Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-11-2008, 14:18   #125
Arango
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Misja 5.30 - 5.45





Za ich plecami wstawał kolejny dzień. Za kilkanaście minut będzie zupełnie jasno, co dodatkowo może zmniejszyć szansę najemników na ewakuację. Zostało jeszcze kilku rebeliantów na terenie misji rozlokowanych w różnych budynkach. Dwaj siedzący w prawie całkowicie zrujnowanym szpitalu okazali się najdokuczliwsi.

Byli chyba obładowani amunicja, bo co chwilę dziurawili ściany szopy wystrzeliwanymi na oślep seriami, bądź odłupywali tynk z murowanych ścian kapliczki.
Pociski kalibru 7,62 były półtora razy cięższe od tych do FN i nic nie robiły sobie ze starych desek z jakich była zbudowana szopa. Widać było, że ta po prostu rozpadnie się niedługo.
Co prawda zgromadzone w niej graty stanowiły niezłą osłonę dla trójki mężczyzn, ale gwizd rykoszetującego co chwila pocisku drażnił nerwy.

- Ile mamy amunicji - spytał Egon.
-
U mnie dwa magazynki do pistoletu - pierwszy odpowiedział de Werwe.
Pozostali dwaj uzbierali w sumie 5 magazynków.
- Nie za dużo - skwitował Wilk - na szczęście na razie jakoś przysiedli, poza tymi dwoma... kolejna wystrzelona seria z kałasznika przedziurawiła dach szopy.

W świetle wstającego dnia wszędzie widać było leżące, porozrzucane, ciała Simbe, w powietrzu unosił się zapach dymu i prochu, oraz najgorszy, słodko- mdlący zapach krwi i nadpalonych ciał.

- Cholera !!! - de Werwe obserwujący ewakuację zauważył to pierwszy, w jego głosie brzmiała desperacja - ta łajba chyba tonie ?
Pozostali odwrócili się jak na komendę. Rzeczywiście łajba była już mocno przechylona i gołym okiem było widać, że jeśli odpłynie, a raczej zdryfuje w dół rzeki to tylko z niewielkim ładunkiem. Trzy ? Cztery osoby ? Przy dużej dozie szczęścia może pięć.


Marcus wyciągnął ręce po pierwszego dzieciaka, dziękując w duchu, że ostrzał zdziesiątkowanych Simba jest nikły. Ci co pozostali w misji mieli albo niewiele amunicji, albo im się skończyła, a od ostrzału z dżungli chroniła ich solidna w miarę kaplica.
- Następne !!! - kolejne dziecko, choć popłakane i posmarkane udało się umieścić w łodzi.
Halder
wychylił się jak mógł i wyciągnął ręce przed siebie. Czuł, że przy każdym kolejnym, może nie dać rady. Mięśnie przedramion poddawały się coraz bardziej zmęczeniu.
Anna i Sophie tłumaczyły coś kolejnemu wskazując na mężczyznę. Ten przygryzł zęby przygotowując się na przyjęcie ciężaru.


Silva przyczajony za ścianą budynku widział jak serie dwóch strzelców powoli rozszarpują szopę. Zorientował się, ze łódź spłynie w jego kierunku, choć dostanie się do niej wpław, gdy Simba znajdą się na brzegu dawało raczej iluzoryczne szansę na przeżycie. Na razie jednak musiał zlikwidować te dwa pawiany siedzące chyba na skrzynkach amunicji. Sprawdził magazynek FN i powoli zaczął się przesuwać za róg budynku. Jeśli zajdzie ich od tyłu...
- Job mat' - zdążył tylko pomyśleć, po czym przypadł płasko do ziemi.


Ten sam dźwięk dotarł do trójki w szopie. de Werwe chciał się poderwać i ruszyć na przystań, ale ręce Wilka i Egona przycisnęły go do ziemi.
- Leż kurwa. I tak nic nie pomożesz - wysyczeli


W tej sytuacji Halder mógł zrobić tylko jedno.
- Na ziemię !!! - widząc że kobiety go nie rozumieją rozdarł się jeszcze głośniej
- Na ziemię głupie baby !!! - po czym widząc, że spełniły jego polecenie, sam dał przykład klasycznego padnij, jakich nie powstydziłby się żaden elew Kaiserische Akademii.


Pierwszy pocisk moździerzowy łupnął obok ściany kaplicy wywołując burzę odłupanych kawałków mułowej cegły i okrzyki euforii wśród Simba w dżungli.
Wilk podniósł nieco głowę.
- Zapalające - stwierdził beznamiętnie - widać skończyły im się odłamkowe.
- Ale pocieszenie -
Egon był większym pesymistą.

Kolejny jakby prowadzony łaskawszą tego dnia niż dotychczas ręką Losu trafił idealnie w pogruchotany szpital. Przez sekundę jakby nic się nie działo, po czym w niebo wytrysnął wysoki na kilka metrów jęzor ognia. Pół sekundy później musiało eksplodować ambulatorium. Dwaj pozostający we wnętrzu Simba nie mieli najmniejszych szans.

Na oczach najemników dwie żywe pochodnie wypadły ze środka.





Stremowało to widać obsługę moździerza, bo zaprzestali ognia. Przynajmniej na razie.
Kilku kierujących się zdrowym rozsądkiem pozostałych w misji Simba pomknęło z powrotem do dżungli. Widać nie mieli zbyt wysokiego mniemania o przeszkoleniu artylerzystów.

Zanosiło się że moździerzyści zyskali dla najemników mimowolnie kilkanaście minut czasu.
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 17-11-2008 o 09:32.
Arango jest offline