Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2008, 19:07   #65
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Adnan. Adnan Mazuf.
Seiko z początku zirytowana zacinaniem się i nieskładnymi wyjaśnieniami chłopaka, nie była w stanie skoncentrować się na próbach logicznego myślenia i panowania nad nerwami.

Kim byli ci ludzie: Marco i ta… Erica? Dlaczego każdemu na swój sposób zależało na niej i na dziadku Hayato? Przez całe swoje życie, nigdy nie wyrządziła nikomu żadnej większej krzywdy! Dlaczego więc komuś tak bardzo zależało na pozbawieniu ich życia?! Dlaczego Erica polowała na obdarzonych z taką zaciętością? Trucizna?! Kim była ta chora z nienawiści baba? Co zawinili jej ci wszyscy ludzie, których chciała zgładzić!?

Przycisnęła zaciśnięte pięści do skroni. Tyle pytań cisnęło jej się do głowy.
Czy Erica też była obdarzoną? Jeśli tak, to jakie motywy kierowały nią w jej zbrodniczych planach? Skąd dowiedziała się o jej istnieniu i jak znalazła ją i dziadka?
A ten Marco? Od jak dawna znał Hayato? Jeśli był jego przyjacielem, dlaczego nie ostrzegł ich wcześniej przed tropiącą ich zabójczynią obdarzonych? Czy wiedział o zamieszkującym ciało dziadka mglistym stworze?


Próbowała skojarzyć ze sobą wszystkie poznane fakty.
Jeśli Marco rzeczywiście był przyjacielem dziadka, musiał wiedzieć o czarnym intruzie. W altance stwór powiedział jej, że zamieszkiwał jego ciało już wtedy, kiedy jeszcze Seiko była dzieckiem. Że próbował zdobyć podstępem także ją i jedynie czujność jej ojca zapobiegła temu. Czy Marco miał z tym coś wspólnego? A może jego wysłannik Adnan, także był w mocy potwora?
Spojrzała z obawą na śniadego chłopaka, którego ramionami wstrząsał tłumiony szloch. Wyglądał na szczerego, a w błyszczących, wilgotnych, ciemnych oczach widziała prawdziwą rozpacz. Wierzyła mu. Jednak przecież dziadek także był dobrym człowiekiem, a nagle przestał być sobą, kiedy ujawnił się w nim tamten czarny stwór.


Bała się. Bała się obydwu. Nie mogła jednak pokazać, że cokolwiek podejrzewa. Zbliżyła się do Adnana i oparła zabandażowaną dłoń na jego ramieniu.

-Nie oczekuję cudów. Cudem będzie, jeśli przeżyjemy tu do jutra Adnanie. – szepnęła, patrząc gdzieś w głąb nieprzebytej ściany zarośli. –Podnieśmy go wreszcie –wskazała na rannego.

* * * * *

-Nie, nie trzeba, poradzę sobie ja umiem...- wymamrotał podnoszony przez nich chłopak i gdy tylko Adnan pomógł mu się okryć, wyswobodził się z ich uchwytu, stając pewniej na własnych nogach. Zapadł na chwilę w dziwny stan skupienia. Patrząc w ziemię niemal przestał oddychać zaciskając dłonie w pięści… Nic się jednak nie wydarzyło. Wyglądałoby to nawet dość zabawnie, gdyby nie jego kiepska forma. Przyglądała mu się niepewnie, co też próbuje wykombinować.

-No tak, nie wiecie o co chodzi...- wypuścił powietrze. -Powinienem się przedstawić mam na imię Robert i nie wiem jak się tu znalazłem… i chciałbym wam podziękować, za troskę i opaskę- uśmiechnął się krzywo i wygładził na sobie jej przemoczoną bluzkę. Znów musiała odwrócić wzrok, odruchowo przyciągany przez mokry materiał, przylegający do jego szczegółów anatomicznych.

-Spodziewam, się że nie przypadkiem jesteśmy tutaj razem i zapewne też macie moc co nie?- zagaił prosto z mostu. - Ja... ja umiem kontrolować otaczającą mnie materię i jak widzicie, kiepsko mi to idzie, nawet ubrania sobie nie mogę sprawić... - Rozejrzał się niemrawo, pstryknął palcami i zakrzyknął z lekka, po czym znowu zapadł w stan głębokiego skupienia...
Rzeczywiście teraz coś zaczęło się dziać. Cofnęła się lekko widząc ruch na grząskiej, rozmiękłej od ulewy ziemi. Coś tam powoli kształtowało się w błocie i wynurzało na powierzchnię. Wstrzymała oddech i… parsknęła śmiechem. Twarz Adnana, przyglądającego się początkowo z zaciekawieniem całemu zjawisku nagle rozpogodziła się. Pierwszy raz usłyszała jego śmiech. Zerknęła na niego katem oka. Brzmiał naprawdę miło, a jego rozjaśniona rozbawieniem twarz, sprawiała miłe wrażenie.
Po chwili autor zamieszania także wybuchnął śmiechem, przerywanym bolesnym pojękiwaniem.

-Eeeee- zająknął się Robert- To miały być... eeeemmm maczety, taaaaa. Cóż- chwycił jeden kijek i zaczął mu się przyglądać -Dobre i to, chociaż nie wiem jak to ma się nam teraz przydać...-spoważniał nagle. Coś błysnęło w jego wzroku. Zapewne równie niespodziewany dla niego, jak i dla nich, nagły przejaw przypływu inteligencji.

-Słuchaj... chłopaku! Czy ty przypadkiem nie sprawiłeś, że te drzwi przeniosły nas tutaj? Potrzebujesz jakiś specjalnych drzwi czy wystarczą ci takie zwykłe? Bo jeśli tak, to mogę coś na to poradzić, stworzyć jakieś drzwi... Jeśli mi się uda – dodał, odrzucając jeden z podniesionych przed chwilą kijów.

* * * * *

Powiodła wzrokiem za odrzuconym przez Roberta kijem. Uderzył w leżący w błocie oberwany, na wpół zmurszały konar. Obsunął się lekko pogrążając się w błocku. Coś zabulgotało pod nim, wypychając na powierzchnię bańki powietrza. W sumie nic ciekawego. Sama też zapadała się w błocie prawie do pół łydki. Wolała nie myśleć, co siedzi pod powierzchnią śliskiej mazi, w której taplały się jej nogi.

Podekscytowani chłopcy przestali zwracać na nią uwagę, zajęci omawianiem kwestii możliwości wydostania się z matni. Deszcz zelżał i jedynie grube ciężkie krople opadały na nich z koron drzew. Mokre kosmyki włosów plątały jej się, przylegając do twarzy pleców i ramion, łaskocząc strużkami resztek spływającej deszczówki. Odgarnęła je sprzed oczu i rozejrzała za czymś, czym mogłaby je związać w kucyk na karku. Oberwała kilka cienkich pnączy i splotła je w grubszy sznur. Splotła mokre włosy i związała je, by nie rozsypały się z powrotem i nie przeszkadzały jej. Ledwo skończył się deszcz, zewsząd zaczęło pojawiać się wszędobylskie robactwo. Aż wszystko ją swędziało na myśl, co tu może łazić, pełzać i fruwać. Już coś po niej chodziło, łaskocząc ją pod koszulką.

Podrapała się odruchowo… i wrzasnęła. Zapiekło. Roztrzęsionymi rękami odchyliła koszulkę. Mrówka. Wgryziona w skórę. Chwyciła owada chcąc strząsnąć go z siebie. Głowa pozostała na jej ciele nie chcąc oderwać zaciśniętych żuwaczek. Rozgnieciony owad zapachniał cierpko. Spojrzała w dół. Ziemia i nogawki jej spodni poruszały się. Pokrywała je warstwa prących naprzód owadów. Pierwsze wciskały się już pod ubranie gryząc dotkliwie. Wrzasnęła przeszywająco i desperacko strząsając je z siebie, zaczęła wycofywać się ścigana przez masę żarłocznych stworzeń. Ogarnęła ją niekontrolowana panika. Ból był okropny, piekący jak dotknięcia rozpalonym żelazem. Wrzeszczała histerycznie kręcąc się w kółko. Odpędzić je! Zabić!

Rozpaczliwie starała się zebrać w sobie resztki rozsądku i wykorzystać jakoś możliwości swojego daru. Zmieść krwiożercze potworki z powierzchni ziemi. Pobiegła naprzód wyprzedzając chmarę sunących po ziemi owadów. Uniosła ręce, a potem z rozmachem wykonała gest przypominający odgarnianie czegoś. Zahuczało wokół…
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 16-11-2008 o 23:35.
Lilith jest offline