Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-11-2008, 13:25   #61
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Uwe oparł się o ścianę jakby starając się w nią wtulić, niczym w puchową kołdrę która miała uchronić go przed światem zewnętrznym, bezskutecznie. Nieco obłąkanym wzrokiem spojrzał na kobietę, a równie szalony głos wydał na świat rosyjskie słowa.

-Witaj, co...

Jakby opamiętał się niczym z błyskawicy, potrząsał głową przecząco samemu do siebie. Chwilę jeszcze, nim ponownie się odezwał, wypatrywał nadchodzącego lekarza i tak patrzył swego wybawienia w lekarstwach. Niestety, jeszcze nic nie nadeszło. Psychiczny szum nadal trwał w jego głowie niczym w radiu nastawionym na zbyt wiele stacji. Poprawił zsunięte z nosa okulary i się wyprostował. Rzedł do Carmen, tym razem już po angielsku.

-Witaj. Wiesz o co w tym wszystkim chodzi?

Wyprostował się, już nie opierał o ścianę. Prosty jak trzcina i spoglądający w jej oczy.
Pecha trzeba mieć. Aby zawsze jak czegoś się podejmuje – to się nie ziściło. Wypadek, leniwa policja, szaleństwo, wszystkie strzały losu spadają na mnie. Co teraz. Wracać do domu, straciwszy na wyjeździe? Nie, nie. Transakcja wymienna, znam kogoś kto też ma dar. Lecz ludzie bywają głupi i nieodpowiedzialni, źli. Ryzykować? Ryzykować, poznać, zobaczyć, dowiedzieć się więcej. Teraz niech przyjdzie lekarz.
Monolog w głębi umysłu Niemca nie trwał więcej niż cztery sekundy milczenia co i tak było długim czasem jak na niego. Uśmiechnął się trochę głupawo.

-Jesteś stąd? Bo jeśli tak, potrzebuje noclegu na kilka dni. Miałem wypadek i muszę się jakoś ogarnąć.

Tylko prawda was wyzwoli. Czyż tak? Co robisz człowieku, idź, kłam, oszukuj, poznawaj samemu nie dając się poznać. Jeśli świat jest na tyle zły aby odebrać dziecko trzeba stać się światem, złem. Lecz tak nie potrafię.
Kolejne myśli błąkały się w głowie Uwe kiedy to spoglądał w korytarz z wyczekiwaniem na lekarza, a jego własny pomyślunek był zagłuszany tabunem odczuć ludzi w szpitalu.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 15-11-2008, 23:57   #62
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
- Witaj. Wiesz o co w tym wszystkim chodzi?
- Ale w czym Uwe? Nie wiem, co stało się przed chwilą. Z sensem życia też Ci nie pomogę.
Nie uśmiechała się, za to przyglądała się Niemcowi bez zażenowania. Wydawał się kompletnie zagubiony. Co prawda miał jakieś nadprzyrodzone zdolności, a jeszcze niedawno marzyła, aby kogoś takiego spotkać, ale miała na głowie ciężko rannego brata, zrujnowane mieszkanie, syna, któremu musiała wytłumaczyć, co się stało.

-Jesteś stąd? Bo jeśli tak, potrzebuje noclegu na kilka dni. Miałem wypadek i muszę się jakoś ogarnąć.
- Jezu Uwe, czy ja wyglądam jak dobra samarytanka? Ogarnij się, to niezły pomysł.
Zawahała się przez chwilę, po czym wyciągnęła z kieszeni kartkę i długopis. Napisała swoje imię i nazwisko i telefon.
- Proszę. Zadzwoń jak odeśpisz stres.
Nagle przyszło jej do głowy coś bardzo dziwnego.
- Bo chyba nie przyjechałeś do Limy do mnie? Jak tamten starszy facet.

- Dobra, może jednak zrobię dobry uczynek, żeby szczęście nie opuściło Emilio. Możesz zatrzymać się u mnie. Ale zrobisz cokolwiek dziwnego, nie trafisz w muszlę, albo coś takiego i radzisz sobie sam. I mieszkam z braćmi. Widziałeś kiedyś mieszkanie po włamaniu? Bo będziesz miał okazję.

Zamówiła taksówkę.
 
Hellian jest offline  
Stary 16-11-2008, 17:26   #63
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Hellian przepraszam

- Wiem, że nie uważasz Erici za wartościowego człowieka, w twoim mniemaniu to wyrachowana, chłodna zdzira. Mimo to, nie możesz pozwolić na to żeby znalezienie pamiętnika Mimi zostało zakłócone przez obecność tej dwójki a właściwie przez osoby, które wplątały się w ich życie. Ta misja jest bardzo ważna, zbyt ważna. To co zaraz powiem musi pozostać między nami, im więcej ludzi wie o problemie Kolekcjonerów, tym więcej istnień zostanie przez nich zakończone. Widzisz, wy - Obdarzeni czerpiecie swoje umiejętności z energii Pierwotnych. Energii, która istnieje na tym świecie od samego początku. Nazywacie ją różnie: wiarą, przekleństwem, maną, darem od Boga, krokiem w ewolucji. Ostatnio wszystko się jednak zmieniło. Pierwotni odeszli i nikt nie wie gdzie się ukrywają, nawet Genua. Przestali być jednością. Dar Obdarzonych jednak nie zanikł. Ich ciała powoli zmieniają się, dostosowują. Prawdą jest, że to wina Erici, jednak nie mogła ona tego przewidzieć. Wcale nie jest to dobre, chyba też dlatego osoby, które poznały prawdę stworzyły grupę Kolekcjonerów.

Mateusz zamilkł. Minęła dłuższa chwila podczas której do rozmawiających z sobą Carmen oraz Uwe podeszła pielęgniarka dając mężczyźnie środki uspokajające o które prosił.

- Kolekcjonerzy starają się znajdywać osobniki najbardziej niebezpieczne.

Mateusz znowu zagłębiał się w szczegóły. Ważka powoli dobierała słowa, próbując znaleźć odpowiednie. Nie było to proste, bo to co zamierzał dalej powiedzieć komplikowało jeszcze bardziej emocjonalny stan ducha Slima.

- Osobniki, które stanowią według nich największe zagrożenie. Najczęściej atakują dzieci, łatwiej wydobyć od nich esencje. Substancję, którą łatwo możesz przywołać w swej pamięci. Ona stanowi moje ciało. Kolekcjoner gdy już znajdzie ofiarę, zdziera z niej skórę. Pozwala by krew powoli sączyła się z ran, pozwala esencji wyjść poza ciało. Gdy kamień znajdzie się już blisko skóry można łatwo go zabrać ofierze. Proces jest jednak bardzo bolesny, a ofiara jest przez cały czas przytomna. Dla Kolekcjonera nie ważne jest kogo pozbawia życia, dziecko, starszy człowiek, mężczyzna, kobieta - to mało istotne. Ważne jest tylko jedno, zabranie esencji , kolejne jej skolekcjonowanie.

Mateusz był wyraźnie zaniepokojony zaistniałą sytuacją, bał się. I to było bardzo dobrze wyczuwalne w jego głosie.

- Czemu ci to właśnie mówię ? Przynajmniej jeden z Kolekcjonerów jest tutaj ! W Limie ! Zwykle jest ich więcej, nigdy nie chodzą na misje w pojedynkę. Widziałem jednego z nich w umyśle Uwe. Kolekcjonerka zabrała jego rzeczy. Widziałem w umyśle Carmen wspomnienia porodu jej syna. Czułem to co ona czuła wtedy. Chłopak jest wyjątkowy niczym matka. Powiąż fakty, jej brat właśnie leży poturbowany, Kolekcjonerzy są w mieście. Dam sobie skrzydła oderwać, że właśnie jeden z nich zrywa dzieciakowi jego skórę. Nie za szybko, powoli odrywa drobne płaty. Esencja ujawnia się dłużej, jeśli pozwoli się Obdarzonemu zemdleć, Kolekcjonerzy nie lubią czekać. Rozumiesz mnie ? Nie możesz pozwolić na to, żeby ludzkie uczucia wzięły górę nad misją. To tylko dziecko.

Slim oprzytomniał, może Carmen Boullosa go nie znosiła, może ta sfrustrowana kobieta jaką była Erica Berchel miała rzeczywiście poważne problemy na głowie, jednak mężczyzna nie wybaczyłby sobie nigdy gdyby pozwolił przez swój strach czy też gniew, zginąć niewinnemu dziecku. Nie ! Jeśli jeszcze nic nie było w pełni wiadome, zawsze można było zareagować. Wybiegł pędem przed budynek szpitala, gdzie czekali na taksówkę Uwe oraz Carmen. Zdyszanym głosem starał się wytłumaczyć zaistniałą sytuację:

- Przepraszam, ale musimy odnaleźć pani syna, to teraz najważniejsze. Grozi mu ogromne niebezpieczeństwo. Ja, ja widzę, wiem pewne rzeczy. Ktoś stara pozbawić go życia w bestialski sposób. Proszę mi zaufać, musimy jak najszybciej odnaleźć pani dziecko. W trójkę będziemy mieć większe szanse na to żeby ten potwór nie zmaltretował pani pociechy.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 16-11-2008, 18:26   #64
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Uwe dostawszy środek był już spokojniejszy, przytępiło to szum myśli który towarzyszył mu na mieście. Lecz usłyszawszy owe słowa, stojąc i czekając na taksówkę, omal nie podskoczył. Z każdym słowem, zdaniem i głoską biły dzwony w głowie Niemca, maszerował ogrom myśli, uderzały o siebie i zawierały sojusze by znowu obijać się echem w jaźni. Lecz w tych chaosie trwał porządek. Całe szczęście, że jednak był po środku uspokajającym – panika mówiącej osoby mocno nie udzielała się w jego umyśle.
Potwór, krzywda, dziecko? To zupełnie jak mój syn, prawie tak samo... Bestialski sposób? Zapewne tak samo... To wszystko jest nazbyt podobne, nazbyt. Trzy osoby? Czy zwykły człowiek potrzebuje do powstrzyma aż siły trzech? Za dużo podobieństw. Cierpienie, jak miałem mieć dar, ona go ma – oboje tracimy dzieci. Ta sama osoba? Organizacja? Naśladowca mordercy? Możliwe. To jest najstraszniejsze, powoli zaczynam wierzyć w przeznaczenie.
Całe przemyślenia błysnęły i zadrżały wybuchem w głowię Schmita, lecz było okamgnienie, jakby zupełnie nie zdziwiony tym co mówi się do nich, jakby spodziewał się tego. W rzeczywistości już zdążył przemyśleć słowa.

-Uspokój się. To raz. Weź głęboki oddech, policz do dziesięciu do tyłu.

Rzekłszy te słowa zrobił przerwę na zaczerpnięcie oddechu.
Jeśli sprawa jest niepowiązana? Jeśli, to... To mogę pomóc. Zatrzymać dramat, dramat który ja niegdyś przeżywałem. Przeznaczenie? Możliwe, nawet prawdopodobne. Prawdopodobne przeznaczenie? Cóż... Trzeba wyruszyć szybko, może będzie trzeba pomóc. Tylko jak? Użyć daru, narazić innych i siebie? Tak, trzeba będzie, będzie trzeba jak ktoś nie będzie zwykłym mordercą.
Zaczerpnął oddech, spojrzał na ich oboje mówiąc dalej.

-Pojedziemy tam, a Ty mów od razu, dokładnie o co chodzi. To dwa.

Spojrzał na zegarek, zaraz potem na twarz Carmen. Wpatrywał się jej chwile w oczy, jakby nie wiedząc co ma powiedzieć. Sytuacja była prawie kopią. Prawie kopia i to było najstraszniejsze. Chciał coś powiedzieć, pocieszyć, dodać pewności i pędzić tam. Bo chociaż do życia samego dziecka nie podchodził z emocjami, to zależało mu na jego przetrwaniu chyba na równi z matką, jakby widząc pokrótce swego syna, a w domniemanym kacie – zabójcę. Opuścił wzrok na ziemie i milczał, starał się robi coś, co przychodziło mu z wielkim trudem – nie myśleć. Starał się opierać temu gdyż w jaźni już nakreślały się dantejskie sceny tego co chciał zrobić zabójcy swego własnego syna.

-Jedźmy. To trzy.

Na nieskończonej płaszczyźnie umysłu Uwe trwało mocowanie się pustki s pokoju z nadciągającymi obrazami. Podniosłymi scenami niebytu tamtych zdarzeń, kolejnych lat życia syna mieszały się z torturami, zarówno umysłowymi jak i fizycznymi, którymi Uwe miał przelać cały swój gniew na zabójcę, na różne projekcie jego domniemanego wyglądu. Największa tortura, trzeźwo myśleć w stresie, przezywać wiekowe męki każdego swego odczucia. Chociaż z oczyma wlepionymi w nierówności podłoża, gotował się tym wszystkim od środka.

- Jedziemy. To cztery.

Powtórzy swe słowa raz jeszcze, ale bardzo gniewnie by w jakikolwiek sposób wyładować smutek, żal i nienawiść w nim spoczywające.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 16-11-2008, 19:07   #65
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Adnan. Adnan Mazuf.
Seiko z początku zirytowana zacinaniem się i nieskładnymi wyjaśnieniami chłopaka, nie była w stanie skoncentrować się na próbach logicznego myślenia i panowania nad nerwami.

Kim byli ci ludzie: Marco i ta… Erica? Dlaczego każdemu na swój sposób zależało na niej i na dziadku Hayato? Przez całe swoje życie, nigdy nie wyrządziła nikomu żadnej większej krzywdy! Dlaczego więc komuś tak bardzo zależało na pozbawieniu ich życia?! Dlaczego Erica polowała na obdarzonych z taką zaciętością? Trucizna?! Kim była ta chora z nienawiści baba? Co zawinili jej ci wszyscy ludzie, których chciała zgładzić!?

Przycisnęła zaciśnięte pięści do skroni. Tyle pytań cisnęło jej się do głowy.
Czy Erica też była obdarzoną? Jeśli tak, to jakie motywy kierowały nią w jej zbrodniczych planach? Skąd dowiedziała się o jej istnieniu i jak znalazła ją i dziadka?
A ten Marco? Od jak dawna znał Hayato? Jeśli był jego przyjacielem, dlaczego nie ostrzegł ich wcześniej przed tropiącą ich zabójczynią obdarzonych? Czy wiedział o zamieszkującym ciało dziadka mglistym stworze?


Próbowała skojarzyć ze sobą wszystkie poznane fakty.
Jeśli Marco rzeczywiście był przyjacielem dziadka, musiał wiedzieć o czarnym intruzie. W altance stwór powiedział jej, że zamieszkiwał jego ciało już wtedy, kiedy jeszcze Seiko była dzieckiem. Że próbował zdobyć podstępem także ją i jedynie czujność jej ojca zapobiegła temu. Czy Marco miał z tym coś wspólnego? A może jego wysłannik Adnan, także był w mocy potwora?
Spojrzała z obawą na śniadego chłopaka, którego ramionami wstrząsał tłumiony szloch. Wyglądał na szczerego, a w błyszczących, wilgotnych, ciemnych oczach widziała prawdziwą rozpacz. Wierzyła mu. Jednak przecież dziadek także był dobrym człowiekiem, a nagle przestał być sobą, kiedy ujawnił się w nim tamten czarny stwór.


Bała się. Bała się obydwu. Nie mogła jednak pokazać, że cokolwiek podejrzewa. Zbliżyła się do Adnana i oparła zabandażowaną dłoń na jego ramieniu.

-Nie oczekuję cudów. Cudem będzie, jeśli przeżyjemy tu do jutra Adnanie. – szepnęła, patrząc gdzieś w głąb nieprzebytej ściany zarośli. –Podnieśmy go wreszcie –wskazała na rannego.

* * * * *

-Nie, nie trzeba, poradzę sobie ja umiem...- wymamrotał podnoszony przez nich chłopak i gdy tylko Adnan pomógł mu się okryć, wyswobodził się z ich uchwytu, stając pewniej na własnych nogach. Zapadł na chwilę w dziwny stan skupienia. Patrząc w ziemię niemal przestał oddychać zaciskając dłonie w pięści… Nic się jednak nie wydarzyło. Wyglądałoby to nawet dość zabawnie, gdyby nie jego kiepska forma. Przyglądała mu się niepewnie, co też próbuje wykombinować.

-No tak, nie wiecie o co chodzi...- wypuścił powietrze. -Powinienem się przedstawić mam na imię Robert i nie wiem jak się tu znalazłem… i chciałbym wam podziękować, za troskę i opaskę- uśmiechnął się krzywo i wygładził na sobie jej przemoczoną bluzkę. Znów musiała odwrócić wzrok, odruchowo przyciągany przez mokry materiał, przylegający do jego szczegółów anatomicznych.

-Spodziewam, się że nie przypadkiem jesteśmy tutaj razem i zapewne też macie moc co nie?- zagaił prosto z mostu. - Ja... ja umiem kontrolować otaczającą mnie materię i jak widzicie, kiepsko mi to idzie, nawet ubrania sobie nie mogę sprawić... - Rozejrzał się niemrawo, pstryknął palcami i zakrzyknął z lekka, po czym znowu zapadł w stan głębokiego skupienia...
Rzeczywiście teraz coś zaczęło się dziać. Cofnęła się lekko widząc ruch na grząskiej, rozmiękłej od ulewy ziemi. Coś tam powoli kształtowało się w błocie i wynurzało na powierzchnię. Wstrzymała oddech i… parsknęła śmiechem. Twarz Adnana, przyglądającego się początkowo z zaciekawieniem całemu zjawisku nagle rozpogodziła się. Pierwszy raz usłyszała jego śmiech. Zerknęła na niego katem oka. Brzmiał naprawdę miło, a jego rozjaśniona rozbawieniem twarz, sprawiała miłe wrażenie.
Po chwili autor zamieszania także wybuchnął śmiechem, przerywanym bolesnym pojękiwaniem.

-Eeeee- zająknął się Robert- To miały być... eeeemmm maczety, taaaaa. Cóż- chwycił jeden kijek i zaczął mu się przyglądać -Dobre i to, chociaż nie wiem jak to ma się nam teraz przydać...-spoważniał nagle. Coś błysnęło w jego wzroku. Zapewne równie niespodziewany dla niego, jak i dla nich, nagły przejaw przypływu inteligencji.

-Słuchaj... chłopaku! Czy ty przypadkiem nie sprawiłeś, że te drzwi przeniosły nas tutaj? Potrzebujesz jakiś specjalnych drzwi czy wystarczą ci takie zwykłe? Bo jeśli tak, to mogę coś na to poradzić, stworzyć jakieś drzwi... Jeśli mi się uda – dodał, odrzucając jeden z podniesionych przed chwilą kijów.

* * * * *

Powiodła wzrokiem za odrzuconym przez Roberta kijem. Uderzył w leżący w błocie oberwany, na wpół zmurszały konar. Obsunął się lekko pogrążając się w błocku. Coś zabulgotało pod nim, wypychając na powierzchnię bańki powietrza. W sumie nic ciekawego. Sama też zapadała się w błocie prawie do pół łydki. Wolała nie myśleć, co siedzi pod powierzchnią śliskiej mazi, w której taplały się jej nogi.

Podekscytowani chłopcy przestali zwracać na nią uwagę, zajęci omawianiem kwestii możliwości wydostania się z matni. Deszcz zelżał i jedynie grube ciężkie krople opadały na nich z koron drzew. Mokre kosmyki włosów plątały jej się, przylegając do twarzy pleców i ramion, łaskocząc strużkami resztek spływającej deszczówki. Odgarnęła je sprzed oczu i rozejrzała za czymś, czym mogłaby je związać w kucyk na karku. Oberwała kilka cienkich pnączy i splotła je w grubszy sznur. Splotła mokre włosy i związała je, by nie rozsypały się z powrotem i nie przeszkadzały jej. Ledwo skończył się deszcz, zewsząd zaczęło pojawiać się wszędobylskie robactwo. Aż wszystko ją swędziało na myśl, co tu może łazić, pełzać i fruwać. Już coś po niej chodziło, łaskocząc ją pod koszulką.

Podrapała się odruchowo… i wrzasnęła. Zapiekło. Roztrzęsionymi rękami odchyliła koszulkę. Mrówka. Wgryziona w skórę. Chwyciła owada chcąc strząsnąć go z siebie. Głowa pozostała na jej ciele nie chcąc oderwać zaciśniętych żuwaczek. Rozgnieciony owad zapachniał cierpko. Spojrzała w dół. Ziemia i nogawki jej spodni poruszały się. Pokrywała je warstwa prących naprzód owadów. Pierwsze wciskały się już pod ubranie gryząc dotkliwie. Wrzasnęła przeszywająco i desperacko strząsając je z siebie, zaczęła wycofywać się ścigana przez masę żarłocznych stworzeń. Ogarnęła ją niekontrolowana panika. Ból był okropny, piekący jak dotknięcia rozpalonym żelazem. Wrzeszczała histerycznie kręcąc się w kółko. Odpędzić je! Zabić!

Rozpaczliwie starała się zebrać w sobie resztki rozsądku i wykorzystać jakoś możliwości swojego daru. Zmieść krwiożercze potworki z powierzchni ziemi. Pobiegła naprzód wyprzedzając chmarę sunących po ziemi owadów. Uniosła ręce, a potem z rozmachem wykonała gest przypominający odgarnianie czegoś. Zahuczało wokół…
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 16-11-2008 o 23:35.
Lilith jest offline  
Stary 17-11-2008, 19:35   #66
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Wybrała numer Raula. Nie odpowiadał. Było bardzo wcześnie, więc dzwoniła i dzwoniła. W końcu przestała. Potem spróbowała połączyć się ze starszym bratem. Ricardo też nie odbierał.
Dopiero teraz spojrzała na Slima.
- Jaki potwór? Skąd wiesz, że mam dziecko? Jaki masz dar? – zapytała bardzo spokojnie.
Na Niemca nie zwracała uwagi.
Telefon Carmen wybierał numer policji.
Nie wsiadała do taksówki. Czekała, co powie Szkot. I lepiej żeby wreszcie zaczął mówić coś sensownego, bo inaczej za chwilę Carmen go uderzy, najmocniej jak potrafi.
 
Hellian jest offline  
Stary 02-12-2008, 22:49   #67
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Razem z Seiko Adnan podniósł nieznajomego. Po chwili zaczęli rozmowę. Okazało się, iż mężczyzna ma na imię Robert. Oczywiście także był obdarzony i to naprawdę ciekawą mocą. Z tego, co mówił, potrafił stworzyć "coś z niczego". Jednak sam się przyznał, że słabo mu z tym idzie. Adnan z własnego doświadczenia wiedział jak trudne jest kontrolowanie swej Łaski.

***

Ile razy, gdy potrzebował otworzyć jakiś zamek czy kłódkę, bądź zamknąć je, by na przykład ścigający go pies nie mógł go dogonić i ugryźć za tyłek, jego moc albo nie dawała w ogóle o sobie znać, albo "żyła własnym życiem". Pamiętał doskonale taką sytuację, gdy był jeszcze młodziutki. Dopiero, co zamknęli jego sierociniec i chłopak musiał żyć na ulicach Port Said. Gdyby miał przeżyć sam, to nie byłby żaden problem. Był złodziejem i to doskonałym. Zawsze udałoby mu się ukraść jakieś jedzenie ze sklepu czy z bazaru. Niestety nie tylko on był zmuszony przenieść się z ciepłych murów sierocińca na bruk. Wraz z nim na ulicy wylądowało siedem dzieciaków. I tak jak Adnan miał wtedy 11 lat tak inne dzieci miały po sześć i pięć. Ale to oni byli jedyną rodziną, jaką miał. Byli jego braćmi i siostrami. Był najstarszy, więc to na nim spoczywał obowiązek opieki Mazuf musiał, więc co jakiś czas podejmować się "większych akcji" by wyżywić swą małoletnią rodzinę. Postanowił okraść sklep z pamiątkami. Właściciel owego przybytku mieszkał w tym samym budynku, dokładnie piętro wyżej. Adnan przypuszczał, więc, że jest spora szansa na to, że pieniądze są dalej w kasie. W końcu, kto będzie na tyle zuchwały, żeby włamać się do takiego sklepu? Taki pomysł mógł wpaść tylko do głowy jedenastolatka. Drzwi do sklepu otworzył bez problemu za pomocą paru drutów. Miał przed sobą otwarty sklep, z mnóstwem drogich pamiątek, takich jak obrazy, figurki przedstawiające piramidy czy sfinksa. I gdyby na tym młody złodziej poprzestał obłowiłby się pewnie naprawdę dobrze. Jednak Andan, był jeszcze dzieckiem i stwierdził, że skoro to mu się udało, to, dlaczego nie miałoby udać mu się z kasą? Podszedł do niej ostrożnie. Kompletnie nie znał się na kasach fiskalnych, bo i skąd, więc zaczął naciskać pierwsze lepsze guziki. To jednak także nic nie dało. Wtedy to usłyszał skrzypnięcie pobliskich drzwi. Spojrzał w ich kierunku i zobaczył bestię. Miał wielkie kły, czerwone ślepia, grubą sierść i była ogromna. Tak przynajmniej odebrał to chłopak. Tak naprawdę był to zwykły kundel, wcale nie za wielki. Jednak fakt faktem, że wyszczerzył kły i zaczął warczeć, na Adnana. Ten nie wiele myśląc wyciągnął rękę nad kasę i odwołał się do tego, co zawsze w sobie czuł, do łaski. Bestia jednak zdążyła doskoczyć do chłopaka i ugryźć go mocno w nogę jeszcze za nim, Adnan dał radę w pełni zapanować nad mocą. Jednak to, o co prosił Mazuf udało się. Łaska zadziałała i kasa się otworzyła. Problem w tym, że nie tylko ona. Nagle otworzyło się wszystko, co otworzyć się dało, a nie wydarzyło się to cicho. Drzwi od sklepu, zaplecza i te, z których wyszedł pies zaczęły się otwierać i zamykać trzaskając za równo w ściany jak i framugi, drzwiczki od wszelkich szafek, szafeczek, schowków, i gablotek nie dość, że same się odkluczyły, to jeszcze otwierały się z wielkim hukiem i w przypadku szklanych gablot, kończyło się to zbijaniem szyb i naprawdę niesamowitym hałasem, zresztą to samo robiły wszystkie okna. Wyglądało to tak, jakby w środku sklepu było tornado. Szuflady wyleciały ze swoich miejsc wyrzucając po całym sklepie, wszystko, co w nich było. Dzwoneczek przy drzwiach wejściowych, który normalnie powiadamiał o nowym kliencie, teraz dzwonił jak szalony, gdyż drzwi otwierały się i zamykały z niesamowitą prędkością. Do tego wszystkiego rozległ się alarm, zapiszczał pies, dla którego taki hałas to było za wiele. Istne pandemonium. Kulejący Adnan wziął przykład z uciekającego psa, przy czym nie zapomniał o wzięciu ze sobą gotówki.

***

Wspominając tamten incydent, chłopak przyglądał się jak Robert skupia swoje myśli i próbuje stworzyć jakiś przedmiot. Po chwili na trawie coś zaczęło się pojawiać, Adnan szerzej otworzył oczy, to było naprawdę fascynujące. Oto z niczego zaczęła tworzyć się materia, istny cud tworzenia, cząstka Boża. Dotychczas dla Adnana tylko jego Pan i Stwórca całej ziemi, tylko Bóg, był zdolny tworzyć coś z niczego. Robert miał w sobie jednak Jego łaskę. Już za chwilę na trawie mogło się pojawić coś niezwykle pomocnego, coś, co być może pomoże im się stąd wydostać. I pojawiło się. A właściwie to "pojawiły" się. Trzy niezwykle ładne i eleganckie...kije. Adnan zdumiał się niepomiernie. To miała być ta "cząstka Boża" - pomyślał, po czym usłyszał parsknięcie Azjatki i sam nie wytrzymał. Wybuchnął śmiechem. Po chwili wszyscy się już śmiali, tak jakby przed chwilą nie groziła im śmierć. W pewnym momencie Robert spoważniał i powiedział do Adnana

-Słuchaj... chłopaku! Czy ty przypadkiem nie sprawiłeś, że te drzwi przeniosły nas tutaj? Potrzebujesz jakiś specjalnych drzwi czy wystarczą ci takie zwykłe? Bo jeśli tak, to mogę coś na to poradzić, stworzyć jakieś drzwi... Jeśli mi się uda – dodał, odrzucając jeden z podniesionych przed chwilą kijów.
- Adnan. Mam na imię Andan. Tak to ja nas przeniosłem, ale to mi prawie nigdy nie wychodzi. Widzisz potrafię otwierać zamki, drzwi, tworzyć do nich klucze, jednak to, co zrobiłem w domu Seiko, było spowodowane pewnym specyfikiem. A nawet z nim nie udało mi się przenieść nas tam gdzie chciałem. Mogę oczywiście spróbować jednak - mówił jednym tchem Adnan i nagle przerwał gdyż usłyszał krzyk. Był to krzyk Azjatki. Spojrzał w jej kierunku i zamarł. Mrówki oblazły dziewczynę, a ta wpadła w panikę. Zaczęła krzyczeć i kręcić się w kółko. Chłopacy stali za to ja zamurowani, nie wiedząc, co czynić. W pewnym momencie dziewczyna zaczęła gdzieś biec, Adnan już chciał ruszyć za nią, gdy nagle poderwał się silny wiatr, dokładnie od strony Seiko, tak jakby to ona go przywołała. I chyba tak faktycznie było, gdyż wiatr zmiótł z niej wszystkie mrówki, a dziewczyna się uspokoiła.

- Wszystko w porządku? - zapytał ją Adnan, a gdy upewnił się, że tak spojrzał na Roberta i coś mu przyszło do głowy.
- Wiecie, co? Nie używajcie już swojego daru. Ja was to wciągnąłem, więc ja postaram się wyciągnąć. - powiedział, po czym podszedł do jednego z wyczarowanych kijków Roberta, chwycił go w dłoń i podszedł do dużego i grubego drzewa w pobliżu. Uklęknął przed nim i zaczął się cicho modlić.

Credo in Deum, Patrem omnipotentem
Creatorem caeli et terrae
Et in Iesum Christum
Filium eius unicum, Dominum nostrum
qui conceptus est de Spiritu Sancto
natus ex Maria Virgine
passus sub Pontio Pilato
crucifixus, mortuus, et sepultus
descendit ad inferos
tertia die resurrexit a mortuis
ascendit ad caelos
sedet ad dexteram Dei
Patris omnipotentis
inde venturus est
iudicare vivos ad mortuos
(Credo) In Spiritum Sanctum
sanctam Ecclesiam catholicam
Sanctorum communionem
remissionem peccatorum
carnis resurrectionem
vitam aeternam

Szukał w sobie Łaski Pani. Miał nadzieję, że ją odnajdzie, i że Pan mu pobłogosławi, sprawiając, że będzie w stanie nad nią zapanować. W pewnym momencie wstał i zaczął rysować kijem na drzewie duży prostokąt, jednocześnie kończąc modlitwę. Po chwili kora zaczęła się odrywać od drzewa, a gdy opadła można było zobaczyć coś dziwnego. Były tam drzwi. Wyglądały jak drzwi od jakiejś starej, rozpadającej się szopy do tego miały kształt...

- Butelka Coli! - krzyknął Robert, co zapoczątkowało kolejną nieprzewidzianą salwę śmiechu. Faktycznie twór, Adnana przypominał jakąś koślawą butelkę, ale ważne, że były. Teraz trudniejsza część zadania. Trzeba było przenieść się do Genewy, czyli za pewne setki kilometrów stąd. A taka sztuczka udała się chłopakowi tylko kilka razy w życiu. Ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Droga Pana zawsze była trudna, a właśnie tą Drogą kroczył młody Egipcjanin.

Znowu zaczął się modlić, tym razem jednak zaczął cichutko śpiewać. Po każdym krótkim zaśpiewie następowała modlitwa do Maryi, Matki przenajświętszej. Tak oto w samy środku tropikalnej dżungli młody chłopak odśpiewał "Anioła Pańskiego". I najwyraźniej Niepokalana dała mu sił, a Duch Święty na nim spoczął, gdyż ten poczuł Łaskę mocniej niż kiedykolwiek. Pchnął drzwi spokojnie, gdyż wiedział, że mu się udało.

Jezusie z Nazaretu, udało mi się!! - Tryumfował chłopak w myślach. Nagle jednak poczuł lęk, zobaczył, bowiem, że drzwi nie prowadzą do Genewy, ale do tej samej dżungli, a nawet w dokładnie to samo miejsce dżungli. Coś było nie tak. I wtedy coś sobie skojarzył. Zaczął coś rozumieć, a wiedza ta spadła na niego jak piorun z jasnego nieba.

- Boże, to niemożliwe... - szepnął cicho.

Gdy przenosił się za pomocą swej Łaski w różne miejsca zawsze towarzyszyły temu te same uczucia i podobne obrazy. Miał wrażenie, że zgina świat na pół, że przemierza przez świat z prędkością światła. Widział zarysy budynków, lasów, ludzi. Gdy przenosił się z Genewy do domu, Seiko, widział wszystko to, co jest nie jako po drodze z jednego punktu do drugiego. Widział po prostu drogę, jaką musiały pokonać jego drzwi, albo on sam przechodząc przez drzwi. Wszystkie te obrazy pojawiały się w głowie chłopaka bardzo szybko, jednak pamiętał je dość dobrze. Miał tez pewność, że znajduje się bądź nie w miejscu gdzie znaleźć się chciał. I to było jedyne podobieństwo tego użycia Łaski oraz tego, które przeniosło ich z domu Hayato, do wszystkich poprzednich. Teraz też Adnan był pewien, że jest w miejscu docelowym, czyli w Genewie. Jednak nie wyglądało to na Genewę. Co gorsza, młodzieniec chyba domyślał się, dlaczego. Gdy przenieśli się do tego lasu tropikalnego, chłopak miał inne wizje. Widział stary kościół, który zaczął robić się ładniejszy i czystszy, jakby nowszy, po czym zobaczył jak, jak jest budowany. Widział ludzi, którzy robią się coraz młodsi, by w końcu stać się niemowlakiem, widział jak Genewa staje się coraz bardziej staroświecka, jak budynki robią się młodsze a jednak, jakby z innej epoki, widział ludzi ubranych w dziwne stroje, widział jak miasto cofa się do średniowiecza, do starożytności i jeszcze dalej. Widział jak w miejscu, gdzie jest miasto rośnie wielki, tropikalny las. Wszystko to wyglądało jak trwający siedem tysięcy lat film, który ktoś zaczyna bardzo szybko cofać do tyłu.

- O Boże... - powtórzył chłopak. Zakręciło mu się w głowie i upadł. Po chwili otworzył oczy i zobaczył pochylającą się nad nim dwójkę ludzi. Leżąc na ziemi powiedział bardzo cicho i spokojnie.
- Właśnie się zorientowałem, że jesteśmy w Genewie we Francji. Tylko, że nie jesteśmy w naszym czasie. Tutaj Francja jeszcze nie istnieje. Chyba przeniosłem nas w czasie. - rzekł, po czym wybuchnął płaczem. Takie były fakty. Seiko, Robert i Adnan cofnęli się w czasie o wiele setek lat.

***
Post omówiony z Kabaszem
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 07-12-2008, 12:04   #68
 
Verax's Avatar
 
Reputacja: 1 Verax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumny
Gdy tylko chłopak kończył się tłumaczyć, Robert z czystej złości i niemocy dogryzł
-Adnan, też ładnie!- istne zachowanie obrażonego dziesięciolatka, który właśnie jest odrywany od komputera- Tyle z tych twoich....

Jego wartki nurt litanii do świętych niezadowolonych przerwał wysoki, krótki pisk Seiko. Rozmowa, o ile można ją było w tym momencie tak określić, usunęła się z pierwszego planu. Chłopak i mężczyzna patrzeli się na siebie w ogromnym zdumieniu i nie wiedzieli co począć z mnóstwem małych brzydactw, które właśnie starały się zagryźć na śmierć kobietę.
Może, może... WIEM! Może, butle ze sprężonym powietrzem! Jednak gdy tylko starał się skupić na danym pomyśle, kolejny już pojawiał się w głowie dezorientując i wyważając z równowagi myśli studenta.
-Ja pierdziele! Zrób coś gnojku!- krzyknął ledwo kontrolując zszargane nerwy.

Kobieta jednak dalej wrzeszczała i szamotała się ze stadem wściekłych, czarnych mrówek, rozpaczliwie targając się i niemo błagając o pomoc, kogokolwiek. Nie wiedzieć jak, niespodziewanie po krótkiej bitwie z wszędobylskim wrogiem, spróbowała użyć swego swego daru i ku zdumieniu wszystkich, silny podmuch wiatru, zdmuchnął niczym papierki stado wściekłych stawonogów.
To było coś oszałamiającego, Robert pierwszy raz miał okazję odczuć i zobaczyć tak pięknie okiełznaną moc, tak idealnie plastyczną i doskonałą cząstkę energii odmieńca...

Nie mogąc wyjść z zachwytu, długo wpatrywał się jeszcze na kobietę. Pierwszy raz od dłuższego czasu, ujrzał tak piękną kobietę. Była zdecydowanie piękniejsza od Szczoty, była niczym bogini, w tym delikatnie przemoczonym topie.
To było niczym podróż, zapomniał o dżungli, Adnanie, nagości, wszelkich problemach, nawet o kolokwium, na które z pewnością nie zdąży wrócić. Czas stanął w miejscu i pieścił zmysły tą rozciągającą się w nieskończoność chwilą.

Piękno wcielone, owiane oparami wielu odmian tajemnic


-Wszystko w porządku?- głos Adnana, wyrwał go z periodycznej stagnacji i uwielbienia. Wbijając go z dziką brutalnością w beznadziejną rzeczywistość.
-Tak, oczywiście- odparł Robert, nie zdając sobie sprawy, że chłopak, zadał to pytanie Seiko. Spłonął rumieńcem, pod litościwym, ale stanowczym spojrzeniem Adnana- Znaczy się, oczywiście, że jest z nią wszystko w porządku. Wystarczy tylko spojrzeć, to kawał silnej kobiety.
Już miał ochotę podejść i pomóc wstać kobiecie, gdy zorientował się, że ma na sobie dalej prowizoryczną "spódniczkę" i mógłby spowodować Japonkę o dalsze zawroty, odsłaniając jej nieopacznie, tę połać świata, która powinna być zakryta.

-Nie ma sprawy, będę potulny jak baranek, w razie czego jestem nieopodal, jakbyś mnie potrzebował.- Z nudów zaczął chodzić tam i z powrotem nucąc sobie refren piosenki Turnaua

Bo nie wiemy co za tym dniem
Za horyzontem, za snem
Jaki rysunek miast
I skąd ten w oczach blask
Czy to jest ten drugi brzeg
Koniec szukania, dróg kres
Czy to twój rysunek ust
Co może być jest już

Czasem tylko spoglądał na to co kombinuje Adnan. W pewnym momencie podszedł nieco bliżej, by przysłuchać się mamrotom klęczącego. Gdy tylko osiągnął cel, spojrzał na korę drzewa, na które widniał zarys szklanej butelki Coca-Coli.
-Butelka Coli, ale jazda!- krzyknął zafrapowany i znudzony student- Wiedziałem, że na coś się przydasz...- dodał znowu pogardliwie.
Tym razem oberwało mu się za to, gdy tylko padły te słowa z jego ust, w jego głowę uderzył niewielki kamień.
Ał!- momentalnie się obrócił, za nim jednak już stała Seiko
-Jeszcze raz coś takiego powiesz, to potraktuje Cię czymś silniejszym!- powiedziała kobieta poddenerwowanym tonem!

Nie ma żartów, lepiej z nią nie zadzierać. Jednak, ciekawe, nawet groźba brzmi niczym piękna melodia w jej ustach. Przez chwilę wpatrywał się, w odchodzącą Seiko.
Wrócił do śpiewu i truptania w kółko. Z trudem powstrzymywał głupawe komentarze i myśli nasuwające się na temat Adnana. Zachowywał je dla siebie, nie miał zamiaru uwalniać je w eter.

Czas zaczął spowalniać, wydłużając pojedyncze sekundy do bezlitosnych godzin

Nagle coś się wydarzyło, gdy Robert na dobre już zapomniał o modlącym się Egipcjaninie, on jak gdyby nigdy nic, wyłożył się na ściółce dżungli jak długi. Seiko także nie pozostawała w tyle. Oboje doskoczyli do omdlałego chłopaka. Szturchając go i sprawdzając czy oddycha.
-Adnan, tu Ziemia! Słyszysz nas?- mówił podniesionym głosem Robert.
Po chwili Adnan, przebudził się, mrużąc oczy i chwytając się za głowę.
-Właśnie się zorientowałem, że jesteśmy w Genewie we Francji. Tylko, że nie jesteśmy w naszym czasie. Tutaj Francja jeszcze nie istnieje. Chyba przeniosłem nas w czasie. - rzekł, po czym wybuchnął płaczem. Takie były fakty. Seiko, Robert i Adnan cofnęli się w czasie o wiele setek lat.

Ta wiadomość wstrząsnęła do głębi obojgiem.
-Że, coooo!?- wrzasnął mężczyzna- Że, gdzie!?. Student odszedł z trudem chwytając powietrze i hamując łzy.
-Ja pierdziele!- walnął pięścią w korę drzewa, rozrywając sobie nieco skórę.
Myśli pojawiały się i znikały, ciało bezwładnie się poruszało w przestrzeni, a obraz wyostrzał swe kolory, stając się nieznośny w swej rzeczywistości.
Miał już dość.
-Przynajmniej na kolokwium zdążę, mam- udawał że patrzy na zegarek- Przynajmniej jakieś kilkaset lat. Ba! Mój profesor nawet jeszcze nie żyje.- dodał po chwili, starając się rozluźnić atmosferę, która nagle zgęstniała, do ekstremalnej wartości, miał wrażenie, że jeszcze chwila, a będzie mógł się na nim położyć.

-Ma ktoś ochotę na jedzenie?- powiedział roztrzęsionym nieco głosem- Ja, zdecydowanie tak, z resztą i tak pewnie mi nie wyjdzie.
Zamknął oczy, wysunął ręce przed siebie, niczym taniej klasy wróż i zaczął wyobrażać sobie pieczenie, owoce, torty, ciasta... Chciał, by to wszystko pojawiło się teraz, w środku tej beznadziejnej dżungli.
 
__________________
Bo nie wiemy co za tym dniem,
Za horyzontem, za dniem...
Verax jest offline  
Stary 15-12-2008, 14:30   #69
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Dżungla

Ludzie podchodzą do pojęcia czasu zbyt analitycznie, niesłusznie dzieląc go na teraźniejszość, przeszłość i przyszłość. To zrozumiałe, pragniemy zrozumieć wszystko. Począwszy od tego w jaki sposób się rozmnażamy, skończywszy na budowie atomowej węgla. Dążymy do wyjaśnienia wszystkiego, tworząc coraz to bardziej nietrafne pojęcia, definicje.

Najzabawniejsze jest to, że Kopernik uważany był za szarlatana w swoich czasach, dziś stawiamy go za wzór, wizjonera, geniusza.

Przeciętny człowiek nie jest w stanie zrozumieć istoty życia, śmierci, czasu, Boga. I lepiej niech nikt nie próbuje ich poznać. W końcu nie raz przekonaliśmy się o tym, że poznając prawdę staramy się za wszelką cenę ją zanegować. Tak jakby była największym złem na tym świecie.

Adnan rzeczywiście cofnął się wraz z Seiko i Robertem w przeszłość. Rzeczywiście wizja jaką doznał była jak najbardziej prawdziwa, zobaczył ścinane drzewa, mozolny proces konstrukcji nowych budynków. Problem chłopaka polegał na tym, iż nie mógł do końca zrozumieć istoty tego wydarzenia. Zobaczył czas w najpiękniejszej formie, w formie jakiej on istnieje, złączony z tym co było, będzie i jest.

Robert spróbował po raz kolejny wykorzystać swój dar i po raz kolejny odmówił on jemu posłuszeństwa. Nic szczególnego się nie wydarzyło. Choć dla zgromadzonych nie minęło zbyt wiele czasu odkąd się tu pojawili. Każdy z nich zdążył użyć swoich umiejętności, niektórzy nawet więcej niż raz. Byli przemoczeni, nadzy, niektórzy nawet ciężko ranni. Wraz z upływającym czasem temperatura dookoła nich zmniejszała się. Słońce zachodziło odbierając im światło. Wraz z nastaniem ciemności zyskali błogą ciszę.

Oczywiste jest, że nasza grupa Obdarzonych nie była sama w tym miejscu. Wszak to dżungla. Tym bardziej ,iż Seiko zdmuchnęła jedno z największych zagrożeń stado małych upierdliwych wojowników zwanych mrówkami wędrownymi. Dała tym samym wolną łapę stworzeniom żyjącym nieopodal. Każdy żuk, mucha, papuga czy też tygrys czuł wyraźny zapach spieczonego Roberta. I dla niektórych z żyjących tutaj zwierząt był to zapach zaiste kuszący.

To Seiko jako pierwsza zorientowała się, że coś jest nie tak. Gdy za jej pleców usłyszała odgłos łamanego drzewa. Odwróciwszy wzrok dojrzała tylko biało czarną sierść, która zaraz znikła za paprociami. Cokolwiek to było, podeszło zbyt blisko miejsca w którym odpoczywała grupa.

Lima

Raul należał do prostych mężczyzn, nie lubił komplikować swojego i tak już posranego życia. Nie narzekał na pieniądze, nie był może nie wiadomo jak nadzianym facetem w średnim wieku. Wypłata pomniejszona o comiesięczne alimenty spokojnie starczała na to aby cieszyć się kawalerskim życiem. Nie był dumny z tego, iż jego syn wychowuje się bez ojca. Fakt Carmen mieszkała wraz z swoimi braćmi, jednak to nie to samo.

Musicie wiedzieć, iż Raul nie tylko kochał Thomasa, on tak naprawdę lubił tego człowieka. Podziwiał optymizm, chęć życia, uśmiech jaki często gościł na jego młodej twarzy. Może też dlatego pozwalał dziecku na znacznie więcej niż powinien. Wspólne grania na konsoli, jedzenie najbardziej śmieciowego jedzenia, jakie tylko można było spotkać w Peru. Raul popełniał jeden z wielu błędów na jaki może pozwolić sobie Ojciec – zezwalał na wszystko swej pociesze.

Było grubo po drugiej nad ranem, gdy Raul został obudzony przez krzyk swojego dziecka. Zaraz potem usłyszał trzask łamanych mebli. Melodyjny głos wyśpiewywał dźwięcznie słowa nieznanej mu kołysanki.


Dzień się skończył.
Śpi już słońce,
śpią jeziora, góry, las
Zaśnij dziecię, zamknij oczy
Bóg miłuje nas.

Pokój, który jego syn wybrał sobie w dniu w którym Raul przeprowadził się do tego domostwa, pokryty był krwią dziecka. Wisząc nad łóżkiem, maluch próbował krzyczeć, jednak nie mógł wydobyć z siebie ani jednego słowa. Tuż koło niego stała młoda kobieta. Jej ręce pokryte były krwią.

Slim nie miał pojęcia jak wytłumaczyć Uwe oraz Carmen, że splotły się ich wspomnienia, wiedział wszystko co ich spotkało. Uświadomił sobie to dopiero, gdy Mateusz opowiedział mu historię Kolekcjonerów. Postanowił jednak, że przemilczy ów fakt. No bo niby co miał powiedzieć ?

Wiem wszystko o Udo, szpitalu psychiatrycznym, każdym nieudanym użyciu waszych umiejętności. Wiem wszystko o Raulu, wypadku i o tym jak w piątej klasie oblałaś swojego brata Ricardo sokiem pomarańczowym za to, że pobił się z Javierem -twoją pierwszą miłością.

- Ja nie wiem, jak się uspokoić. - Odparł niepewnie Slim. - Ja wiem, to moja zdolność, wiem, znam, rozpoznaję, poznaję każdą informację. Mogę dowiedzieć się wszystkiego, zobaczyć przyszłość oraz przeszłość. Tylko tyle. Gdy byliśmy razem w twojej głowie, uczepiłem się niektórych waszych wspomnień.

Slim urwał wypowiedź czekając na to, co zrobi Carmen. Kobieta nie wezwała Policji. I jak się miało wkrótce okazać, jej obecność nie zmieniła by zbyt wiele.

McKenzie nie odzywał się przez całą drogę. W jego wzroku Uwe dostrzegł niepewność, strach i pewną nutkę zakłopotania gdy tylko ich spojrzenia się spotykały.

Gdy dojechali na miejsce samochód Ricardo stał zaparkowany przed domem Raula. Dookoła panowała głucha cisza, zupełnie jakby natura odwróciła się od tego miejsca. Po zapłaceniu taksówkarzowi i ruszeniu pędem w kierunku posiadłości, Carmen z przerażeniem odkryła iż drzwi wejściowe są otwarte. Raul miał bzika na punkcie prywatności, był w stanie założyć zamek nawet na swój portfel.

- O nareszcie jesteście. - odezwał się znajomy głos Ricardo. - Zapraszam do środka, nie ma się czego bać.

Brat Carmen wyszedł na przedsionek kiwnął ręką w geście przywitania. Wewnątrz domu nic nie wskazywało na to co się tutaj właściwie mogło wydarzyć. Gdyby Carmen wezwała policję, funkcjonariusze zobaczyli by nierówno skoszony trawnik, schludne mieszkanie pozbawione wszelkich papilotów dających od razu do zrozumienia ,iż właściciel posiadłości mieszka sam.

Ciało Ricardo skurczyło się, talia nabrała smuklejszych kształtów. Chwilę po tym jak weszliście do środka stała przed wami kobieta, którą Uwe rozpoznał momentalnie. Jeszcze kilka dni temu miał sen, w którym Azjata opisywał mu zimną, wyrachowaną sukę, która podobno zabiła jego syna.

- Mam na imię Erica Berchel. Przepraszam, nie zdążyłam na czas. Napijecie się czegoś ? Czeka nas dość długa rozmowa. Postaram się odpowiedzieć na każde wasze pytanie.

Kobieta poszła w stronę kuchni, włączyła elektryczny czajnik, spokojnie czekała, aż pozostali do niej dojdą. Pierwszą osobą był Slim, który na widok Erici wybałuszył oczy. Bacznie obserwując każdy jej ruch, rozmyślał - co też właściwie ta kobieta tutaj robi. W tym czasie Erica stworzyła kilka liści herbaty, wrzuciła je do czajnika.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 15-12-2008, 19:23   #70
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Uwe przez całą drogę milczał. Starał się powoli analizować fakty, dojść do jakichkolwiek zadawalających wzniosów. I ponad wszystko chciał dowiedzieć się czegoś więcej. Sprawy były zbyt podobne. Teraz z zewnątrz wyglądał wyprawny z emocji lecz jego wnętrze gotowało się powoli, miarowo. Lecz kiedy ujrzał kobietę coś pękło. Dosłownie. Oczy niczym monety pałały złością, serce biło niczym szalony muzykant tracący takt. Żeby zaciśnięte tak mocno, że niemalże czół naprężenie kości. Pięści zyskały podobny wyraz. Przedtem w ułamku sekund po głowie przebiegł grzmot i błysk dawno minionej burzy która rozpętała śmierć jego syna.

„Zabić? Jak? Nie mając pewności. Uszkodzić. Zranić. Zrobić krzywe i zachować się ja zwierze wymierzając zadatek kary za równie dzikie zbrodnie. To trzeba zrobić. Jeśli to tylko omam umysłu, napuszczenie mnie? Nie ważne, nic teraz nie jest ważny. Ważna jest tylko pamięć o Udo i w imię tej pamięci trzeba czynić wszystko nawet amoralnie. I w imię ulgo bo po zemście może chociaż troszkę mniej boleć. Koniec, decyzja podjęta.”

-Sprawiedliwości musi się stać zadość, choćby niebo miało runąć.

Z tymi słowami przybrał pozycję do ciosu jaką ongiś się uczył i pieść powędrowała Ericki. Nie była to bynajmniej furia w najczystszej postaci – zupełnie kontrolowane uwypuklenie gniewu. Celował w podróbek, potem sierp i znowu prosty. Chwycić jaj głowę i uderzyć o ścianę. Potem patrzeć jak pokrwawiona pełznie po ziemi i zadąć pytania – o jakże cudna mara i zamiary Niemca.
Coś zawirowało w jego głowie, łuna zemsty, kary, gniewu zdawała się płynąc z każdym ciosem jako zamiar poparty siła woli. Impulsy wędrowały wraz z pięścią niczym gromy za nimi. Tak to Uwe starał się zadać prócz ciosu w fizykę po raz kolejny użyć swego przekleństwa i przeląc to co on odczuwa od pamiętnych wydarzeń, wytopić z tego psychiczne groty.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172