Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-11-2008, 09:58   #101
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Dolina Słoni 19.30 -20.15


Paddy
prowadził ich pewnie, zresztą trop był wyraźny i nawet zapadający szybko zmierzch nie mógł mu w tym przeszkodzić. Co jakiś czas przystawał, by zbadać okolicę, ale ta wydawała się bezpieczna.
Ruszał więc dalej z palcem na spuście FNa. Starał się nie myśleć o zniknięciu Imani i jego przyczynach.

Grupa podążała za swym przewodnikiem, lecz każdy z nich pogrążony był w innym nastroju. Przygoda w chacie, (o ile można to było nazwać przygodą) nie wpłynęła dobrze na morale grupy.
Eryk i Simone
rozmawiali cicho, w głosie brata słychać było wyraźną troskę.
Tim
tez miał o czym myśleć. Podczas swych wielu lat wędrówek przez Czarny ląd słyszał o trądzie, czasem widział majaczące we wnętrzach chat bezkształtne cienie gdy trafiał do misji lazarystów. Ale świadomość, że i jego mogła dotknąć choroba wyrzucającą tu zarażonego nią poza nawias społeczeństwa, była... Nie lepiej o tym nie myśleć.
Także Narinda wydawała się dostosowywać do nastroju reszty. Być może ta wędrówka przez dżunglę, nasuwała jej wspomnienia o mężu ?
Jedynie Kit, jakby wydawać się mogło nie powinien mieć większych zmartwień. O ile za brak takowych można uznać wędrówkę z małej grupie z dwojgiem być może chorych i perspektywą że za każdym zakrętem może czaić się kilku Simba.

Zapadający w dżungli zmrok, jest dla widzącego po raz pierwszy Europejczyka zawsze zaskoczeniem. Przejście od momentu gdy słońce znad drzew oświetla busz, a ciemnościami trwa dosłownie kilka minut. Gdy to znajdzie się tylko poniżej koron jego padające już pod ostrym kątem promienie zdają się mnożyć w nieskończoność liczbę cieni, łudząc wzrok widokiem fantastycznych zwierząt, budowli.
Jest to dziwny stan nierealności gdy można postępując kilka kroków przejść od jasnej polany w absolutną ciemność, by znów po kilku krokach wystawić twarz na ostatnie promienie słońca.

Tak było i tym razem.





Paddy wrócił do głównej grupy.
- Panie poruczniku przed nami jest mała polanka ze strumykiem. Za nia szlak się wyraznie zwęża. Myslę że to dobre miejsce na nocleg...


 
Arango jest offline  
Stary 16-11-2008, 14:00   #102
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zatrute ostrze - pomyślał Kit. - Proste i oczywiste.

Istniało wiele trucizn, które zjedzone nic człowiekowi nie robiły, natomiast gdy dostały się do krwiobiegu... W Ameryce Południowej najpopularniejsza była kurara, ale tu?

Ciekawe, czego używają - zastanawiał się przez moment. - Co prawda człowiekowi powinno być wszystko jedno, od jakiej trucizny umrze, ale to tylko teoria.

Uśmiechnął się ciut krzywo. W obliczu niebezpieczeństw czających się dokoła rozmyślanie o tym, czym zatrute są włócznie i strzały było zdecydowanie niepotrzebne. Wystarczyła wszak jedna mamba. Albo niezbyt w sumie wielki pocisk z kałasza...

I tak był w lepszej sytuacji niż Simone czy Tim. Taki miecz Damoklesa wiszący nad głową nie należał do rzeczy, o jakich można było marzyć. I życie w takiej sytuacji stawało się nieco bardziej skomplikowane... Mimo uspokajających słów Simone trąd nie był czymś, obok czego można było przejść obojętnie. A zastosowane środki zaradcze były dalekie od doskonałości...

Jeszcze raz podziękował Przeznaczeniu za to, że powstrzymało go przed wkroczeniem do tej nieszczęsnej chaty. Trudno było odpowiedzieć na pytanie, jak by się zachował w takiej sytuacji.
On sam zdecydowanie wolał mieć na karku kilkunastu Simba, których przy odrobinie szczęścia można pokonać, niż zasypiać z myślą, że rano na ciele mogą pojawić się złowróżbne plamy...

Oderwał się od ponurych myśli i po raz kolejny rozejrzał się.
Nie po to, by podziwiać piękno otaczającego ich świata, ale by sprawdzić, czy ktoś przegapiony przez Patricka nie czai się w krzakach. Lub kto inny nie podąża ich śladem. Simba, mieszkaniec wioski, słoń... Każde żywe stworzenie mogło stanowić zagrożenie.
Na szczęście nic i nikt nie pojawił się za ich plecami.

Nagłe przejście od światła do mroku stanowiło niezbyt miły element rzeczywistości.

- Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję - powiedział cicho Kit do idącej tuż przed nim Narindy. - Europejskie zachody słońca mają jednak więcej uroku...

Dobrze chociaż, że droga była wyraźna i nie mogli zboczyć...

Czas na postój? - pomyślał.



Chwilę później do grupy dołączył Patrick. Jego meldunek wywołał w Kicie mieszane uczucia. Nocleg w lesie, gdy nie mieli żadnego sprzętu, nie był czymś wymarzonym. Z drugiej strony... Lepsze chyba to, niż wędrówka przez dżunglę przypominającą w mroku las ze złych bajek, z milionami cieni kryjących się wśród drzew i krzewów.
Nawet gdyby w krzakach kryły się tysiące Simba, to i tak byśmy ich nie zauważyli... Dopóki tamci nie zaczęliby strzelać.

- Dobre miejsce na nocleg jest równie dobre na zasadzkę - powiedział cicho. - Trzeba się będzie dobrze...

W tym momencie w oddali rozległy się strzały.
I z pewnością nie były to przedpotopowe rusznice, jakimi najczęściej dysponowali krajowcy. Jeśli w ogóle mieli broń palną. Strzelano z kilku lub kilkunastu karabinów automatycznych. Może i kałasznikowów, chociaż dżungla zdecydowanie zniekształcała odgłosy i utrudniała prawidłową ocenę.

- Dopadli ich - Kit odruchowo podniósł broń, dopiero po sekundzie ją opuścił. - Mieszkańców wioski - sprecyzował. Strzały z pewnością dobiegały z kierunku, w którym prowadził szlak.

Oczywiście była to tylko hipoteza, ale kto inny mógł strzelać, jak nie Simba, i do kogo, jak nie do rybaków. Chyba, że znowu napatoczył się słoń. Trudno sądzić, by przestraszyli się cieni w dżungli i strzelali na oślep...

- Co robimy, panie poruczniku? - spytał.

Cholerna dżungla - pomyślał niechętnie. - Nawet nie można ocenić, czy strzelają z czterech, czy z czternastu karabinów. I jak daleko to się dzieje... Pół mili? Dwie?
 
Kerm jest offline  
Stary 16-11-2008, 15:27   #103
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dżungla była mokra, jak to po deszczu. Zresztą, zawsze była mokra w dorzeczu Kongo. Ale szedł śpiewając sobie po cichutku Animal Instinct :

Don't ever take tour eyes off me
Not even for a minute
'cause like a panther I might pounce
And that will be the limit


I can be sneaky, fast as a snake
I strike like a cobra, make no mistake
And baby you'll be trapped, quick as a wink
It's animal instinct


Don't think that I won't pin you down
No matter how you plead it
I'm like a lion who's been caged
And you are gonna meet it


Watch out I'll warn ya', sharp as a hawk
I'm wild as a tiger, I prowl and I stalk
'cause when a man feels thirst, he takes a drink
It's animal instinct


You better not be caught off guard
This wolf is on the search now
A leopard just can't change it's spots
And I'm about to lurch now
I roar like the jungle, I fight tooth and nail
I just gotta get you, you'll fall without fail
I'm ready for the kill, I'm right on the brink
It's animal instinct

It's animal instinct, animal instinct.”



Elvis, jak zwykle Elvis. Animal instinct podpowiadał mu, że czekają ich kłopoty jak stąd do Kairu. Póki co szedł jednak, puszczając od czasu do czasu po cichutku bąki, poprzedni posiłek, choć niezbyt obfity, jakimś cudem zabawiał się z jego kiszkami. Nawet pasowało, Paddy był z przodu, Tim z Simone, Padewsky próbował dyskutować z Africą, a on sam mógł swobodnie iść i pierdzieć.

Potem wrócił Paddy z całkiem dobrą informacją na temat polany, która jednak była fragmentem bardzo złej informacji, ze mimo przewidywań, nie złapali mieszkańców nadbrzeżnej wioski. W tym momencie usłyszeli kanonadę. Strzelano z kilku karabinów szturmowych, ale dżungla utrudniała dokładną ocenę. Mogło ich być 4 albo i 24. Odległość ? Może kilometr, może 5. Na pewno dobiegały z kierunku dokąd prowadził szlak.

Padewsky pytał, co robić. Doskonale pytanie, na które nikt nie znał odpowiedzi, każda zaś podjęta decyzja niosła ryzyko. Raczej liczył, że doświadczony żołnierz będzie coś proponować, rzucać sugestiami. Przecież miał za sobą tyle kampanii. To nie była standardowa wyprawa, gdzie spełniało się rozkazy, ale cos w stylu XIX-owiecznych podróżników, gdzie grupka białych przedzierała się przez afrykański dzicz niczym w kompletnie nieznaną krainę. Tutaj liczyła się każda inicjatywa, bo każdy pomyśl mógł być na wagę sukcesu.
- Paddy – zwrócił się do Irlandczyka. – Weź sierżanta Padewsky’ego i idźcie na godzinę do przodu w kierunku strzałów. Jeżeli to nadrzeczne plemię, to możliwe, że je złapiecie. Nie wiemy, czy tylko Simba mają broń palną. Nawet zresztą, jeżeli tak, to nadrzeczne plemię mogło zrobić na nich zasadzkę i wniej po prosru wybić. Dlatego, jeżeli to nasi to doskonale. Wtedy nawiążecie kontakt i jeden z was przyjdzie po nas. Będziemy czekać na wspomnianej przez ciebie polanie rozbijając obóz. Jeżeli nikogo nie znajdziecie, to po godzinie wracajcie obydwaj. Jeżeli natkniecie się na Simba, to wiesz, co masz robić. Jeżeli możesz, zabij, jak się da, weź języka, jeżeli będzie zbyt dużo, zobacz, co się da, oraz wracajcie. Zresztą, na miejscu będziecie wiedzieć, jak postąpić. Tak czy siak, bez informacji od was, czekamy na polance.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 16-11-2008 o 15:29.
Kelly jest offline  
Stary 16-11-2008, 21:06   #104
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kit uśmiechnął się odrobinę.
Mina porucznika wskazywała jasno, że oficer nie był zadowolony z postawionego pytania.
Czyżby odebrał to jako informację, że sierżant Padawsky nie wie, co dalej robić? Cały dowcip polegał na tym, że sierżant wiedział, co by zrobił stojąc na czele oddziału, ale nie stał...
Może po prostu powinien inaczej sformułować pytanie...

Decyzja mogła budzić wątpliwości... Rozdzielanie tak nielicznej grupy... Ale i tak nie było o czym dyskutować, więc Kit udał bardzo posłusznego żołnierza.

- Tak jest - powiedział.

- Jedna tylko sprawa, panie poruczniku... - powiedział. - Gdyby tak Simba zdecydowali się na nagły odwrót tą trasą, to z Patrickiem nie zdołamy ich zatrzymać...

Potem zwrócił się do Patricka.

- Słuchaj - powiedział - na wszelki wypadek obejdźmy tę polankę bokiem - wykonał gest sugerujący, że każdy z nich pójdzie inną stroną - a potem pójdziemy szybciej.

Jeśli ktoś zastawi na nas zasadzkę gdzieś dalej na ścieżce - pomyślał - to i tak nie mamy szans, by go zauważyć. Wróg zresztą też może nie od razu dostrzec dwa cienie podążające w mroku przez las.

Pochylił się, a potem namalował na twarzy tygrysie paski, dzięki czemu jego twarz od razu stała się mniej widoczna.

- Mam nadzieję, że zdołamy udowodnić rybakom - powiedział - że jesteśmy sojusznikami.

Jeśli będą jeszcze jacyś rybacy, którzy zechcą z nami porozmawiać - dodał w myślach.

Zastanawiał się przez moment, czy nie zostawić plecaka, ale zrezygnował z tego zamiaru. Chociaż może byłby dzięki temu odrobinę szybszy, to... Zawartość plecaka to był chwilowo cały jego majątek i stanowiła szansę na przeżycie w dżungli.
Gdyby, rzecz jasna, za sprawą złośliwego losu został sam.

- Możemy ruszać - powiedział do Patricka.
 
Kerm jest offline  
Stary 17-11-2008, 22:21   #105
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
I znów marsz. Monotonne poruszanie nogami, które przeszło wreszcie w powłóczenie. Bo ileż można iść? Reszta zdawała się być kompletnie nieprzejęta tą kwestią i brnęła do przodu, bez cienia skargi czy wątpliwości w sens tej wyprawy. W milczeniu. Bez cienia emocji. Obojętnie.

Simone bolały nogi. Pot spływał ciepłą strugą wzdłuż karku i wpadł za koszulę, kończąc swój maraton gdzieś pomiędzy łopatkami. Na stopach z pewnością miała bąble. A przy ścięgnie zdarty naskórek. Może nawet będzie musiała zedrzeć skarpetkę siłą i otworzy się przyschnięty już strup.

Na domiar złego strasznie swędziało ją ramię. Za wcześnie przecież, aby choroba się ujawniła. Więc co? Złudzenie? Paranoja? Najprawdopodobniej. Dlaczego więc tak potwornie swędziało? Miała ochotę rozdrapać sobie skórę do żywego mięsa.

Po kiego diabła mi to było – zapytała znów samą siebie dokładnie w momencie, gdy Eryk zaczął śpiewać. Odkąd pamiętała jej brat zawsze fałszował. Jeśli zorganizowano by konkurs na antymistrza tego fachu Eryk na pewno zgarnąłby pierwszą nagrodę. Na dodatek jej brat zdawał się czerpać jakąś niewytłumaczalną przyjemność w zatracaniu się w muzyce, co stanowiło dla słuchaczy zazwyczaj tortury iście z dantejskiej wizji piekła. Wokalnie prezentował sobą totalne zero. Nucił gorzej niż pijak w miejskiej bramie, gorzej niż znienawidzony wuj na rodzinnej imprezie, gorzej nawet niż pies ujadający w środku nocy, właśnie wtedy, gdy człowiek pragnie jedynie zasnąć, a te cholerne skomlenia skutecznie mu to uniemożliwiają. Z reguły przyśpiewki brata ją bawiły, ale tym razem wzmagały jedynie irytacje. Zagryzła wargi i starała się nie zwracać na nie uwagi, ale w końcu, jakoś niezamierzenie i odruchowo wypaliła, zdecydowanie za głośno i za nerwowo:

- Eryku, zamknij się wreszcie! - zatrzymała się i wlepiła w niego pełen wyrzutu wzrok - Kiedy do cholery zrozumiesz, że bozia poskąpiła ci talentu i za każdym razem gdy wchodzisz na wysokie tony wszystkich jedynie doprowadzasz do pasji! Albo naucz się śpiewać! Ponoć każdy może to w pewnym stopniu opanować, choć dla ciebie prawdę mówiąc nie widzę specjalnych nadziei!

Cisnęła plecak na ziemię i spojrzała uważnie na swoje ramię. Widziała ślady paznokci, zoraną do czerwoności skórę i biegnące wzdłuż ręki bledsze pasy.

- Komar! - zaśmiała się nerwowo – Cholerny komar! Oby nie sprzedał mi pieprzonej malarii. Wizja trądu w zupełności mi wystarczy... - i znów wybuchnęła śmiechem, jakby musiała dać ujście swoim szczelnie skrywanym emocjom.

- Donnerwette …! Eryk odruchowo przeszedł na niemiecki – Nie mam, nie mam... Nudna jesteś. Wiele osób mówiło, że dobrze śpiewam, a ty się na mnie zwyczajnie uparłaś! Pamiętasz, jak kiedyś ciotka Marlene pochwaliła mnie za ładny głos?

Zaśmiała się prawie histerycznie łapiąc się na brzuch i odpowiedziała podejmując kłótnie w ich rodzimym języku:
- Miałeś w tedy pięć lat na litość boską! A ciotka była głucha jak pień!

- Nie bądź złośliwa. - odparł nieprzejęty - Mam całkiem niezły głos – niektórzy ludzie widać za wszelką cenę nie dopuszczali do siebie prawdy.

- Aggrrrr- warknęła tylko bo zabrakło jej dalszych argumentów. - Chcę tylko odpocząć. Słaniam się z nóg do cholery. Cały dzień marszu to jak dla mnie aż za wiele.

Nagle ktoś wyszedł z cienia przerywając ich błahą kłótnię. Patrick pojawił się znienacka i, nieświadomie spełniając jej pobożne życzenia, oznajmił:

- Panie poruczniku przed nami jest mała polanka ze strumykiem. Za nią szlak się wyraźnie zwęża. Myślę że to dobre miejsce na nocleg...

A później padły strzały, które jeszcze bardziej wytrąciły Simone z równowagi. Eryk zdawał się nie zwracać już na nią uwagi, a całą kłótnię puścił w niepamięć. Może Simone uraziła go tak mocno, że postanowił ją ignorować, a może po prostu wczuł się w swoje zadanie i rodzinne niesnaski odruchowo odłożył na bok. Gdy obaj sierżanci byli gotowi by wyruszyć na zwiad z gardła Simone wydostało się ciche, i jakby pełne wyrzutów:
- Chłopcy, wróćcie w jednym kawałku...

Na polanie bez słowa rzuciła na ziemię koc i szczelnie się nim owinęła. Nie życzyła nikomu dobrej nocy. Nie chciało też jej się jeść. Nawet butów nie zdjęła w obawie, jaki makabryczny widok muszą prezentować jej stopy po dniu morderczego marszu. Warknęła jeszcze ze złością naciągając koc aż po czubek własnego nosa. Jakiś czas przewracała się z boku na bok, aż zapadła w płytki przerywany sen.
 
liliel jest offline  
Stary 19-11-2008, 00:57   #106
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Narindra szła milcząc. Wspomnienie dokonanego przez Simon makabrycznego znaleziska, nie dawało jej spokoju. Wyobraziła sobie konającą kobietę, której ciało rozpada się kawałek po kawałku, na skutek ropiejących, zakażonych ran i jeszcze to gnijące truchło słonia. Jakiś ponury głos w jej wnętrzu recytował monotonnym, schrypniętym głosem, strofa po strofie wiersz Baudelaira...


Przypomnij sobie, cośmy widzieli, jedyna,
W ten letni, tak piękny poranek:
U zakrętu leżała plugawa padlina
Na ścieżce żwirem zasianej.

Z nogami zadartymi lubieżnej kobiety,
Parując i siejąc trucizny,
Niedbała i cyniczna otwarła sekrety
Brzucha pełnego zgnilizny.

Słońce prażąc to ścierwo jarzyło się w górze,
Jakby rozłożyć pragnęło
I oddać wielokrotnie potężnej Naturze
Złączone z nią niegdyś dzieło.

Błękit oglądał szkielet przepysznej budowy,
Co w kwiat rozkwitał jaskrawy,
Smród zgnilizny tak mocno uderzał do głowy,
Żeś nieomal nie padła na trawy.

Brzęczała na tym zgniłym brzuchu much orkiestra
I z wnętrza larw czarne zastępy
Wypełzały ściekając z wolna jak ciecz gęsta
Na te rojące się strzępy.

Wszystko się zapadało, jarzyło, wzbijało,
Jak fala się wznosiło,
Rzekłbyś, wzdęte niepewnym odetchnieniem ciało
Samo się w sobie mnożyło.

Czerwie biegły za obcym im brzmieniem muzycznym
Jak wiatr i woda bieżąca
Lub ziarno, które wiejacz swym ruchem rytmicznym
W opałce obraca i wstrząsa.

Forma świata stawała się nierzeczywista
Jak szkic, co przestał nęcić
Na płótnie zapomnianym i który artysta
Kończy już tylko z pamięci.

A za skałami niespokojnie i z ostrożna
Pies śledził nas z błyskiem w oku
Czatując na te chwilę, kiedy będzie można
Wyszarpać ochłap zewłoku.

A jednak upodobnisz się do tego błota,
Co tchem zaraźliwym zieje,
Gwiazdo mych oczu, słońce mojego żywota,
Pasjo moja i mój aniele!

Tak! Taką będziesz kiedyś, o wdzięków królowo,
Po sakramentach ostatnich,
Gdy zejdziesz pod ziół żyznych urodę kwietniową,
By gnić wśród kości bratnich.

Wtedy czerwiowi, który cię będzie beztrosko
Toczył w mogilnej ciemności,
Powiedz, żem ja zachował formę i treść boską
Mojej zetlałej miłości!

Skromna treść żołądka podeszła jej do gardła, w ustach poczuła gorzki smak żółci. Ta wyprawa przybierać coraz gorszy obrót. Zmęczenie zaczęło dawać się jej we znaki. Narindrę ogarnął nastrój przygnębienia, smutku i apatii. Wszechogarniająca śmierć, przemoc i zniszczenie. Jak sępy do padliny tak do jej umęczonego mózgu ciągnęły czarne myśli i ponure wspomnienia. Znowu była wesołą piętnastolatką siedzącą obok ojca prowadzącego Jeepa. Samochód podskakiwał na wyboistej drodze, jeszcze tylko kilaka kilometrów i znowu będą w domu. Mama już pewnie wróciła od pani Fridy, z którą widywały się co piątek od siedmiu lat, by pielęgnować swoje pasje artystyczne i planować nowe akcje charytatywne mające na celu poprawę egzystencji mentalnej i materialnej biednych murzyńskich dzieci. Wszystko co miało miejsce tego feralnego dnia po ich powrocie do domu pamiętała jak przez mgłę. Na schodach powitała ich lamentująca, zalana łzami stara Ghebe. W posiadłości Fridy Bouayard miał miejsce jakiś wypadek... Coś złego spotkało właścicielkę i jej gości. Ojciec niezwłocznie wsiadł w samochód i ruszył z piskiem opon. Pozostawiając małą Nari w pulchnych objęciach szlochającej Murzynki. Potem w jej pamięci nie było nic, wielka czarna dziura... Następne co pamiętała to szarą twarz ojca, kiedy wrócił był o dwadzieścia lat starszy. Z jego dotychczas ciemnych włosów sterczały pasma siwizny a twarz poznaczona była głębokimi zmarszczkami. Nic nie powiedział, nic nie wytłumaczył. Zebrał białych pracowników rancza. Stara Ghebe zawodząc rzuciła się do nóg jednego z nich, trzymała kurczowo nie chcąc puścić. Seria potężnych ciosów kolbą pogruchotała jej czaszkę. Jasnowłosy Kurt, z pochodzenia Holender, splunął na krwawą miazgę jaką zrobił z kobiecej głowy. Odjechali. Kilka godzin później na horyzoncie zamajaczył wąski, szary słup dymu. Kiedy wrócili ich poznaczone rdzawymi plamami ubrania śmierdziały spalenizną. Od tej pory na ranczo pracowali tylko biali, z wyjątkiem wuja Momole, ale jak mówiono szeptem tego dnia udowodnił swoja lojalność i wykazał się wielkim okrucieństwem i bezwzględnością wobec swoich współbraci. Może dlatego, że tak bardzo kochał swoją panią i tyle jej zawdzięczał. Kanonada strzałów wyrwała ją ze świata wspomnień, odruchowo chciała paść na ziemię. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że odgłos wystrzałów dobiega z oddali. Kiedy Irlandczyk wskazał im miejsce na nocleg, niewiele myśląc, umęczona i rozżalona Narinda poszła w ślady Simone. Otuliła się szczelnie kocem i zamknęła oczy, licząc, że sen ukoi jej poranione serce i zdruzgotaną duszę.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 19-11-2008 o 10:47.
MigdaelETher jest offline  
Stary 20-11-2008, 13:00   #107
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
O'Connor mógł teraz podróżować sam. W pewnym sensie było to przyjemne, miał pewne wyrzuty, że nie zatrzymał Imani, ale z drugiej strony co miał zrobić? Rzucić się za nią w dżungle? Powinna sobie poradzić, a jak nie to miała problem, który nie był problemem najemnika. Trudno podjęła swoją decyzję.

Polanka wydała się idealnym miejscem na odpoczynek, ale jak widać von Strachwitz miał inne plany co do niego i Padawskiego. Im odpoczynek przynajmniej w najbliższym czasie nie miał być dany. Paddy wzruszył tylko ramionami, może nie szalał za tym pomysłem, ale w dwójkę mieli większe szanse zrobić coś, za nim zostaną zauważeni. Poza tym ich grupa nie była jakąś nadzwyczajną siłą bojową, a on razem z Kitem stanowili pokaźny procent siły uderzeniowej tej wyprawy. Poza tym Patrick właśnie do takich rzeczy był szkolony. Snajper SASu musiał umieć dużo więcej, niż jego odpowiednik z innych oddziałów, a akcja na którą posyłał ich Porucznik właśnie do takich należała. Była to niemalże rutyna.

Irlandczyk szybko się zebrał a słysząc słowa Simone uśmiechnął się szeroko
-Nie martw się jeśli mnie zabiją to nie mam zamiaru tutaj wracać. No chyba, że w niebie nie będą mieli porządnego piwa -

Po tych słowach podszedł do czekającego na niego drugiego sierżanta i wysłuchał jego uwag.

-Nie widzę sensu w obchodzeniu tej polanki. Nikogo tutaj nie ma. Jeżeli bardzo chcesz to mogę zrobić ci tą przyjemność, chociaż bardziej powinniśmy uważać podczas samego marszu. Iść wzdłuż ścieżki, ale nie bezpośrednio na niej i mieć oczy i uszy otwarte. Nie chcemy żeby ktoś nas wypatrzył pierwszy. Nie powinno być ich dużo, a poza tym jak znajdziesz mi dobry punkt, to zdołam odesłać całkiem sporo ich do krainy wiecznych łowów czy tam gdzie oni idą -

Krótkie ustalenia i mogli wyruszać. W przód, w dżunglę, w stronę walki.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 22-11-2008, 11:58   #108
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Dolina Słoni 20.15 - 21.30


Patrick i Kit
posuwali się ostrożnie naprzód. Jasny sierp księżyca wisiał nad dżunglą zalewając okolicę mdłym, jasnym światłem. Busz wyglądał może dzięki temu idyllicznie, ale obaj najemnicy klęli go w żywy kamień. Zdecydowanie woleliby czarne chmury i spowijający wszystko mrok.





Ścieżka zagłębiała się powoli w wąski parów i obaj chwilę naradzali się, czy poruszać się dalej szlakiem, czy przebijać się przez zarośla jego krawędzią.

Zdecydował czas, a raczej jego upływ.

Minęło już dobre 30 minut odkąd wyruszyli i jeśli mieli dokonać rozpoznania, które byłoby coś warte musieli się spieszyć. Wkraczali ostrożnie między coraz wyższe ściany. Coś zaniepokoiło Paddyego, ruchem dłoni nakazał postój. Faktycznie dobiegał ich z przodu cichy szmer.

Powoli zbliżyli się do łagodnego zakrętu. Na lewo mieli odchodząca prawie pod katem prostym do parowu wąską i długa rozpadlinę. To właśnie stamtąd wypływał szeroki może na jard strumień , będący przyczyna hałasu i ginął dalej w głębi jaru.

Mogli teraz posuwać się szybciej, licząc na tao że odgłos ich kroków, czy złamanej nieostrożnym stąpnięciem gałązki stłumi szmer płynącej wody.
Niespodziewanie następny zakręt ukazał im panoramę niewielkiej kotliny.
Zastygli na sekundę, po czym ostrożnie wycofali się na brzeg parowu łagodnym tutaj zboczem. Przylgnęli płasko do ziemi obserwując scenę przed nimi.

W kotlinie długiej może na 300 i szerokiej na 100 metrów płonęło kilkanaście ogni. W ich blasku widać było kilku pijanych Simba z AK w rekach włóczących się pomiędzy nimi.
Byli najwyraźniej pijani.

Kilkanaście leżących ciał leżało ułożonych w szeregu nad strumieniem, widać rybacy bronili się podczas ataku. W głębi doliny w niewyraźnym poblasku ognia stłoczona siedziała na ziemi grupa może 30 - 50 ludzi w tym świetle trudno było dokładnie ocenić ich liczbę pilnowanych przez czterech niewiele trzeźwiejszych od innych rewolucjonistów.

Dwóch z nich wyciągnęło z grupy siedzących młodą kobietę i zaczęło ciągnąc w stronę strumienia. W tym świetle wyglądała jak młodsza siostra Imani i Paddy zacisnął mimowolnie szczęki. Cała trójka zniknęła za strumieniem między dwoma ogniskami skąd dobiegły zaraz rozpaczliwe krzyki dziewczyny.

Chwilowe poruszenie wśród rybaków spacyfikowali szybko kolbami automatów pozostali dwaj Simba.





- Dziesięciu - do rzeczywistości przywrócił O'Connora głos Kita - sześciu lub siedmiu szwenda się pomiędzy ogniskami, dwóch zabawia się z dziewczyną, dwóch pilnuje rybaków. Dziesięciu lub jedenastu... O cholera...

Jego uwagę zwrócił jeden z rebeliantów, który podszedł do leżącego opodal największego ogniska kształtu i podniósł go. Do rozpiętej, zbitej byle jak kwadratowej ramie przywiązany był starszy Murzyn. Nawet z tej odległości było widać, że torturowano go wcześniej. Przywódca rebeliantów zadał kilka pytań, a nie uzyskawszy odpowiedzi kilkakrotnie kopnął brutalnie starca.

- Czego on jeszcze może chcieć od niego ? - zastanawiali się.

Zza strumienia dobiegał przeraźliwy krzyk dziewczyny...





Dolina Słoni obozowisko 20.15 - 21.30


Dziewczęta zasnęły szybko wyraźnie wyczerpane marszem i wrażeniami. Widać nawet wizja krążących być może w pobliżu Simba nie mogla zwalczyć zmęczenia. Jednak ich sny widać nie należały do dobrych, bo obie przewracały się niespokojnie na swych posłaniach.

Dwaj mężczyźni oparci plecami o pień potężnego drzewa wpatrywali się w ścieżkę, nie wiedząc o tym, że z zarośli i ich śledzą czyjeś czujne oczy.

- Minęła już godzina - stwierdził beznamiętnie Eryk - zaraz powinni wracać.

Strzały od kilku kwadransów zamilkły i dżungla powoli wracała do swego nocnego życia pełnego brzęczenia, szelestów i szmerów. Tim pochylił się udając że podnosi jakieś źdźbło trawy.

- Panie von Strachwitz ktoś skrada się w stronę dziewczyn - szepnął.
- Wiem, obserwuje nas od kilku minut, teraz się ruszył - równie cicho odparł porucznik.

Simone
gwałtownie usiadła. Ciężko oddychała, koszmar jaki się jej przyśnił...

Nie, wolała go wyrzucić z pamięci. Lepiej o tym nie myśleć, w końcu nic takiego może się nie zdazyć, jednak wizja leżącej pokrytej wrzodami kobiety, tak podobnej do niej, na pewno nie pozwoli jej juz usnąć.





Obok Narinda też nie spała dobrze. Po jej twarze przebiegały skurcze, pierś pod kocem podnosiła się w ciężkim oddechu. Być może znowu przeżywała śmierć męża. Widać było, że sen bardzo ja męczy.

Simone podrapała się po piekącym przedramieniu, po czym delikatnie szturchnela Afrykanerkę.
-
Obudź sie, to tylko koszmar... Narinda...



 
Arango jest offline  
Stary 22-11-2008, 13:05   #109
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kit skinął głową. Domyślał się, że Patrick najpierw sprawdził tamten koniec ścieżki, ale lepiej być przezornym, niż martwym.

- Moja strona prawa - powiedział. - Pójdę trochę z przodu... Z dwa, trzy metry. Potem się zmienimy...

Obeszli polankę, a potem zanurzyli się w mroczną dżunglę.



Niech to szlag... - Kit zaklął. W myślach, by nie robić niepotrzebnego hałasu. - Musiałeś akurat teraz wystawić swoją paskudną gębę...

Spojrzał z wyraźnym brakiem sympatii na lśniący srebrem sierp księżyca. Gdyby to była randka, to pewnie byłby zachwycony obecnością Towarzysza Ziemi, natchnienia poetów i obiektu westchnień wilków. W tym momencie wolałby nów albo czarne chmury i towarzyszący im mrok, dzięki czemu nie byliby widoczni jak na dłoni.


Zatrzymał się na moment widząc, jak ścieżka obniża się i prowadzi między ściany wąskiego parowu. Idealne wprost miejsce na zasadzkę.

- Prosto, czy... - gestem zasugerował wspięcie się na porośnięte krzewami zbocze.

Patrick postukał w tarczę zegarka i wskazał wejście do parowu. Potem ruszył przodem. Faktycznie gonił ich czas. W gruncie rzeczy prawie go już nie mieli...

Mimo gładkiego dna parowu szli niezbyt szybko, rozglądając się na wszystkie strony. Nagle Patrick zatrzymał się, gestem dłoni wskazując lewą stronę, z której dobiegał jakiś szmer.

Strumyk - ucieszył się Kit. Szmer wody mógł zagłuszyć odgłosy ich kroków. Poza tym, jeśli ktokolwiek rozbił obozowisko, to z pewnością zrobiłby to niedaleko wody...

O mały włos wpadłby na Patricka, który cofnął się gwałtownie. Przyczyna takiego gestu była oczywista... Zanurkowawszy w krzakach porastających brzegi parowu mogli spokojnie obserwować to, co znajdowało się na polance.
Spokojnie, w znaczeniu, że nikt im nie przeszkadzał w przyglądaniu się polance i ludziom, którzy tam się znajdowali. To natomiast, co widzieli, raczej nie sprzyjało zachowaniu spokoju.

Cholerne bydlaki - pomyślał Kit, widząc dwóch rebeliantów, ciągnących ze sobą młodą dziewczynę. Z pewnością nie po to, by podziwiać księżyc... Miał tylko nadzieję, że Patrick nie zerwie się, by biec z pomocą. Sam z trudem się opanował, gdy dziewczyna zaczęła krzyczeć.

- Dziesięciu - wyszeptał prosto do ucha Patricka. - Sześciu lub siedmiu szwenda się pomiędzy ogniskami, dwóch zabawia się z dziewczyną, dwóch pilnuje rybaków. Dziesięciu lub jedenastu... O cholera... - syknął na widok przywiązanego do ramy mężczyzny, najwidoczniej wodza.

- Czego on jeszcze może chcieć od niego? - szepnął Patrick.

- Może skarbów z Doliny Słoni - odparł Kit równie cicho. Przygryzł wargi, gdy do jego uszu dotarł kolejny krzyk dziewczyny. Jeszcze bardziej rozpaczliwy.

- Proponowałbym... - zaczął. Uśmiechnął się, ale uśmiech ten z pewnością przyjemny nie był. - Obejdźmy polankę i odwiedźmy tamtych dwóch... Są zajęci i nawet nie zauważą, gdy... - nie kończąc zdania wykonał jednoznaczny gest w okolicy szyi. - Idziemy?

Byli co prawda tylko na zwiadzie, ale nikt nie zabronił im sprzątnąć kilku niemiłych osobników. Na upartego można by to nazwać rozpoznaniem walką...
 
Kerm jest offline  
Stary 22-11-2008, 13:36   #110
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Stał obok Strachwitza, opierali się obaj o potężne tropikalne drzewo, którego nazwy Tim nie znał. Ich dowódca obserwował ścieżkę, którą wyruszyli sierżanci na zwiad. Strzały w ciemnościach raz intensywniały, raz przycichały by wreszcie zamilknąć. Napięcie wisiało w powietrzu, bardzo chcieli wiedzieć, co się tam do cholery dzieje w ciemnościach.

Póki co żaden ze zwiadowców nie wracał, oboje z Erykiem trzymali w rękach broń gotową do strzału. Tim spojrzał w kierunku śpiących kobiet…obie były zmęczone wrażeniami dzisiejszego dnia, a musiał przyznać, że było ich dość sporo i to więcej tych negatywnych.

Simone zerwała się z posłania zlana potem i oddychając ciężko. „Koszmar…” – pomyślał Tim… jednak coś innego przykuło jego uwagę. Jego bystre oczy zarejestrowały jakiś podejrzany cień, przemykający kilka metrów od kobiet. Szybko odwrócił wzrok, nie dając po sobie poznać, że cokolwiek zauważył. Schylił się by zerwać źdźbło trawy i wyszeptał do Strachwitza:

- Panie von Strachwitz ktoś skrada się w stronę dziewczyn - szepnął.
- Wiem, obserwuje nas od kilku minut, teraz się ruszył - równie cicho odparł porucznik.

On także to zauważył… Prawie nie poruszając wargami wyszeptał do dowódcy: - Uważaj Eryk… spróbuję go dorwać…

Potem głośno już zapytał:

- Zapalisz? Skoczę po papierosy do plecaka… - rzucił do Elvisa, odstawiając odbezpieczonego HK przy drzewie. Ruszył jakby od niechcenia, przez polankę w kierunku swojego plecaka, który leżał tuż przy posłaniu Simone. Nie patrzył w stronę cienia, kryjącego się w zaroślach… to mogłoby wzbudzić podejrzenia u przeciwnika.

Schylił się powoli ku plecakowi… niepostrzeżenie wyciągając nóż Fairbaine z pochwy na udzie… wsunął sobie gołą stal w rękaw, ściskając żłobkowaną rękojeść jednego z najlepszych noży bojowych świata. Simone spojrzała na niego nieco nieobecnym wzrokiem… ich oczy się spotkały, a potem z całą szybkością na jaką mógł się zdobyć rzucił się w kierunku tajemniczego cienia. Dwa metry dzielące go od celu przebył błyskawicznie, przedzierając się przez rosnące liściaste krzewy. Zderzył się z napastnikiem, nóż śmignął w powietrzu, niestety chybiając celu. Przeciwnik wyrwał mu się, wykorzystując chwilową utratę równowagi z powodu chybionego ciosu.

Adwersarz wyskoczył i ruszył przedzierając się przez zarośla wzdłuż polanki w stronę parowu. Tim rzucił się w pogoń za uciekającym… zdążył tylko krzyknąć w stronę porucznika:

- Biegnie w twoją stronę Elvis!!!
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172