Karczma Moszko Żyd trzasł się płakał, na żonę i dziatki powoływał (których jako żywo nigdy nie miał) błagając litości, w końcu padł jak długi do nóg szlachciców.
- Ja niewinny panie ! Gdzieby biedny Moszko miał kogo truć ? To ten przekletnik pan Pogorzelski, oby mu trąd oczy wyżarł, on kazał biednemu Żydowi ludzi miodem częstować. Oj, aj waj, Moszko nie chciał, to go kańczugiem bił i kopał jak psa. Biedny Moszko niewinny, niewinny ... Tarzał się po brudnej polepie, smarkał i płakał, za pejsy chwytał jakby je wyrwać chciał.
- Moszko nie wie czyja karczma, pan Pogorzelski go tu przywiózł i kazali karczmować, Moszko nie wie, nie wie... I może uwierzyli by Panowie Bracia przecherze, gdyby nie pan Ligęza. Ten do żyda podszedł i pochylił ku niemu.
- Moszko, a może raczej Stepanie popatrz na mnie !
Gdy ten zrobił co kazał, w jego oczach odbił się wyraz potwornego przerażenia.
- Nie !!! Nie !!! ... Zaczął pełznąć w stronę szynkwasu jak pies na czworakach.
- Litości !!! Oddam wszystko !!! Wszystko !!! Przy studni garnek z talarami zakopany jest !!! Bierzcie !!! Litości...!!! Wył jak potępiony, szlochał, raz zaczynał mówić składnie, przerywał, wzywał kogoś, prosił o przebaczenie.
Głos mu się zmienił, nie przemawiał już jak żyd, lecz raczej człek bardziej z bracławskiego czy kijowskiego województwa.
Nagle usiadł i płacząc i kiwając się jak dziecko zaczął śpiewać :
Za riczkoju wohni horjat
Tam Tatary połon dilat'
Sieło nasze zapalyły
I bahactwo rozhrabyły
Staru nieńku zarubały
A mileńku w połon wzały
A w dołyni bubny hudut
Bo na zariz ljudet wiedut
Koło szyji arkan wijotsja
I po nogach łańcuch bijotsa
Spojrzeli na niego jeszcze raz Panowie Bracia i zdumieli. Moszko, czy też Stepan był cały siwy. Pan Ligęza objaśnił zadziwionych szlachciców.
- To Stepan Hładki. Tatarzy go schwytali, nie wiadomo czemu od razu nie wieszając, a ten by życie uratować drogę do swej wsi wskazał. Ujrzał co go za czyn jego spotka.
- No panowie Bracia nam w drogę. Pani Dębska wracać musi. Miecz ukarany, teraz rękę co go dzierżyła ukarać trzeba. Ale powiem waszmościom.
Rosiński z zamku się nie ruszy jeno ludzi wyśle. Niech napadną oni na karetę i skarby, ale "pułkownika" sami musicie jak wściekłego zwierza w jego leżu ubić. Sami waszmościowie - wyciągnął ku nim prawicę i mocno potrząsnął. - Potem może w daleka drogę ruszycie, kto wie..., kto wie... - uśmiechnął się pod wąsem, w karczmie jakby ciemniej się na chwilę zrobiło, a gdy pojaśniało znów, nikogo poza Kompaniją już w niej nie było.
- A o garncu nie zapomnijcie przy studni... - dobiegło jakby z daleka.
W karczmie pozostała tylko Kompanija i bełkoczący coś bez ładu i składu Moszko, czy tez Stepan.
Ostatnio edytowane przez Arango : 16-11-2008 o 13:44.
|