiedzianych wizyt. Niektóre nie są potulne, np lew - nic wam to nie powiedziało o zwierzęciu, choć coś w "Tessor" możliwe, że autor napomknął. - czy niedźwiedź.

- Cały obóz rozkłada się zwykle podobnie. Każdy dostaje jakieś zadanie. Kiedy już znajdę Wam zajęcie, to będzie podlegać jednej osobie, która bierze w pracy udział ale także ją nadzoruje. Codziennie wieczorem jest ognisko, śpiew i taniec. Podróżujemy różnie, jak wypadnie. Jadamy wszyscy razem. Pracujemy wtedy, kiedy trzeba. Musicie się przebrać, żeby się nie wyróżniać od nas. Wozy opisane - te "Wróżka" i tak dalej, to trochę inna broszka. Zawsze stoją przy wejściu do tego namiotu w półkolu bo zawsze znajdzie się jakiś naiwniak. - uśmiechnęła się ironicznie. - Najwięcej pracy zawsze jest przy rozkładaniu i składaniu obozu, a tak zwykle można się trochę poobijać czy obejrzeć jakieś przedstawienie, a warto. Co jeszcze? - podrapała się po głowie. - Nie ma co tak gadać po próżnicy. Przemyślcie to sobie, wieczorem spotkamy się u Żanny w wozie i zastanowimy się nad tymi "zabawnymi" listami, to odpowiem na wasze pytania. A teraz mogę wam dać konie, jeśli chcecie odwiedzić jeszcze kogoś przed wyjazdem w siną dal. Coś jeszcze? A tak - machnęła na was ponownie ręką i ruszyła do wyjścia. Jakkolwiek spłyciła strasznie sytuację, namiot rzeczywiście emanował jakąś magią. - Założyciel jest głową Rady Starszych, czy właściwie rady wszystkich głów rodzin naszej małej społeczności - słowo "mała" jakoś uderzyło was po uszach. Pasowałoby każde określenie tylko nie "mała" - wy nie macie żadnego głosu. Robicie za balast. To tyle. Chcecie koniki? - powiedziała przesłodzonym głosem.

Dzień zapowiadał się pięknie. Dzieci już biegały roznosząc dokoła radość. Powoli wszyscy wstali i kierowali się do swoich obowiązków. Wszystko z wolna chowało się samo lub z pomocą kobiecych rąk do wozów. Wyjazd. Ruch. Droga. Już nie mogli się doczekać.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 14-11-2008, 12:56   #52
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Oczy jak głębokie, falujące jezioro, w którym odbijają się światła gwiazd. Rzęsy, brwi, niczym okalające go szuwary, tworzące wraz z liliami wodnymi przepiękną oprawę dla błyszczącej toni wody. Usta kuszące, pełne zmysłowego uroku. Czarujące kształty zawierające tajemną obietnicę, śmiałe, giętkie, rozkoszne. Naturalny wdzięk kobiecości połączony z rezolutnym charakterem (lub charakterkiem) i pełną witalności energią. Czyli, po prostu, Aza.

Siedział na wozie wypełniony jej obrazem, oparty o beczkę, którą miejscowy rolnik wiózł do miasta do naprawy. Aza wprawdzie chciała mu dać konia, ale on prawdopodobnie nie byłby się na nim w stanie utrzymać. Nawet zresztą, jeśli tak, to przy najmniejszym wierzgnięciu, które przecież zawsze może się wydarzyć, wyleciałby z siodła jak nic. Zdecydował, iż w jego stanie nie byłoby to najrozsądniejsze. Dlatego wspomniał Azie, że idzie na spacer, a w rzeczywistości po cichutku poszedł na drogę zabrać się jakim wozem do miasta. Inaczej nie mógłby zrobić tego, co chciał, a on czuł, że chce oraz powinien. Czyli podwójnie chce. Zresztą, ogólnie rzecz biorąc, był to także rodzaj spaceru.


Stary Jean z wioski Rose Cerise (Różowa Wiśnia) zawsze cierpiał na brak chętnych do wysłuchiwania jego opowieści o dawnych czasach. Miał już swoje lata. Jego sumiaste wąsy, broda oraz krzaczaste brwi zabarwiły się kolorem szpaków. Ale on sam wydawał się jeszcze całkiem żwawy. Lubił też gawędzić, zdecydowanie preferując monologi i nie cierpiąc jakiegokolwiek przerywania. Ernest był właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, przez cała drogę się nie odzywał, dając gadatliwemu rolnikowi wrażenie, że jest niezwykle zainteresowany. Pewnie obydwaj wiedzieli, ze to nieprawda, ale nieważne. Ważne, ze stary Jean mógł z lubością poopowiadać swoje teorie komuś, kto nie zatykał natychmiast uszu i nie uciekał z krzykiem: „Dość!” Ernestowi to nie przeszkadzało. Siedział spokojnie, rozglądał się, podskakując co chwila, kiedy drewniane koło, dawno wymagające wizyty kołodzieja, zahaczało o jakieś porozrzucane na drodze kamienie. Mijali łąki, pola, sady oraz coraz częstsze domy Aż wreszcie wjechali w obręb murów miejskich. Tam podziękował swojemu kierowcy za podwózkę. Chciał odwiedzić miejskie targowisko, nie bednarza.

Znowu miasto. Smród niemytych ciał, których przykre zapachy walczyły z intensywnym aromatem tanich perfum. Tłum przewalających się ludzi, żebracy, sprzedawcy zachwalający swoje towary. Tłok, w którym używanie mieli złodziejaszki. Krzyki, kłótnie, targowanie.
- Dwa!
- Cztery!
- Nie, sześć!
- Mówię, że taniej nie sprzedam!
- Chcesz mi wcisnąć szajs?
- Oddawaj forsę!
- Poratujcie głuchego!
- Moja sakiewka!
- Nie mam takiego siodła, ale może za parę groszy przypomnę sobie, kto ma.
- Możesz sobie być wysłannikiem samego króla, nie tylko hrabiego. Ale jego tu nie ma, natomiast ja jestem. Oddasz więc pieniądze, albo jutro znajdą cię w ulicznym rynsztoku.
- Niech będzie moja strata.
- Hej, panie, chcesz się zabawiać?
- Wyglądasz na niezłego ogiera.
- Tylko piątka i dam taki występ, że nawet stulatkowi by stanął.
- Albo obrobisz pięciu klientów dziennie, albo znowu cię spiorę
.
Zbiorowisko łajdaków i dziwek wcale nie mniejsze, niż tych, którzy naprawdę chcieli sprzedać uczciwie wypracowany towar.

Szedł. Jakaś grupa igrców stała na niewielkim podeście. Młoda, ciemnowłosa kobieta śpiewała głębokim głosem:

Masz takie oczy zielone
Zielone jak letni wiatr
Zaczarowanych lasów
I zaczarowanych malw
Dla ciebie mały ogrodnik
Zasadził groszków tysiąc
W kapocie stracha na wróble
Pragnął ci miłość przysiąc
Więc z koszem groszków mały strach
Pierwszy raz spojrzał ci w oczy
O tysiąc więcej znalazł barw
Niż wyśnił sobie w nocy
I odtąd pod oknem twoim
Zaczarowany kamienny
Z bukietem groszków stoi
Strach romantyczny wierny

Masz takie usta czerwone
Czerwone jak pożar zórz
Zaczarowanych ranków
I zaczarowanych róż
Dla ciebie mały ogrodnik
Posadził pnące róże
Że tobą był urzeczony
Pragnął cię nimi urzec
I z róż naręczem przyszedł raz
Prosić o jedno twe słowo
Oślepił go twych oczu blask
Milczałaś kolorowo
I odtąd pod oknem twoim
I groszki kwitną i róże
Na modłę wiotkich powoi
Pną się i pną po murze

Masz takie usta czerwone
Czerwone jak pożar zórz
Zaczarowanych ranków
I zaczarowanych róż

Masz takie oczy zielone
Zielone jak letni wiatr
Zaczarowanych lasów
I zaczarowanych malw
.”
Wrzuta.pl - Ewa Demarczyk - Groszki i róże

- Zielone oczy i czerwone usta. Tak jak Azy. Piosenka przecież piękna. Jednak nie będę jej śpiewał – uśmiechnął się do wyobrażenia dziewczyny. – Nie chcę dostać mandoliną po łbie. Jakkolwiek bowiem śpiewał tamten, ja niestety umiem gorzej. Biorąc dodatkowo pod uwagę jej nieszczególny humor … Szkoda, że nie lubi bardów, ale … ale może lubi kwiaty? - Zapytał siebie. Piosenka mówiła także o kwiatach. Tak. To było to. Zaczął się rozglądać za kwiaciarniami.

Tego właśnie szukał. Kobieta ubrana w biała bluzkę i niebieska spódnice bardziej przypominała Ernestowi z urody Cygankę niżeli Monteńkę. Czarne oczy i włosy splecione w warkocz oraz pewien nieokreślony sposób mówienia narzucał takie skojarzenie. Stała pod ścianą sukiennic, w reku trzymała jeden kosz, pozostałe zaś stały tuz obok pilnowane przez jakąś dziewczynkę, pewnie córkę.


Ale gadała niczym najęta czystym akcentem stolicy:
- Bukiecik, jaśnie panie. Rozumie się, rozumie się. Piękny, oczywiście. To dla żony? O, nie ma pan zony, wiec narzeczonej? Nawet nie? Niemożliwe. Ale dla damy serca! Właśnie, Janette potrafi odkryć tajemnice swoich klientów. Dlatego ciągle utrzymuje się na rynku, nie to co ci – wskazała na jakąś konkurencje, która zachwalała swój towar w identyczny sposób. – Oczywiście, dla wielkiego pana coś po ekstra cenie, żeby mógł okazać miłość dziewczynie. Tak. A co, chodzi o to, żeby był to bukiet bardziej ogólny? Aaa, oczywiście, Janette potrafi takie cuda. Miłość będzie przykryta cała kupą innych znaczeń, jeżeli się tylko kto zna na kwiatach. Wdzięczność i szacunek? Rozumiem, rozumiem. Bukiet kwiatów dobry na wszystko. Onegdaj jednego z moich klientów zona przepatrzyła z jaką szynkarka, co nieopodal ich mieszkała. Skopała biednego chłopa, który se chciał tylko ulżyć, a samemu trudno mu było, bo się wstydał. To wolał z kobitą, skoro własna mu nie dawała, bo ciągle to niby głowa boli. Toż zadek mu miała nadstawiać, nie głowę, przynajmniej tak mówił ten biedaczyna. Chłop był chucherko, ona postawna, to skopała go i dała wałkiem po grzbiecie krzycząc, żeby się nie pokazywał, ale przyszedł do mnie, kupił kwiaty i wiecie co? Wybaczyła, bo kwiat to droga do serca dziewczęcia.

Tak trajkocząc wybierała spośród kwiatów najładniejsze. Po chwili jednak odrzucała i znów wybierała wkładając te, które wydały jej się najlepsze.
- I co pan na to? – Spojrzała pytająco.
- A jakby wyglądało połączenie z tym? - Ernest wskazał na jeszcze jedną grupę kwiatów.
- Hm, zobaczmy – kwiaciarka znowu zaczęła łączyć w szklanym słoju kompozycje dokonując wreszcie prezentacji.
Był rzeczywiście piękny, godzien Azy.
- Róż to niezwykły kolor dla kwiatów, choć fatałaszek różowych, to by żem nie nosiła, ale kwiaty … kwiaty to co innego. Zestawienie róży, kwiatu uczucia z lilią, kwiatem uczciwości. Róż, dostojny panie, jest właśnie najlepszy dla rodzącej się miłości, która budzi się niczym natura po deszczu. Nie odstrasza niewinności dziewczęcej, jak drapieżny, purpurowy szkarłat, nie jest także tak nieokreślona, jak czysta biel, kolor nadający się na wszelkie okazje. Tak, znakomity wybór, jak dla pana 15, no, niech stracę 12 … i pół.

Ernest rad by się potargować, ale to był pierwszy bukiet, który miał dać Azie. Kupczenie wydało mu się nie na miejscu i kwiaciarka pewnie o tym doskonale wiedziała. Czytanie z oblicza klientów stanowiło, zwłaszcza zakochanych, którzy normalnie pełni rozsądku, idą na kompromisy z rozumem, gdy w grę wchodzi serce. Właściwie nawet bardziej, to serce dyktuje postępowanie, natomiast umysł może co najwyżej chronić od czasu do czasu przed zbyt oczywistymi głupotami.

- Masz pan jeszcze mokry gałganek – dorzuciła. – Obwiąż nim łodygi kwiatów i spokojniutko dotrą tam, gdzie powinny. Tuż przed wręczeniem po prostu odłóż go gdzieś.

Jadac powrotną droga zabrał się z pocztowym wozem, który jakąś korespondencje przewoził. Normalnie woźnice nie mogli nikogo brać, ale zawsze wszyscy dorabiali sobie w ten prosty sposób. Także Ernest z tego skorzystał. Za jakiś grosik podjechał tuz pod tabor, a potem cichutko obszedł wozy, żeby się dostać do miejsca swojego noclegu. Miał w ręku bukiet. Jeżeli ktoś by go teraz zobaczył mógł zepsuć całą niespodziankę. Ponadto może byli tacy, co wzięliby dziewczynę na języki, a Sept Tours nie chciał jej robić przykrości. Wprawdzie może w taborze zasady były inne niżeli w miejscach, które znal, a Aza wydawała się osoba o silnej osobowości, którą czyjeś gadanie niespecjalnie by ruszyło, jednakże zawsze nieprzyjemna to rzecz wysłuchiwać niechętne słowa na swój temat. Dlatego na wszelki wypadek chciał przynieść bukiet w ukryciu i wręczyć na osobności. Stąd musiał obejść wozy i ostrożnie posuwając się zerkał, czy aby ktoś ciekawski nie za bardzo się zbliża. Ale Cyganie mieli widocznie swoje zajęcia, bo nie interesowali się obcym, który wola Założyciela zamieszkał w ich obozie. Dostał się dosyć przyzwoicie do swego wozu i tam szybciutko nalał do niewielkiego garnczka wody, wyrzucił gałganek, włożył kwiaty i odetchnąwszy chwilę zaczął szukać pani swojego serca.

Dziewczyna znalazła się w namiocie cyrkowym. Rozmawiała właśnie po usuriańsku z Siłą, barczystym Peterem i Żanną. Właśnie, Aza! Zachowywała się jakoś dziwnie podczas porannego spotkania. Ironizowała, jakby chciała im pokazać, gdzie jest ich miejsce. Balast! To było złośliwe i bardzo przykro to odebrał. Kochał ją, ale się nie wpychał na siłę. To jego wepchnięto, podobnie jak Cyganów. Nie był darmozjadem, ale jeżeli mieliby mieć do niego jakieś pretensje, to miał parę groszy, żeby im zwrócić za podróż i bez jakiejkolwiek łaski. Może nie należał do osób ważnych oraz przesiąkniętych honorem od stóp do głów, ale miał swoja dumę. Potrafił machnąć ręka, jeżeli ktoś obcy traktował go jako zbędny dodatek. Cóż go to bowiem mogło obchodzić, czy pan X lub pani Y maja złe, czy dobre zdanie na jego temat? Jednakże zupełnie inna sytuacja występowała w przypadku ludzi, na których mu bardzo zależało. Aza stała się dla niego nagle najważniejszą kobietą na Thei i nic dziwnego, że jej obojętność, czy ironia bolały podwójnie.
- Cóż – stwierdził w duchu, - może ma jakiś problem? Wtedy mógłbym spróbować pomóc. Jednakże może to, po prostu, owe kobiece dni, podczas których żaden ponoć mężczyzna nie jest w stanie zrozumieć niewieścich humorów? Albo też Cyganie, czy osobiście Aza, maja swoje sprawy stanowiące ich prywatny obszar, teren, gdzie nie chcą dopuścić żadnych obcych. Przecież właśnie był kimś obcym, uczucia zaś, które żywił do dziewczyny nie czyniły go ani w jej oczach, ani niczyich, kimś wyjątkowym. Zresztą, przecież nikt na ten temat nic nie wiedział. Jak mówił jeden z dawnych poetów:

Nikt na świecie nie wie, że się kocham w … Azie,
Nikt na świecie, nie wie nikt,
Tego nikt nie zgadnie, co mam w sercu na dnie,
Tylko ja mój sekret znam
.”

Ale akurat znajomością tego utworu nie planował się chwalić, a już na pewno śpiewać. Za to, po owej naradzie chciał po cichutku poprosić kogoś o pokazanie kilku podstawowych kroków tanecznych. Ale póki co, cicho sza.

Początkowo spośród rozmawiających nikt nie zwracał na niego uwagi. Toteż stanął sobie obok, uśmiechał się średnio inteligentnie i czekał, aż ktoś raczy go zobaczyć. Kompletnie nie rozumiał, co mówili, bo po usuriańsku kojarzył tylko kilka słów, których w towarzystwie się nie wypowiada. Wreszcie dostrzegli go, na co Ernest zareagował uśmiechem i lekkim skinięciem głowy:
- Witam, jestem już gotów, żądny pracy i gotowy do pomocy.

Reakcja była całkiem niespodziewana. Żanna zaczęła się śmiać, Peter natomiast wpadł w nagły trans mrugania, co wyglądało dość dziwnie, barczysty mężczyzna przypominał bowiem misia posturą. Wystarczy wyobrazić sobie niedźwiedzia mrugającego z prędkością łopat wiatraka i efekt byłby podobny, pół dziwaczny, pół komiczny. Siła za to chyba po prostu miał go w nosie. Podparł się pod boki czekając pewnie, co powie reszta.

Aza spojrzała na Ernesta lekko rozkojarzona.
- No cóż - potem szturchnęła w bok Siłę, - nie możemy jeszcze narażać twojego ramienia. Potem się może przydać bardziej. Na razie … przydałby się ktoś do rachunków. Należałoby zapisać, ile zarobiliśmy, ile wydaliśmy i tak dalej. Siła cię zaprowadzi – jednym słowem, jego oferta pomagania jej została odrzucona.
- Och, oczywiście, czy możesz przyjść do mnie po swojej pracy?
Aza wzruszyła ramionami.
- Spotkamy się w czwórkę, aby omówić podróż – padła odpowiedź oznaczająca wobec niego zupełną obojętność. Myśli dziewczyny zaprzątał wczoraj, kiedy trzeba było opatrzyć rany. Teraz natomiast, cóż, inny dzionek inne sprawy, on zaś zszedł na plan dalszy. No cóż, nawet Ernest nie był tak szalony, żeby się codziennie ranić, by tylko raczyła nim się bardziej zainteresować.
- Czy mogłabyś przyjść chwile wcześniej? - Zapytał poważnie. - Potraktuj to jak osobista prośbę. Chwila wcześniej, po prostu, może być?
Westchnęła. Widocznie musiała coś załatwić. Widocznie Ernest zdecydowanie jej przeszkadzał oraz pewnie się narzucał. Gdyby miał poprosić potym znaczącym westchnięciu, pewnie by się powstrzymał, ale cóż, stało się, jak się stało.
- Niech będzie. Przyjdę po ciebie – nie zobaczył w jej glosie wiele entuzjazmu. Ściślej w ogóle. Dziewczyna była wyraźnie rozkojarzona i zastanawiała się nad czymś kompletnie innym.
- Wobec tego, do zobaczenia – rozumiał, że w tak niesprzyjającej sytuacji nie pozostaje mu nic innego, jak tylko się zmyć oraz czekać na zmianę humoru dziewczyny. Przy panującej atmosferze mógł ją tylko do siebie zrazić.

Kancelarią okazał się wóz założyciela. Tak się zresztą można było spodziewać, bo u kogóż, jak nie u szefa, gromadzi się najważniejsze dokumenty? Przekazując mu buchalterię w ręce okazywali mu wielkie zaufanie, bo, jak mówi przysłowie: „Pieniądz to ścięgno każdego przedsięwzięcia.” Oni zaś dali mu wgląd do swoich finansów. Rzecz jasna, papiery, które przekazał mu Siła dotyczyły tylko postoju w stolicy Montaigne, ale i tak dawały sporo informacji, jeżeli ktoś byłby nimi zainteresowany. Ernest z całego cygańskiego taboru interesował się przede wszystkim właścicielką pewnych zielonych oczu, które intensywnie lśniły niemal samoistnym światłem.

Za oknem powoli zapadał zmierzch, a może to tylko jemu się tak wydawało? Starał się skupić na pracy i nie myśleć przez moment o niezbyt miłych spotkaniach z Azą. Ale siedząc w rachunkach od czasu do czasu niemal odruchowo spoglądał przez małe okienko wozu i wydawało mu się, ze tam, z ciemności, wyłania się piękna kobieta o zielonych oczach.


Aza jednakże nie nadchodziła. Miała swoje sprawy, zaś wszystkie jej wyobrażenia rodziły się w zmęczonym umyśle rannego mężczyzny. Wieczór. Znowu zaczynała go brać mocniejsza gorączka, ale nie miał zamiaru nikomu o tym mówić. Skoro sprawiają im kłopot, to po co obciążać gospodarzy jeszcze większym problemem? Normalna rzecz dla organizmu odbudowującego się, regenerującego zranione miejsce.

Intensywnie pracował. Gęsich piór był zapas spory, inkaustu również. Jego rola, jak wytłumaczył mu Siła, miała polegać na sporządzeniu bilansu rachunków z podziałem na poszczególne czynności oraz osoby. Każda z nich miała swoje rubryki w specjalnym dzienniku. Ponadto były także miejsca na sprawy ogólne, jak na przykład: zeszycie plandeki namiotu cyrkowego, czy podkucie konia. Natomiast takie sprawy, jak wymiana koła w wozie, zakup żywności i inne dodatkowo dzielono na osoby. Wprawdzie normalnie jadało się z jednego garnka i, jak wspomniała wcześniej Aza, posiłki były wspólne, ale widocznie jednak część musiała iść na oddzielna pulę. Zapewne dotyczyło to starszyzny, albo przyjmowania gości. Wspólna była także pasza dla koni, mułów oraz zwierząt cyrkowych. Ale znowu istniało dodatkowe rozdzielenie koni pociągowych na wozy, które zachęcało poszczególnych opiekunów do dbałości o zwierzęta przy zachowaniu, jednak, zdroworozsądkowej oszczędności.

Mijały chwile ciągnące się niczym długi łańcuch fal szemrzącego oceanu. Chwile, które nagle wypełniła zieleń dziewczęcych oczu, które mówiły: Jestem, jak pragnąłeś, a teraz musimy iść na umówione spotkanie, pamiętasz?
Witając się śpiesznie zamknął księgi i schował rachunki.
- Poczekaj moment – poprosił, a sam skoczył do kuchni bo kwiaty. Szybko wyciągnął z wody, a kiedy stanął przed kompletnie zaskoczoną dziewczyną powiedział nieco nerwowo:
- To dla ciebie, proszę – wręczył jej różano – liliowy bukiet. – Nie chciałem, by inni to widzieli – dodał.


- Wcześniej chciałem, byłoby to podziękowanie za opiekę. Takie, jakie może wyrazić mężczyzna kobiecie mówiąc, że bardzo ceni jej starania i dobrą wolę. Ale teraz, oprócz poprzedniego, chciałbym jeszcze, żeby te kwiaty cię także rozweseliły swoją urodą. Dziś … dzisiaj wydawałaś się spięta, jakby … jakby cię cos frasowało. Jakbyś myślami błądziła gdzie indziej. Zarówno rano, przy naszej wspólnej rozmowie z Maike i Luką, jak i w namiocie. Wprawdzie nie znam usuryjskiego, ale wydałaś mi się jakaś zamyślona, jakbyś rozważała coś. Jeżeli możesz i powiedzieć, powiedz. Na pewno nie zawiodę. Tymczasem niech one cię cieszą. Mam nadzieje, że lubisz kwiaty i nie masz nic przeciwko takim podarunkom. Nie chciałbym bowiem naśladować owego natrętnego barda, którego kiedyś wspomniałaś.
 
Kelly jest offline  
Stary 22-11-2008, 21:19   #53
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
- wy nie macie żadnego głosu. Robicie za balast. To tyle. Chcecie koniki? - powiedziała przesłodzonym głosem

Nathalie w duchu przewróciła oczami. Cyganka mogła sobie mówić, co chciała, dla eisenki nie miało to dla niej najmniejszego znaczenia. Właściwie wypowiedzi dziewczyny jednym uchem wpadały, a drugim wypadały. Nathalie rejestrowała tylko informacje przydatne, innymi nie zawracała sobie głowy. Krótko mówiąc, fochy Azy nie robiły na niej najmniejszego wrażenia. Irytowało ją jedynie to przedłużanie. Niech wreszcie da im te konie a co za tym idzie - święty spokój. Jeśli przydzielą jej jakieś zajęcie - dobrze, wywiąże się z niego bez mrugnięcia okiem. W końcu zapewniają jej schronienie. Może nie do końca dobrowolnie, ale jednak. Nie będzie niewdzięczna, (choć mała ochotę, oj miała) po prostu zignoruje zachowanie "łasicy", tak ją wołali?

Westchnęła, skrzyżowała ręce na piersi i odparła równie przesłodzonym głosem
- Myślisz, że słuchalibyśmy twoich wywodów gdybyśmy nie chcieli? - Uśmiechnęła się równie słodko, choć lekko poirytowana. Nathalie miała przed sobą, perspektywę spotkania z madame Leną, a na samą myśl o tym zdarzeniu ciarki urządzały sobie paradę na jej plecach. Nie miała czasu użerać się z humorzastą cyganeczką.
Choroba. Jak ona sobie poradzi z tą przeklętą "DAMĄ". Przecież nie powie jej, „niestety podróż nie przewiduje pani obecności”. Niby nie miałaby oporów jej tego powiedzieć… a jednak wolała tego uniknąć. Dziwnie czuła się w jej towarzystwie i to naprawdę ją to wkurzało.
Zamyśliła się na chwile. Nawet, jeśli cyganka rzuciła jakąś ripostę i tak je nie dosłyszała. Zresztą nie zawracała tym sobie teraz głowy.
- to gdzie te konie?

***

Pędziła prosto przed siebie.
Voddaccianina zgubiła jeszcze na początku. Z całego zamieszania sprzed piętnastu minut pamiętała już tylko niezbyt zadowoloną minę cyganki, siodłanie konia (które to poszło jej nadzwyczajnie szybko. Heh. Wprawa) lekkie zdziwienie na twarzach pozostałych i kłus szybko przechodzący do galopu.
Teraz była daleko. Nogi mocno zaparte na wędzidłach, pod nią silne, kasztanowej maści zwierze pędzące równym cwałem i wiatr targający jej włosy. O Theusie jakże jej tego brakowało. Była tak zaganiana w ciągu ostatniego miesiąca, że nawet nie zdawała sobie sprawy. Wiatr zatykał jej uszy jednak ciche parsknięcia wierzchowca nadal słyszała. Przymknęła oczy. To było to. Na chwilę zapomniała, po co i gdzie tak pędziła.
Madame Lena Tedous.
Otworzyła oczy.
- szlag - syknęła do siebie i przyspieszyła, bo koń prawie wrócił do galopu. Chciała to załatwić jak najszybciej. Mieć ją wreszcie z głowy. Tylko, co ona jej powie? Przygryzła wargi. Przydałaby się Maike. Ona i te jej uprzejmości. A jednak czasem się przydawały.
- Maike? - Spróbowała.
Bez odpowiedzi
- niech to szlag!- Syknęła do siebie
- MAIKE! - Warknęła - wstawaj, łajzo jedna!
- mpf - usłyszała w odpowiedzi - czego chcesz - zaskomlał w jej głowie delikatniejszy głos - dopiero zasnęłam
- nie dopiero, śpisz już od dobrych czterech godzin - odparła zirytowana Nathalie
Ziewnięcie
- To, co? Daj mi jeszcze pospać - zamruczał cicho głos i znowu zamilkł.
Cisza.
Cisza nie trwała długo
- k.. - dało się słyszeć po chwili - i.. - Natalie odruchowo chciała zasłonić uszy, ale się powstrzymała. I tak by to nic nie dało - aaaaaaaaaaaaaaaaaa!
- Cicho! - Warknęła zielonooka - przez ciebie dostaje migreny!
- Zamieniłyśmy się! - Zaskomlała zupełnie już wybudzona Maike
- I co Cię tak dziwi? To i tak już trwało nienaturalnie długo...
Chwila konsternacji
- Chyba masz racje - odpowiedział cicho głos i ziewnął - to dlaczego mnie obudziłaś?
- Tch - parsknęła Nathalie - miałam taka ochotę - odpowiedziała odruchowo.
- Jesteś okropna - mruknęła pod nosem Maike - idę spać. Nie wpakuj nas w kłopoty
Cisza
Nathalie przez chwile walczyła ze sobą. Jasna cholera!
Nie cierpiała prosić Maike o pomoc. Przygryzła wargi tak mocno, że prawie poczuła krew.
- wracaj - burknęła - potrzebuje Cię na chwilę
Znowu cisza. Jednak tym razem było to raczej nieme zaskoczenie
- Może się łaskawie odezwiesz? - Rzuciła zirytowana dziewczyna
- Ty.. – Dostrzeżenie szoku w głosie Maike nie sprawiało trudności - ty mnie prosisz o pomoc?
- Tch, oczywiście, że nie. Ja ci tylko subtelnie uświadamiam, że właśnie zmierzam..y do madame Leny - uśmiechnęła się wrednie - a wiesz doskonale że jeśli ja się wpakuję w kłopoty to ..
- konsekwencje dosięgną również mnie - skończyła Maike naburmuszonym tonem - tak wiem
Nathalie uśmiechnęła się szerzej
- Więc jeśli chcesz spać to spij ale za chwile i tak będziesz musiała się obudzić
Cisza
Złośliwy uśmieszek u jednej
Westchnięcie u drugiej
- Dobra - padła wreszcie odpowiedź - jak coś to mnie zawołaj- dodał obrażony, cichnący głos.
- Oczywiście, jak sobie życzysz - zaśmiała się Nathalie.
Teraz miała wsparcie, ale i tak nie chciała się zbliżać do Leny Tedous. Chociaż dalej nie mogła rozszyfrować, dlaczego.

***

Wjechała spokojnym stępem do miasta. Całe szczęście, że koń przywykł do tłoku, bo mogłoby być nieciekawie. Kuro zawsze się denerwował. 2 Lata zajęło jej przyzwyczajenie go do ludzi. Westchnęła i poklepała kasztanowe zwierze po karku. Wiedziała, że to tylko substytut, ale i tak poczuła się lepiej. Kiedy wróci porządnie się zajmie swoim czarnym przyjacielem.
Pogrążona w myślach jakoś automatycznie dojechała do celu.
Willa madame Leny.
Ciarki przeparadowały po plecach. No nic, przedstawienie czas zacząć.
Przekazała konia w ręce witającego ją w bramie mężczyzny i skierowała się do budynku. Lokaj doprowadził ja do niezbyt sympatycznego celu. I co teraz?

****

Pokój z wyjście na ogród. Przez okna i drzwi wypadało świeże powietrze, śpiew ptaków, zapach kwiatów przystrzyżonych w piękne klomby. Na środku pokoju w starym, acz zadbanym fotelu siedziała Madame Lena.

Spojrzała na ciebie jakimś zamyślonym wzrokiem.
- A to ty. I czego się dowiedziałaś? - Zapytała zimno, opuszczając książkę na kolana.

Tak. To była ona. Niestety.
Nathalie która trzymała ręce za sobą zacisnęła dłonie tak mocno że skóra na kostkach pobielała.
-Nathalie , spokonjnie ... - Odezwał się uspokajający głos Maike.
Z jednej strony, wiedząc, że ma za sobą to ckliwe stworzenie, zielonooka czuła się lepiej. Z drugiej jednak strony jeszcze bardziej ją to denerwowało.
- weź głęboki oddech i uśmiechnij się - poinstruowała ją niebieskooka. Mówiła spokojnie jednak ją również nerwy zjadały od środka.
Nathalie Wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się tak szczerze i przyjaźnie jak tylko potrafiła. Ukłoniła się.
- powtarzaj za mną
- nie przeginaj - warknęła ta aktywna
Krótkie milczenie i.. Maike ją zignorowała.
- Na spotkaniu przekazano nam listy. Każdemu z osobna. Był również list od wszystkich zgromadzonych. Uzyskaliśmy informacje, iż z taborem cygańskim mamy się udać do Castille, tam czekać ma statek, który zabierze nas na wyspę Therę. Oczywiście celem jest zebranie artefaktów i dostarczenie ich tajemniczemu „starcowi”.
Nathalie niechętnie ale powtórzyła. Starała się być przy tym tak uprzejma jak tylko irytacja jej na to pozwalała.
Irytacja i .. Strach?
Jaki strach do Theusa?
Irytacja wzrastała
Przekazała madame Lenie jeszcze kilka informacji, które najpierw przeszły przez "usta" Maike. Ani razu nie wspominała, że sprawa zupełnie nie przewiduje obecności pani Tedous. Właściwie to chciałaby zobaczyć jak „dama” wykonuje codzienne obowiązki u cyganerii. Uśmiechnęła się do tej myśli.

Lena w milczeniu wysłuchała relacji.
- Świetnie, w końcu będziesz do czegoś przydatna. - Wzruszyła ramionami. - Kiedy już dotrzesz do Castille zgłoś się do siedziby Towarzystwa.
Lokaj podaje kartkę papieru, na której zamaszystym pismem zapisany widniał adres.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebować, możesz prosić ich o pomoc. - Odrzuciła włosy do tyłu. - Powiedz wtedy, że jesteś moją protegowaną. Spełnią każdą prośbę.
Powróciła do lektury. Po chwili znów na ciebie spojrzała.
- No, na co czekasz? Możesz odejść.

Nathalie aż chciała jej odpowiedzieć, jednak milczała. Znowu zacisnęła pięści.
- tylko spokojnie - rzuciła przerażona Maike. Wytrzymaj jeszcze chwilę
- za kogo ty mnie masz? - Syknęła zielonooka
- za .. ciebie? - Padła niepewna odpowiedź
- myślisz ze nie potrafię nad sobą zapanować? - Spytała z przekorą - panuje nad emocjami lepiej niż ty - uśmiechnęła się złośliwie w duchu
Coś w tym było
- nie chcesz mojej pomocy, to nie, idę spać – mruknęła obrażona Maike
- kolorowych koszmarów – padła zadowolona odpowiedź
Maike zamilkła
Nathalie uśmiechnęła się przymilnie, choć odrobinę cierpko.
- już mnie nie ma - odpowiedziała PRAWIE uprzejmie na retoryczne pytanie madame i wyszła z ledwo dosłyszalnym "tch"

***

Znowu wiatr we włosach. Świeże powietrze.
Nathalie czuła się teraz lżejsza o jakieś 20 ton.
Załatwiła wszelkie sprawy, jakie tylko wymagały załatwienia. Przegrała ze dwa, gildiery w karty. Kupiła odrobinę jedzenia o dłuższej żywotności i teraz kierowała się w pobliże wielkiego namiotu.
Po drodze zboczyła z trasy. Chciała się jeszcze nacieszyć tą odrobiną przyjemności, jaką sprawiała jej jazda konna. Przejechała przez pobliskie łąki, posiedziała przez kilkanaście minut na słońcu, pozwalając koniowi odpocząć i wreszcie zebrała się do powrotu.
Maike nie odzywała się ani słowem. Spała jak zabita. Zielonooka wreszcie czuła się naprawdę dobrze.
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett
alathriel jest offline  
Stary 23-11-2008, 21:49   #54
 
WieszKto's Avatar
 
Reputacja: 1 WieszKto nie jest za bardzo znanyWieszKto nie jest za bardzo znanyWieszKto nie jest za bardzo znany
Luccini w milczeniu uczestniczył w spotkaniu z Cyganką. Obejrzał wszystkie wskazane pomieszczenia. Musiał przyznać organizacja robiła wrażenie. Ten niby przypadkowy rozkład namiotów, zbieranina ludzi o różnych umiejętnościach, zwierzęta – wszystko było zaplanowane. Wyglądało na to, że każdy ma określone zadanie w Cyrku, a każde ustawienie namiotu jest przemyślane. Troszkę irytowała go wyniosłość Azy – nie przywykł do takiego traktowania. W dzieciństwie to on był chłopcem z koneksjami, z którym każdy musiał się liczyć. Teraz to jego traktowano jako kmiota co raziło jego Vodacciańską dumę. Powoli zaczynało do niego docierać, że poprzednie dostanie życie się skończyło. Już nie był bratankiem księcia. Teraz o jego wartości mogły świadczyć jedynie jego umiejętności, wiedza i szpada. Stawał się tym za których dobre imię pojedynkował się na uniwersytetach. Stawał się jednym z gminu - nie wysoko urodzonym szlachcicem. Czy naprawdę był gotowy na ucieczkę z wyspy rodu Lucani? Nie wiedział że tak przywykł do wygodnego życia i to o co walczył do tej pory to tylko jego wymysły. Dopiero teraz dowiadywał się na czym polegało życie ubogich a wręcz wyrzutków – bo tak oceniał Cyganów. W czasie obchodu obozu w myślach często wracał do swej ojczyzny. Czy ktoś o nim pamięta? Czy go naprawdę opłakują? Czy możliwe że ktoś wie że on żyje? Musiał dbać o swoje nowe życie…

Musicie się przebrać, żeby się nie wyróżniać od nas. – wyrwało go z rozmyślań. Aza miała racje ale jakoś nie mógł się przyzwyczaić do myśli że ma chodzić w tych dziwnych ciuchach. Zdecydowanie najnowszy krzyk mody to nie był. Ubierali się oryginalnie ale dla estety wychowanego w Vodacce po prostu dziwnie. Nie było jednak sensu się sprzeczać musiał wykonać zadanie a przebranie mogło mu pomóc w drodze na statek.

Kiwnął głową dalej słuchając tyrady cyganki.

Założyciel jest głową Rady Starszych, czy właściwie rady wszystkich głów rodzin naszej małej społeczności - wy nie macie żadnego głosu. Robicie za balast. To tyle. Chcecie koniki? [/i] - powiedziała Aza przesłodzonym głosem.

Tym razem nie wytrzymał.

Skoro robimy za balast dlaczego mamy pomagać wam w waszych codziennych obowiązkach? Skoro pracujemy i jemy z wami rozumiem że stajemy się członkami waszej społeczności a jeśli tak to powinniśmy mieć możliwość chociaż uczestnictwa w takiej naradzie skoro ma nas dotyczyć… – powiedział spokojnie. Nie wierzył że Cyganie się zgodzą, ale uważał że to nie w porządku i należy to zamanifestować. Spojrzał na zebranych. Maike była jakaś nie swoja i nie znalazł w niej choć cienia zainteresowania tym co się dzieje. Monteńczyk z kolei wciąż wielbił wzrokiem Cygankiem więc i od niego nie oczekiwał jakiegokolwiek poparcia.

Po otrzymaniu konia skierował się do miejsca gdzie wynajmował pokój. Szybko rozliczył się właścicielem zwracając uwagę by nie zostawić zbyt wielu śladów swojej obecności. Następnie chciał udać się do kościoła lecz nie znał miasta i szybko porzucił swe plany, Sądząc po tym co ostatnio zobaczył Montaigne nie szanowało kapłanów. Bezwiednie sięgnął po wisiorek akolity. Musiał się go pozbyć. Posługa kapłańska nie była tym czego szukał w życiu. Obiecał sobie, że gdy znajdzie kapłana kościoła watycyńskiego postara się pomówić o zdarzeniu, które zaszło ubiegłego dnia. Powoli skierował się z powrotem do obozu Cyganów rozglądając się w nadziei że może jednak znajdzie jakiś kościół…
 
WieszKto jest offline  
Stary 24-11-2008, 22:49   #55
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Dzisiejszy dzień nie należał do tych najlepszych. O nie. I teraz miało być już tylko gorzej. Westchnęła. Jej zmysły zaczynały wariować ze zmęczenia. Przechodząc koło wiader z wodą dla koni, bez zbędnych ceregieli zanurzyła w jednym z nich głowę. Wieczorny zefirek przyniósł zimne ukojenie dla twarzy, kiedy już wychynęła spod powierzchni wody i odrzuciła włosy do tyłu. Oparła się o prowizoryczny płot zagrody, a jej spojrzenie samo powędrowało między pobliskie drzewa. Założyła ręce na piersi i wzięła głęboki wdech. Widziała dokładnie ruch pomniejszych traw między drzewami, mech i malutkie gryzonie, które pojawiały się i znikały w swoich norach. Wiatr przynosił gwar rozmów przy ognisku, ale również rżenie koni, melodię harmonii. Co gorsza, świetnie słyszała sowę, która spojrzała w jej stronę, schowana na gałęzi trzeciego drzewa od lewej jakieś 50 metrów dalej. I piski myszy polnych. I ptaki czyszczące pióra przez udaniem się na spoczynek. Zęby same się wyostrzyły, przez co prawie rozcięła sobie język.

Czyli krótki prysznic nic nie dał. Poklepała się po głowie w celu otrzeźwienia i ruszyła szybszym krokiem do wozu Założyciela. W końcu obiecała, że przyjdzie po Ernesta. Zanim weszła do środka, upewniła się, że zęby i oczy wróciły do normy. Westchnęła. Długi dzień, a noc zapowiada się jeszcze dłuższa - możliwe, że potraktowała drużynę dzisiaj rano zbyt ostro. Musiała pilnować języka, skoro mają przetrwać razem. Zajrzała do środka i sama złapała się na tym, że idzie na placach. Nie dobrze. Widząc Ernesta nad książkami, uśmiechnęła się do siebie.
- Jestem, jak pragnąłeś, a teraz musimy iść na umówione spotkanie, pamiętasz?
Witając się śpiesznie zamknął księgi i schował rachunki.
- Poczekaj moment – poprosił, a sam skoczył do kuchni, z której przyniósł... KWIATY.
Wręczył jej różano – liliowy bukiet. – Nie chciałem, by inni to widzieli – dodał.
- Wcześniej chciałem, byłoby to podziękowanie za opiekę. Takie, jakie może wyrazić mężczyzna kobiecie mówiąc, że bardzo ceni jej starania i dobrą wolę. Ale teraz, oprócz poprzedniego, chciałbym jeszcze, żeby te kwiaty cię także rozweseliły swoją urodą. Dziś … dzisiaj wydawałaś się spięta, jakby … jakby cię cos frasowało. Jakbyś myślami błądziła gdzie indziej. Zarówno rano, przy naszej wspólnej rozmowie z Maike i Luką, jak i w namiocie. Wprawdzie nie znam usuryjskiego, ale wydałaś mi się jakaś zamyślona, jakbyś rozważała coś. Jeżeli możesz i powiedzieć, powiedz. Na pewno nie zawiodę. Tymczasem niech one cię cieszą. Mam nadzieje, że lubisz kwiaty i nie masz nic przeciwko takim podarunkom. Nie chciałbym bowiem naśladować owego natrętnego barda, którego kiedyś wspomniałaś.

Zamrugała. Nigdy nikt nie kupił jej kwiatów. Co się wtedy mówi, robi? Zapach uderzył ją w zmysły - słodko pachnące róże i te lilie... Uśmiechnęła się i w końcu wzięła wiązankę z dłoni Ernesta. Z przymrużonymi oczami przyjrzała się bukietowi. Wybrała pięknie rozkwitniętą różyczkę, a pozostałe kwiaty ułożyła delikatnie na regale. Łodygę obrała z koców i zaplotła kwiat we włosy.
- Potraktuj to jako podziękowanie. - uśmiechnęła się do Ernesta wskazując na różyczkę za uchem. - Możemy iść tak?
Kwiat lśnił w jej mokrych włosach. Wyglądała uroczo.

Zaśmiała się i wyszła przez otwarte drzwi. Przynajmniej jeden przyjemny akcent tego dnia.
Najpierw musiała zrobić pogadankę tej trójce, co wyszło jej jak wyszło. Potem, kiedy już dopilnowała, żeby nie zabrali koni do występu, ruszyła przed namiot przywitać w imieniu Założyciela Tiger Lily.
Ich wóz powoli wtoczył się na placyk przed cyrkiem. Szkapy nie wyglądały dobrze. Raczej były z nich chuderlawe, niedokarmione parzystokopytne zwierzęta, które należało wykurować.
- Wujku przyznaj się, specjalnie przywlekłeś najgorsze szkapy, żeby się ich pozbyć, co? - uśmiechnęła się półgębkiem z czułością głaszcząc jedną z kobył po szyi.
- O co ty mnie dziecko podejrzewasz?

Z wozu wolno wytoczył się Martyn Jacques, założyciel Tiger Lily.
- A gdzież twój ojciec, czemu to mnie nie wita? - ucałował Azę w oba policzki.
Kto by pomyślał, że poznali się dopiero wczoraj.
- Przedstawiam ci moja droga Adrian Huge'a. - wskazał na woźnicę.

Ten tylko kiwnął jej głową i uśmiechnął się serdecznie, przecierając swoje okulary.
- A w wozie smacznie śpi jeszcze dwójka należąca do bandy.
Aza westchnęła.
- Więcej was Theus nie miał? - podparła się pod boki.
- Jesteś dzisiaj nie w sosie dziewczynko? - Martyn pogładził ją po policzku.
- Można to tak ując. - odrzuciła włosy do tyłu. - Dobrze, to może zacznijmy?
- Dzień jeszcze młody, ale skoro Ci się spieszy. Chodź Adrianie.


Obeszli ponownie cały Cyrk. Ale tym razem Aza dokładnie opisywała każdy wóz i przedstawiała mieszkańców. Także arena cyrkowa, po krótkich odwiedzinach, nie kryła już żadnych tajemnic przed gośćmi.
Wcale nie miała na to ochoty. Straciła cały ranek. Ciągle musiała mówić, aż jej gardło stało się suchą pustynią. Ale Założyciel o to prosił. Zresztą sama czuła, że cały ten zespół to grupa niezwykłych ludzi. Oni kryli jakieś tajemnice, a właściwie emanowali nimi. Ten uśmieszek, który nie schodził z wymalowanej twarzy Martyna, sugerował, iż mężczyzna wie wszystko. Zna wszystkie tajemnice świata. A jeśli nawet nie wszystkie, to te związane z jej domem. Czyli trzeba udawać posłuszeństwo, aby nie narazić się na groźby. Poza tym, skoro ich Założyciel zaprosił, oznaczało to mnie mniej nie więcej, że jeszcze odegrają znaczną rolę później.

Kiedy już uwolniła się od obowiązku, wypiła pół wiadra wody, wyznaczyła miejsce wozowi Tiger Lily, nakarmiła trupę i zostawiła ją pod troskliwą opieką Założyciela, mogła zając się pozostałymi problemami. Czyli co ona właściwie miała zrobić z tą trójką?
Wyrzuciła im nad ranem, że za darmo jeść nie będą, ale specjalnie przerysowała sytuację, żeby nie narazili się Cyganom. Zresztą nie miała ochoty podkładać za nich głowy. A jak im znajdzie pracę, to się przynajmniej czymś zajmą. Może David nie zdąży zwrócić na nich uwagi? Płonne nadzieje.

Słowa Luci wydały jej się mało istotne. Robią za balast, jeśli nie pracują. Pracują, dostają jedzenie, wodę i dach nad głową. Uczciwa wymiana. I nie zrozumiał też istoty spotkania Starszyzny. Oprócz głowy rodzin, nikt nie miał prawa brać w nich udziału. Ona była jedynie na kilku, kiedy ważyły się jej losy w społeczności. Teraz zapewne też pokaże się na kilku kolejnych jako "głowa drużyny". Nie pragnęła tego wywyższenia, ale przedstawicielem grupy MUSI być osoba z Cyganerii. Niestety tylko ona spełniała owy warunek. Trzeba będzie im to dokładnie wytłumaczyć.

Westchnęła i ruszyła w kierunku namiotu. W środku oczywiście panowała tak dobrze znany zaduch. Powietrze zdawało się wypełnione kurzem. Krzątało się tu już z dwadzieścia osób wynosząc ławki, ubrania, przedmioty. Szeroko zakrojone przygotowania do złożenia namiotu. Znów w drodze, byle dalej od tego parszywego miejsca. Na środku stał Siła i rozmawiał radośnie z Pieterem.
- I z czego tak boki zrywacie, podłe lenie! - rzuciła, podchodząc bliżej.
- O cięta Aza! Wstałaś dziś lewą nogą, a może poranna herbata ci zaszkodziła? - na usta Siły wypłynął paskudny uśmieszek.
- Cicho sza! - prychnęła w jego stronę.
Peter przenosił wzrok z Siły na Azę i z powrotem, dochodząc do wniosku, że nie należy na razie się odzywać. Dwójka mierzyła się iskrzącym wzrokiem. Wyglądało to tak, jakby mieli się na siebie rzucić. Wyzwanie w zielonych oczach, uśmiechy dufności we własne siły.
- Malutka, czyżby cię giez ugryzł?
- Jeśli nawet, to ten z Twojej niemytej grzywy.
- Moje są dobrze wytrenowane.
- Jeśli treningiem można nazwać podtapianie w błocie.
- Wyzywasz mnie? -
Siła uniósł prawą brew w niedowierzaniu.
- Wątpisz, że wygram? - w odpowiedzi Aza pokazała swoje białe, ostre ząbki w uśmiechu.

Sytuacja robiła się groźna. Peter przestępował z nogi na nogę, modląc się w duchu o cud.
- Czy WY choć RAZ moglibyście zachowywać się jak DOROŚLI ludzie? - i przyszedł ratunek. Żanna podparła się pod boki i lustrowała zimnym spojrzeniem tę niepoprawną dwójkę zwierzaków.
- Jednemu i drugiemu przydałoby się dać po klapsie. - rzuciła z przekąsem.
- No to chyba tylko od tak pięknej damy, jak ty. - rzucił nonszalancko Siła.
- Swoją dworskość schowaj sobie w buty. - machnęła zdegustowana ręką - Mamy problem. - przeszła płynnie na usuryjski. - A nawet kilka. Dziewczyna Anioł źle się ostatnio czuje. Wszystkie zwierzęta zaczynają zachowywać się niespokojnie i nieprzewidywalnie. WY też.

Uśmiechy zostały zgaszone. "Nieprzewidywalnie" samo w sobie nie było problemem. "Nieprzewidywalny usuryjczyk" brzmiało już gorzej. Zapowiadały się nieprzespane noce, zamykanie na klucz w wozach, utrata świadomości i zwycięstwo instynktu. Czyli jednym słowem niebezpieczeństwo. Mysz czy łasica nie grozili nikomu. Ale lew czy niedźwiedź, to już większy problem.
- Nie wiedziałem, że zbliża się pełnia. - smutek odbijał się wyraźnie w głosie Petera.
- To nie pełnia, to coś zupełnie innego. - Siłą zaplótł ręce na piersi - i dobrze to wiesz. Czujesz to w powietrzu. Widzisz to po zachowaniu Azy.
- Bardzo zabawne.
- prychnęła w odpowiedzi dziewczyna. - Czy ktoś to już zauważył?
- Pytasz o Davida?
- Żanna zmrużyła oczy. - Jeszcze nie. Ale jakikolwiek wasz błąd i będzie was miał jak na dłoni.

Ciężką atmosferę przecięła wypowiedź Ernesta.
- Witam, jestem już gotów, żądny pracy i gotowy do pomocy.
Czyli drużynka nie stanowiła najgroźniejszego problemu.
Żanna zaczęła się śmiać, Peter natomiast wpadł w nagły trans mrugania, co wyglądało dość dziwnie, barczysty mężczyzna przypominał bowiem misia posturą. Wystarczy wyobrazić sobie niedźwiedzia mrugającego z prędkością łopat wiatraka i efekt byłby podobny, pół dziwaczny, pół komiczny. Siła podparł się pod boki. Aza spojrzała na Ernesta lekko rozkojarzona.
- No cóż - potem szturchnęła w bok Siłę, - nie możemy jeszcze narażać twojego ramienia. Potem się może przydać bardziej. Na razie … przydałby się ktoś do rachunków. Należałoby zapisać, ile zarobiliśmy, ile wydaliśmy i tak dalej. Siła cię zaprowadzi.
Trzeba było wymyślić i to szybko jakiś sposób zatuszowania dziwnego zachowania usuriańczyków w Cyrku.

- Och, oczywiście, czy możesz przyjść do mnie po swojej pracy?
Ernest coś jeszcze dodał. Chwilę jej zajęło powrócenie do rzeczywistości. W końcu wzruszyła ramionami.
- Spotkamy się w czwórkę, aby omówić podróż.
Jak ochronić cyrk przed niedźwiedziem i lwem? Zatrzymać ich w wozie. Chyba jedyne wyjście. Tylko, że nie mieszkają razem.
- Czy mogłabyś przyjść chwile wcześniej? - Zapytał poważnie. - Potraktuj to jak osobista prośbę. Chwila wcześniej, po prostu, może być?
Westchnęła. To nie był najlepszy czas na wesołe pogawędki z sympatycznymi mężczyznami. Siła spoglądał na nią z tym swoim wrednym uśmieszkiem, sugerując coś wielce nieodpowiedniego. W oczach odbijało się pytanie "Czemu nic nie powiedziałaś?"
- Niech będzie. Przyjdę po ciebie.
- Wobec tego, do zobaczenia.

I wyszli. Siła bez słowa zaprowadził Ernesta do wozu Założyciela i pokazał księgi i sposób, w jaki przebiega u nich księgowanie. Potem pokazał co też oczekuje na wpis. Na odchodnym rzucił.
- Jeśli planujesz cokolwiek, uważaj. Ona ma ostre ząbki.

Aza tymczasem poprosiła Petera o zaopiekowanie się Voddaccianinem Lucą Luccinim i pokazaniem mu, z czym wiąże się praca przy rozkładaniu i składaniu obozu. Oczywiście kiedy wróci. I aż ją zmroziło. Przecież nie powiedziała im nic o spotkaniu! Przeklęła siarczyście w umyśle po usuryjsku i biegiem puściła się do wozu Jana. Bez ceregieli wpadła do środka i podeszła na palcach do łóżka.
- Cyprian, mam do ciebie wielką prośbę...

I w ten oto sposób chłopak mógł wylegiwać się przez cały dzień na trawce, czekając na przyjazd Maike i Luci, tylko po to, aby ich powiadomić, że mają się udać do wozu Azy. A właściwie wozu Żanny.

Po czym poszła do wróżki Lidii i załatwiła zajęcie Maike. Nie wiedziała, czy do tego pchnęła ją mściwość, czy może stwierdziła że nie będzie narażać filigranowej osóbki na niepotrzebny wysiłek. Z którą było coś bardzo nie w porządku. Jutro miała wypucować lustra w Gabinecie Luster. Zajmie jej to najwyżej kilka godzin.

Zmierzchało. Aza ruszyła wolno w stronę wozu Założyciela.

Razem z Ernestem przeszli szybkim krokiem do wozu Żanny. Tutaj już nikogo nie było - zgodnie z prośbą mieszkanki wyniosły się na kilka godzin pośpiewać i potańczyć przy ognisku. Węże spały w swoim terrarium. To teraz czas na naradę, jak tylko się wszyscy zejdą.

Aza sprawdziwszy, że w środku wszystko jest w porządku, usiadła na schodkach i starała się wyciszyć. W rzeczywistości jej zmysły wariowały. Wszystko się zlewało, a potem kreowało w jakieś dziwne kształty. Jeden wielki chaos. Coś wisiało w powietrzu bardzo niedobrego. Zdarzy się coś strasznego. Mówił jej to węch, słuch, zwierzęcy instynkt. Zawsze kiedy miało się zdarzy coś niedobrego, wszyscy usurianie w cyrku byli nie do zniesienia. A tu jeszcze cała ta wyprawa. Może właśnie dlatego chciała wziąć w niej udział? Żeby uciec od tej atmosfery niepokoju. Ponownie instynkt mówił jej, że kiedy dojadą do Castille będzie za późno.

W końcu nadeszli Maike i Luca. Aza gestem zaprosiła całą trójkę do wnętrza wozu gestem dłoni. Zamknęła okiennice, drzwi i zapaliła świece.
- To kto ma ochotę zacząć?
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 25-11-2008, 19:23   #56
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Muzyka przy ognisku wplątywała się we włosy cygańskich tancerzy. Najpierw para mężczyzn igrała nad ogniem, przeskakując i bawiąc się iskrami, a potem ich miejsce zajęły kobiety, jedna w czerwonej sukni, druga w białej. Wpięte we włosy kokardy wirowały, uśmiechnięte wargi kusiły, roziskrzone, ciemne oczy odbijały blaski ognia. Chciałby także zacząć naukę cygańskiego tańca, ale jeszcze dzisiejszego dnia nie. Żałował, bo nie potrafił mówić tego, co czuł. Zazwyczaj zamykał się przed uczuciami w skorupie niczym żółw, komunikując się z otoczeniem tylko zestawem obojętnych informacji. Teraz chciał się nauczyć. Dla Azy, choć miał przeczucie, że to tylko łudzenie siebie. W takich chwilach żałował czasem, ze nie został na jednym z tych pól bitew, rozrzuconych po całym północnym Eisen.


Gorączka. Wyjazd do miasta znowu rozniecił ogniska gorączki. Wczorajsza rana połączona z utrata krwi dawała o sobie znać. Napary i maści wprawdzie pomagały, ale nie zastępowały naturalnego procesu gojenia, do którego potrzebny był czas. Uważał tylko, żeby nie chwiać się idąc. Po co miałby przysparzać Cyganom i szczególnie Azie, nowych problemów. Widać było, że samym przybyciem narobili im kłopotów. Wprawdzie nie prosił się o to, by tu przebywać, ale Cyganie byli gospodarzami, natomiast oni obcymi, gośćmi, przybyszami. Widać byli zmuszeni tak samo jak oni, i, o ile Ernest znalazł w cygańskim taborze coś najważniejszego, to zarówno Maike, Luca, jak i Cyganie, wydawało się, tylko marzyli, żeby wreszcie mogli pójść swoimi drogami.

Ale dobrze, ze Aza wzięła jego kwiat i wpięła we włosy. Była piękna, ale jednocześnie uciekała myślami i wzrokiem. Ukrywała coś. To było pewne. Rozumiał, że każdy ma swoje tajemnice, on zaś był dla niej nikim. Mógł tylko liczyć, że kiedyś jej serce się zwróci ku niemu, ale patrząc teraz na kompletnie niezainteresowana nim twarz dziewczyny, która zdawała się mówić: jesteś miły, ale daj mi spokój, tracił wiarę.

Kiedy usiedli razem w wozie, przy stole, Aza spytała:
- To kto ma ochotę zacząć?
Dość zasadnicze pytanie, tylko o co chodzi? Jak zacząć, co, po co? Ale rzeczywiście … on miał pewna koncepcję, choć bał się, ze zostanie odrzucona na wejście i uznana za zbyt ekstrawagancką. Jakby nie było, postanowił się najpierw przedstawić:
- Jeżeli ktoś jeszcze mnie nie zna – szczególnie właściwie zwrócił się do Luci, - jestem Ernest de Sept Tours, żołnierz oraz najemnik, który większość czasu spędził na wojnach w Eisen. Szczerze przyznaje, ze nie mam kompletnie pojęcia po co jedziemy, dlaczego i dlaczego akurat mnie wybrano. Prawdopodobnie dlatego, ze byłem pod ręką licząc raczej na państwa wiedzę oraz moje umiejętności. Dlatego nie będę mówił o wyspach, czy artefaktach, natomiast mam pewien pomysł, jak tam dojechać nie zwracając na siebie zbyt wielkiej uwagi … źle, zwracając na siebie uwagę, ale jednocześnie kompletnie nie zwracając. Wiem, że brzmi to strasznie zawile, ale pozwólcie mi wytłumaczyć. Proszę także, nie odrzucajcie go pochopnie tylko dlatego, że nie jest standardowy, że wydaje się absurdalny Może, ale to działa! – Mówił urywanym głosem, chociaż nie przypuszczał, by jego pomysł został uznany za cokolwiek wart. Tak przeważnie bywało gdzie indziej. Napił się nieco mięty, potem kontynuował.

- Otóż, nie wiem, czy państwo wiecie, że niedawno był w stolicy napad na duży kantor. Jakiś mężczyzna z pistoletem w dłoni wpakował się do sklepu i przyłożywszy lufę do głowy kupca zażądał gotówki utargowanej podczas otwarcia. Nawet nie miał maski, ale wiecie co, nikt kompletnie nie pamiętał tego człowieka. Czy miał brodę, czy nie miał? Jak wyglądał? Nikt nie pamiętał, a wiecie dlaczego? Bo wszyscy pamiętali jego wielkie, śmieszne buty żółto barwione. Kiedy się pokazuje ludziom coś dziwacznego, coś, co się rzuca w oczy, potrafią przeoczyć inne, ważniejsze fakty. To się wydaje niezwykle, ale dokładnie tak jest. Druga sprawa, o której chciałbym powiedzieć, to niedawno wydane dzieło jakiegoś monteńskiego pisarza, którego nazwiska niestety nie pamiętam. Opowiada dzieje pewnego zubożałego barona, którego zrujnowany zamek odwiedził przypadkiem wóz objazdowego teatru. Wśród aktorek była piękna dziewczyna, Izabela. Baron zakochał się oraz postanowił, że pojedzie razem z teatrem. Ponieważ aktorzy stracili jednego kolegę ów szlachcic zaproponował, że go zastąpi. Ponieważ zaś grywał w masce, nie uważał się za zhańbionego. Potem morze przygód, walk, zły rywal, pewien książę, super mistrz szpady oraz szczęśliwe zakończenie. Izabela okazała się pochodzić ze szlachetnego rodu, ów rywal odkrył, że jest jej bratem, a młodzi zakochali się w sobie. Przeczytałem ta książkę u mojego poprzedniego gospodarza, który miał całkiem niezła kolekcje awanturniczych romansów. Polecam.

- Ale co to ma do owej koncepcji, spytacie zapewne? Już wyjaśniam. Słyszałem, że mamy się przebrać, żeby się nie wyróżniać. Myślę, że to maskarada, którą łatwo będzie przejrzeć, jeżeli ktokolwiek będzie chciał nas odszukać. A rozumiem, że to całe przebranie wskazuje na to, iż tak może właśnie być. Ponadto przekroczenie granicy … wszyscy rozumiecie. Dlatego proponuję wykorzystać elementy wspomniane w podanych przykładach. Po prostu, czy nie lepiej, żebym robił za zwariowanego eiseńskiego barona, zakochanego w Azie, który przyłączył się do cyrku? Powód tak niespotykany, że wszyscy od razu uwierzą biorąc pod uwagę jej świetną urodę. Po drugie, mając takie coś nie będą interesowali się Maike oraz Lucą. Dostaną te żółte buty, które przesłonią im cały obraz
- dukał pod koniec ze zdenerwowania.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 25-11-2008 o 20:00.
Kelly jest offline  
Stary 28-11-2008, 23:45   #57
 
WieszKto's Avatar
 
Reputacja: 1 WieszKto nie jest za bardzo znanyWieszKto nie jest za bardzo znanyWieszKto nie jest za bardzo znany
Luca dotarł do obozu cyganów bez przeszkód. Niestety nie znalazł żadnego z kościołów - jednak Montaigne znacznie różniło się od Vodacce. Tam miejsca kultu były raczej powszechne tutaj wyglądało na to że ludzie przestali potrzebować ba przestali się liczyć z wolą Theusa. W końcu kto w Vodacce strzela do księży?

Aza szybko zaprowadziła go do pomieszczenia gdzie mieli odbyć zebranie. Monteńczyk zabrał głos jako pierwszy. Zrobił na nim dobre wrażenie. Był rzeczowy i konkretny. A przede wszystkim się przedstawił. Maniery, klasa to coś co wyznacza kim się jest. Kawaler de Sept Tours był gentelmanem.

Luca czekał w milczeniu aż Ernest wyjawi swój plan. Sprawa przebrania wydawała się słuszna. Dotarcie do granicy było aktualnie priorytetem. Jeśli każdy z bich rzeczywiście wcielił by się w postać, którą łatwo byłoby odegrać to mogło się udać. Ale Monteńczyk chciał czegoś więcej. Pragnął wzbudzić zainteresowanie wokół siebie ale, tak by nie został zdemaskowany. To było ryzykowne i szalone. A do tego jeszcze wątek romansu między Ernestem a Azą - może rzeczywiście nie musiał za dużo udawać... To mogłoby się udać...

Odczekał spokojnie aż kawaler do końca wyłoży swój plan. Następnie postanowił dodać coś od siebie.

- Nie wiem i nie wnikam dlaczego każdy z nas został wybrany do zadania które nam postawiono. Jednakże jeśli dobrze rozumiem nie dano nam możliwości odmowy jego wykonania. Skoro jesteśmy w tym razem proponowałbym zalanować jak dokonać tej śmiałej operacji i wyjść z tego cało. Dziękuję signore za prezentacje i pomysł przebrania. Sam również jestem człowiekiem szpady, więc to chyba na nas skupi się odpowiedzialność za bezpieczeństwo. Co do przytoczonych przez signore "żółtych butów" to naprawdę orginalny pomysł. Pytanie czy signorina Aza wyrazi zgodę na pańskie umizgi. - uśmiechnął się szelmowsko.
- Należało by się zastanowić ile czasu zajmie nam podróż na statek i rozplanować te chwile na przygotowania do działań na wyspie. Czy ktoś ze zgromadzonych ma jakieś informacje o celu naszej wyprawy? Czego możemy się tam spodziewać? Czy powinniśmy nabyć jakiś specjalny sprzęt zanim wsiądziemy na statek? Czego tak na prawdę oczekują od nas mocodawcy?

W tym momencie przerwał zauważając że zaczął wiecej pytać niż wyjaśniać.
 
WieszKto jest offline  
Stary 28-11-2008, 23:49   #58
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Hall om mig nu

Wiatr przeczesywał jej włosy obracając wszelkie problemy w nieistotne mrzonki. Przymknięte oczy tylko potęgowały poczucie wolności.
Nic nie mogło jej zatrzymać.
Nic nie miało nad nią kontroli.
Wzięła głęboki oddech. Przy takiej prędkości nawet upalny skwar dawałby uczucie orzeźwienia, ale ten już minął. Zapadł zmierzch, a wraz z nim robiło się chłodniej.
Nie zimno, Theusie broń, po prostu chłodniej i niezaprzeczalnie przyjemniej.
Powoli, nieuchronnie zbliżała się cyrkowego namiotu. Ale, nie jeszcze przez tą krótką chwilę była zupełnie wolna, jeszcze chwilę, krótką...
- przepraszam - usłyszała głos dzieciaka niczym świat powietrza w uszach. Musiała go minąć z niezłą prędkością.
- no i szlag trafił moja wolność - syknęła do siebie, hamując konia i otwierając powoli oczy. Ujrzała wielki namiot w oddali a pod kopytami konia grudki świeżej ziemi. Zbyt intensywnie zahamowała?
- o to już? - Spytała samą siebie, nie oczekując odpowiedzi. Właściwie bardziej pasowałoby stwierdzenie "licząc na to, że nie usłyszy odpowiedzi"
Obejrzała się za siebie. W odległości jakichś 200 metrów od niej stał chłopiec, którego jeśli dobrze pamiętała, nazywali Cyprian.
Zawróciła konia i podjechała do młodzika.
- no hej - zaczęła jak gdyby nigdy nic - co tam?
Dzieciak ukłonił się nieznacznie
- mam państwa poinformować, abyście państwo po powrocie udali się do wozu pani Żanny na spotkanie. Signior Luccini został przed chwilą poinformowany. Panienka jest ostatnia.

Nathalie podrapała się za głową. No cóż, była ostatnia, tak wyszło, to ze ZNOWU nie miało właściwie żadnego znaczenia. Poza tym, o co chodziło z tą "panienką". To był tylko dzieciak, naprawdę musiał być taki.. oficjalny? Chociaż pewnie musiał.
Obróciła się i spojrzała na namiot. Było go widać, c nie znaczyło jednak, że był znowu tak blisko. Wciąż pozostawało do niego jakieś dwa kilometry.
- czekasz jeszcze na kogoś czy wracasz już do obozu? - Do tej pory twarz chłopca nie przejawiała żadnych emocji (Był posłańcem, robił, co mu kazano) teraz jednak przez jego oblicze przeleciał cień zdziwienia.
- wracam, proszę panienki - odpowiedział grzecznie wracając do wcześniejszego wyrazu twarzy.
- dobrze – uśmiechnęła się - no to wskakuj - powiedziała łapiąc chłopca za rękę i bez większych problemów wciągając go na konia. Właściwie Cyprian nie miał właściwie możliwości protestu. Podciągnięcie go do góry nie sprawiało większego problemu, ba był zaskakująco lekki. Dodatkowo w chwili, kiedy dziewczyna postanowiła go "zgarnąć" odbił się lekko od ziemi, lądując później bezpośrednio za nią.
Siodło było naprawdę długie, w dodatku dość płasko zakończone, tak wiec dzieciak nie miał żadnych kłopotów z pełnieniem roli pasażera.
Ciężko było powiedzieć czy był zadowolony z takiego obrotu sytuacji, czy nie. Narzuconej oferty jednak nie odrzucił.
- no to trzymaj się - rzuciła roześmiana dziewczyna i ruszyła z kopyta. Dzieciak nie miał innego wyboru jak tylko objąć ją w pasie, aby nie spaść z konia - i jeszcze jedno - Powiedziała odwracając się do niego - nie mów mi "panienko", to brzmi strasznie.. sztucznie - uśmiechnęła się - Nathalie wystarczy - to mówiąc odwróciła się z powrotem.
- przepraszam, a nie Maike? - Spytał lekko zaskoczony przerywając chwilę ciszy
W tym momencie Cyprian mógł poczuć jak dziewczyna na chwile sztywnieje.
"jasny gwint" syknęła do siebie. Dreszcz przebiegł jej przez kręgosłup.
Nie cierpiała, kiedy ktoś zwracał się do niej per "Maike". Nie zmienia to faktu, że przywykła już do takich sytuacji, jednak teraz popełniła głupią gafę.
- Maike - powiedziała przez lekko zaciśnięte zęby. Nie była do końca zadowolona, ale co poradzić - Oczywiście ze Maike - zaśmiała się sztucznie - Maike, Nathalie, mów mi jak chcesz - to mówiąc. Przygryzła wargi i przyspieszyła. Niepotrzebnie, bo tak naprawdę prawie byli na miejscu. Chwile później zatrzymała konia dość, co by nie powiedzieć, raptownie
- no, jesteśmy - powiedziała z uśmiechem. Szybko zapomniała o wpadce i trochę się rozluźniła. Było - minęło, z takiego założenia wychodziła.
Cyprian jako pierwszy zeskoczył z konia.
- dziękuję za podwiezienie panien.. - urwał pod wpływem wzroku dziewczyny. Odkaszlnął nie kończąc zdania.
Nathalie również bez problemów zsiadła ze zwierzęcia.
-proszę - odpowiedziała z uśmiechem. Miała ogólnie dobry humor, a niewiele było rzeczy, które mogłyby go zrujnować
Chciała odprowadzić wierzchowca, nie spieszyło jej się.
- proszę zostawić, ja go odprowadzę - powiedział Cyprian odbierając jej cugle.
- no tak, spotkanie - westchnęła i ruszyła niespiesznie w stronę wozu, w którym się dzisiaj obudziła. Jakoś nie do końca chciała iść na to zebranie. Nie była pewna, co też łasica naszykowała jej do roboty i trochę ja to niepokoiło.

Zaczynało zmierzchać. Znowu słychać było delikatne strzaskanie ogniska, nie do końca jeszcze zagłuszone śpiewami. Pachniało palonym drewnem. Było w tym wszystkim coś magicznego.
Otrząsnęła się. Jeszcze nie znała zbyt dobrze tego miejsca, nie miała dookoła ludzi ku sobie przychylnych. W każdym razie, jeszcze nie. Prawie nikogo nie znała a nie była pewna czy ktokolwiek chciałby poznać ją w innych okolicznościach niż przy pożegnaniu. Co prawda nie raz już podróżowała już dziwnych warunkach i bywała w gościnie u obcych ludzi. Raczej nie spotykała się z wrogim przyjęciem, ale nigdy nic nie wiadomo. Każde miejsce było inne. Właśnie. OBCE miejsce. Nie mogła dąć się od tak zahipnotyzować. Choć trzeba było przyznać, że to TU wydawało się całkiem sympatyczne.

Kiedy doszła do wozu Żanny, cała trójka już czekała. Wyglądało na to, że signor Luccini też dopiero, co przybył, ale nie zmieniało to faktu, że znowu była ostatnia.
Wzruszyła ramionami. Mówi się trudno.
Aza zaprosiła ich gestem do środka.
Zamknęła okiennice, drzwi i zapaliła świece.
- To, kto ma ochotę zacząć?

Zacząć? Jasne, niech zaczynają. Mogła posłuchać, a co tam. Ona właściwie nic szczególnego do powiedzenia nie miała. Chwilowo interesowało ją jedynie, cóż to za pracę przydzieliła jej cyganka. Jakoś dziwnie ją to dręczyło.
Usiedli.
Chwila ciszy
Zaczął kawaler sept Tours. Przedstawił się ponownie. Jakoś wybitnie skierował się do signor Lucciniego.
"No tak, prawda, nigdy nie zostali sobie bezpośrednio przedstawieni. Zaraz.. Szlag, Maike też się nie przedstawiła" Skrzywiła się minimalnie do siebie
„Znaczy że też będę musiała się odzywać, heh"
Ale kawaler na przedstawieniu się nie zakończył. Opowiedział dwie świetne historie i z tego, co udało jej się wychwycić porównał siebie i Azę do pary butów. Ciekawe. W dodatku chciał "udawać zakochanego". Na pierwszy rzut oka widać było, że udawać nie musiał.
Nathalie uśmiechnęła się do stołu z politowaniem. Nikt miny tego nie widział. W końcu uśmiechała się do mebla właśnie po to żeby nikt tego nie widział.
A więc mają „parę” na pokładzie. Ciekawe.
Przewróciła ukradkiem oczami. Nikt się na nią nie patrzył, więc mogła.
Westchnęła. Miała ochotę wstać, ale się powstrzymała. Z lekkim uśmieszkiem postanowiła od razu wyjaśnić wszystko raz a dobrze, i do sprawy więcej nie wracać.
Chciała coś powiedzieć ale ktoś ją uprzedził. Był to signor Luccini.
On również wygłosił kwiecistą mowę, dając wszystkim do zrozumienia że o misji wie dokładnie tyle co i inni, jeśli nawet nie mniej.
Cudowny zwierzchnik.
- dobry wieczór - zaczęła, gdy signor już skończył swoją wypowiedź i zapanowała cisza - ja również się przedstawię, dla co poniektórych po raz kolejny - jej wzrok zatrzymał się na ułamek sekundy na kawalerze spet Toursie.
- Nazywam się Nat..haha - zaśmiała się nerwowo. Znowu to samo. Kiedy normalnie się przedstawiała nikt jej jeszcze nie znał bo nie była wcześniej przedstawiana jako Maike. Jeśli zaś była nie musiała się przedstawiać. Teraz było inaczej. Odkaszlnęła i spojrzała lekko zdegustowana w sufit - nazywam się Maike Siversten - mówiła pewnie i spokojnie patrząc na zgromadzonych- niektórzy wołają na mnie Nathalie - wyjaśniła po chwili - pochodzę z Eisen i jestem tłumaczem. Tłumaczę prawie z każdego języka na każdy. Obecnie reprezentuję stowarzyszenie odkrywców, ale o tym pewnie już wiecie - uśmiechnęła się lekko półgębkiem. Wszyscy widzieli, kto brał, jaki list. A nawet, jeśli nie, to i tak na pewno skądś już wiedzieli.
- a teraz do sprawy. Co do "żółtych butów" - zaakcentowała to dość specyficznie, delikatnie ironizując - tą misję dostałam zupełnie przez przypadek, wątpię więc żeby ktokolwiek mnie szukał. Ogólnie mogę podróżować gdzie chcę, z kim chcę i nie myślę, aby ktokolwiek zwracał na to jakąś szczególną uwagę. Z przekraczaniem granic również nigdy problemów nie miałam - zaśmiała się - ale jeśli chcecie możecie przyjąć śmiało rolę niecodziennego obuwia, bardzo proszę. Co do przebierania, jest mi to wszystko jedno, a jeśli ma to komukolwiek oszczędzić kłopotu, to nie widzę problemu.
Jeśli zaś chodzi o wszelkie ustalenia, to wydaje mi sie że jeszcze mamy trochę czasu. Sama podróż do Castille zajmie nam około miesiąca więc nie ma co panikować. - postanowiła rozwiać wątpliwości i odpowiedzieć na pytania swojego źródła informacji. W każdym razie na tyle na ile potrafiła. Potem, miała nadzieje, dadzą jej święty spokój a ona zgodzi się na ustalenia, na te na które się nie zgodzi, po prostu zignoruje.
- cel naszej wyprawy został już wcześniej określony -kontynuowała. Swoją drogą przecież już o tym mówili, może po prostu nie słuchał? - mamy zebrać jak najwięcej artefaktów i przywieźć je jakiemuś "starcowi" - tak, jasne, na pewno da wydrzeć stowarzyszeniu z rąk jakieś artefakty. Jej misia tez taka prosta nie będzie - nie wiadomo czego można się spodziewać na tych wyspach ponieważ jeszcze nikt się na nie nie zapuszczał - wiedziała co można spotkać na innych wyspach, ale wolała to zachować dla siebie. Nie wszystkie rzeczy należał bowiem do przyjemnych - sprzęt zaś, jeśli jakiś będziemy nabywać, myślę że i tak zdobędziemy dopiero w porcie. Na rynkach można dostać wszystko a nie ma sensu tego ze sobą teraz tarabanić. Pracodawca zaś oczekuje od nas artefaktów, o tym czego chcą od nas nasze stowarzyszenia nie muszę chyba mówić - uśmiechnęła się. Każde stowarzyszenie czegoś chciało. Skąd ona mogła wiedzieć czego chciały pozostałe? Mogła się tylko domyślać.
Skończyła wypowiedź. Jeśli dobrze pójdzie już niczego nie będą już od niej chcieli, a w każdym razie nie będą od niej oczekiwali dłuższych wypowiedzi.
A co z tą pracą?
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez alathriel : 29-11-2008 o 00:16. Powód: 4 pitolone minuty xD
alathriel jest offline  
Stary 29-11-2008, 15:24   #59
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
W ciemności wzrok Azy wyostrzył się. Przymknęła oczy, aby nikt nie zauważył dziwnego odbicia światła. Przycupnęła na łóżku Żanny. Zasłoniła dłonią usta, aby nie widzieli jej złośliwego uśmiechu. I zębów. Przede wszystkim zębów.
Wszystkie spotkania wyglądają tak samo. Czy to Starszyzna czy nie, tak samo rzuca się słowa na wiatr, chowając jakieś ukryte cele pod podszewką. I jeszcze to parszywe syczenie i grzechotanie spod pokrywy.

Dziewczyna wściekle kopnęła dwa razy piętą w mebel, na którym siedziała. Z wnętrza skrzyni wydobył się przytłumiony zły świst, którego nikt oprócz niej nie zrozumiał.
~ Cccco robissszzzz Azzzzzzo? Ccczzzemuśśśśś taka zzzzła?
Zignorowała pytanie węża. Niestety jej słuch wyostrzył się. Ognisko na zewnątrz płonęło równo. Nad nim uniosła się chmura iskier, które syczały, kiedy rozpływały się w powietrzu. Ktoś właśnie dorzucił drew.

Moli mola, moli mola...

Jien grał na niedostrojonej gitarze - czuła, że trzecia struna nie była odpowiednio mocno naciągnięta. Żanna nie wkładała całego serca w piosenkę. Co i rusz spoglądała w stronę własnego wozu - jej głos płynął bez przeszkód w stronę Azy, i rozbijał się dopiero na drewnianej ścianie obok jej ucha. Siła zbyt mocno wybijał rytm tańcząc na jednym z bardziej odległych dachów. Kroki, tak specyficznie przyciężkie, Petera oddalały się od ogniska. Zbyt szybko. I te ciche gwizdy pod nosem - David miał dobry humor. Zbyt dobry. Dziewczyna Anioł nuciła pod nosem ledwo dosłyszalnie. Czyli siedziała w swoim małym domku, zapewne schowana pod kocem i wypłakiwała oczy w poduszkę. Prawie czuła jej łzy płynące po policzkach.

I z drugiej strony wozu. Trawa żaliła się szumem, że targa nią wiatr. Coś poruszyło się w niej. Poruszyło wąsami, długimi. Odbiło się delikatnie od ziemi jedną łapką - to musiał być królik. Tylko królik robi tyle hałasu wąsami.

Skoczył i zniknął. Schował się pewnie do swojej nory. Dalej drzewa opowiadały swoje wieczne opowieści, nuciły pieśni do melodii wiatru. Może wtórowały pieśniom Cyganów? I nagle szelest. Szelest miarowy, jakiś melodyjnie oszczędny. Ktoś szedł. Ale raczej jakby płynął zaraz nad ziemią. Jedynie trawa go zdradzała. I ten chłód i cisza, która ogarniała postać. Jakby wielka wyrwa w obrazie dźwięków.

Aza machnęła dłonią przed swoim nosem. Majaki. Nikogo tam być nie może. Akurat skończyła mówić Maike.
- Jakaś ty dufna. - powiedziała do niej wstając z miejsca. - "Nigdy nie miałaś problemów z przekraczaniem granicy?" - prychnęła. - A patrzysz na naszą sytuację przez pryzmat tego, z kim podróżujesz? Zanim zdążą pomyśleć, kiedy na horyzoncie pojawia się Cygan, na usta ciśnie im się słowo "zdrajca". Front jest ciągle patrolowany, nie możliwe jest ominąć posterunku. Pierwszym miejscem, w którym zdrajca mógłby im zniknąć z oczu jest obozowisko cygańskie - miejsce, które wygląda jak jeden wielki, kolorowy targ. Choćby małe podejrzenie, że ukrywa się wśród nas niepowołany człowiek, jesteśmy martwi.

Wściekle wypuściła powietrze z płuc - Wszyscy jeśli będą mieli takie widzi-mi-się. Ostatnim razem, jak przechodziliśmy przez granicę, mieliśmy szczęście. Zastrzelono jedynie jednego mężczyznę. - już jej oszczędziła smętnej opowieści Rotgiera, którego powiesili na drzewie jako ostrzeżenie, że jeśli nie odda się im swojej kobiety, kończy się jako trup. - Wojna trwa od pięciu lat. To są istne podchody - zarówno Monteńczcy jak i Catilliańczycy zaczynają wariować. Są brutalni. Nie widują kobiet zbyt często, rozumiesz? W pobliskich wioskach, wszystkie młode panny nagle wyjechały, jak najdalej, na pensję. Nawet te równie brzydkie jak bezpańskie psy. I co zrobisz jak cię taki zaatakuje? Poczekasz, aż cię jeden z kawalerów ocali? - ruszyła głową w stronę Ernesta i Luci - Sama zabijesz? I następnego też? Nie pozbędziesz się całej wygłodniałej watahy, jedynie ją rozsierdzisz. - panienka "co-wie-wszystko" się znalazła. Może Aza nie zna się na wojnie, ale jako przejezdny widzi jak żołdacy są zgrani między sobą, ale ludzi spoza traktują jak śmieci. Odrzuciła wilgotne włosy do tyłu. Te palące się czerwonym blaskiem zwierciadełka w oczach, jak ogniki wściekłości. Należało zmienić temat.

- Może rzeczywiście powinniśmy znaleźć jakieś "żółte buty" - spojrzała na Ernesta i już niczego nie podejrzewała. Wszystko stało się jasne. To, czego nie chciała widzieć, wypłynęło w oczywistości. Ale Siła będzie miał używanie na biednym Erneście. Poprawiła kwiat we włosach - tyle że ja się bardziej martwię o Signior Luccianiego. Monsieur Sept-Tour mniej rzucasz się w oczy. Ale oczywiście zgadzam się na propozycję. - kiwnęła mu głową. Propozycja jej nie przeszkadzała, ale ten świst w uszach... Świst? Tak. Słyszała świst w uszach. Ktoś ją wołał. Tak, to było wołanie. Usilne. Ktoś tam, pod lasem stał i ją wołał. Niemożliwe! Rzuciła okiem w stronę zamkniętego okna.

- Natomiast panna Maike zaczyna coraz bardziej pasować do nas. Nie jestem taka pewna czy jeśli będziesz monsieur smalił do mnie cholewki, to pozostała dwójka zniknie podejrzliwym oczom z horyzontu. Ale do granicy prawie miesiąc, do tego czasu już nie powinniście się tak wybijać. Może robię z igły widły.

Naprawdę starała się nie słyszeć tego wołania. A to nie było zbyt proste.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 30-11-2008 o 00:46. Powód: enter i enter i niech cyzta się wam łatwiej ;]
Latilen jest offline  
Stary 29-11-2008, 18:46   #60
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
Uśmiechnęła się do siebie przez zaciśnięte zęby.
"Zabiję ją, jak Theusa kocham, że ją zatłukę"
Mogła znieść wiele, ponieważ było jej to wszystko jedno. Na prawdę wszystko jedno, ale kiedy ktoś ją atakował.. nie potrafiła siedzieć cicho. O nie, co to to nie.
Nawet, jeśli łasica miała odrobinę racji, na chwile obecną nie mało to żadnego znaczenia. Nawet, jeśli miała dowalić jej paskudną robotą, to się nie liczyło.
I jeszcze ten ton. Prawdopodobnie on zirytował ją najbardziej.
Zacisnęła usta w linijkę i spróbowała się uśmiechnąć. Bynajmniej nie sympatycznie. Z niezmieniona miną oparła się na oparciu i skrzyżowała ręce na piersi.

- robisz - odpowiedziała krótko. - Z granicą nie ma większego problemu. Jeśli przekroczymy go jako my a nie jako cyganie. Wystarczy godzinny odstęp czasu, w końcu nie będziemy jako jedyni na świecie tej granicy przekraczać - uśmiechnęła się. Nie raz robiło się takie numery. Wiele osób przekraczało granice każdego dnia. Niby, dlaczego mieliby akurat na nich zwrócić uwagę? Na trójkę ludzi spośród całej masy innych. Przecież nie świecą na zielono, więc nie wybijają się spośród tłumu. Tłumacz, żołnierz i . ktoś tam. Właściwie, czym się zajmował ten cały Luccini? Nieważne. Tak czy siak, nie byli niczym, co wykraczałoby poza normę.
- jeśli chodzi o żołnierzy to też sobie poradzę nie masz się co mar.. - urwała. Na jej obliczu pojawiła się pełna irytacja. Niech to szlag. Maike. Ona nie widziała problemu, gorzej z drugą jej połową. Przeciecz to oczywiste, że ta łajza przepadnie. Przez te kilka miesięcy też nie potrafiła sobie z nimi radzić.
Dziewczyna wykonała głową gest głową jakby chciała rozciągnąć zesztywniałe mięśnie karku i wciągnęła powietrze nosem.
- dobra istnieje spore prawdopodobieństwo, że jednak nie da sobie rady. - "DAM" jakoś nie przeszło jej przez gardło.
Westchnęła i podrapała się po skroni
- przebranie to nie taki głupi pomysł - dodała zasłaniając dłonią oczy.
Drugą rękę miała na stole. Oparta o siedzenie zaczęła stukać paznokciami w blat. Była wkurzona. Coś ją irytowało, ale co? Tego żaden ze zgromadzonych wiedzieć nie mógł. Wyglądała jakby zaraz coś ją miało trafić. NIENAWIDZIŁA brać pod uwagę tego, co też Maike może albo, czego nie może, zwłaszcza, jeśli wpływało to bezpośrednio na jej życie.
I właśnie, dlatego, nie cierpiała udawać tej drugiej. Miały różne charaktery. Nathalie, która zawsze sobie z wszystkim potrafiła poradzić nie mogła znieść faktu odgrywania pociesznej ciapy.
Niech to szlag.
Przypomniała sobie coś. Zaprzestała bębnienia i uśmiechnęła się niewinnie. W każdym razie ustami, oczy zdecydowanie wyrażały coś innego
- a żółte buty możecie odgrywać od woli - machnęła ręką w powietrzu jakby rzucała jakąś błahą anegdotę - kto wie czy nie okaże się to skuteczne - uśmiechnęła się troszkę szerzej. "Byle z dala ode mnie" miała na końcu języka, ale jakoś się w ostatniej chwili powstrzymała. Nie miała ochoty oglądać umizgów, bo i po co jej taka atrakcja? Będzie chciała łzawego romansidła to weźmie w takowym udział. Na razie miała wszystkiego dość nie wspominając już o tymże dobry humor prysł gdzieś po drodze.
No i cudnie.

Ale na tym się nie skończyło. Tym razem Aza nie wytrzymała
- Tak uważasz? Że tak nas po prostu przepuszczą? Że wiele osób codziennie przekracza front? Skąd ty się dziewczyno urwałaś? A może wśród książek twój umysł pokrył się zbytnio kurzem? - Aza prychnęła. - Mówisz, jakbyś nigdy nie była na wojnie. O Pardon, przecież taki mól książkowy nie pchałby się na wojnę. To cię informuję. Frontu nie przekracza się ot tak. Czemu niby jedna strona miałaby cię przepuścić na drugą stronę? Żebyś podała ich pozycję wrogowi? A czemu drudzy mieliby cię wpuścić a nie rozstrzelać?
W jej minie odczytać jasno można było - Maike to głupia prowincjonalna gąska.

Nathalie zmrużyła oczy. Mól książkowy? a to dobre, nawet Maike nie popadła w taką skrajność, chociaż fakt, niewiele czasami brakowało.
- co ja wiem? Chyba sobie kpisz - Nathalie oparła obie ręce na blacie i delikatnie oparła się na rękach - A co takiego znowu ty możesz wiedzieć? Byłaś kiedyś w wojsku? Pomagałaś na froncie? Nie. Zamknięta w swoim małym cyrkowym świecie zupełnie zapodziałaś gdzieś szarą rzeczywistość. Ty naprawdę wierzysz że ludzie nie przekraczają granic? Może i obszar dzielący Montaigne i Castille jest niebezpieczny, ale przecież to nie powstrzymuje zwykłych ludzi, a tym bardziej handlarzy od przekraczania go. Myślisz że wszyscy dodają sobie kolejny miesiąc do podróży tylko po to żeby ominąć to jedno miejsce. Owszem nikt nie pcha się w najbardziej oblężone punkty. Nikt nie jest aż tak głupi. Dodatkowo, bądźmy szczerzy, chwilowo i tak jest spokój w porównaniu z tym co było - oj tak, Nathalie powoli traciła opanowanie. Nie będzie jej tu jakaś cyganeczka obrażać. Co ona mogła wiedzieć o wojsku? Fakt, może i żołnierze castiliańscy czy też monteńscy różnią się od eiseńskich, ale to tez byli ludzie. W dodatku na podobnych pozycjach
- Jest wiele miejsc gdzie straż jest słabsza. Żołnierze są wykończeni, poza tym oba kraje mają braki w ludziach. Może i popadają powoli w paranoje ale nie aż taką żeby rozstrzelać każdego kto się zbliży. Kraj popadł by w ruinę gdyby nie dało się w żaden sposób przekraczać granic. Aha, a to że ty nie budzisz w nich zaufania, nie jest już moją winą - uśmiechnęła się kwaśno na koniec. Nathalie do tej pory na prawdę nie miała problemów z przekraczaniem granic a jako członek towarzystwa zdarzało ej sie to już nie raz. Dlaczego miała więc wysłuchiwać stękań jakieś przemądrzałej panienki?


Oczy Azy płonęły czerwonym blaskiem.
- Oczywiście, że nie budzę ich zaufania. - uśmiechnęła się jednym kącikiem ust. - Jak wierzyć komuś, kto wydaje się być spełnieniem ich snów? Ty się im raczej nie śnisz. - sugestywnie zlustrowała Maike wzrokiem. - Nie będę na ciebie marnować słów. Rób co chcesz. - co miało znaczyć, "sama się przekonasz, że to JA mam rację" - Ja się od taboru odłączać nie mam zamiaru. - kłótnię uznała za zakończoną. I oczywiście wygraną.

- żebyś się nie zdziwiła - uśmiechnęła się wrednie i z lekką kpiną w oczach - w obu kwestiach - dodała ciszej ale za to pewniej i skrzyżowała ręce na piersiach opierając się z powrotem o oparcie.
Przekraczanie granicy i to czy ma sie zamiar odłączyć czy nie zależało tylko od tego gdzie tez ich wywiozą i jaka będzie ich sytuacja. Ale to się chwilowo nie liczyło. Właśnie znalazła sobie inną rozrywkę.
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez alathriel : 30-11-2008 o 19:52. Powód: a ja rosne i rosne i niedługo przerosne, mame tate i sosne xD
alathriel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172