Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2008, 22:21   #105
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
I znów marsz. Monotonne poruszanie nogami, które przeszło wreszcie w powłóczenie. Bo ileż można iść? Reszta zdawała się być kompletnie nieprzejęta tą kwestią i brnęła do przodu, bez cienia skargi czy wątpliwości w sens tej wyprawy. W milczeniu. Bez cienia emocji. Obojętnie.

Simone bolały nogi. Pot spływał ciepłą strugą wzdłuż karku i wpadł za koszulę, kończąc swój maraton gdzieś pomiędzy łopatkami. Na stopach z pewnością miała bąble. A przy ścięgnie zdarty naskórek. Może nawet będzie musiała zedrzeć skarpetkę siłą i otworzy się przyschnięty już strup.

Na domiar złego strasznie swędziało ją ramię. Za wcześnie przecież, aby choroba się ujawniła. Więc co? Złudzenie? Paranoja? Najprawdopodobniej. Dlaczego więc tak potwornie swędziało? Miała ochotę rozdrapać sobie skórę do żywego mięsa.

Po kiego diabła mi to było – zapytała znów samą siebie dokładnie w momencie, gdy Eryk zaczął śpiewać. Odkąd pamiętała jej brat zawsze fałszował. Jeśli zorganizowano by konkurs na antymistrza tego fachu Eryk na pewno zgarnąłby pierwszą nagrodę. Na dodatek jej brat zdawał się czerpać jakąś niewytłumaczalną przyjemność w zatracaniu się w muzyce, co stanowiło dla słuchaczy zazwyczaj tortury iście z dantejskiej wizji piekła. Wokalnie prezentował sobą totalne zero. Nucił gorzej niż pijak w miejskiej bramie, gorzej niż znienawidzony wuj na rodzinnej imprezie, gorzej nawet niż pies ujadający w środku nocy, właśnie wtedy, gdy człowiek pragnie jedynie zasnąć, a te cholerne skomlenia skutecznie mu to uniemożliwiają. Z reguły przyśpiewki brata ją bawiły, ale tym razem wzmagały jedynie irytacje. Zagryzła wargi i starała się nie zwracać na nie uwagi, ale w końcu, jakoś niezamierzenie i odruchowo wypaliła, zdecydowanie za głośno i za nerwowo:

- Eryku, zamknij się wreszcie! - zatrzymała się i wlepiła w niego pełen wyrzutu wzrok - Kiedy do cholery zrozumiesz, że bozia poskąpiła ci talentu i za każdym razem gdy wchodzisz na wysokie tony wszystkich jedynie doprowadzasz do pasji! Albo naucz się śpiewać! Ponoć każdy może to w pewnym stopniu opanować, choć dla ciebie prawdę mówiąc nie widzę specjalnych nadziei!

Cisnęła plecak na ziemię i spojrzała uważnie na swoje ramię. Widziała ślady paznokci, zoraną do czerwoności skórę i biegnące wzdłuż ręki bledsze pasy.

- Komar! - zaśmiała się nerwowo – Cholerny komar! Oby nie sprzedał mi pieprzonej malarii. Wizja trądu w zupełności mi wystarczy... - i znów wybuchnęła śmiechem, jakby musiała dać ujście swoim szczelnie skrywanym emocjom.

- Donnerwette …! Eryk odruchowo przeszedł na niemiecki – Nie mam, nie mam... Nudna jesteś. Wiele osób mówiło, że dobrze śpiewam, a ty się na mnie zwyczajnie uparłaś! Pamiętasz, jak kiedyś ciotka Marlene pochwaliła mnie za ładny głos?

Zaśmiała się prawie histerycznie łapiąc się na brzuch i odpowiedziała podejmując kłótnie w ich rodzimym języku:
- Miałeś w tedy pięć lat na litość boską! A ciotka była głucha jak pień!

- Nie bądź złośliwa. - odparł nieprzejęty - Mam całkiem niezły głos – niektórzy ludzie widać za wszelką cenę nie dopuszczali do siebie prawdy.

- Aggrrrr- warknęła tylko bo zabrakło jej dalszych argumentów. - Chcę tylko odpocząć. Słaniam się z nóg do cholery. Cały dzień marszu to jak dla mnie aż za wiele.

Nagle ktoś wyszedł z cienia przerywając ich błahą kłótnię. Patrick pojawił się znienacka i, nieświadomie spełniając jej pobożne życzenia, oznajmił:

- Panie poruczniku przed nami jest mała polanka ze strumykiem. Za nią szlak się wyraźnie zwęża. Myślę że to dobre miejsce na nocleg...

A później padły strzały, które jeszcze bardziej wytrąciły Simone z równowagi. Eryk zdawał się nie zwracać już na nią uwagi, a całą kłótnię puścił w niepamięć. Może Simone uraziła go tak mocno, że postanowił ją ignorować, a może po prostu wczuł się w swoje zadanie i rodzinne niesnaski odruchowo odłożył na bok. Gdy obaj sierżanci byli gotowi by wyruszyć na zwiad z gardła Simone wydostało się ciche, i jakby pełne wyrzutów:
- Chłopcy, wróćcie w jednym kawałku...

Na polanie bez słowa rzuciła na ziemię koc i szczelnie się nim owinęła. Nie życzyła nikomu dobrej nocy. Nie chciało też jej się jeść. Nawet butów nie zdjęła w obawie, jaki makabryczny widok muszą prezentować jej stopy po dniu morderczego marszu. Warknęła jeszcze ze złością naciągając koc aż po czubek własnego nosa. Jakiś czas przewracała się z boku na bok, aż zapadła w płytki przerywany sen.
 
liliel jest offline